Thaipusam – przerażające święto ku czci Murugana
niedziela, styczeń 31st, 2010(Uwaga tekst i zdjęcia drastyczne, tylko dla dorosłych o mocnych nerwach)
Zaczęło się całkiem banalnie, od nocnego wyjścia do najbliższego sklepu. Wychodząc z guesthouse’u zobaczyliśmy na ulicy niezliczone tłumy, tysiące odświętnie ubranych ludzi idących w wielobarwnej procesji, do tego zapachy kadzideł, kwiatów i głośna muzyka. Lekko zdezorientowani przedzieraliśmy się przez tłum, który jak się okazało był już rozlany na wszystkich okolicznych ulicach i pokonanie każdego kolejnego metra stawało się coraz trudniejsze. Miejsce centralne zajmował ogromny, jadący na wielkiej platformie i pięknie oświetlony ołtarz zrobiony z kwiatów. Z rosnącym zdziwieniem oglądaliśmy tę szaloną paradę, nie mając pojęcia co się dzieje. Kilka osób spytanych po drodze co tu się dzieje, odpowiadało „Thaipusam” tonem, jakby to było oczywiste.
Tuż po powrocie do pokoju dopadliśmy do Internetu w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji. Okazało się, że to faktycznie oczywiste, bowiem Thaipusam to najważniejsze w całym roku hinduskie święto oczyszczenia, obchodzone w najbardziej barwny i spektakularny sposób właśnie w Kuala Lumpur i w Singapurze (różne źródła podają różne informacje nt. Thaipusam w Indiach – jedne mówią, że jest obchodzone przez Tamilów w Indiach Południowych, inni, że w Indiach jest zakazane ze względu na brutalne, masochistyczne obrzędy). Thaipusam odbywa się przy pełni księżyca w tamilskim miesiącu Thai, czyli na przełomie stycznia i lutego. Większej zachęty nie trzeba – chcemy wziąć w tym udział! Bez zastanowienia, zmieniając plany dotyczące dalszego pobytu w Kuala Lumpur, dowiedzieliśmy się gdzie i kiedy odbywa się główna część obchodów oraz jak tam dotrzeć. Następnego dnia już o 9.30 wychodziliśmy z guesthouse’u, nie mając jeszcze pojęcia dokąd i po co jedziemy.
Po mniej – więcej 50 minutach dotarliśmy do celu. Celem były jaskinie Batu (Batu Caves), oddalone o 15 kilometrów od Kuala Lumpur miejsce kultu, w którym znajdują się hinduskie świątynie. Jak się okazało nad ranem, po wielogodzinnym marszu dotarła tu również pielgrzymka, którą w nocy oglądaliśmy na ulicach miasta.
Na obchody Thaipusam w Kuala Lumpur przyjeżdżają wierni z całej Malezji a nawet z innych krajów. Jest to dla nich najważniejsze święto w roku, a sposób, w jaki jest właśnie tu celebrowane, zapewnia najbliższy kontakt z bogiem. Szacuje się, że każdego roku przybywa do Kuala Lumpur 1 – 1,5 miliona wiernych. Obchody trwają 3 dni – pierwszego dnia wieczorem z największej świątyni hinduistycznej w Kuala Lumpur – Sri Maha Mariamman Dhevasthanam, wyrusza procesja do Batu Caves, niosąca Srebrny Rydwan Boga (tę właśnie procesję spotkaliśmy wychodząc do sklepu). Przed świtem docierają na miejsce, gdzie przygotowują się, by o wschodzie słońca rozpocząć trwający dwa dni rytuał składania hołdu bogom, znoszenia ofiar, podziękowań i próśb. Przez te dni wierni niemal cały czas biorą aktywny udział w obchodach, jednak gdzie tylko się da widać porozkładane maty, kartony albo tylko kawałki gazet, rzadziej namioty gdzie najbardziej zmęczeni odpoczywają. Thaipusam jest świętem „końca i początku” – to dzień, w którym należy rozliczyć się z przeszłością, zamknąć pewien rozdział, dokonać oczyszczenia, wybaczyć winy, rozliczyć się z długów, rozpocząć nowy etap.
