Archive for the ‘Przygotowania do podróży’ Category

No i mamy ‚pozamiatane’ :-)

niedziela, lipiec 19th, 2009

 
Stało się. Pożegnaliśmy się zgodnie z planami z naszymi korporacjami, „pozamiataliśmy” po sobie po wielu latach wytężonej pracy i pożegnaliśmy się z naszymi znajomymi. Wielu z nich podziwia determinację i upór jakie doprowadziły nas do tak dużych zmian w życiu, a inni stukają się w czoło poprawiając krawaty i kurczowo trzymając się podłokietników na korporacyjnych krzesłach. Jeszcze inni wykazują syndrom dziewicy „chcieliby, ale się boją” i dlatego zapowiadają podobne rewolucje na bliżej nieokreśloną przyszłość…
Tak czy inaczej my już to mamy za sobą. Najciekawsze, że im dalej od tej decyzji i im bardziej odczuwalna zaczyna być wolność od korporacyjnych gorsetów i wszechogarniającej pracujących tam ludzi głupoty, tym bardziej zmienia się optyka patrzenia na to jak krzywym zwierciadłem życia są te „wyścigi szczurów”. Naprawdę zadziwiające jest to jak bardzo człowiek może się zagalopować na smyczy tych sztucznych prawideł i cieszyć się z „małych sukcesów”, które z perspektywy „obserwatora zewnętrznego” stają się teraz zupełnie niezrozumiałe. Bo czy można się cieszyć jak z osiągnięcia np. jakimś wyjazdem szkoleniowym albo nowym komputerem na biurku? Przecież to się należy pracownikowi „jak psu buda”! Pracodawca daje to by wyciągnąć z pracownika kolejne złotówki. Szybszy komputer podniesie wydajność a szkolenie wzmocni określone kompetencje i uśmiechnięty pracownik przyniesie szefowi w zębach jeszcze więcej szeleszczących papierków…
Nawet hostessy w hipermarketach gdzie robiliśmy ostatnie przed podróżą zakupy wyglądały jakoś dziwnie. Przyklejone uśmiechy, nienaganne uniformy i wzrok tęskniący za rozumem… 😉 Oczywiście, żeby ten wpis nie zabrzmiał jak krucjata przeciwko korporacyjnemu niewolnictwu śpieszymy wyjaśnić, że szanujemy pracę i tych, którzy starają się ją wykonywać jak najlepiej. Przecież sami również jesteśmy tego przykładem! 🙂 Po prostu czasem potrzebny jest dystans i spojrzenie na życie z nieco innej perspektywy. Najrozsądniej byłoby raz na jakiś czas zadać sobie parę egzystencjonalnych pytań i spróbować sobie na nie odpowiedzieć. Dokąd biegnę? Czy wiem co jest za kolejnym płotem do którego się zbliżam? Czy jeśli zatrzymam się na chwilę, odwrócę głowę wstecz, będę mógł powiedzieć, że to ma sens i mam z tego zadowolenie? Jeśli wiemy gdzie i po co biegniemy a także mamy z tego satysfakcję to chwała i szacunek. Tak trzymać!
Tymczasem pakujemy plecaki, upychamy różne przedmioty, które mamy nadzieję pomogą nam zorganizować się w różnych warunkach z którymi przyjdzie się nam zmierzyć. Jeszcze tylko ostatnie papierkowe formalności i będziemy oglądać świat zza brudnych szyb pociągu do stolicy naszego największego sojusznika. Tak zaczyna się drugi rozdział tej historii… 🙂

Zapraszamy do sekcji o zdrowiu

wtorek, lipiec 7th, 2009

 

Ponieważ spraw związanych ze zdrowiem, odpowiednią profilaktyką, zabezpieczeniem się na wypadek chorób, które w trakcie tak długiej wyprawy mogą się „przyplątać” jest wiele, postanowiliśmy podstawowe zagadnienia związane z tym tematem opisać w specjalnej sekcji naszego bloga: „Zdrowie”.

