Archive for the ‘Rosja’ Category

Z Bajkalu do Nauszek

wtorek, sierpień 18th, 2009

Bajkal

wtorek, sierpień 18th, 2009

Irkuck

wtorek, sierpień 18th, 2009

Adios Rossija

środa, sierpień 5th, 2009

Wyprawa do Ust Barguzin miała być prosta jak konstrukcja cepa z narodowej flagi Rosji. Niestety jak wszystko w tym kraju miała mieć rosnący z biegiem czasu stopień skomplikowania. Po prostu ostatnie dni w tym kraju musiały zaznaczyć się tak byśmy o Rosji łatwo nie zapomnieli 🙂
Statek, który kursuje na odcinku Hużir – Ust Barguzin w poniedziałki i piątki zniknął bez śladu. No może nie tak do końca. Najpierw już w sobotę pewne źródła doniosły, że wysłużona łajba akurat w piątek (czyli w ostatnim rejsie przed tym na który mieliśmy się zabrać) dokonała żywota. A ponieważ statków nie kupuje się w sklepie na rogu więc na poniedziałek kolejnego statku nie uda się zmontować. Potem w niedzielę zasięgaliśmy języka u różnych osób i otrzymaliśmy pokrzepiającą informację, że statek w poniedziałek płynie tak jak miał płynąć, czyli o 17:20 zabiera pasażerów i chodu na wschodni brzeg Bajkału. Ale ponieważ ta informacja wydała nam się zbyt piękna zasięgaliśmy dalej języka od tambylców. Tamci natomiast uparcie twierdzili, że statek „Rakieta” (jakże stosowna nazwa!) owszem może i popłynie, ale raczej w kierunku pionowym i to bynajmniej nie do góry 😉 Ostatni rejs bowiem zakończył się po paru kilometrach od brzegu i tyle trasy okazało się stanowczo za krótko by pasażerowie wyrazili z tego zadowolenie. Potem były już tylko różne sprzeczne informacje. Daliśmy jednak wiarę tym, które mówiły, że wynaleziono jakiś nowy statek, który popłynie zamiast nieszczęsnego poprzednika. Targały nami jednak jeszcze inne wątpliwości: gdzie ten statek ma zacumować i skąd dokładnie zabiera pasażerów? To pytanie zdało się przerastać każdego. Wszystkie jednak znaki na niebie, ziemi i twarzach pytanych osób wskazywały na jedną z plaż hużirskich. Znowu daliśmy wiarę choć jakoś trudno nam było uwierzyć, że na tej niewielkiej plaży w dodatku w niezbyt głębokiej wodzie może zacumować coś większego niż jakaś motorówka lub ponton 🙂
Bieganie w ostatniej chwili po długich i górzystych nabrzeżach z ciężkimi plecakami było mało zachęcającą perspektywą więc ustaliliśmy, że przybędziemy odpowiednio wcześnie i będziemy czekać na odpowiedniej wysokości nabrzeża, wypatrując napływającego statku po czym udamy się tam gdzie będzie chciał zacumować. W dodatku stwierdziliśmy, że taki ważny środek komunikacji musi być gdzieś zareklamowany stosowną tabliczką, przynajmniej informującą, że to nie statek widmo tylko regularna łajba pływająca w takie i takie dni, godziny itd. Gdyby okazało się, że „Rakieta” nie ma następcy i żaden statek się jednak nie pojawi Plan B wyglądał tak, że we wtorek z rana wracamy do Irkucka i czymkolwiek się da jedziemy w kierunku Mongolii bo zostanie już tylko kilkadziesiąt godzin do wygaśnięcia naszej rosyjskiej wizy. Zaczęło się więc robić gorąco 😉
W poniedziałek pożegnaliśmy więc urokliwe miejsca Hużiru wędrówkami po wiejskich drogach oraz pobliskich lasach.

Huzir

Potem udaliśmy się na plażę, gdzie z piwem w ręku trenowaliśmy cierpliwość J Jak przystało na rzetelną rosyjską informację turystyczną w żadnym miejscu plaży nie było choćby jednego znaku czy tablicy dającej choć cień nadziei, że tutaj przypływa jakiś statek, który odbywa kursy na drugą stronę jeziora. Zbliżała się godz. 17:00 a na horyzoncie nie było widać nie tylko żadnej „Rakiety”, ale nawet żadnej stacji „Bajkonur”. Poza tym niebo stawało się coraz czarniejsze więc po głowie chodziły nam wizje burzy z piorunami i trójkątów bermudzkich pochłaniających statki niczym czarne dziury w przestrzeni kosmicznej. Jedynym pocieszeniem stało się to, że na brzegu plaży pojawiło się w jednym miejscu dwoje Francuzów obładowanych plecakami a w innym miejscu Austriak z równie dużym bagażem. Po wymianie doświadczeń i obaw potwierdziło się, że na statek czekają również inni. No i wreszcie po długim oczekiwaniu pojawiła się… nieeeee… nie łajba tylko solidna ulewa. Szybka zmiana strojów i ratowanie bagażu pod zacumowanym pontonem zapewniła niewielką ale zawsze jakąś ochronę przed przemoczeniem wszystkiego w tzw. „gnój” 😉 Sytuacja trwała tak do godziny 19:00 (sic!) gdy wreszcie pojawił się wyczekiwany statek. Nie wiemy jakim cudem, ale zacumował na tyle blisko, że po wypuszczonych z pokładu schodkach dało się wejść bez brodzenia w zimnej wodzie Bajkału. Wreszcie o 19:10 czyli z niemal 2-godzinnym opóźnieniem ruszyliśmy. Uff…

