Mimo, że za bilety TATKAL-owe musieliśmy sporo więcej zapłacić, bo z braku wyboru kupiliśmy klasę 3-AC, która jest lepsza od sleepera nie żałowaliśmy 🙂 Główną różnicą, wynikającą już z nazwy, jest klimatyzacja w pociągach klas AC, ale dla nas najważniejsze było, że było wreszcie czyściej, kontroler biletów wyglądał przynajmniej schludnie, po ruszeniu pociągu rozdał wszystkim zapakowane komplety pościeli (z nostalgią wspomnieliśmy czasy kolei transsyberyjskiej i standardu świadczonych tam usług) a przy dojeżdżaniu do każdej ze stacji przechodził przez wagon z listą pasażerów w ręce i budził osoby, które miały już wysiadać. Oczywiście droższą klasą pociągu podróżują tu tylko turyści albo bogatsi Hindusi, trochę już „uzachodnieni”, więc obyło się bez rzucania śmieci gdziekolwiek (w klasie sleeper standardem jest wyrzucanie śmieci z jadącego pociągu za okno – nie spotkaliśmy się ani razu, by ktoś zrobił inaczej) plucia na podłogę i męczących, nieprzyjemnych zapachów. Być może to efekt tego, że ze względu na klimatyzatory żadne okna się w pociągu nie otwierają ale wolimy wierzyć, że jest inaczej 😉
Droga do Agry minęła więc miło i sprawnie i zgodnie z planem, kilka minut po 2 w nocy dotarliśmy do celu. Jak niemal wszędzie, a na dworcach w szczególności, uderzył nas zabijający smród ludzkich odchodów. W zasadzie już nie powinno to dziwić, a jednak docierając do miasta, w którym mieści się jeden z siedmiu cudów świata, mieliśmy nadzieję na trochę cywilizacji i kultury. Ale skąd, to przecież sam środek Indii, więc facet lejący z peronu na tory albo gdziekolwiek im się zachce jest po prostu normalnym nikogo nie szokującym widokiem.
Po dotarciu do hotelu (po którym, po krótkiej wymianie sms-ów z Mariuszem spodziewaliśmy się najgorszego, ponieważ oni zatrzymali się w tym samym miejscu kilka dni wcześniej), mimo że informowaliśmy, że przyjedziemy w nocy i otrzymaliśmy potwierdzenie, że to OK., i „night watchman” nas wpuści, zastaliśmy zamknięte drzwi od środka na kłódkę. Dzwonek umieszczony przy wejściu okazał się tylko nędzną, niedziałającą atrapą dzwonka, było zimno i ze wszystkich stron zbliżały się w naszym kierunku bezpańskie psy i ośmielone ciemnością małpy. Zaczęliśmy się dobijać do szklanych drzwi i po pewnym czasie zobaczyliśmy, że za recepcją coś się poruszyło i z rozłożonego na podłodze barłogu wstał wspomniany wcześniej „night watchman”, w wieku lat pewnie koło osiemdziesięciu, nie wiedząc co się dzieje i co za hałasy go zbudziły rozejrzał się po hallu, przeszedł, dotarł do drzwi (waliliśmy w te drzwi cały czas) zlustrował nas i z powrotem oddalił się w kierunku swojego posłania. Jednak jakby w ostatniej chwili coś do niego dotarło, że cofnął się, wygrzebał skądś klucze i podszedł z powrotem do drzwi, żeby je otworzyć. Powiedzieliśmy, że mamy rezerwację i chcemy iść do pokoju. „Watchman” pokiwał głową ze zrozumieniem, wyciągnął spod lady recepcji wielki kij i wdrapując się na schody powiedział „Wait here, monkeys”. Po chwili dobiegły nas przerażające odgłosy walki staruszka ze stadem krzyczących małp. Gdy wszystko ucichło i chcieliśmy tylko pójść do pokoju (było po 3:00 w nocy a przed nami pespektywa pobudki o 6.00, żeby obejrzeć Taj Mahal o wschodzie słońca) zszedł jakiś inny watchman, który mimo, że wybudzony z najgłębszego snu z zapałem przystąpił do procedury rejestrowania nas w hotelu. A to nie byle jaka procedura. Dwie ogromne księgi, do każdej trzeba wpisać wszystkie swoje dane osobiste, wszystkie dane z paszportu i z wizy. Zaproponowaliśmy, że możemy te formalności przeprowadzić rano (jak to już miało miejsce w różnych innych hotelach), ale spotkaliśmy się z upartą odmową i znaczącym „Tu jest Agra!”. Nie było wyjścia.