Zamieszczamy tam podstawowe zagadnienia związane ze szczepieniami, profilaktyką malarii oraz tego jak powinno wyglądać przykładowe wyposażenie apteczki na podróż. Nie są to porady lekarskie tylko zebrane w całość najważniejsze informacje jakie zdobyliśmy jako amatorzy-travelersi 🙂

Zachęcamy do lektury, aby za wczasu przed podróżą zabezpieczyć to co najważniejsze: nasze zdrowie, a potem spokojnie podróżować i bez przeszkód cieszyć się nowymi doświadczeniami!

Białoruskiej przygody ciąg dalszy (przygotowania na finiszu)

czwartek, lipiec 2nd, 2009

Termin odbioru paszportów z wizami mieliśmy wyznaczony na 26 czerwca. Jednak ponieważ godziny pracy okienka, w którym są wydawane paszporty są jeszcze bardziej restrykcyjne niż tego do składania wiz (paszport z wizą można odebrać codziennie między godziną 15.00 a 16.00), to znów oznaczało dla nas urwanie się z pracy. No i po prostu nie udało nam się wcześniej tam dotrzeć. Jednak wczoraj, nauczona wcześniejszymi doświadczeniami, że z ambasadą Białorusi „nigdy nic nie wiadomo”, kategorycznie zapowiedziałam, że dziś jedziemy paszporty odebrać bo w końcu ktoś uzna je za porzucone i zostaną zutylizowane 🙂
No i udało się! O 15.30 byliśmy w ambasadzie. Weszliśmy do środka. Przed okienkiem stała 2 młodych ludzi. Uznaliśmy, że jesteśmy następni w kolejce i cierpliwie czekaliśmy. Nagle mój wzrok padł na przyklejoną do okienka kartkę z informacją, że w dniu 3 lipca ambasada jest nieczynna a 2 lipca (czyli w dniu w którym właśnie przybyliśmy!) wyjątkowo, paszporty można odbierać godzinę wcześniej czyli od 14.00 do 15.00. Przeżyliśmy chwile grozy, bo oznaczało to, że kolejny raz przyjechaliśmy tu na próżno. Oczywiście ta informacja była umieszczona tylko w ambasadzie (strona ambasady widocznie nie była na tę okoliczność zaktualizowana). Spytaliśmy w takim razie państwa przed nami dlaczego tu jeszcze jest otwarte skoro jest już po godzinie 15.00. Odpowiedź jaką usłyszeliśmy idealnie wpisała się w nasze wyobrażenie o tym, co może nas spotkać w tym niezwykłym miejscu. Okazało się, że państwo czekali w ambasadzie od 12.30 ponieważ ich paszporty… zaginęły! Brzmi trochę niewiarygodnie, prawda? Już gdzie jak gdzie, ale żeby zgięły paszporty zostawione w ambasadzie to chyba lekka przesada. Nawet nie próbowałam sobie wyobrazić, co by oznaczała dla nas taka informacja! Chyba jednak przynieśliśmy naszym poprzednikom szczęście, bo po kilku minutach od naszego wejścia do ambasady pani z okienka powróciła tryumfalnie odczytując nazwiska z odnalezionych paszportów. Dobra, teraz nasza kolej! Nieśmiało podałam Pani karteczkę która przez ostatni tydzień zastępowała nam paszporty (dotychczas byłam przekonana, że leżą one w bardzo bezpiecznym miejscu, ale ostatnie doświadczenia mocno nadwątliły tę wiarę) i przez kilka ciągnących się w nieskończoność minut oczekiwaliśmy wyroku – będą czy też zginęły i spędzimy tu w najlepszym razie kolejne trzy godziny? Na szczęście okazało się, że wszystko jest OK. i po chwili trzymaliśmy w garści nasze paszporty 🙂
No to już teraz na 100% wszystkie wizy są a paszporty czekają tylko na wyjazd (już nie zamierzamy ich na razie nigdzie zostawiać) 🙂
Jesteśmy teraz coraz bardziej podekscytowani perspektywą wyjazdu, choć najbliższe 2 tygodnie będą mega intensywne!!! Bo trzeba jeszcze dokończyć wszystkie tematy w pracy, pożegnać się ze znajomymi, spakować niemal całą zawartość mieszkania i wywieźć do rodziców (jesteście kochani! Dzięki za przechowanie :-)) – bo mieszkanie już jest wynajęte – i to od samego 20 lipca, dokończyć zakupy sprzętu na wyjazd i spakować plecaki! A to tylko taka pobieżna lista i każdy z tych punktów zawiera „milion” elementów które trzeba zrealizować! Ale wszystkie te przedwyjazdowe obowiązki są bardzo przyjemne i wykonanie każdego kroku daje poczucie bycia coraz bliżej podróży, przygody i spełnienia marzeń! No, tylko trzeba teraz dobrze zarządzać czasem, żeby ze wszystkim się wyrobić 🙂 Ale damy radę! Bo jak nie my, to kto? 😉

