Archive for lipiec, 2009

Transsib – part 2 – z Nowosybirska do Irkucka

piątek, lipiec 31st, 2009

Witamy z Irkucka 🙂 Po spędzeniu kolejnej półtorej doby w pociągu dotarliśmy do naszego ostatniego w Rosji przystanku na trasie Kolei. Pociąg do którego wsiedliśmy wyruszył 3 dni wcześniej z Mińska na Białorusi.

Pociąg z Minska

Wreszcie mogliśmy podziwiać trochę dłużej dworzec kolejowy w Nowosybirsku, który zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz jest bardzo zadbany i mógłby służyć za wzór naszym stacjom kolejowym PKP.

Dworzec Nowosybirsk

Po drodze jadąc koleją mogliśmy podziwiać kolejne krajobrazy rosyjskiej prowincji syberyjskiej. Małe próbki zdjęć zrobionych zza brudnej szyby pociągu poniżej:

Pociag do Irkucka

Wioseczka zza okna:

Wioski syberyjskie

Następne zdjęcie:

Zza okna

Tym razem mieliśmy miejsca koło licznej uzbeckiej rodziny, w której trudno się było połapać kto jest kim dla kogo. Wieźli ze sobą jakieś dynie, skarpetki (pewnie na sprzedaż) no a wszystko to w standardowych torbach w kratkę 😉 Byli bardzo sympatyczni ale nieziemsko wścibscy! (to chyba tzw. różnice międzykulturowe – pewnie to była oznaka zainteresowania i szacunku a nam niektóre pytania działały na nerwy i powodowały lekką konsternacje ;-). Jednak niewątpliwą zaletą tak rozmownego towarzystwa był dla nas trening rosyjskiego w wersji „live”.

Pociag do Irkucka

Noclegi w Irkucku znaleźliśmy jeszcze z Nowosybirska przez couchsurfing. Couchsurfing to portal skupiający ludzi z całego świata, którzy mogą przenocować lub w inny sposób pomóc turystom w swoim kraju. Super sprawa! Nie musieliśmy się martwić o żadne urzędy rejestrujące cudzoziemców ani szukać hotelu, gdzie aby dostać pokój trzeba pracować w Rosji, a do tego całkowicie za free i nikt mi w zastaw za czajnik nie zabrał paszportu. Po dotarciu na miejsce okazało się, że Sergy który nas do siebie zaprosił mieszka bardzo blisko dworca kolejowego (choć natrętny taksówkarz zapewniał nas, że to kawał drogi i on z chęcią nas zawiezie). W domu byliśmy ok. północy. Oprócz nas z „kanapy” u Sergya i jego dziewczyny (i ich przecudnego psa Kozmy) korzystała para z Holandii która już dziś rano wylatywała z powrotem do swojego kraju a jak tylko oni się zwinęli dołączyli do nas Sergio z Włoch i Aundrey z Francji więc mamy na maxa międzynarodowy klimat w Irkuckiej kawalerce. Sergio porzucił pracę w korporacji (chyba jakiejś telekomunikacyjnej, ale nie za bardzo chce mówić o pracy), gdzie przez ostatnie kilka lat był Product Managerem, zamierza w podróży spędzić rok, a może 2 lata i wie na pewno, że już nigdy nie chce pracować w biurze. Natomiast Aundrey jest pianistką i uczy gry na pianinie. Jej pierwotny pomysł na spędzenie 3 miesięcy na podróżowaniu ciągle jest poddawany ciężkim próbom, bo bardzo jej brakuje grania, a jest w drodze dopiero tydzień. Ok 11-ej zasiedliśmy wszyscy do śniadania, podczas którego opowiadaliśmy sobie wzajemnie o naszych krajach i kulturach, oraz wymyśliliśmy zabawę w szukanie słów brzmiących podobnie po rosyjsku, włosku, francusku i polsku J Okazało się, że plan naszej podróży jest bardzo podobny do planu Sergio, więc jest szansa, że będziemy się spotykać na kolejnych etapach. Celem Sergio jest objechanie świata bez korzystania z samolotu a przy tym na maxa lowcostowo – np. z Australii do Ameryki Południowej chce płynąć ale jako obsługa na ekskluzywnym promie! Jak sam mówi może nawet myć toalety, to nie ma znaczenia.

Póki co w czwórkę zaplanowaliśmy na jutro wycieczkę do irkuckich wód termalnych a w niedzielę prawdopodobnie jedziemy nad Bajkał. Jednak w pierwszej kolejności musimy pójść na dworzec i zorientować się na kiedy są bilety do Mongolii, bo jak się dowiedzieliśmy jest teraz szczyt sezonu turystycznego w tym rejonie i może być z tym problem, a nasze rosyjskie wizy kończą się już za 5 dni. Na razie zwiedzamy centrum Irkucka, które wygląda tak:

 

Centrum Irkucka

 