Droga do Ust Barguzin trwała 4 godziny, co oznaczało, że na miejscu będziemy dopiero przed północą, a nie mieliśmy przecież „zaklepanego” żadnego noclegu. Statek pruł jak szalony, tnąc wzburzone fale Bajkału. Chwilami wylatywał w powietrze jak strzała unosząc się niemal nad powierzchnią co przez pierwsze kilkanaście minut wzbudzało zachwyt rozbawionych ludzi, ale potem zmieniło się w niepokojące milczenie. Osoby o słabych nerwach mogły naprawdę nabawić się wrzodów żołądka bo łajbą miotało na prawo, lewo, w górę i dół tak, że wnętrzności przemieszczały się po całym organizmie. Mieliśmy tylko wątłą nadzieję, że to norma i za sterami nie stoi jakiś radziecki kosmonauta tylko wprawny sternik. Po pewnym czasie statek się nieco ustabilizował, a i pasażerowie nieco już przywykli do atrakcji przemieszczania ciał w rytm uderzeń statku o wodę. Wreszcie zgodnie z kalkulacjami w całkowitej ciemności dotarliśmy na miejsce. Nie był to żaden port jak należałoby się spodziewać po tego typu kursie, ale jakieś miejsce przeładunkowo-załadunkowe pełne hałd węgla i dźwigów. W dodatku nie było nigdzie żadnych środków lokomocji oprócz paru umówionych wcześniej samochodów, które czekały na przypływających członków rodzin i turystów. Wizja maszerowania nie wiadomo jak daleko w całkowitej ciemności nie była zachęcająca więc po kilku szybkich rozmowach z kierowcami udał nam się załapać na kurs jakimś furgonem, którego kierowca zaoferował podrzucenie nas do jakiejś najbliższej gościnicy. Strzał był trafiony w dziesiątkę, bo trafiliśmy do nowowybudowanego małego hoteliku, którego cena jak na warunki rosyjskie była bardzo umiarkowana i co najważniejsze zapewniał przyzwoite warunki sanitarno-łazienkowe. Korzystając z uprzejmości recepcjonistki wpisaliśmy się na marszrutkę do Ułan-Ude na następny dzień na godz. 14:00. Rano wyruszyliśmy na rekonesans wschodnich wybrzeży Bajkału a raczej wioski Ust Barguzin bo jak się okazało wody miała dosyć, ale były to jedynie jakieś rozlewiska Bajkału. Aż dziw, że wpłynął w nie statek, którym przypłynęliśmy. 

 

Ust-Barguzin

 

Wioska okazała się nudna jak flaki w oleju. Poza miejscowym sklepem, który przypominał o tym, że w latach siedemdziesiątych w niektórych miejscach na ziemi czas stanął w miejscu (liczy się na liczydłach, a asortyment to mydło i powidło rodem z GS’u) w wiosce nie było kompletnie nic ciekawego.

 

Sklep

 

Śniadanie przyrządzane na bazie produktów zakupionych w tym sklepie zorganizowaliśmy sobie na rogu piaszczystych ulic siedząc na stosie desek rzuconych przed czyimś gospodarstwem. I tu niespodzianka. Zatrzymał się przy nas człowiek jadący na rowerze i zapytał najpierw po rosyjsku, a potem po angielsku czy nie wygodniej byłoby zjeść u niego w kuchni niż na tych deskach J Skorzystaliśmy z oferty i po kilkuset metrowym spacerku pojawiliśmy się w chacie człowieka, który okazał się być najmującym miejsca dla turystów. Miał szerokie kontakty (stąd jego angielszczyzna), a także był w Polsce gdzie jak powiedział ma znajomego artystę w Krakowie. Reszta czasu do odjazdu marszrutki spełzała na leniwym obserwowaniu jak wygląda życie na nadbajkalskiej wsi. Widoki ludzi pracujących w położonym nieopodal naszej gościnicy „rybokombinacie” czy chwiejnym krokiem spacerujących starszych kobiet doskonale podsumowywały wyobrażenia o rosyjskiej wsi na głębokiej Syberii.

 

Rybokombinat

 

Uliczka Ust-Barguzin

 

Kozy Ust-Barguzin

 

Droga do Ułan-Ude w marszrutce okazała się równie atrakcyjnym przeżyciem jak wcześniejsza podróż statkiem-widmem. Trasa, którą mieliśmy pokonać wynosiła 260 km więc nie wydawała się niczym wielkim. Ale to było przeświadczenie mocno złudne. Matuszka Rossija musi przecież godnie pożegnać turystów. Okazało się, że więcej niż połowa tej trasy to kompletne bezdroża. Jechanie rosyjskim furgonem w ciasnym wnętrzu bez klimatyzacji po kompletnie zrytych piaszczystych i kamienistych wybojach to horror. Camel Trophy przy takiej podróży wydawał się bułeczką z masłem. Przecież tam jadą jeepy dobrze wzmocnione i przystosowane do bezdroży. Tutaj marszrutka wiozła 12 osób a resory takiego auta mają chyba jakieś granice! Droga przez te wertepy była jak Męka Pańska. Wydawała się nie mieć końca. Trzepało nami na prawo i lewo, unosiły się tony kurzu, a bagaże zamocowane na dachu samochodu przeżywały testy wytrzymałościowe o jakich raczej nie mieli pojęcia producenci. Nic więc dziwnego, że dystans 260 km pokonywaliśmy 5 godzin. Mieliśmy tylko nadzieje, że z Ułan-Ude uda nam się szybko przedostać do granicy Mongolskiej i opuścić Rosję przed wygaśnięciem terminu ważności naszych wiz. Na dworcu w Ułan-Ude okazało się jednak, że to nie tylko Irkuck ma swoje „serwis-sienter” mocno zorientowane na zagraniczne podróże. Tutaj również bilety do Ułan-Bator można było nabyć jedynie w godzinach działania tej solidnej rosyjskiej instytucji. Pociąg do Ułan-Bator jechał o 6:55 czasu lokalnego a „serwis-sienter” zaczynał pracę od 8:00 (zamykał się o 19:00 a więc godzinę przed naszym przybyciem). Jedyna możliwość jaka pozostała to zakup biletów do stacji Nauszki (przed granicą z Mongolią) a potem wysiadka z pociągu i zakup biletu na dalszą część trasy do Ułan-Bator. Tak więc poczyniliśmy. Okazało się to nawet lepiej opłacalne niż zakup, którego dokonalibyśmy przez „serwis-sienter” bowiem co ciekawe do stacji Nauszki można było zakupić bilety na plackartnyj wagon (czyli dużo tańszy i jak pisaliśmy wcześniej dużo sensowniejszy) podczas gdy do Ułan-Bator można kupować jedynie bilety „kupe”. Tak więc oszczędziliśmy trochę grosza i po dzielnym przenocowaniu na niewygodnych blaszanych krzesłach poczekalni (skonstruowanych tak przemyślnie by żaden czekający przypadkiem nie miał szans na pozycję leżącą) rano weszliśmy w końcu do pociągu jadącego w kierunku Mongolii. Na stacji Nauszki pociąg ten jak się okazało stoi aż 6 godzin więc spokojnie zakupiliśmy bilety na dalszą część trasy do Ułan-Bator i skorzystaliśmy z jakiejś lokalnej jadłodajni oraz sklepu spożywczego by mieć co jeść w pociągu.