Od Ambasady Białorusi do psychuszki niedaleko.

poniedziałek, czerwiec 22nd, 2009

Już wiemy dlaczego w biurze które załatwiało nam wizę do Rosji bardzo dziwnie na nas patrzyli jak powiedzieliśmy, że wizę przez Białoruś załatwimy sobie sami i nie potrzebujemy ich pomocy 🙂
Zdobycie tej wizy okazało się niemałym wyzwaniem. Głównie dla utrzymania zdrowia psychicznego, bo od wizyt w ambasadzie do wylądowania w psychuszce naprawdę niedaleko. Ale od początku…
Po odebraniu paszportów z wizami do Rosji i zakupieniu biletów, mieliśmy już wszystko, co konieczne, by zgłosić się do ambasady Białorusi z wnioskiem o wizę tranzytową (upoważniającą do przejazdu przez terytorium Białorusi, bez wysiadania z pociągu, ważną nie dłużej niż 2 dni).
Ponieważ jak w większości wydziałów konsularnych, czas składania wniosków ustawia się na bardzo wygodne dla osób pracujących godziny od 9.00 do 12.00 😉 zdecydowaliśmy, że pojedziemy do ambasady w piątek w czasie tzw. „długiego weekendu” mając nadzieję, że dzięki temu że większość ludzi spędza ten czas poza Warszawą, cała operacja pójdzie łatwo. Sprawdziliśmy uprzednio, gdzie znajduje się ambasada Białorusi i tu było pierwsze lekkie zaskoczenie – bardzo daleko od centrum, od wszelkich innych ambasad – prawie w Wilanowie. No, ale telefonicznie potwierdziłam adres, oraz upewniłam się, że w piątek pracują standardowo pomiędzy 9.00 a 12.00. Tak więc z wypełnionymi wnioskami ok. 11.30 wyruszyliśmy, spodziewając się, że bez problemu dotrzemy przed godziną 12.00. Ale po drodze okazało się że na okres długiego weekendu postanowiono przekopać wszystkie drogi prowadzące w kierunku Wilanowa (a więc naszego celu podróży) i dojechanie do ambasady jednym pasem w kolumnie pojazdów (w naszych oczach już niemal kondukcie) okazało się sporą próbą nerwów. Po drugie gdy już udało się jakoś „poprzepychać” w kierunku Wilanowa to okazało się, że nie do końca wiedzieliśmy gdzie znajduje się ulica, której szukaliśmy. Po paru rundkach ulicami z wystawionym mokrym palcem za okno samochodu udało się złapać trochę wiatru, który wskazał właściwy kierunek 🙂 A więc udało nam się znaleźć właściwy adres i jakieś miejsce do zaparkowania toteż natychmiast dopadliśmy domofon, żeby poprosić o możliwość pozostawienia w ambasadzie naszych wniosków wizowych. Zadzwoniliśmy do „jaśnie-państwa” o… 12.04… no i… lipa! Nic już się nie da załatwić. Pani tonem nieznoszącym sprzeciwu, oczywiście po białorusku, zaprosiła nas w poniedziałek w godzinach urzędowania i się rozłączyła. No trudno, w zasadzie przywykliśmy do tego że nasza pierwsza wizyta w związku z każdą wizą (czy to w ambasadzie czy w biurze) była czysto orientacyjna bo z różnych powodów nic nie udawało nam się załatwić. Zdecydowaliśmy więc zaatakować ambasadę Białorusi ponownie, tym razem od samego rana, jadąc tam jeszcze przed pracą. Byliśmy na miejscu chwilę po 9.00 i tu kolejna niespodzianka. Bo skoro drogi już były odetkane i Warszawa wróciła do swojego rytmu to j- jakżeby inaczej – pod ambasadą pojawił się spory tłumek przestępujących z nogi na nogę klientów, którym niestraszny deszcz, upał czy mróz – po prostu stoją jak we wczesnych latach 80-tych przed pustymi hakami w mięsnym 😉 Od razu się poddaliśmy widząc