Gdy poznamy go bliżej to napiszemy ciąg dalszy… 🙂

Bolszyje wsiewo

środa, lipiec 29th, 2009

Nowosybirsk przywitał nas całą rodziną Alieksieja poznanego w czasie podróży na wspólnej wódeczce i karcianych międzynarodowych mistrzostwach w „Remika” 😉
Rodzina jak przystało na rosyjską familię ostrzeżona przez Alieksieja, że będą z nim przybysze z dalekiej Polszy pojawiła się w szerokim gronie, tj. mama, tata, brat i żona brata. Przyjechali małym japońskim busikiem, żeby pomieścić nas wszystkich i nasze bagaże, no i co ważniejsze pomóc nam dostać się do jakiegoś tańszego miejsca gdzie moglibyśmy pomieszkać na czas poznawania Nowosybirska. Jadąc mieliśmy nieodparte wrażenie, że to już nie Rosja tylko daleka Azja. Ulice ogromne, zakurzone, wszędzie pełno japońskich samochodów terenowych i osobowych i gdzieniegdzie duże Ziły i Kamazy nie pozwalające zapomnieć, że jesteśmy w samym centrum Syberii. Pierwsze zaskoczenie: ruch jest prawostronny, ale samochody w większości posiadają kierownicę po prawej stronie  Również samochód, którym żwawo podążaliśmy do miejsca noclegu „prowadził pasażer” 😉 Wokoło naprawdę duże i raczej puste przestrzenie, które dawały poczucie odległej prowincji przypominającej teksański małomiasteczkowy klimat a nie stolicę Syberii.

Ulica Nowosybirska

Na miejsce dotarliśmy po pokonaniu jakichś 20 km. No i tutaj po raz pierwszy doświadczyliśmy uroków rosyjskiej biurokracji. W pierwszej „gościnicy” okazało się, że nie przyjmą osób, które tu nie pracują J Speszony takim przywitaniem zagranicznych gości Alieksiej bardzo nas przepraszał, że on nie wiedział itd. Pojechaliśmy do kolejnej „gościnicy” w której z kolei szefowa przybytku stwierdziła, że musi obejrzeć nasze paszporty. No i się zaczęło. Najpierw były uwagi co do dat białoruskich papierków tranzytowych, że one „skończyły się” kilka dni temu (Sic! A jakże miały się nie skończyć skoro kilka dni temu przejeżdżaliśmy przez Białoruś!?). Potem po długich wyjaśnieniach powiedziano nam, że potrzebny jest telefon, żeby temat skonsultować (nie wiemy z kim), a potem okazało się, że musimy się zarejestrować w jakimś urzędzie meldunkowym. No, ale ponieważ jest niedziela to żadnego zameldowania nie uzyskamy i koło się zamknęło. Mama Alieksieja stwierdziła, że mimo remontu zaprosi nas do siebie do jakiegoś baraku, a Alieksiej zmieszany całą tą sytuacją ratował się lokalną gazetą szukając ogłoszeń o jakimś szybkim najmie mieszkania. I tak trafiliśmy do Galiny, która zionąc alkoholem jak smok wawelski w swoich dobrych chwilach stwierdziła, że zagranicznych gości ona się boi bo w mieszkaniu ma czajnik i telewizor więc zaczęła wymuszać paszport od biednego Alieksieja. Zaczęła się ostra dyskusja. My zapewnialiśmy, że nasze paszporty są charoszyje a my jesteśmy druzjami a nie złodziejami a Alieksiej po kilku minutach tych słownych utarczek powiedział „spasiba” i, że gości zabiera do siebie. Wtedy Galina zwinnym ruchem zabrała paszport Alieksieja i Oli i powiedziała, że to wystarczy jako zastaw do tego super apartamentu, który miała nam powierzyć. Cena okazała się być dużo tańsza niż w Moskwie (na poziomie 40%) i nieco wyższa od atakowanych wcześniej „gościnic” więc ucieszyliśmy się, że późny wieczór przywita nas wreszcie zasłużonym odpoczynkiem. Po ulokowaniu się w tych niesamowitych apartamentach (zmurszałe ściany, dwie kanapy – w tym jedna w kuchni i otwarte na oścież okna na osiedle) ruszyliśmy na wieczorny (było już po 23:00 czasu lokalnego) spacer po okolicy by zobaczyć lokalne życie nocne i przy okazji zjeść coś innego niż transsyberyjskie pierogi i zalewane wrzątkiem zupki J

Rejon gdzie zawiozła nas rodzina Alieksieja (Bierdsk) okazał się super miejscem z atmosferą kurortu w którym brak jest jednak jakichkolwiek turystów. I o to chodzi! Lokalna społeczność żyje tu jak na ciągłych wakacjach. Wokoło mnóstwo klubów, kiosków, nocnych „markietów”, szerokie ulice, ciepło, słowem sielanka. Lokalesi w sklepie typu „piwo i wszystko do niego” (których tutaj więcej niż sklepów spożywczych) wyraźnie się rozruszali i z chęcią naszkicowali nam plan jak trafić do fajnej lokalnej restauracji. Strzał w dziesiątkę. Restauracja „Pieczki Ławoczki” na poziomie, którego mogłyby pozazdrościć niejedne warszawskie jadłodajnie z bogatym menu z lokalnymi przysmakami. Mogliśmy się więc podelektować w naszej ocenie hitem rosyjskiej kuchni: okroszką (chłodnik z różnościami z wyraźną ilością wody po kiszonych ogórkach J), a także kartoszkami zapijanymi morsem (tradycyjny napój popularny niemal jak kwas, przyrządzany z młodych jagód gotowanych i uzupełnianych wodą). Poza solianką, którą spożywaliśmy w wagonie restauracyjnym kolei transsyberyjskiej, która również bardzo przypadła nam do gustu to naprawdę super jedzenie!