Nauszki

 

Udało nam się więc pozbyć wszystkich ostatnich już rubli by nie wieźć ze sobą dalej waluty, która w Mongolii mogła by już posłużyć jedynie w innym mniej biznesowym celu 😉 Zanim pociąg ruszył pasażerowie pociągu przeszli wszelkie możliwe kontrole celne, obowiązkowe wypełnianie papierków typu deklaracje celne itp. a także sprawdzanie paszportów.

 

Pociag do Ulan-Bator

 

Nasze wizy traciły właśnie ważność za kilka godzin więc był to już ostatni z możliwych dzwonek (a raczej w tym wypadku dzwon!). Tu ciekawostka: wypełniane pierwszego dnia naszej podróży w pociągu jeszcze na terenie Białorusi papierki wjazdowe do Rosji były obligatoryjne – inaczej nikt nas by stąd nie wypuścił. Dobrze, że zgodnie z radą Kamo (patrz wpis do blogu z pierwszego dnia podróży) każdy papier, bilet, potwierdzenie meldunku itd. zachowaliśmy jako, że jest w Rosji bardzo potrzebne i nie można tego wyrzucać bo nie wiadomo kiedy i do czego będzie potrzebne! J Wreszcie o godzinie 18:50 czasu lokalnego szarpnęły wagony i po następnych kilkudziesięciu minutach bezkresna ziemia naszych sojuszników została za naszymi plecami… Adios Rossija! Witaj Mongolio…

Arizona w centrum Syberii

niedziela, sierpień 2nd, 2009

Kolejny raz okazało się, że rosyjskie dziwactwa biurokratyczno-organizacyjne mogą dać się we znaki nawet najbardziej dzielnym. Zaplanowana akcja zakupu biletów do Ułan-Bator okazała się po pierwsze niemożliwa do zrealizowania wieczorem pierwszego „pełnego” dnia w Irkucku bo na stacji kolejowej bilety można kupować do 21:00, ale na trasy „pozarosyjskie” tylko w „Service-Center” (oczywiście pisane w cyrylicy bo angielskim tutaj raczej się nikt nie „kala” ;-)), które działa do godziny 19:00. Ładne mi „sierwis-sienter”. Jeśli ktoś przyjedzie tu pociągiem w nocy i chce kupić jakiś bilet na dalszą podróż poza Rosję to dziękujemy i zapraszamy do okienka od 8:00 rano 🙂

Wakzal Irkutsk

Zdaliśmy więc sobie sprawę, że jeżeli w środę chcemy być w Mongolii, a wyruszymy nad Bajkał w niedzielę i potem trzeba będzie wrócić do Irkucka to nie będzie za wiele czasu i Bajkał zobaczymy zbyt pobieżnie. Wizytę w gorących źródłach uznaliśmy za zbyt mało travelerską i postanowiliśmy, że pakujemy się i jedziemy nad Bajkał gdzie przeprawimy się promem na wyspę Olkhon i spędzimy tam dwa dni a potem przepłyniemy statkiem na drugi (wschodni) brzeg Bajkału do Ust-Barguzin gdzie po kolejnej dobie pojedziemy jakimś lokalnym transportem do Ułan-Ude skąd do Ułan-Bator jest już dużo łatwiej pojechać koleją (jest dużo bliżej granicy mongolskiej a poza tym wszystkie pociągi jadące z Irkucka do Ułan-Bator jadą przez Ułan-Ude). Zgodnie stwierdziliśmy więc, że w sobotę wyruszamy najpierw jeszcze raz na stację po bilety do Ułan-Bator (ale tym razem już na trasę Ułan-Ude – Ułan-Bator) a potem jedziemy już nad Bajkał. Po godzinie 8:00 udaliśmy się do „serwis-sienter” by zakupić bilety i znowu odbiliśmy się od ściany. Pani w okienku stwierdziła, że ona może sprzedawać bilety do Ułan-Bator, ale tylko z Irkucka. Na trasy inne nie ma możliwości sprzedaży! No i rad nie rad pojechaliśmy dalej bez biletów do Ułan-Bator. Trudno. Może gdy dotrzemy do Ułan-Ude nie będzie problemów z zakupem w dniu podróży, a jeśli coś nie wypali to spróbujemy jechać innymi środkami transportu J Tymczasem w następnej kolejności pierwszym celem stał się dworzec autobusowy skąd mieliśmy jechać do Hużir (pisane cyrylicą) nad Bajkałem. Jako, że podobny plan miała Audrey (nasza nowa francuska koleżanka) jechaliśmy razem we trójkę. Jednak „po drodze” w „serwis-sienter” poznaliśmy parę fińsko-brazylijską, która również wybierała się nad Bajkał a nie miała pojęcia jak można tam dotrzeć. Zaoferowaliśmy więc fachową pomoc jako, że my wszystko już mieliśmy ustalone (czym, za ile i dokąd można dojechać). Zabrali się więc z nami. Zamiast szukać lokalnego autobusu, który może nas zawieźć na dworzec autobusowy udało nam się złapać marszrutkę, która za 300 rubli zmieniła trasę i całą naszą piątkę obładowaną bagażami zawiozła prosto na dworzec gdzie chwilę potem ustaliliśmy cenę i godzinę odjazdu następnej marszrutki, tym razem już prosto nad Bajkał.

