Singapur – czyli Hong-Kong południa Azji
niedziela, luty 7th, 2010Po kilku dniach pobytu w Melace wybraliśmy się w dalszą drogę na południe Azji. Zakupiliśmy bilety na autobus do Singapuru ponieważ z Melaki to najprostszy i najtańszy sposób dotarcia do tego panstwa-miasta. Cała podróż trwała około cztery godziny i przebiegała bardzo wygodnie i sprawnie. Przejście graniczne Malezyjsko – Singapurskie robi wrażenie wielkością, rozmachem, nowoczesną architekturą i infrastrukturą drogową, ale przede wszystkim czystością – dosłownie można by jeść z podłogi, wszystko lśniło.
W samym Singapurze oczywiście też jest nowocześnie i czysto, ale przede wszystkim koszmarnie drogo. Znaleźliśmy guesthouse, w którym za łóżko w 14-osobowym (!) pokoju płaciliśmy po 16 dolarów singapurskich za osobę (czyli ponad 33 zł). Nie mieliśmy żadnej alternatywy, to i tak była absolutnie najniższa możliwa cena, więc z ciężkim sercem zapłaciliśmy za 2 noce z góry.
Na wieczór byliśmy umówieni z naszym do tej pory „wirtualnym” znajomym – Darkiem, który wielokrotnie nam doradzał gdzie i w jaki sposób dojechać aż wreszcie w Singapurze mieliśmy okazję się spotkać osobiście (blog Darka mamy w stronach polecanych – „Wyprawa lądem na Papuę”). Ponieważ jak już wspomnieliśmy – Singapur jest nieziemsko drogi, odpadało pójście gdzieś na piwo, żeby posiedzieć i pogadać. Zatem w pierwszej kolejności Darek, który był w Singapurze o jeden dzień dłużej niż my, zaprowadził nas na kolację do Hindusa – wielka porcja ryżu curry z warzywami za jedyne 3 SGD to rzeczywiście niezły interes. Piwo natomiast trzeba było kupić w sklepie i wypić gdzieś na ławce – czyli powrót do czasów liceum 🙂 I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie promocja, na jaką trafiliśmy w małym lokalnym sklepiku – otóż do półlitrowej puszki piwa w charakterze gratisu występował litrowy karton mleka! W pierwszej chwili myśleliśmy, że albo sprzedawca nas nie zrozumiał, albo sobie żartuje, a jak wreszcie zrozumieliśmy, że to taka „zdrowa” promocja, to mało nie umarliśmy ze śmiechu 🙂 Doszliśmy do wniosku, że polski marketing w branży piwowarskiej jeszcze się musi dużo uczyć – w końcu piwo się kupuje często a mleko niemal w każdym domu się pije, więc to idealny gratis!
Kolejne dwa dni spędziliśmy we trójkę poznając Singapur i jego atrakcje turystyczne i nie tylko 🙂 Zdecydowanie mamy dwa największe hity naszego pobytu w Singapurze (oba raczej mało turystyczne) – restauracja na ostatnim, 70 piętrze Swiss’otel oraz Science Centre.
W Swiss’otel oczywiście staliśmy cały czas w hallu przed restauracją i z nosami przyklejonymi do szklanych ścian oglądaliśmy panoramę miasta i robiliśmy zdjęcia. Ani nasze stroje ani portfele nie kwalifikowały nas do tego, żeby być tam gośćmi. Wjazd windą na 70 piętro trwał ok. 50 sekund i chyba zmiana ciśnień spowodowała, że na górze dopadła nas totalna głupawa! Trudno się było dopatrzyć jakiegokolwiek sensu w prowadzonych przez nas, absurdalnych dialogach a wywoływały one co chwila wybuchy śmiechu i radości, jak najlepsze dowcipy 🙂 Nazwaliśmy to „syndromem siedemdziesiątego piętra” który dopadał nas jeszcze później w różnych okolicznościach. Ale najważniejsze, że widoki były wspaniałe!
Podobało nam się do tego stopnia, że po zmroku przyszliśmy znowu do restauracji Swiss’otel żeby oglądać Singapur nocą.
Najlepsze jednak jest to, że restauracja na 70 piętrze hotelu nie jest nigdzie wymieniana jako atrakcja turystyczna, więc w ogóle nie ma tam turystów i wstęp jest bezpłatny (oczywiście dopóki się czegoś nie zamówi w restauracji) 😉
Później udaliśmy się na spacer po okolicy. Jednym z punktów obowiązkowych podczas wizyty w Singapurze jest budynek teatru – otwartego w październiku 2002 The Esplande Theatre.