Następne dwa dni spędziliśmy na pieszych wędrówkach po Nowosybirsku, który nie ma żadnych zabytków (jako, że miasto ma niewiele ponad sto lat, stworzone na bazie wsi postawionej dla budowniczych kolei transsyberyjskiej). Ma za to wielkie przestrzenie, obowiązkowe Domy Lenina, pomniki budowniczych socjalizmu i jak przystało na nieformalną stolicę Syberii swoje metro. Wśród bloków starych i nowych wystają gdzieniegdzie (nawet w centrum miasta!) domy pamiętające koniec XIX wieku. Drewniane rozsypujące się, ale ciągle zamieszkane małe skanseny w środku 1,5 milionowej metropolii.

Drewniaki w Nowosybirsku

W mieście znajduje się ogromne miasteczko naukowo-akademickie a więc tutaj pewnikiem tworzyli swoje wynalazki Schodow (ten co opracował powszechnie stosowane w blokowiskach urządzenie: klatka Schodowa) oraz Ozonow (ten, który odkrył lukę w atmosferze określaną jako: dziura Ozonowa) 😉 Miasto ma dwa duże mosty nad rzeką Ob i co zaskoczyło nas najbardziej ogromny zbiornik wodny, nazywany tutaj morzem. Zaskoczenie bierze się przede wszystkim stąd, że zbiornik ten został utworzony sztucznie i stanowi teraz ośrodek różnych sportów wodnych, licznych plaż i daje podstawę dla kompleksu sanatoryjnego. Nasz Bierdsk w którym sobie pomieszkiwaliśmy jest takim właśnie typowym rejonem położonym blisko tego morza dzięki czemu czuło się ciągle tę wakacyjną atmosferę. Pogoda nam dopisywała więc oprócz podziwiania ogromu syberyjskich rozwiązań budowlano-drogowych mogliśmy również skorzystać z uroków plaży „na wzmorie” gdzie można było skorzystać z pięknego słońca jakie przywitało nas w środku Syberii i doświadczyć jak wypoczywa lokalna młodzież.

Plaza w Bierdsku

To co zaskoczyło nas chyba najbardziej to naprawdę wysoki poziom kultury tutejszych mieszkańców. Mity o Rosjanach pijących non stop wódkę i awanturujących się wokoło to bzdura. Rosja to piękny kraj na każdym kroku pozytywnie nas zaskakujący.

Powyższe wnioski potwierdziła również umówiona w naszych „apartamentach” wizyta Alieksieja, którego zachęcaliśmy by wpadł do nas na wódkę by „parazgawarywat” o tym i o owym. Nasz przyjaciel przyjechał prosto z plaży ze swoim najlepszym kumplem Maksimem a w ręku trzymali rozpoczętą już flaszkę i sztylety na które ponadziewane były jeszcze gorące szaszłyki. My też mieliśmy czym podjąć gości bo zakupiliśmy kurczaka z rożna a na stole czekała również flaszka z ukraińską wódeczką zakupioną w Moskwie.

Goscinny stolik

Chłopaki okazali się bardzo towarzyscy, a przy tym kulturalni. Porozmawialiśmy o różnych rosyjskich klimatach, o tym jak wygląda ich codzienne życie i skąd się biorą tacy co jeżdżą Maybachami 😉

Przy okazji szlifowaliśmy swój rosyjski, którego nie dało się zastąpić jęz. angielskim, który okazał się kompletnie niezrozumiały mimo, że Alieksiej miał w szkole (o czym wesoło nam doniósł) „piaciorkę”. Chłopaki w ramach opisu lokalnych zwyczajów zaprosili nas na rosyjską banię do siebie zimą (być może skorzystamy!). Po 3-ej w nocy czasu lokalnego zadzwoniła mama Alieksieja (mama to naprawdę szanowana w rodzinie osoba!) i wiadomo było, że nasza gościna przyśpiesza ku końcowi bo przecież Alieksiej rano musi biec do pracy (pracuje jak sam to określił nad rozwojem ziemniaków J – tzn. prowadzone są badania nad nowymi ich gatunkami a on ma przy tym duży udział). Na koniec chłopaki zamówili taksówkę i machając do nas spod bloku pojechali do swoich domów. Klasa sama w sobie. Aż miło pomyśleć co nas jeszcze w tej pięknej Rosji czeka! J

Nowosybirsk

środa, lipiec 29th, 2009

Galeria zdjęć z Nowosybirska.