Marszrutki na Bajkal

Cena 500 rubli od osoby z bagażami jest zupełnie sensowna biorąc pod uwagę, że czas pokonania takiej trasy to 6 godzin w dodatku po drodze trzeba zaliczyć prom J Jak się później okazało trasa do Hużiru nie tylko wiązała się z przeprawą promową, ale też przejechaniem bezdroży po górskich kamieniach przez ponad kilkadziesiąt kilometrów. Sześciogodzinna podróż obfitowała przede wszystkim w lokalny klimat gór przeplatanych z rozległymi obszarami wyschniętych trwa i niemal pustynnych bądź kamienistych płaszczyzn. Po drodze mijaliśmy drewniane, rozpadające się wioski i stada krów pasących się na łąkach bądź wkraczających wprost na drogę. Nie brakowało też syberyjskich klimatów w postaci gęstych lasów bądź dużych gęsto porośniętych przestrzeni. W czasie postoju staraliśmy wszyć się w lokalny klimat i poobserwować lokalne życie. W czasie gdy jedliśmy lokalne „potrawy przydrożne” pod budkę zajechał duży Ził z otwartymi oknami (upał dawał się we znaki) z którego najpierw wyskoczyły dwie podstarzałe kobity ubrane według kanonów obowiązującej tutaj mody, czyli fartuchy, a na stopach skarpety frote wsunięte w „gustowne” plastikowe klapki J Słowem Jacyków by coś w tym kramiku odnalazł Zaraz potem wyskoczył kierowca ciężarówki, który po paru krzykach w kierunku oddalających się kobiet podszedł do nas chwiejnym krokiem a zapach uderzający z jego kierunku wyraźnie potwierdził, że do czynienia miał ze spoooorą dawką alkoholu 🙂

Zil

Jak widać mimo alkoholowego upojenia można tu prowadzić ciężarówkę i mieć „na pace” dwie kobity. Kierowca ze wspomaganiem (bo ciężarówka na pewno go nie miała) w swojej przemowie nawet nie zarejestrował, że nie jesteśmy Rosjanami, bo na jego wywody odpowiadaliśmy zgrabnym rosyjskim słowami „da” i „charaszo” po czym oddalił się by odnaleźć swoje modne towarzyszki 🙂
Dalsza droga okazała się być próbą sił dla naszych plecaków zamocowanych na dachu marszrutki jako, że na pewnym etapie drogi urwał się asfalt i dalej już jazda odbywała się po kamieniach i piachu.

Bezdroza na Bajkal

Tyle kurzu ile złapały w tej trasie nasze plecaki nie złapały jeszcze nigdy. Najważniejsze jednak, że przetrwały a sznurki zamocowane przez kierowców zdołały utrzymać bagaże. Po przeprawie promowej na wyspę Olkhon należało dokonać rejestracji przybywających w cenie po 25 rubli za osobodobę. Oczywiście wszystko odbywało się w najnowocześniejszym biurze (czytaj: kartonowo-blaszanym baraku) z użyciem najnowszej technologii rejestracji gości (czyli wpisy długopisem w zeszycie). Po pokonaniu kolejnego odcinka bezdroży dotarliśmy wreszcie do Hużiru, który przywitał nas iście arizonowymi piaszczystymi, szerokimi drogami przebiegającymi przez drewnianą wioskę. Cały ten obraz połączony z żarem jaki tego dnia lał się z nieba sprawił, że uznaliśmy to miejsce jako najlepszy z możliwych pomysłów do spędzenia dwóch dni nad jeziorem Bajkał.

Huzir

Wioska nie ma nawet bieżącej wody więc wszelkie domostwa korzystają ze zbiorników do których sami dostarczają wodę by potem móc z niej korzystać. Co to oznacza w praktyce jeśli chodzi o rozwiązania łazienkowe nie trzeba chyba tłumaczyć Nawet prąd elektryczny widać, że musiał dotrzeć długo potem jak chatki już stały bo w zasadzie każda z nich podłączona była kablem do słupów oświetleniowych przebiegających wzdłuż drogi. Szerokość tych piaszczystych dróg połączona z totalnym zapyleniem rudawym kurzem jaki co chwila się unosił po przejechaniu jakiegoś „gazika” naprawdę robi wrażenie amerykańskiej prerii.

Arizona Russia

Udało nam się dobrze zakwaterować za pośrednictwem guesthausu „Nikita” w drewnianym domku na dodatek dostaliśmy pełne wyżywienie, a to wszystko w cenie 800 rubli za osobodobę więc polecamy to miejsce bardzo serdecznie! Zresztą okazało się, że to ulubione miejsce travelersów bo już na promie poznaliśmy szkocką parę, która zamierzała się tu zatrzymać, a na miejscu w czasie posiłków poznaliśmy jeszcze parę niemieco-szwajcarską, która również w następnej kolejności udaje się do Ułan-Bator, ale jadąc z powrotem przez Irkuck.
Samo jezioro (a właściwie jego zachodnia część obejmująca tę część wyspy) okazało się cudem przyrody, którego nie można pominąć przemierzając Syberię. Ogrom tego jeziora sprawia, że nawet jego niewielką część, która uderza o klify nabrzeża nazywa się oficjalnie „Małym Morzem”, a jest to przecież tylko jego niewielka część. Widoki pięknej czystej wody i ogromnych skał zapierają oddech.

BajBaj

Pogoda nam sprzyjała i w ciągu dwóch dni zdążyliśmy pochodzić po okolicy zwiedzając nabrzeże, lasy, a także skorzystać z uroku plaży, której pozazdrościć może niejeden śródziemnomorski kurort, w dodatku bez żadnego tłoku i z rozsądnymi cenami za jedzenie.

BajBaj2

Furorę robi tutaj ryba Omul, którą zjada się na wszelkie możliwe sposoby zarówno na obiad jak i kolację. Słowem „priekrasnyj atdych”! W ramach romantycznego wieczoru posiedzieliśmy sobie na przybrzeżnych skarpach czekając na zachód słońca nad Bajkałem, a w dalszej jego części skorzystaliśmy z lokalnego koncertu muzyki rosyjskiej przy akompaniamencie pianina (cała sala śpiewała przy tym rosyjskie pieśni – od razu dało nam to wyobrażenie jak lokalni wieśniacy spotykają się w chatach przy suszonej rybie w czasie mroźnych syberyjskich wieczorów rozgrzewając się wódeczką z pieśnią na ustach).