Budynek ma przypominać dwie połówki duriana (owocu, o którym już niejednokrotnie pisaliśmy – tego z charakterystycznym zapachem). Ale szczerze mówiąc taka architektura działa na wyobraźnię i każdy może w nim zobaczyć co chce. Najciekawsze jest jednak, że płytki pokrywające budynek są ruchome i regulując kąt ich nachylenia można zmieniać temperaturę w środku. I tu ciekawostka: inspiracją dla architektów projektujących teatr było obserwowanie niedźwiedzia polarnego, który dla ochrony przed zimnem stroszy sierść.
The Esplande Theatre nocą również wygląda imponująco:
Poza tym oczywiście oglądaliśmy symbol Singapuru, czyli lwa – fontannę (używając jednego z cytatów które padły na siedemdziesiątym piętrze – „lew, któremu tryska z pyska”).
Szczerze mówiąc dosyć mały jest ten lew i nie robi jakiegoś wielkiego wrażenia, ale skoro Singapur to „Miasto Lwa” to trzeba było go zobaczyć.
Resztę dnia spędziliśmy na spacerowaniu po Chinatown oraz Orchard Rd czyli ulicy pełnej nowoczesnych centrów handlowych.
Trzeba przyznać, że Singapur robi ogromne wrażenie – jest ogromny i nowoczesny, bardzo czysty, łatwo się po nim poruszać, ponieważ metro jest bardzo rozbudowane i świetnie opisane i… w tym niemal raju jest jedno „ale”. Singapur leży 137 kilometrów od równika. Oznacza to, że temperatury i wilgotność są tu nieznośne. I to przez cały rok tak samo, niezależnie od pory dnia czy nocy. Nawet tuż po ulewnym deszczu w ciągu 10 minut powietrze znów było gorące i gęste.
Kolejny dzień spędziliśmy w Science Centre. Miejsce wspaniałe, w którym z powodzeniem można by spędzić trzy dni a nie tylko kilka godzin. Do odwiedzenia Science Centre zachęciła nas informacja, że właśnie jest tam wystawa Body Worlds. W Polsce nie udało nam się jej zobaczyć, więc trafiała się idealna okazja. Body Worlds to robiąca ogromne wrażenie wystawa na której prezentowane są ludzkie ciała, pokazywane wszystkie możliwe układy wewnętrzne, narządy zainfekowane różnymi chorobami, płuca palacza itp. Dla nas była to ciekawa lekcja anatomii i po raz kolejny uświadomienie sobie, jakim cudem jest ludzki organizm (zdjęć nie było wolno robić).
Ale jak się okazało Science Centre na do zaoferowania znacznie więcej wspaniałych atrakcji. Bardzo nowocześnie wyposażone, interaktywne sale pozwalają szczegółowo poznawać zjawiska otaczającego nas świata jak np. tsunami czy efekt cieplarniany, do tego edukacyjne filmy i „zabawki” pozwalające poznać zadziwiające prawa fizyki, a między tym wszystkim dziesiątki stanowisk pokazujących najróżniejsze złudzenia optyczne. Było rewelacyjnie, aż szkoda, ze tak krótko.
Musieliśmy wracać do hostelu, ponieważ to był nasz ostatni wieczór w Singapurze, Darek za kilka godzin miał wracać do Kuala Lumpur a my w ramach oszczędności jechaliśmy spędzić noc na lotnisku, skąd o 6:50 rano mieliśmy samolot do Jakarty, stolicy Indonezji leżącej na zachodzie wulkanicznej wyspy Java.
Na koniec prosimy o kliknięcie w brzuszek Pajacyka aby zapewnić w ten sposób posiłek niedożywionym dzieciom z Polski.
Kilka porad praktycznych:
Zakwaterowanie: Najwięcej guesthousów można znaleźć w dzielnicy Little India na ulicy Jl Besar pomiędzy ulicami Lavender St i Kitchener Rd. Ceny zaczynają się od 16 SGD za łóżko w doormitory room.
Jedzenie: Najtańsze posiłki można znaleźć w małych barach prowadzonych przez Hindusów, a więc w dzielnicy Little India, ale też w centrum w małych ciasnych uliczkach.
Transport: Z Singapuru w kierunku Malezji ceny biletów są wielokrotnie wyższe niż w kierunku przeciwnym! Jeżeli ktoś udaje się więc w kierunku północnym to najlepiej wydostać się poza granicę Singapuru do Malezji (autobusem) i tam zakupić bilet na dalszą drogę pociągiem lub autobusem. W kierunku południowym czyli na wyspy Indonezji najtaniej przedostać się tanimi lokalnymi liniami lotniczymi. Najlepsze są Tiger Air oraz Lion Air. Nowoczesne, zadbane i co najważniejsze tanie. Loty do niektórych części Indonezji można kupić nawet za cenę 36 USD!