jak długa jest ta kolejka. Pewnie niektórzy stali już tam zanim kogut w białoruskiej wsi pobudził babuszki na zapiecku po to by zdobyć najcenniejszy na świecie papier dający przepustkę do krainy mlekiem i miodem płynącej, gdzie wiadomo jak sprawić by mleko było bardziej białe niż za zachodnią granicą a naród ochoczo popierał jedynego słusznego dyktatora reżimu. OK., zaczyna się robić oryginalnie – już druga próba nieudana 🙂 Ale do trzech razy sztuka Kolejne podejście oznaczało „urwanie się” z pracy tak, by dotrzeć do ambasady około godziny 11-tej (tej godziny jeszcze nie testowaliśmy więc nasze nadzieje rosły). Dojeżdżając na miejsce już z daleka widzieliśmy kolejkę, ale ponieważ mieliśmy trochę więcej czasu zdecydowaliśmy zorientować się ile mniej więcej może to potrwać. Okazało się, że są wpuszczane do środka po 2 – 3 osoby ale nagle zaczęło przed nami wyrastać mnóstwo ludzi, którzy „stali przed nami, ale musieli na chwilę pójść gdzieś coś załatwić”. Ja bym już zrezygnowała, bo o 11.40 nie zanosiło się, żebyśmy mieli zdążyć przed 12.00 wejść do środka, ale Misiek twardo oponował, mówiąc, że jeszcze poczekamy. Nagle wszystko sprawnie poszło i o 11.50 byliśmy przy jednym z 2 okienek w których składa się wnioski. Zaczęło się kiepsko – dałam Pani w okienku komplet dokumentów (przynajmniej te, które były wypisane na stronie ambasady i na tablicy ogłoszeń przed wejściem) i słyszę:
– (Pani) Ale bilety to miały być skserowane
– (ja) Nigdzie nie było takiej informacji. Proszę sobie skserować
– (Pani) Ale to nie ja powinnam to kserować
– (ja) To znaczy że Pani tych wniosków nie przyjmie?
– (Pani) Nie.
Chyba mieliśmy oboje gromy w oczach bo Pani się zreflektowała i co prawda nie skserowała sobie tych biletów, ale podpowiedziała, żebym skoczyła do budynku obok, do firmy ubezpieczeniowej, która oprócz wyłapywania naganianych przez ambasadę „chętnych” do obowiązkowego ubezpieczenia świadczy również usługę kseropkopiowania za jedyną złotówkę za stronę. Cały ten interes kręci się w szopie bardziej przypominającej chatę na kurzej łapce niż odział profesjonalnej firmy gwarantującej ubezpieczenia. W te pędy skierowałam więc tam swoje kroki a Misiek w tym czasie przyklejał zdjęcia do wniosków wizowych (kolejny obowiązek bez którego wniosek nie jest ważny :-)) i na wnioskach w rubryce „Cel podróży (adres)” wpisywał – co jest przecież zupełnie naturalne i logiczne – numery wiz do Rosji 😉 Udało się wreszcie dopełnić wszelkich formalności i wydrukowanym kwitkiem zostaliśmy skierowani do okienka obok czyli do kasy, gdzie należało uiścić opłatę. I tu chyba przeżyliśmy największe zaskoczenie całej tej „białoruskiej przygody” – okazało się, że Pani nr 2 po przyjęciu pieniędzy oraz wydrukowanej tuż obok w okienku nr 1 kartki, wpisuje ręcznie dane każdego ubiegającego się o wizę do wielkiego zeszytu (w poprzednim okienku Pani wpisywała te same dane do komputera!) skrupulatnie rejestrując jeszcze wysokość wpłaty itd. Nie ma jak to profesjonalny sposób archiwizacji danych! 🙂 W końcu jakiś backup musi być! 😉
Wychodząc powiedzieliśmy sobie tylko, że lepiej pewnych rzeczy nie próbować zrozumieć, tylko się dostosować 🙂
Paszporty z wizami (mamy nadzieję) będą do odebrania już za 4 dni!