Lodeczka

Nasza francuska przyjaciółka Audrey również dała koncert pokazując klasę samą w sobie.
Zagrała kilka długich utworów, śpiewający przy tym piękne wokalizy. Wszystko w najlepszym smaku i guście. Nic dziwnego, że z wypełnionej wcześniej po brzegi sali ostało się jedynie nie więcej niż 20 osób.

Audrey

Wieczór zakończyliśmy filiżankami gorącej czekolady, które były „kropką nad i” pobytu w tym pięknym miejscu. Następnego dnia wieczorem czeka nas przeprawa statkiem do Ust Barguzin by tam zorganizować nocleg i dalszą drogę do Mongolii.

Transsib – part 2 – z Nowosybirska do Irkucka

piątek, lipiec 31st, 2009

Witamy z Irkucka 🙂 Po spędzeniu kolejnej półtorej doby w pociągu dotarliśmy do naszego ostatniego w Rosji przystanku na trasie Kolei. Pociąg do którego wsiedliśmy wyruszył 3 dni wcześniej z Mińska na Białorusi.

Pociąg z Minska

Wreszcie mogliśmy podziwiać trochę dłużej dworzec kolejowy w Nowosybirsku, który zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz jest bardzo zadbany i mógłby służyć za wzór naszym stacjom kolejowym PKP.

Dworzec Nowosybirsk

Po drodze jadąc koleją mogliśmy podziwiać kolejne krajobrazy rosyjskiej prowincji syberyjskiej. Małe próbki zdjęć zrobionych zza brudnej szyby pociągu poniżej:

Pociag do Irkucka

Wioseczka zza okna:

Wioski syberyjskie

Następne zdjęcie:

Zza okna

Tym razem mieliśmy miejsca koło licznej uzbeckiej rodziny, w której trudno się było połapać kto jest kim dla kogo. Wieźli ze sobą jakieś dynie, skarpetki (pewnie na sprzedaż) no a wszystko to w standardowych torbach w kratkę 😉 Byli bardzo sympatyczni ale nieziemsko wścibscy! (to chyba tzw. różnice międzykulturowe – pewnie to była oznaka zainteresowania i szacunku a nam niektóre pytania działały na nerwy i powodowały lekką konsternacje ;-). Jednak niewątpliwą zaletą tak rozmownego towarzystwa był dla nas trening rosyjskiego w wersji „live”.

Pociag do Irkucka

Noclegi w Irkucku znaleźliśmy jeszcze z Nowosybirska przez couchsurfing. Couchsurfing to portal skupiający ludzi z całego świata, którzy mogą przenocować lub w inny sposób pomóc turystom w swoim kraju. Super sprawa! Nie musieliśmy się martwić o żadne urzędy rejestrujące cudzoziemców ani szukać hotelu, gdzie aby dostać pokój trzeba pracować w Rosji, a do tego całkowicie za free i nikt mi w zastaw za czajnik nie zabrał paszportu. Po dotarciu na miejsce okazało się, że Sergy który nas do siebie zaprosił mieszka bardzo blisko dworca kolejowego (choć natrętny taksówkarz zapewniał nas, że to kawał drogi i on z chęcią nas zawiezie). W domu byliśmy ok. północy. Oprócz nas z „kanapy” u Sergya i jego dziewczyny (i ich przecudnego psa Kozmy) korzystała para z Holandii która już dziś rano wylatywała z powrotem do swojego kraju a jak tylko oni się zwinęli dołączyli do nas Sergio z Włoch i Aundrey z Francji więc mamy na maxa międzynarodowy klimat w Irkuckiej kawalerce. Sergio porzucił pracę w korporacji (chyba jakiejś telekomunikacyjnej, ale nie za bardzo chce mówić o pracy), gdzie przez ostatnie kilka lat był Product Managerem, zamierza w podróży spędzić rok, a może 2 lata i wie na pewno, że już nigdy nie chce pracować w biurze. Natomiast Aundrey jest pianistką i uczy gry na pianinie. Jej pierwotny pomysł na spędzenie 3 miesięcy na podróżowaniu ciągle jest poddawany ciężkim próbom, bo bardzo jej brakuje grania, a jest w drodze dopiero tydzień. Ok 11-ej zasiedliśmy wszyscy do śniadania, podczas którego opowiadaliśmy sobie wzajemnie o naszych krajach i kulturach, oraz wymyśliliśmy zabawę w szukanie słów brzmiących podobnie po rosyjsku, włosku, francusku i polsku J Okazało się, że plan naszej podróży jest bardzo podobny do planu Sergio, więc jest szansa, że będziemy się spotykać na kolejnych etapach. Celem Sergio jest objechanie świata bez korzystania z samolotu a przy tym na maxa lowcostowo – np. z Australii do Ameryki Południowej chce płynąć ale jako obsługa na ekskluzywnym promie! Jak sam mówi może nawet myć toalety, to nie ma znaczenia.

Póki co w czwórkę zaplanowaliśmy na jutro wycieczkę do irkuckich wód termalnych a w niedzielę prawdopodobnie jedziemy nad Bajkał. Jednak w pierwszej kolejności musimy pójść na dworzec i zorientować się na kiedy są bilety do Mongolii, bo jak się dowiedzieliśmy jest teraz szczyt sezonu turystycznego w tym rejonie i może być z tym problem, a nasze rosyjskie wizy kończą się już za 5 dni. Na razie zwiedzamy centrum Irkucka, które wygląda tak:

 

Centrum Irkucka

 