Na szczęście pokój, który otrzymaliśmy, okazał się całkiem przyzwoity i nie mieliśmy żadnych oporów żeby po szybkim prysznicu położyć się na chociaż te dwie godziny, które nam pozostały do pobudki.
Rano okazało się, że od wyjścia z naszego hotelu, do bramy Taj Mahalu jest zaledwie 70 metrów. Po zakupieniu biletów ustawiliśmy się w odpowiednich kolejkach (są 4 kolejki: kobiety, Hinduski, mężczyźni, Hindusi). Mimo wczesnej pory i stosunkowo niewielkich kolejek, minęło dobre 20 minut nim weszliśmy za bramę, a wszystko to za sprawą bardzo szczegółowych sprawdzania każdego wchodzącego, przeszukiwania toreb, torebek i plecaków w iście hinduskim stylu – czyli całkowicie bez pośpiechu.
Niestety okazało się, że niewiele będzie z naszego oglądania Taj Mahalu o wschodzie słońca, ponieważ słońce co prawda zgodnie z planem wzeszło, ale powietrze było zamglone przysłaniając mauzoleum. Zdecydowaliśmy się więc poczekać na lepszą pogodę, w międzyczasie zwiedzając teren i sam budynek.
A jest co zwiedzać i podziwiać! Taj Mahal, uznawany niekiedy za najpiękniejszy budynek na świecie, to grobowiec, wybudowany przez cesarza Shah Jahan’a dla jego ukochanej trzeciej żony – Mumtaz Mahal, która zmarła podczas porodu ich 14 (!) dziecka w 1631 roku. Budowa całego „kompleksu” trwała 21 lat, a przy jego powstawaniu pracowało około 20 tysięcy ludzi, przy czym najwyższej klasy specjaliści architekci i rzeźbiarze byli ściągani tu z całego świata.
Cztery strony świata wyznaczają stojące w rogach grobowca minarety zbudowane w taki sposób aby w razie trzęsienia ziemi przewracały się na zewnątrz by nie uszkodzić głównego budynku. Po lewej stronie grobowca znajduje się nadal wykorzystywany meczet, a po prawej, wyłącznie dla zachowania symetrii zbudowano dokładnie taki sam budynek.
Całość robi ogromne wrażenie, a koronkowe rzeźbienia w marmurze grobowca oraz motywy kwiatowe z półszlachetnych kamieni zdobiące ściany i łuki zachwycają kunsztem i precyzją wykonania. Nawet napisy z Koranu umieszczane dookoła wgłębień wejść są wykonane tak by mimo zakłóconej perspektywy wielkość liter z punktu widzenia obserwatora się nie zmieniała.
Zobaczyć Taj Mahal, to zdecydowanie jeden z tych powodów, dla których trzeba do Indii przyjechać (a im dłużej tu jesteśmy, tym tych powodów wydaje nam się mniej). Po dwóch godzinach pogoda poprawiła się na tyle, że mogliśmy również z daleka podziwiać tę imponującą budowlę oraz wykonać zdjęcia.