Przepustka do Azji

czwartek, czerwiec 11th, 2009

Decyzję, że przy załatwianiu wizy do Rosji skorzystamy z usług biura podróży, podjęliśmy jednomyślnie, w zasadzie nawet nie rozpatrując samodzielnego starania się o ten dokument w ambasadzie.
Pozostała jedynie kwestia wyboru biura. W pierwszej chwili sądziliśmy, że niezależnie od biura, wszystko wygląda tak samo i tyle samo kosztuje. Na szczęście przed udaniem się do biura wykonaliśmy kilka telefonów, żeby dla pewności porównać oferty. Jak się okazało, różnice w cenach dochodzą do 100zł! Dodatkowo, w zależności od biura różny jest czas wyprzedzenia przed planowanym wyjazdem, z jakim można składać wnioski. Udało nam się znaleźć biuro, które miało najniższe stawki za pośrednictwo i ubezpieczenie, a do tego wnioski wizowe przyjmują już 3 miesiące przed wyjazdem (pozostałe biura – maksymalnie 4 tygodnie), dzięki czemu mogliśmy już tę sprawę załatwić 🙂
Pierwsza wizyta w biurze podróży, podobnie jak w Ambasadzie Mongolii, okazała się mało skuteczna – tym razem z naszej winy, ponieważ okazało się, że Misiek pozostawił swoje zdjęcia w innej teczce 🙂 Ale zobaczyliśmy gdzie mieści się biuro, dostaliśmy formularze do wypełnienia i kolejnego dnia już zaopatrzeni w komplet dokumentów, zjawiliśmy się by złożyć wnioski wizowe. Wybrane przez nas biuro okazało się być jednym pokojem w starej kamienicy w centrum Warszawy. Przyjął nas Prezes we własnej osobie i z głosem intonowanym piękną cyrylicą 😉 dopytał o szczegóły naszego wyjazdu, wybrał odpowiedni wariant ubezpieczenia a następnie chowając paszporty do szuflady powiedział: „Za tydzień będą do odebrania”. Tu Misiek przytomnie spytał czy dostaniemy jakieś potwierdzenie że zostawiliśmy paszporty, na co Pan Prezes odparł, że nie trzeba, bo… będzie nas pamiętał! Nalegaliśmy jednak na wydanie nam dowodu, że faktycznie zostawiliśmy paszporty (w głowach rozważając scenariusze, co by było, gdyby za tydzień Prezes już tu nie pracował, albo co gorsza gdyby w ogóle nie było biura!) i udało nam się otrzymać wypisane na druku „Potwierdzenie dokonania wpłaty) zaświadczenie, że nasze paszporty zostały w biurze.
Po tygodniu faktycznie, bez najmniejszego problemu odebraliśmy nasze wizy i polisy ubezpieczające nas na terytorium Rosji.

Tego samego dnia, w którym odebraliśmy wizy nastąpił uroczysty moment zakupu biletów na pociąg relacji Warszawa – Moskwa na 20 lipca, na godzinę 15.30. Tak więc pierwsza podróż już „zaklepana”. Wiemy gdzie, skąd i o której godzinie 🙂

Teraz tylko wiza tranzytowa przez Białoruś i mamy komplet dokumentów.
Hurra! Do wyjazdu już tak blisko!