Gdy poznamy go bliżej to napiszemy ciąg dalszy… 🙂

Bolszyje wsiewo

środa, lipiec 29th, 2009

Nowosybirsk przywitał nas całą rodziną Alieksieja poznanego w czasie podróży na wspólnej wódeczce i karcianych międzynarodowych mistrzostwach w „Remika” 😉
Rodzina jak przystało na rosyjską familię ostrzeżona przez Alieksieja, że będą z nim przybysze z dalekiej Polszy pojawiła się w szerokim gronie, tj. mama, tata, brat i żona brata. Przyjechali małym japońskim busikiem, żeby pomieścić nas wszystkich i nasze bagaże, no i co ważniejsze pomóc nam dostać się do jakiegoś tańszego miejsca gdzie moglibyśmy pomieszkać na czas poznawania Nowosybirska. Jadąc mieliśmy nieodparte wrażenie, że to już nie Rosja tylko daleka Azja. Ulice ogromne, zakurzone, wszędzie pełno japońskich samochodów terenowych i osobowych i gdzieniegdzie duże Ziły i Kamazy nie pozwalające zapomnieć, że jesteśmy w samym centrum Syberii. Pierwsze zaskoczenie: ruch jest prawostronny, ale samochody w większości posiadają kierownicę po prawej stronie  Również samochód, którym żwawo podążaliśmy do miejsca noclegu „prowadził pasażer” 😉 Wokoło naprawdę duże i raczej puste przestrzenie, które dawały poczucie odległej prowincji przypominającej teksański małomiasteczkowy klimat a nie stolicę Syberii.

Ulica Nowosybirska

Na miejsce dotarliśmy po pokonaniu jakichś 20 km. No i tutaj po raz pierwszy doświadczyliśmy uroków rosyjskiej biurokracji. W pierwszej „gościnicy” okazało się, że nie przyjmą osób, które tu nie pracują J Speszony takim przywitaniem zagranicznych gości Alieksiej bardzo nas przepraszał, że on nie wiedział itd. Pojechaliśmy do kolejnej „gościnicy” w której z kolei szefowa przybytku stwierdziła, że musi obejrzeć nasze paszporty. No i się zaczęło. Najpierw były uwagi co do dat białoruskich papierków tranzytowych, że one „skończyły się” kilka dni temu (Sic! A jakże miały się nie skończyć skoro kilka dni temu przejeżdżaliśmy przez Białoruś!?). Potem po długich wyjaśnieniach powiedziano nam, że potrzebny jest telefon, żeby temat skonsultować (nie wiemy z kim), a potem okazało się, że musimy się zarejestrować w jakimś urzędzie meldunkowym. No, ale ponieważ jest niedziela to żadnego zameldowania nie uzyskamy i koło się zamknęło. Mama Alieksieja stwierdziła, że mimo remontu zaprosi nas do siebie do jakiegoś baraku, a Alieksiej zmieszany całą tą sytuacją ratował się lokalną gazetą szukając ogłoszeń o jakimś szybkim najmie mieszkania. I tak trafiliśmy do Galiny, która zionąc alkoholem jak smok wawelski w swoich dobrych chwilach stwierdziła, że zagranicznych gości ona się boi bo w mieszkaniu ma czajnik i telewizor więc zaczęła wymuszać paszport od biednego Alieksieja. Zaczęła się ostra dyskusja. My zapewnialiśmy, że nasze paszporty są charoszyje a my jesteśmy druzjami a nie złodziejami a Alieksiej po kilku minutach tych słownych utarczek powiedział „spasiba” i, że gości zabiera do siebie. Wtedy Galina zwinnym ruchem zabrała paszport Alieksieja i Oli i powiedziała, że to wystarczy jako zastaw do tego super apartamentu, który miała nam powierzyć. Cena okazała się być dużo tańsza niż w Moskwie (na poziomie 40%) i nieco wyższa od atakowanych wcześniej „gościnic” więc ucieszyliśmy się, że późny wieczór przywita nas wreszcie zasłużonym odpoczynkiem. Po ulokowaniu się w tych niesamowitych apartamentach (zmurszałe ściany, dwie kanapy – w tym jedna w kuchni i otwarte na oścież okna na osiedle) ruszyliśmy na wieczorny (było już po 23:00 czasu lokalnego) spacer po okolicy by zobaczyć lokalne życie nocne i przy okazji zjeść coś innego niż transsyberyjskie pierogi i zalewane wrzątkiem zupki J

Rejon gdzie zawiozła nas rodzina Alieksieja (Bierdsk) okazał się super miejscem z atmosferą kurortu w którym brak jest jednak jakichkolwiek turystów. I o to chodzi! Lokalna społeczność żyje tu jak na ciągłych wakacjach. Wokoło mnóstwo klubów, kiosków, nocnych „markietów”, szerokie ulice, ciepło, słowem sielanka. Lokalesi w sklepie typu „piwo i wszystko do niego” (których tutaj więcej niż sklepów spożywczych) wyraźnie się rozruszali i z chęcią naszkicowali nam plan jak trafić do fajnej lokalnej restauracji. Strzał w dziesiątkę. Restauracja „Pieczki Ławoczki” na poziomie, którego mogłyby pozazdrościć niejedne warszawskie jadłodajnie z bogatym menu z lokalnymi przysmakami. Mogliśmy się więc podelektować w naszej ocenie hitem rosyjskiej kuchni: okroszką (chłodnik z różnościami z wyraźną ilością wody po kiszonych ogórkach J), a także kartoszkami zapijanymi morsem (tradycyjny napój popularny niemal jak kwas, przyrządzany z młodych jagód gotowanych i uzupełnianych wodą). Poza solianką, którą spożywaliśmy w wagonie restauracyjnym kolei transsyberyjskiej, która również bardzo przypadła nam do gustu to naprawdę super jedzenie!

Następne dwa dni spędziliśmy na pieszych wędrówkach po Nowosybirsku, który nie ma żadnych zabytków (jako, że miasto ma niewiele ponad sto lat, stworzone na bazie wsi postawionej dla budowniczych kolei transsyberyjskiej). Ma za to wielkie przestrzenie, obowiązkowe Domy Lenina, pomniki budowniczych socjalizmu i jak przystało na nieformalną stolicę Syberii swoje metro. Wśród bloków starych i nowych wystają gdzieniegdzie (nawet w centrum miasta!) domy pamiętające koniec XIX wieku. Drewniane rozsypujące się, ale ciągle zamieszkane małe skanseny w środku 1,5 milionowej metropolii.