Kolej transsyberyjska do Nowosybirska

wtorek, lipiec 28th, 2009

Galeria zdjęć z podróży koleją transsyberyjską do Nowosybirska

Kolej Transsyberyjska (odcinek Moskwa – Nowosybirsk)

niedziela, lipiec 26th, 2009


Moskwę pożegnaliśmy w piątek, 24 lipca’09 wczesnym popołudniem, rozpoczynając jeden z bardziej wyczekiwanych etapów naszej podróży, czyli podróż Koleją Transsyberyjską. Dotarliśmy na dworzec obładowani ciężkimi plecakami i dodatkowymi torbami pełnymi jedzenia (bo przecież przed nami ponad 2 doby w pociągu), odnaleźliśmy nasz wagon i po okazaniu wszelkich możliwych dokumentów Pani Wagonowej udało nam się wejść do środka i dotrzeć do naszych „łóżek”
J (czyli zawieszonych między ściankami kuszetek).

W rosyjskich składach występują trzy typy wagonów. Najbardziej komfortowe i tym samym – najdroższe to tzw. wagony luks podzielone na dwuosobowe przedziały z umywalką, a czasem nawet niewielką kabiną prysznicową. Kolejna kategoria to wagony z czteroosobowymi przedziałami, tzw. kupe. My zdecydowaliśmy się na opcję najtańszą i najbardziej integrującą pasażerów, przy całkiem przyzwoitych warunkach podróży, czyli płackartnyj wagon, który wygląda tak:

Nasz plackartnyj wagon

No i wreszcie ruszyliśmy. Po kilku minutach zjawiła się nasza Pani Wagonowa i ponownie skontrolowała bilety, a następnie każdemu wręczyła komplet pościeli.

Ponieważ w amoku pakowania się i drogi na dworzec od rana nie mieliśmy czasu żeby cokolwiek zjeść, pierwsze kroki skierowaliśmy do tutejszego Warsu czyli ristorana. To, co tam zobaczyliśmy przeszło nasze najśmielsze oczekiwania! Wagon restauracyjny robił wrażenie! Podzielony na część barową (z wysokimi stołkami barowymi) i restauracyjną – z kanapami przy elegancko nakrytych stolikach, cały utrzymany w przytłumionej ciemnoczerwonej kolorystyce. Przesympatyczna kelnerka cierpliwie tłumaczyła nam kolejne pozycje z menu i poleciła spróbować tradycyjną rosyjska zupę soliankę oraz klasyczne drugie danie! A do tego najpopularniejsze w Rosji piwo Baltika J Podróż zaczęła się więc rewelacyjnie.

Z każdą setką kilometrów oddalających nas od Moskwy krajobrazy za oknami stawały się coraz bardziej imponujące i surowe. Zauroczyły nas ogromne przestrzenie, dzikie lasy i bagna, od czasu do czasu zagubione pojedyncze domki z malowanymi na niebiesko okiennicami – po prostu niesamowite widoki! A do tego wszystkiego prawie „biała noc”! Całkowicie ciemno za oknami zrobiło się dopiero koło 1-ej w nocy a świtać zaczynało już po 3-ej! Chyba najpiękniejszy widok zbudził nas koło 4-ej czasu lokalnego gdy za oknem rozpościerały się piękne wybujałe zbiorowiska drzew tworzące takie lasy o jakich istnieniu nie mieliśmy pojęcia bo przypominały baśniowe, ogromne kępy o niesamowitej kolorystyce, wybujałości i kształtach, położone tuż nad rozlewiskami bagien nad którymi rozciągały się poranne mgły tworzące niesamowity klimat. Słowem obraz z wielogodzinnych radzieckich baśni fabularnych (rodem z Mosfilm’u), których rozmach i przepych pamiętamy z dzieciństwa. Jeżeli jakiś polski reżyser chciałby się porwać na nakręcenie obrazu do Świtezia czy Świtezianki to serdecznie polecamy! 😉

Co kilka godzin pociąg zatrzymywał się na przystankach. Trzeba przyznać że dworce, które są zbudowane wzdłuż trasy Kolei również potwierdzają rosyjski „rozmach”J To w większości bardzo okazałe budowle, bogato zdobione rzeźbami i marmurami, z kryształowymi żyrandolami a do tego pięknie utrzymane.

Nasze postoje trwały od 5 do 30 minut a na peronach „na własnej skórze” doświadczyliśmy kolorytu lokalnego folkloru związanego z Koleją. Wszędzie witały nas tłumy babuszek biegnących na wyścigi z wózkami dziecięcymi, które pamiętają rewolucję rosyjską. A z nich… wcale nie spozierały dzieci z rumianymi rosyjskimi licami zabawiające się matrioszkami 😉 tylko tłuste pierożki i inne specjały w garnkach prosto z domowych pieców. Babuszki sprzedawały wszelkiej maści tradycyjne rosyjskie potrawy, ale także pomidorki, ogórki (takie surowe i małosolne) no i co oczywiste ziemniaki z koperkiem prosto z emaliowanego garnka J

Babuszka z wozkiem

Można było kupić pierogi z ziemniakami, bliny, jakieś bułki słodkie a także całe zestawy obiadowe typu ziemniaki + kotlet albo ziemniaki + smażona rybka. A wszystko to świeże, i często jeszcze ciepłe (swoją drogą warunki higieniczne w jakich to jedzenie było trzymane i sprzedawane pozostawiały wiele do życzenia, całe szczęście, że zaszczepilliśmy się na żółtaczkę pokarmową ;-). Głębiej na Syberii, podstawowym produktem sprzedawanym na dworcach były wędzone ryby, których sam zapach mówił nam, że zbliżamy się do przystanku!