Wysiedliśmy z autobusu i podążając za tłumem dotarliśmy do głównego placu obchodów święta, zlokalizowanego upodnóża góry, w której znajduje się jaskinia z najważniejszą świątynią. Do świątyni tej wiodą 272 strome schody.
Plac na którym się znaleźliśmy oszałamiał dźwiękami, zapachami i kolorami. Powietrze było aż gęste od oparów kadzideł, intensywnego aromatu przypraw, soku z limonek, kwiatów i mleka – pachniało orientem, a dominującym kolorem był żółty. Do tego ze wszystkich stron dobiegające bicie bębnów. Na każdym kroku natrafialiśmy na poustawiane na ziemi ołtarze przystrojone owocami, dzwoneczkami, świecami, ozdobione ściętymi przed chwilą włosami – rodziny przybywające na Thaipusam wykorzystują każdy kawałek miejsca, by poprzez zbudowanie ołtarza złożyć podziękę lub prosić o łaskę. Włosy, często bardzo długie, początkowo nas dziwiły, jako element ozdobny ołtarzy. Okazało się jednak, że jest to rodzaj ofiary – niektórzy mężczyźni, kobiety a nawet dzieci, przed Thaipusam golą głowy. Włosy są dawane bogom, a skóra głowy jest smarowana złotawą mazią, której głównym składnikiem są prochy przodków.
W Batu Caves spędziliśmy dwa dni. Pierwszy był zdecydowanie spokojniejszy, pozwalał przyjrzeć się rytuałom, towarzyszyć Hindusom w przygotowaniach do ich największego święta, cały czas zjeżdżali jeszcze wierni, którzy nie zdążyli dotrzeć na porę do Kuala Lumpur, trwało budowanie ołtarzy. Drugiego dnia przypadał główny dzień obchodów Thaipusam, czyli milion albo i więcej osób w stanie absolutnego uniesienia i ekstazy, wielu w głębokim transie, całkowicie oddanych modłom, będących w bezpośrednim kontakcie z bóstwami, przemawiający ich głosami i udzielający wiernym błogosławieństw. Byliśmy w samym centrum wydarzeń, które nam samym wydawały się całkowicie nierealne. Chwilami mrożące krew w żyłach i przerażające (odruchowo zamykaliśmy oczy i zaciskaliśmy zęby) ale niezmiennie fascynujące i całkowicie niewiarygodne. Ze wszystkich stron otaczali nas ludzie, których wiara dawała im nieludzką moc i siłę. Wszyscy byli przez te 3 dni całkowicie oddani Bogu a on zabierał ich ból i zmęczenie, pozwalając, by oddawali mu cześć nie czując przy tym cierpienia. Właśnie dlatego wierni, wprowadzeni przez swoich mistrzów w bardzo głęboki trans, mogą mieć wbijane w ciało igły, haki i specjalne druty, do których przymocowywane są owoce albo ogromne instalacje na których stoją ołtarze (kavadi).
Część z nich na dużych hakach wbitych w skórę pleców ciągnie wózki z darami dla Boga, inni są prowadzeni na linach, również przymocowanych do pleców.
Do tego dochodzą poprzebijane szpilami policzki, języki i usta.
Pielgrzymi, którzy są w stanie głębokiego transu i są poprzekłuwani to zaszczyt i duma rodzin. Bliżsi i dalsi krewni oraz przyjaciele towarzyszą im przez cały czas, wspierają na każdym kroku aż do wybudzenia, podają napoje, podstawiają taboret gdy pielgrzym słabnie, głośnymi okrzykami i tupaniem utrzymują go w transie. Rodzina dba też o to, by ich bohater miał cały czas pod ręką curut – bardzo mocne, specjalne cygaro (choć trudno powiedzieć z jakich ziół zrobione). Pielgrzymi, którzy poprzekłuwali swoje ciało są traktowani ze szczególną czcią – są bliżej Boga. Każdy wierny, który miesiąc przed świętem pościł, może iść w procesji z darami, nie wymaga to wielkiego poświęcenia. Przymocowanie hakami i igłami do ciała dwumetrowej wysokości metalowego, ważącego ponad 15 kilogramów ołtarza zdobionego pawimi piórami, to już zupełnie inna sprawa – nawet dla Hindusów bohaterstwo.