Drewniaki w Nowosybirsku

W mieście znajduje się ogromne miasteczko naukowo-akademickie a więc tutaj pewnikiem tworzyli swoje wynalazki Schodow (ten co opracował powszechnie stosowane w blokowiskach urządzenie: klatka Schodowa) oraz Ozonow (ten, który odkrył lukę w atmosferze określaną jako: dziura Ozonowa) 😉 Miasto ma dwa duże mosty nad rzeką Ob i co zaskoczyło nas najbardziej ogromny zbiornik wodny, nazywany tutaj morzem. Zaskoczenie bierze się przede wszystkim stąd, że zbiornik ten został utworzony sztucznie i stanowi teraz ośrodek różnych sportów wodnych, licznych plaż i daje podstawę dla kompleksu sanatoryjnego. Nasz Bierdsk w którym sobie pomieszkiwaliśmy jest takim właśnie typowym rejonem położonym blisko tego morza dzięki czemu czuło się ciągle tę wakacyjną atmosferę. Pogoda nam dopisywała więc oprócz podziwiania ogromu syberyjskich rozwiązań budowlano-drogowych mogliśmy również skorzystać z uroków plaży „na wzmorie” gdzie można było skorzystać z pięknego słońca jakie przywitało nas w środku Syberii i doświadczyć jak wypoczywa lokalna młodzież.

Plaza w Bierdsku

To co zaskoczyło nas chyba najbardziej to naprawdę wysoki poziom kultury tutejszych mieszkańców. Mity o Rosjanach pijących non stop wódkę i awanturujących się wokoło to bzdura. Rosja to piękny kraj na każdym kroku pozytywnie nas zaskakujący.

Powyższe wnioski potwierdziła również umówiona w naszych „apartamentach” wizyta Alieksieja, którego zachęcaliśmy by wpadł do nas na wódkę by „parazgawarywat” o tym i o owym. Nasz przyjaciel przyjechał prosto z plaży ze swoim najlepszym kumplem Maksimem a w ręku trzymali rozpoczętą już flaszkę i sztylety na które ponadziewane były jeszcze gorące szaszłyki. My też mieliśmy czym podjąć gości bo zakupiliśmy kurczaka z rożna a na stole czekała również flaszka z ukraińską wódeczką zakupioną w Moskwie.

Goscinny stolik

Chłopaki okazali się bardzo towarzyscy, a przy tym kulturalni. Porozmawialiśmy o różnych rosyjskich klimatach, o tym jak wygląda ich codzienne życie i skąd się biorą tacy co jeżdżą Maybachami 😉

Przy okazji szlifowaliśmy swój rosyjski, którego nie dało się zastąpić jęz. angielskim, który okazał się kompletnie niezrozumiały mimo, że Alieksiej miał w szkole (o czym wesoło nam doniósł) „piaciorkę”. Chłopaki w ramach opisu lokalnych zwyczajów zaprosili nas na rosyjską banię do siebie zimą (być może skorzystamy!). Po 3-ej w nocy czasu lokalnego zadzwoniła mama Alieksieja (mama to naprawdę szanowana w rodzinie osoba!) i wiadomo było, że nasza gościna przyśpiesza ku końcowi bo przecież Alieksiej rano musi biec do pracy (pracuje jak sam to określił nad rozwojem ziemniaków J – tzn. prowadzone są badania nad nowymi ich gatunkami a on ma przy tym duży udział). Na koniec chłopaki zamówili taksówkę i machając do nas spod bloku pojechali do swoich domów. Klasa sama w sobie. Aż miło pomyśleć co nas jeszcze w tej pięknej Rosji czeka! J

Nowosybirsk

środa, lipiec 29th, 2009

Galeria zdjęć z Nowosybirska.

Kolej transsyberyjska do Nowosybirska

wtorek, lipiec 28th, 2009

Galeria zdjęć z podróży koleją transsyberyjską do Nowosybirska

Kolej Transsyberyjska (odcinek Moskwa – Nowosybirsk)

niedziela, lipiec 26th, 2009


Moskwę pożegnaliśmy w piątek, 24 lipca’09 wczesnym popołudniem, rozpoczynając jeden z bardziej wyczekiwanych etapów naszej podróży, czyli podróż Koleją Transsyberyjską. Dotarliśmy na dworzec obładowani ciężkimi plecakami i dodatkowymi torbami pełnymi jedzenia (bo przecież przed nami ponad 2 doby w pociągu), odnaleźliśmy nasz wagon i po okazaniu wszelkich możliwych dokumentów Pani Wagonowej udało nam się wejść do środka i dotrzeć do naszych „łóżek”
J (czyli zawieszonych między ściankami kuszetek).

W rosyjskich składach występują trzy typy wagonów. Najbardziej komfortowe i tym samym – najdroższe to tzw. wagony luks podzielone na dwuosobowe przedziały z umywalką, a czasem nawet niewielką kabiną prysznicową. Kolejna kategoria to wagony z czteroosobowymi przedziałami, tzw. kupe. My zdecydowaliśmy się na opcję najtańszą i najbardziej integrującą pasażerów, przy całkiem przyzwoitych warunkach podróży, czyli płackartnyj wagon, który wygląda tak:

Nasz plackartnyj wagon

No i wreszcie ruszyliśmy. Po kilku minutach zjawiła się nasza Pani Wagonowa i ponownie skontrolowała bilety, a następnie każdemu wręczyła komplet pościeli.

Ponieważ w amoku pakowania się i drogi na dworzec od rana nie mieliśmy czasu żeby cokolwiek zjeść, pierwsze kroki skierowaliśmy do tutejszego Warsu czyli ristorana. To, co tam zobaczyliśmy przeszło nasze najśmielsze oczekiwania! Wagon restauracyjny robił wrażenie! Podzielony na część barową (z wysokimi stołkami barowymi) i restauracyjną – z kanapami przy elegancko nakrytych stolikach, cały utrzymany w przytłumionej ciemnoczerwonej kolorystyce. Przesympatyczna kelnerka cierpliwie tłumaczyła nam kolejne pozycje z menu i poleciła spróbować tradycyjną rosyjska zupę soliankę oraz klasyczne drugie danie! A do tego najpopularniejsze w Rosji piwo Baltika J Podróż zaczęła się więc rewelacyjnie.