Babuszka z rybami

Do tego oczywiście asortyment przewoźnych straganów obejmował słodycze, lody i kilkanaście rodzajów piw. Okazało się, że spokojnie byśmy sobie dali radę bez naszych zapasów żywnościowych, bo można było kupić wszystko w przystępnych cenach.

Życie towarzyskie w pociągu rozkręcało się powoli ale mieliśmy coraz więcej znajomych, którzy z niedowierzaniem oglądali nasze koszulki z mapą naszej podróży, kwitując nas przyjaźnie jednym z niewielu znanych sobie angielskich słów „crazy”. Rosjanie okazali się bardzo sympatyczni, otwarci i pomocni. Jeden z naszych nowych znajomych również jechał do Nowosybirska i zaoferował pomoc w znalezieniu taniego hotelu. A jaki był ciąg dalszy historii z poszukiwaniami noclegu w Nowosybirsku piszemy w poście „Bolszyje wsiewo”.
Niemal całą sobotę graliśmy w karty z nowopoznanymi kolegami i koleżankami z Krasnojarska i Nowosybirska. Oni próbowali nas nauczyć tutejszego „Duraka” (prostej gry, której w trzech rozdaniach nie udało nam się załapać) więc szybko porzucili ten pomysł, ale za to my ich nauczyliśmy grać w „Remika”. Czas przy kartach i piwie mijał szybko a nasz rosyjski stawał się coraz lepszy (zresztą i tak wielkie dzięki naszemu ówczesnemu systemowi edukacji, że uczyliśmy się rosyjskiego! Może nie pamiętaliśmy za wiele, ale przynajmniej bez problemu mogliśmy wszystko przeczytać). Jak przystało na porządny rosyjski zwyczaj, który jak najbardziej należy kultywować przed jednym z posiłków należało w wesołym gronie wypić pięćdziesiątkę „dla smaku”. No i trzeba przyznać, że od razu jadło się smaczniej i z humorem
J W ramach posiłków każdy z otoczenia korzystał z darmowego wrzątku znajdującego się w każdym wagonie. Wrzątek to super pomysł na tak długie podróże, bo każdy z pasażerów może sobie samemu zrobić herbatę, kawę czy jakiś gorący kubek (tutaj furorę robią gotowe do zalania kubki o nazwie „Big Lancz” (oczywiście pisane cyrylicą). Sam samowar to arcydzieło postradzieckiej techniki, opalane węglem z różnymi dziwnymi mechanizmami zaworów. Ale sprawdza się bezbłędnie. Wot balaszaja tiechnika!

Wagonowy samowar

Jedynym minusem pociągu były łazienki. Niczym nie różniące się od typowych łazienek jakie są w każdym pociągu PKP – czyli cała toaleta przez te 2 dni musiała się odbywać w bardzo trudnych warunkach – tylko z wykorzystaniem małej umywalki. Na szczęście zawsze była woda (co w Polsce nie jest takie oczywiste) więc jakoś daliśmy radę J

Po kilku dniach przerwy w Nowosybirsku, znowu wsiądziemy do pociągu by pokonać tym razem półtora tysiąca kilometrów i znaleźć się w Irkucku oraz nad Bajkałem, największym jeziorem na świecie…

Lenin wiecznie żywy i inne atrakcje :-)

piątek, lipiec 24th, 2009

 

Pierwszego dnia w Moskwie, podczas spaceru wieczornego obadaliśmy, że „godziny urzędowania” Lenina w Mauzoleum to 9.00 – 13.00. Trzeba było więc dobrze tę wizytę zaplanować bo wiązała się ona z wcześniejszą pobudką rano. Wczoraj nastawiliśmy się na wstanie dziś o 8.00, żeby wszystko zdążyć i… na planach się skończyło, bo obudziliśmy się o 10.30. Na szczęście nie tracąc zapału zdecydowaliśmy, że jedziemy na Plac Czerwony i będziemy próbowali zdążyć. No i jak się okazuje grunt to pozytywne myślenie – oczywiście wszystko się udało a do tego byliśmy o 2,5 godziny bardziej wyspani!