Pomiędzy grupami towarzyszącymi najdzielniejszym pielgrzymom w ich drodze do świątyni na górze przewijają się niewielkie zespoły muzyczne grające tylko na instrumentach perkusyjnych tzw. Kali Songs o jednostajnym, mocno transowym rytmie.
Można też spotkać całe zastępy dziewcząt (albo zupełnie małych dziewczynek) i kobiet w stanie głębokiego transu (ale już znacznie rzadziej poprzebijane) niosące w ofierze na głowach metalowe pojemniki z mlekiem – symbolem czystości.
Pielgrzymom będącym w transie zdarza się wpadanie w ekstatyczny szał – nagle rozpoczynają szaleńczy taniec, z ich gardeł wydobywają się przeraźliwe odgłosy, z ust płynie spieniona ślina, czasami z niewyobrażalną siłą tłuką zębami o schody a opętany wyraz oczu powoduje dreszcz na plecach u mniej zorientowanego obserwatora. Rodzina wspiera go w takich chwilach wierząc, że to właśnie momenty najbliższego kontaktu z Bogiem.
Pomiędzy rozszalałym tłumem raz po raz przeciska się para niosąca na ramionach bambusowe kije do których przywiązany jest tobołek, a w tobołku niemowlę lub małe dziecko – niesione do poświęcenia i po łaskę:
Cały ten szaleńczy korowód zmierza do świątyni. Po pokonaniu wspomnianych 272 schodów (oczywiście najwięksi bohaterowie, czyli poprzebijani pielgrzymi nadal w pełnym rynsztunku – z igłami, hakami i prętami wbitymi w ciało) w jaskini rozpoczynają się obrzędy wybudzające wszystkich po kolei z transu. No cóż, nasze umysły były już podczas Thaipusam narażone na wiele zupełnie niezrozumiałych widoków i scen, nie dających się wytłumaczyć i zrozumieć (bo nie możemy pojąć w jaki sposób „Bóg odbiera ból”), nie mieszczących się w granicach naszego poznania, pokazujących, że jest na tym świecie coś znacznie więcej niż zaawansowana, znana nam (czasami tylko ze słyszenia) nauka i technologia, zobaczyliśmy odmienne stany świadomości, ludzi, którzy otumanieni zdawali się nie czuć bólu, których wiara pokonywała ograniczenia ciała i umysłu, jednak cały czas byliśmy ciekawi jak wygląda „odczarowywanie” pielgrzymów. Oglądanie tego obrzędu niemal nas dla odmiany zaczarowało! Pierwszym etapem jest podtrzymywanie w transie po to, by odpiąć wszystkie haki i igły. Trwa to chwilę i co najbardziej zaskakujące – na ciele pielgrzyma nie ma żadnych śladów, nie ma ran, nie ma ukłuć, nie pojawia się nawet kropla krwi i nie zostają żadne blizny. Nawet widząc to na wyciągnięcie ręki – trudno uwierzyć. Kolejny szok – ogromne szpile, które wierni mieli wbite w policzki, język lub wargi są wyjmowane równie sprawnie i też nie pozostawiają żadnych śladów. Miejsca po nakłuciach są smarowane sokiem z limonki i posypywane białym popiołem i tylko po białym pyle można później poznać, że ktoś był przekłuwany. Po wyjęciu wszystkich elementów metalowych, zdjęciu wieńców z kwiatów zdobiących szyję pielgrzyma, rozwiązaniu chusty, którą miał przykrytą głowę mistrz ceremonii staje lub klęka naprzeciwko niego i wykonuje przed jego oczami kilka magicznych ruchów zapaloną świeczką, szepcząc przy tym zaklęcia. Później jeszcze kilka zaczarowanych gestów i już za chwilę człowiek, który przed chwilą był w zupełnie innym wymiarze, opada bez sił, podtrzymywany przez swoich bliskich żeby bezpiecznie się mógł położyć. Jeszcze tylko rozmasowują mu wszystkie mięśnie i już za moment wstaje o własnych siłach, wodząc przytomnym i kontaktującym wzrokiem po otoczeniu, uśmiechając się do rodziny i obserwatorów. I jak się okazuje jest to całkiem normalny człowiek, nie ma absolutnie nic wspólnego z tym, który przed chwilą w szalonym tańcu, z obłędem w oczach składał hołd siłom wyższym. Zresztą spójrzcie sami – zdjęcia poniżej przedstawiają tego samego Hindusa – w transie, w trakcie wybudzania i tuż po.