Z każdą setką kilometrów oddalających nas od Moskwy krajobrazy za oknami stawały się coraz bardziej imponujące i surowe. Zauroczyły nas ogromne przestrzenie, dzikie lasy i bagna, od czasu do czasu zagubione pojedyncze domki z malowanymi na niebiesko okiennicami – po prostu niesamowite widoki! A do tego wszystkiego prawie „biała noc”! Całkowicie ciemno za oknami zrobiło się dopiero koło 1-ej w nocy a świtać zaczynało już po 3-ej! Chyba najpiękniejszy widok zbudził nas koło 4-ej czasu lokalnego gdy za oknem rozpościerały się piękne wybujałe zbiorowiska drzew tworzące takie lasy o jakich istnieniu nie mieliśmy pojęcia bo przypominały baśniowe, ogromne kępy o niesamowitej kolorystyce, wybujałości i kształtach, położone tuż nad rozlewiskami bagien nad którymi rozciągały się poranne mgły tworzące niesamowity klimat. Słowem obraz z wielogodzinnych radzieckich baśni fabularnych (rodem z Mosfilm’u), których rozmach i przepych pamiętamy z dzieciństwa. Jeżeli jakiś polski reżyser chciałby się porwać na nakręcenie obrazu do Świtezia czy Świtezianki to serdecznie polecamy! 😉

Co kilka godzin pociąg zatrzymywał się na przystankach. Trzeba przyznać że dworce, które są zbudowane wzdłuż trasy Kolei również potwierdzają rosyjski „rozmach”J To w większości bardzo okazałe budowle, bogato zdobione rzeźbami i marmurami, z kryształowymi żyrandolami a do tego pięknie utrzymane.

Nasze postoje trwały od 5 do 30 minut a na peronach „na własnej skórze” doświadczyliśmy kolorytu lokalnego folkloru związanego z Koleją. Wszędzie witały nas tłumy babuszek biegnących na wyścigi z wózkami dziecięcymi, które pamiętają rewolucję rosyjską. A z nich… wcale nie spozierały dzieci z rumianymi rosyjskimi licami zabawiające się matrioszkami 😉 tylko tłuste pierożki i inne specjały w garnkach prosto z domowych pieców. Babuszki sprzedawały wszelkiej maści tradycyjne rosyjskie potrawy, ale także pomidorki, ogórki (takie surowe i małosolne) no i co oczywiste ziemniaki z koperkiem prosto z emaliowanego garnka J

Babuszka z wozkiem

Można było kupić pierogi z ziemniakami, bliny, jakieś bułki słodkie a także całe zestawy obiadowe typu ziemniaki + kotlet albo ziemniaki + smażona rybka. A wszystko to świeże, i często jeszcze ciepłe (swoją drogą warunki higieniczne w jakich to jedzenie było trzymane i sprzedawane pozostawiały wiele do życzenia, całe szczęście, że zaszczepilliśmy się na żółtaczkę pokarmową ;-). Głębiej na Syberii, podstawowym produktem sprzedawanym na dworcach były wędzone ryby, których sam zapach mówił nam, że zbliżamy się do przystanku!

Babuszka z rybami

Do tego oczywiście asortyment przewoźnych straganów obejmował słodycze, lody i kilkanaście rodzajów piw. Okazało się, że spokojnie byśmy sobie dali radę bez naszych zapasów żywnościowych, bo można było kupić wszystko w przystępnych cenach.

Życie towarzyskie w pociągu rozkręcało się powoli ale mieliśmy coraz więcej znajomych, którzy z niedowierzaniem oglądali nasze koszulki z mapą naszej podróży, kwitując nas przyjaźnie jednym z niewielu znanych sobie angielskich słów „crazy”. Rosjanie okazali się bardzo sympatyczni, otwarci i pomocni. Jeden z naszych nowych znajomych również jechał do Nowosybirska i zaoferował pomoc w znalezieniu taniego hotelu. A jaki był ciąg dalszy historii z poszukiwaniami noclegu w Nowosybirsku piszemy w poście „Bolszyje wsiewo”.
Niemal całą sobotę graliśmy w karty z nowopoznanymi kolegami i koleżankami z Krasnojarska i Nowosybirska. Oni próbowali nas nauczyć tutejszego „Duraka” (prostej gry, której w trzech rozdaniach nie udało nam się załapać) więc szybko porzucili ten pomysł, ale za to my ich nauczyliśmy grać w „Remika”. Czas przy kartach i piwie mijał szybko a nasz rosyjski stawał się coraz lepszy (zresztą i tak wielkie dzięki naszemu ówczesnemu systemowi edukacji, że uczyliśmy się rosyjskiego! Może nie pamiętaliśmy za wiele, ale przynajmniej bez problemu mogliśmy wszystko przeczytać). Jak przystało na porządny rosyjski zwyczaj, który jak najbardziej należy kultywować przed jednym z posiłków należało w wesołym gronie wypić pięćdziesiątkę „dla smaku”. No i trzeba przyznać, że od razu jadło się smaczniej i z humorem
J W ramach posiłków każdy z otoczenia korzystał z darmowego wrzątku znajdującego się w każdym wagonie. Wrzątek to super pomysł na tak długie podróże, bo każdy z pasażerów może sobie samemu zrobić herbatę, kawę czy jakiś gorący kubek (tutaj furorę robią gotowe do zalania kubki o nazwie „Big Lancz” (oczywiście pisane cyrylicą). Sam samowar to arcydzieło postradzieckiej techniki, opalane węglem z różnymi dziwnymi mechanizmami zaworów. Ale sprawdza się bezbłędnie. Wot balaszaja tiechnika!

Wagonowy samowar

Jedynym minusem pociągu były łazienki. Niczym nie różniące się od typowych łazienek jakie są w każdym pociągu PKP – czyli cała toaleta przez te 2 dni musiała się odbywać w bardzo trudnych warunkach – tylko z wykorzystaniem małej umywalki. Na szczęście zawsze była woda (co w Polsce nie jest takie oczywiste) więc jakoś daliśmy radę J

Po kilku dniach przerwy w Nowosybirsku, znowu wsiądziemy do pociągu by pokonać tym razem półtora tysiąca kilometrów i znaleźć się w Irkucku oraz nad Bajkałem, największym jeziorem na świecie…