Po dotarciu na Plac Czerwony w pierwszej chwili przeraziła nas gigantyczna kolejka i nawet byliśmy skłonni zapłacić jakiejś lokalnej przewodniczce żeby nas przeprowadziła do środka bez kolejki, ale zanim się zdecydowaliśmy, to przewodniczka zniknęła. I znów, jak się okazało, nie ma tego złego, ponieważ kolejka posuwała się bardzo sprawnie. Zresztą przyznać trzeba, że zwiedzanie zorganizowane jest świetnie. W kolejce staliśmy ok. 20 minut, później oddanie całej elektroniki do depozytu (oczywiście za „ochronę” sprzętu zostawić też trzeba kilkadziesiąt rubli J), następnie przejście przez bramki, pokonanie alei pomników „zasłużonych” i już staliśmy twarzą w twarz z Włodzimierzem Iliczem Leninem! Wygląda nieźle jak na tyle lat w tym lodowatym Mauzoleum ale i tak uważamy, że to jakaś mistyfikacja i nie jest to oryginał 😉 W sumie wygląda tak świeżo i zgrabnie (włoski wygolone, broda przystrzyżona, garnitur nienagannie ułożony), że jesteśmy przekonani, że któregoś dnia zejdzie ze swojego piedestału, otrzepie się i poprosi o szklaneczkę wódki i odkurzenie mu jakiegoś biurka na Kremlu, żeby mógł przegonić te MacDonalds’y i inne imperialistyczne badziewia J

Będąc na fali oglądania obowiązkowych atrakcji Moskwy, w następnej kolejności zwiedziliśmy Katedrę Świętego Bazyla – na pewno każdy ją kojarzy, bo występuje na większości zdjęć z Moskwy – bajecznie kolorowy budynek z niezliczoną ilością kolumn i wieżyczek, przypominający tort (dla przypomnienia zdjęcie zamieszczamy poniżej).

 

Bazylika Sw. Bazylego

 

W środku przepych, złoto i piękne ikony. Wszystko sprawiało wrażenie niesamowitego bogactwa i „rozmachu” J ale naprawdę niesamowite bogactwo sakralne zobaczyliśmy w następnym punkcie naszej wycieczki czyli w Cerkwi Chrystusa Zbawiciela która jest największą cerkwią prawosławną na świecie i może poszczycić się bardzo ciekawą historią (dociekliwych zachęcamy do poszukiwań chociażby w Wikipedii ;-)). Tam złoto aż kipi ale zdecydowanie warto to zobaczyć! Sami spójrzcie:

 

Chrystusa Zbawiciela

 

Aha, ważna uwaga – panowie nie są wpuszczani w szortach – obowiązkowo muszą mieć długie spodnie.

Po takiej dawce architektury sakralnej zdecydowaliśmy, że ostatnim punktem dzisiejszego zwiedzania będzie dla odmiany Galeria Trietiakowska którą Misiek nazwał „Luwrem Moskwy”. Zebrane tam dzieła robią ogromne wrażenie a powierzchnia wystawowa wydaje się nie mieć końca. Kolejne miejsce które koniecznie trzeba odwiedzić będąc w Moskwie!

Oczywiście cały dzień poruszaliśmy się w większości pieszo, więc dodatkowo obserwowaliśmy życie codzienne tego miasta. Po raz kolejny próbowaliśmy lokalnych specjałów kulinarnych (dziś były to bliny i pirogi – jedzone na ławce w parku) obowiązkowo popijając to kwasem J

Moskwa bardzo nam się podoba. Jest miastem pełnym sprzeczności i rozmachu ale ma swój niepodważalny urok. O skali rozmachu świadczy nie tylko to kipiące złoto na dachach cerkwi (BTW: na deptaku znaleźliśmy nawet „supermarket ze złotem” czyli koszyczek w rękę i jazda po sklepie z samym szlachetnym kruszcem na półeczkach ;-)) i ogrom budynków oraz cechy o których mowa była w poprzednim blogu, ale też liczba maybachów, lamborghini czy innych ekstremalnie luksusowych samochodów, których w Polsce znajduje się kilka a tutaj kilka można zobaczyć w ciągu paru minut J Całodniowe spacery po bardziej i mniej znanych miejscach Moskwy pokazały nam, że jest piękna i warto ją bliżej poznać.

 

Widok na Kreml

 

Pewnie jeszcze kiedyś tu wrócimy.

Ale póki co musimy się pakować, bo dziś wyruszamy w dalszą drogę – o 14-ej wsiadamy do pociągu Kolei Transsyberyjskiej, którym ponad 2 dni będziemy jechać do Nowosybirska. I już zaczyna się kolejny rozdział tej przygody J O wrażeniach będziemy pisać na bieżąco.

Stolica Rosji u stóp po raz pierwszy ;-)

środa, lipiec 22nd, 2009

 

No to pierwsze dni drugiego rozdziału tej historii mamy za sobą. Wszystko poszło zgodnie z planem, a nawet lepiej 😉
Pociąg do Moskwy przyjechał na czas a wagony okazały się być „Made in Russia” więc od początku stanowiło to nie lada atrakcję.