Oczywiście wybudzanie może mieć różny przebieg. Trudno nam powiedzieć od czego to zależy, ale widzieliśmy kilka całkowicie różnych reakcji wybudzanego na „powrót do rzeczywistości”. Niekiedy tuż przed odzyskaniem świadomości targają nim spazmatyczne dreszcze, czasami wydobywa z siebie przerażające okrzyki (zupełnie nieludzkim głosem), zdarza się że wstrząsają nim odruchy konwulsyjne, co kończy się zazwyczaj wyciekiem z ust gęstej, pomarańczowej wydzieliny i jest to dowód na wyjście z jego ciała demona. Większość wybudzanych tuż po odzyskaniu świadomości ma chwilowe kłopoty z oddychaniem, wygląda to jakby nie mogli złapać powietrza, jakby się dusili, ale to trwa chwilę i za moment wszystko wraca do normy.
Jednak czasami trans wymyka się spod kontroli rodziny i szamana – pielgrzym pogrążony w transie dostaje się we władanie złych duchów, które nie pozwalają mu kontynuować wędrówki do świątyni. Wygląda to przerażająco – zaczyna się rzucać, krzyczeć, szarpać, chwilami bezwładnie opada na ziemię, wodzi obłąkanym, niewidzącym wzrokiem po okolicy, trudno go utrzymać i opanować. I w takiej sytuacji ma miejsce kolejny – dla nas niewyobrażalny – obrząd: starsza, doświadczona osoba podejmuje się przejęcia złego ducha do siebie. Szepcze zaklęcia, nakłada ręce na głowę pielgrzyma a na koniec zbliża usta do jego ust i… opętana przez złe demony osoba natychmiast jest znów przytomna, kontaktująca, wybudzona z transu. Jeszcze tylko „czarownica” (czyli ta, która odczarowała) wyda z siebie donośny okrzyk, twarz ściągnie jej chwilowy skurcz, targnie nią kilka wstrząsów i już demon jest wypędzony i cała grupa może dołączyć do procesji.
Spędzenie dwóch dni w takim otoczeniu jest przeżyciem niemal mistycznym a zarazem przerażającym. Atmosfera Thaipusam jest magiczna a na każdym kroku jesteśmy świadkami czarów. Nieustanny konflikt między tym, co widzimy a tym, co podpowiada nasza wiedza o świecie, jaką przez wiele lat zdobywaliśmy, powoduje mętlik w głowie i skłania do refleksji, a w głowie rodzą się miliony pytań – jakie są w takim razie możliwości ludzkiego umysłu, gdzie są granice tego, co niemożliwe, co na to współczesna wiedza i medycyna?
My mieliśmy strasznie dużo szczęścia i całkowicie przypadkiem trafiliśmy na wydarzenie, na które wielu ludzi z niecierpliwością czeka cały rok albo przyjeżdża z odległych krajów. Oboje uważamy, że właśnie Thaipusam jest największym hitem całej naszej dotychczasowej podróży.
PS. Na koniec prosimy o kliknięcie w brzuszek Pajacyka aby zapewnić w ten sposób posiłek niedożywionemu dziecku z Polski.
Skąd się wzięło Thaipusam:
Bogini Parvati podarowała synowi – bogowi Murugan – lancę, którą miał pokonać nękającego ludzi demona Soorapadam. Zrobiła to zarazem w rocznicę jego narodzin. I to właśnie te dwa wydarzenia upamiętnia Thaipusam. Murugan jest Bogiem śmierci i wojny. Jego świętym zwierzęciem jest paw, stąd pawie pióra są głównym elementem ołtarzy budowanych na Thaipusam.
Porady praktyczne:
Do Batu Caves w okresie Thaipusam jeździ wiele autobusów – zarówno linie regularne, jak i specjalne (operujące również w nocy). Podróż autobusem trwa ok. 50 minut. Najlepiej jest udać się na przystanki autobusowe wokół Central Marketu i tam łapać autobus. My jeździliśmy autobusem Metro Bus nr 11. Opłata za bilet: od 2.50 do 3.00 RM/osobę w jedną stronę