Kolejnym obowiązkowym punktem w tym mieście jest Agra Fort. Bilety z Taj Mahalu dają w tym samym dniu zniżkę na bilety do Agra Fortu, więc warto to wykorzystać, tym bardziej, że zbudowany z czerwonego piaskowca fort oszałamia rozmiarem i skomplikowaną architekturą. Podwójne mury fortu, który początkowo miał przeznaczenie militarne ale z czasem zaczął być wykorzystywany jako pałac, mają obwód 2,5 kilometra i 20 metrów wysokości.
Budowlę rozpoczął w 1565 roku cesarz Akbar, a rozbudowywał go jego wnuk – Shah Jahan (ten od Taj Mahalu), z wykorzystaniem swojego ulubionego budulca, czyli białego marmuru. To właśnie tu zresztą Shah Johan po obaleniu, został uwięziony przez swojego syna i do końca życia mógł tylko z murów i balkonów Agra Fortu podziwiać grobowiec ukochanej żony. Legenda głosi, że megalomańskie zapędy Shaha Jahana miały dodatkowo znaleźć ujście w wybudowaniu z czarnego marmuru naprzeciw Taj Mahalu, po drugiej stronie rzeki Jamuny, jego własnego mauzoleum, będącego negatywem Taj Mahalu.
Sam Taj Mahal jest pięknie utrzymany, bardzo czysty, z równo przystrzyżonymi trawnikami i czystą wodą w fontannach. Jednak wystarczy wyjść za bramę tego wspaniałego zabytku, by zostać ze wszech stron otoczonym tak bardzo dającym się we znaki w Indiach brudem, cuchnącymi górami śmieci i rynsztokami. To dla nas niepojęte, że nawet w stosunkowo niewielkim mieście, które jest niewątpliwie jednym z najważniejszych turystycznie miejsc w Indiach, nie dba się porządek i najbliższe otoczenie jednego z 7 cudów świata.
Drugiego dnia naszego pobytu w Agrze wybraliśmy się pieszo właśnie na drugi brzeg rzeki. Zgodnie z tym, co wyczytaliśmy w przewodniku, miały tam być przepiękne ogrody więc postanowiliśmy dobrze wykorzystać czas mając przed sobą cały dzień do wieczornego pociągu do Jaipuru. Po zobaczeniu jak wygląda miasto w głównej jego części co chcieliśmy trochę odetchnąć i zobaczyć Taj Mahal z drugiej strony – tym bardziej, że w piątki mauzoleum jest nieczynne więc właśnie z tamtego miejsca jest najlepszy widok na ten cud architektury. Kilka (a może nawet kilkanaście) kilometrów sprawnym marszem pokonaliśmy dość szybko, po drodze przyglądając się życiu tutejszej ludności. Przechodząc przez most na Yamunie (kolejowy, ale powszechnie wykorzystywany przez pieszych) znów mogliśmy zobaczyć, że wszystko, co ważne dzieje się w rzece lub tuż obok niej.
Podobnie jak w Varanasi na błotnistym nabrzeżu, co kilka metrów było stanowisko do prania. Widoki imponujące: dziesiątki kamiennych stanowisk do prania, setki metrów sznurów rozwieszanych tuż przy Yamunie a na nich tysiące pościeli, prześcieradeł i wielobarwnych sari. Ci, którzy nie mają luksusu sznurów rozwieszonych przy rzece rozkładają swoje rzeczy bezpośrednio na piachu gdzie leżą w kurzu aż do wyschnięcia, a tuż obok gospodarze pilnują pokaźnych stad swoich krów. Jeszcze kawałek dalej krowy i wielbłądy mają swoje toalety tworząc cuchnące ścieki a zaraz obok ktoś uprawia jakieś rośliny jadalne, które tutaj w pobliżu rzeki mają dobre warunki do rozwoju.