Pociąg do MoskwyWbrew powszechnym opiniom o jakości tych wagonów okazało się, że są całkiem znośne (z małymi wyjątkami oczywiście w stylu: brak gniazdek sieciowych, brak zaczepu jednego łóżka itp.). Klasa druga a więc trzy łóżka w przedziale oznaczała, że do przedziału zapewne dosiądzie się dodatkowy pasażer. Mieliśmy skromną nadzieję, że nikt już się nie dosiądzie, ale na trzeciej stacji do przedziału z ogromnymi torbami wkroczył Rosjanin.
Sielanki polegającej na okupowaniu wszystkich siedzeń, wykładaniu nóg na stoliku itp. koniec. Trzeba było się ścieśnić by dodatkowy pasażer miał gdzie usiąść. Początkowe obawy szybko poszły precz bo „nowy” okazał się bardzo sympatycznym Ormianinem z obywatelstwem rosyjskim, pracującym w Polsce więc można było z nim prowadzić konwersacje w języku polskim i co nieco dowiedzieć się o tym jak „robi się biznes” sprowadzając meble z Chin, samochody z USA i mrożone przetwory spożywcze w Rosji. I to wszystko w biznesie trzyosobowym 🙂

Kamo

Kamo – bo tak miał na imię nasz nowy kolega – nawet miał ochotę zawieźć nas w Moskwie na dworzec na którym planowaliśmy zakupić bilety na dalszą podróż do Nowosybirska (a którego nazwy Kamo niestety nie pamiętał) ale miał niewiele czasu, dużo toreb, i niewielką orientację w mapie Moskwy 🙂 Poza tym musiał jechać dalej jakieś 1700 km na południe by dotrzeć do swojego rodzinnego miasta.
Tak więc sami zorganizowaliśmy sobie transport metrem do Jarosławskiego Wakzala gdzie nabyliśmy bilety na dalszą podróż. Oczywiście nie ma mowy by przy kasie można było używać języka innego niż rosyjski ani o płaceniu żadną kartą kredytową. Gotówka i język rosyjski to absolutny wymóg 🙂 Chciał nie chciał trzeba było poszukać bankomatu – ten odmówił posłuszeństwa a innych już nie było więc z pomocą przyszły dolary zamienione w okolicznych kioskach 🙂 Potem już szybka organizacja miejsca na nocleg by pozbyć się uciążliwych bagaży i odpocząć choć chwilę i Moskwa stawała się coraz bardziej swojska i piękna 🙂
Metro, którym szybko i niedrogo (25 rubli za przejazd) można się przemieszczać jest świetnie zorganizowane (jest kilkanaście linii przeplatających się w wielu miejscach) i w zasadzie załatwia każdy temat. Są trolejbusy, autobusy i tzw. marszrutki (małe busiki) więc wszędzie da się dojechać.
Już pierwszego dnie po zorganizowaniu się udaliśmy się w tourne po Moskwie i zaliczyliśmy centrum stolicy po drodze jedząc niezły posiłek i popijając lokalne piwko 🙂 Ciekawa sprawa, że lokalni pracownicy metra a nawet młode osoby pytane o to jak dojechać do Placu Czerwonego, który jest wizytówką stolicy nie potrafili udzielić jednoznacznej odpowiedzi! 😮 Sami daliśmy więc radę i odkryliśmy którędy i gdzie należy się przemieszczać 🙂 W razie czego służymy pomocą Moskwiczom i im powiemy jak mają dotrzeć do ważnych miejsc 🙂
Kolejnego dnia mieliśmy już więcej energii więc po dojechaniu do centrum miasta postanowiliśmy powrócić wspomnieniami do czytanki z książek do języka rosyjskiego z podstawówki „Ja szagaju pa Maskwie) i przejść całe centrum Moskwy pieszą wycieczką by bliżej poznać uroki tego miasta. Moskwa jest piękna. Bogactwo przeplata się z ubóstwem, ale wszystko ma ręce i nogi. Ulice w centrum mają czasem nawet po dziewięć pasów ruchu (sic!) w jedną stronę co przy warszawskich Jerozolimskich czy innych Marszałkowskich z których z trzech pasów jeden jest jeszcze wyłączony dla autobusów i taksówek budzi absolutny szacunek. Stacje metra to dzieła sztuki, każda inna i każda ma swój klimat (wprawdzie są mocno zaniedbane, ale i tak dają się lubić). Nie mówiąc już o „Pałacach Kultury”, których widzieliśmy tutaj kilka (cytując Siarę: „Mają k… rozmach! :-)).

Palac Kultury nr 1Pałac Kultury nr 1 😉

Palac Kultury nr 2Palac Kultury nr 2 😉

Palac Kultury nr 4

Palac Kultury nr 3 😉

Palac Kultury nr 4Palac Kultury nr 4 😉

W trakcie naszej pieszej wycieczki posmakowaliśmy sobie ulubionego napoju Rosjan jakim jest KBAC (kwas chlebowy) i żeby dobrze się wkomponować w otoczenie poleżeliśmy obowiązkowo na trawie w Aleksandrowskim Sadzie gdzie młodzież i dorośli tłumnie wylegują się w słońcu popijając piwko lub kwas. Przeszliśmy dziś co najmniej 10 km (mapka do wglądu na dole) i naprawdę było warto bo rozmach to dobre słowo by opisać te monumentalne budynki, piękne pomniki i ogromne przestrzenie, którymi może się pochwalić Moskwa.