Spacer ma taką zaletę w porównaniu do jazdy rikszą, że dużo więcej można zaobserwować, jednak ma też wady – po pierwsze każdy mijany rikszarz molestował nas, żebyśmy wsiedli do jego pojazdu i nie wystarcza normalne „nie, dziękujemy”, za każdym razem trzeba się nagadać albo po prostu jak najszybciej oddalać się od natręta. Poza tym idąc piechotą jest się bardzo łatwym celem dla wszelkiego kalibru oszustów i żebraków oraz tutejszych nachalnych dzieci, które bez najmniejszego skrępowania łapią każdego przechodnia za ręce i wykrzykują za nim litanię: „Money! Coin! Chocolate! Biscuit!” Nie ma żadnego znaczenia, czy dziecko wygląda na biedne i zapuszczone, czy na dobrze wykarmione i stosunkowo czyste – po prostu taka reakcja na turystę jest tu naturalna i po jakimś czasie bardzo irytująca 🙂
Udało nam się jednak przebić przez te wszystkie „zasieki”. Po dotarciu do wejścia do parku, zobaczyliśmy, że wzdłuż jego murów biegnie droga w stronę rzeki. Idąc nią doszliśmy do małego obozu żołnierzy pilnujących brzegu rzeki, żeby nikt się tą stroną nie próbował przedostawać do Taj Mahalu. Trzeba przyznać, że chłopaki mają wyjątkowo nudną pracę więc docenili nasze towarzystwo. Posiedzieliśmy z nimi trochę, poprzyglądaliśmy się ich życiu w obozie (pranie, gotowanie itp.), porobiliśmy zdjęcia i do ogrodu, który wcale nie wyglądał imponująco a wręcz przeciwnie – sprawiał wrażenie szkółki leśnej w dodatku w trakcie przesadzanie roślin – nie weszliśmy w ogóle. Przy okazji w obozie pojawiła się ekipa lokalnej telewizji nakręcając reportaż o żołnierzach strzegących Taj Mahalu w którym jako jedyni obcokrajowcy znajdujący się w tym miejscu również mieliśmy swój udział 🙂
Wieczorem, czekając na dworcu na pociąg do Jaipuru spotkaliśmy naszych znajomych – niemiecko – włoską parę z Khajuraho. Okazało się, że jedziemy tym samym pociągiem. Ba! Okazało się nawet, że przydzielono nam ten sam wagon. Sprawdziły się więc przypuszczenia, że nasze spotkania nie mogą być przypadkowe 😉 Rozłożyliśmy swoją niezawodną folię i koczując przez parę godzin oczekiwaliśmy na pociąg, którego spóźnienie zwiększało się regularnie w miarę zbliżania się godziny jego odjazdu. To już trzeci przypadek spóźniającego się dość znacznie pociągu więc nasze zdanie o kolejach indyjskich z biegiem czasu jeszcze bardziej zniżkuje 🙂
W tym miejscu prosimy o udzielenie pomocy dla niedożywionych dzieci z Polski przez kliknięcie w brzuszek Pajacyka na stronie www.pajacyk.org.pl. Z góry za to bardzo dziękujemy.
Porady praktyczne:
Najważniejsza informacja dotycząca Taj Mahalu jest taka, że jest on w piątki nieczynny. Łatwo to przeoczyć albo w amoku zdobywania biletów kolejowych po prostu o tym nie pomyśleć. Właśnie tak mieli nasi spotkani na dworcu znajomi – przyjechali w czwartek wieczorem, a w piątek już mieli kupione bilety na dalszą trasę.
Do Taj Mahalu zdecydowanie warto iść jak najwcześniej rano, bo nawet jeśli – tak jak to się nam zdarzyło – nie będzie dobrej pogody na przepiękny wschód słońca, to kolejki do biletów i do wejścia są stosunkowo krótkie. Bilety wejściowe kosztują 750 rupii.
Forta Agra jest wg nas obowiązkową pozycją. Bilety wejściowe kosztują 300 rupii, ale z biletem z Taj Mahalu w tym samym dniu dostaniemy 50 rupii zniżki. W piątki z kolei bilety są tańsze o 50 rupii ze względu na nie doliczanie podatku rządowego.