Spacerek po MoskwieO tym, że wszystko tu musi być duże przekonaliśmy się widząc ludzi w parkach trzymających puszki piwa o pojemności co najmniej jednego litra, a także wstępując do klubu bilardowego gdzie znajdowało się multum stołów bilardowych, ale uwaga: do bilardu rosyjskiego, czyli o wiele większych niż normalne, z dużo większymi bilami. Stół do snookera był tylko jeden (właśnie my go zajęliśmy). No mają rozmach! 🙂
Jutro atakujemy Mauzoleum Lenina i inne atrakcje, które na razie podziwialiśmy od zewnątrz 😉

Moskiewskie impresje…

środa, lipiec 22nd, 2009

Galeria zdjęć z Moskwy.

No i mamy ‚pozamiatane’ :-)

niedziela, lipiec 19th, 2009

 
Stało się. Pożegnaliśmy się zgodnie z planami z naszymi korporacjami, „pozamiataliśmy” po sobie po wielu latach wytężonej pracy i pożegnaliśmy się z naszymi znajomymi. Wielu z nich podziwia determinację i upór jakie doprowadziły nas do tak dużych zmian w życiu, a inni stukają się w czoło poprawiając krawaty i kurczowo trzymając się podłokietników na korporacyjnych krzesłach. Jeszcze inni wykazują syndrom dziewicy „chcieliby, ale się boją” i dlatego zapowiadają podobne rewolucje na bliżej nieokreśloną przyszłość…
Tak czy inaczej my już to mamy za sobą. Najciekawsze, że im dalej od tej decyzji i im bardziej odczuwalna zaczyna być wolność od korporacyjnych gorsetów i wszechogarniającej pracujących tam ludzi głupoty, tym bardziej zmienia się optyka patrzenia na to jak krzywym zwierciadłem życia są te „wyścigi szczurów”. Naprawdę zadziwiające jest to jak bardzo człowiek może się zagalopować na smyczy tych sztucznych prawideł i cieszyć się z „małych sukcesów”, które z perspektywy „obserwatora zewnętrznego” stają się teraz zupełnie niezrozumiałe. Bo czy można się cieszyć jak z osiągnięcia np. jakimś wyjazdem szkoleniowym albo nowym komputerem na biurku? Przecież to się należy pracownikowi „jak psu buda”! Pracodawca daje to by wyciągnąć z pracownika kolejne złotówki. Szybszy komputer podniesie wydajność a szkolenie wzmocni określone kompetencje i uśmiechnięty pracownik przyniesie szefowi w zębach jeszcze więcej szeleszczących papierków…
Nawet hostessy w hipermarketach gdzie robiliśmy ostatnie przed podróżą zakupy wyglądały jakoś dziwnie. Przyklejone uśmiechy, nienaganne uniformy i wzrok tęskniący za rozumem… 😉 Oczywiście, żeby ten wpis nie zabrzmiał jak krucjata przeciwko korporacyjnemu niewolnictwu śpieszymy wyjaśnić, że szanujemy pracę i tych, którzy starają się ją wykonywać jak najlepiej. Przecież sami również jesteśmy tego przykładem! 🙂 Po prostu czasem potrzebny jest dystans i spojrzenie na życie z nieco innej perspektywy. Najrozsądniej byłoby raz na jakiś czas zadać sobie parę egzystencjonalnych pytań i spróbować sobie na nie odpowiedzieć. Dokąd biegnę? Czy wiem co jest za kolejnym płotem do którego się zbliżam? Czy jeśli zatrzymam się na chwilę, odwrócę głowę wstecz, będę mógł powiedzieć, że to ma sens i mam z tego zadowolenie? Jeśli wiemy gdzie i po co biegniemy a także mamy z tego satysfakcję to chwała i szacunek. Tak trzymać!
Tymczasem pakujemy plecaki, upychamy różne przedmioty, które mamy nadzieję pomogą nam zorganizować się w różnych warunkach z którymi przyjdzie się nam zmierzyć. Jeszcze tylko ostatnie papierkowe formalności i będziemy oglądać świat zza brudnych szyb pociągu do stolicy naszego największego sojusznika. Tak zaczyna się drugi rozdział tej historii… 🙂

Zapraszamy do sekcji o zdrowiu

wtorek, lipiec 7th, 2009

 

Ponieważ spraw związanych ze zdrowiem, odpowiednią profilaktyką, zabezpieczeniem się na wypadek chorób, które w trakcie tak długiej wyprawy mogą się „przyplątać” jest wiele, postanowiliśmy podstawowe zagadnienia związane z tym tematem opisać w specjalnej sekcji naszego bloga: „Zdrowie”.

Zamieszczamy tam podstawowe zagadnienia związane ze szczepieniami, profilaktyką malarii oraz tego jak powinno wyglądać przykładowe wyposażenie apteczki na podróż. Nie są to porady lekarskie tylko zebrane w całość najważniejsze informacje jakie zdobyliśmy jako amatorzy-travelersi 🙂

Zachęcamy do lektury, aby za wczasu przed podróżą zabezpieczyć to co najważniejsze: nasze zdrowie, a potem spokojnie podróżować i bez przeszkód cieszyć się nowymi doświadczeniami!