Mongolia czeka…

czwartek, maj 28th, 2009

Wczoraj odebraliśmy paszporty z ambasady mongolskiej z wizą do tego kraju! Hurra! Kolejna formalność „z głowy” 🙂 A trzeba przyznać, że nie było łatwo! Mimo, że procedura zdobycia wizy jest bardzo prosta, to organizacyjnie jest to bardzo skomplikowane przedsięwzięcie (albo my mieliśmy pecha).
Strona www ambasady jest „w trakcie tworzenia” więc za wyjątkiem adresu, żadnych informacji stamtąd nie udało nam się uzyskać. Wzięliśmy zatem paszporty, zdjęcia do wizy (paszportowe), pieniądze i plan podróży i udaliśmy się tam gdzie trzeba. Jakież było nasze zdziwienie gdy okazało się, ze ambasada mieści się w normalnym bloku mieszkalnym. Mamy jednak nosa i trafiliśmy, a to najważniejsze.
Mieszkanie nr 16 (czyli ambasada) mieści się na 9 piętrze. Na korytarzu nie było nikogo więc zapukaliśmy do drzwi i weszliśmy do środka. Wyszedł nam naprzeciw wysoki mężczyzna o typowo mongolskich rysach, bardzo słabo mówiący po polsku. Oświadczyliśmy jednoznacznie, że chcemy złożyć wniosek o wizę do Mongolii a on wyprowadził nas znowu na korytarz (używając tylko gestów bo wspólnego języka nie znaleźliśmy) i pokazał tablicę ogłoszeń na której mogliśmy przeczytać, że: PRZED przyjściem do ambasady należy wypełnić wniosek, który jest do pobrania ze stron serwisu konsularnego Mongolii oraz że zapłata może być wniesiona „wyłącznie w gotówce w walucie amerykańskiej”. Ciekawa sprawa. Chyba Ameryka mocno zbliżyła się do Europy bowiem na kartce tuż obok było napisane, że wiza kosztuje 60 Euro i można zapłacić wyłącznie bezpośrednio w ambasadzie. Co potwierdził Pan, którego nazwanie Mongołem jest chyba jednak jak najbardziej zasadne 😉

Podczas pierwszej wizyty nie załatwiliśmy nic. Uzyskaliśmy tylko podstawowe informacje, które z powodzeniem mogłyby znajdować się na stronie internetowej, nawet jeśli jest ona w budowie!

Kolejnego dnia, z wypełnionymi elektronicznie i wydrukowanymi wnioskami oraz z wymienionymi na walutę „amerykańsko-europejską” pieniędzmi, udaliśmy się ponownie na ul. Rejtana.
Tym razem okazało się, że jest spora kolejka przed wejściem, ponieważ popsuła się drukarka i nic nie można załatwić (sic!). Po 10 minutach oczekiwania w kolejce zapukałam i tym razem otworzył Pan który mówił po polsku i na moje „ Chcieliśmy złożyć wnioski o wizy”, po chwili zastanowienia odparł: „Aaa… złożyć, a nie odebrać… no to w zasadzie można. To kto z państwa pierwszy w kolejce do złożenia wniosku?”. Okazało się, że to nie my byliśmy pierwsi i do mieszkania wszedł jakiś Pan z kolejki więc grzecznie odczekaliśmy swoje na korytarzu. Po kolejnych kilku minutach już bez dodatkowych przeszkód weszliśmy do środka, złożyliśmy wnioski z doklejonymi zdjęciami, paszporty, uiściliśmy odpowiednią opłatę i dostaliśmy kwitek, z którym po tygodniu mieliśmy się zgłosić po odbiór paszportów.
Dalej już wszystko poszło gładko, odebraliśmy wczoraj paszporty i do 26 sierpnia mamy prawo wjazdu do Mongolii i przebywania na jej terenie do 3 tygodni. Zatem kolejny krok przybliżający nas do wyjazdu za nami.
Dziś idziemy do biura podróży złożyć wniosek o wizę do Rosji. Oby było łatwo 🙂

Formalności wizowe – czyli jak to przebrnąć :-)

piątek, maj 22nd, 2009

Drodzy czytelnicy. Ponieważ spraw formalnych związanych z uzyskiwaniem kolejnych pięknych wklejek do paszportów zwanych wizami 😉 mnoży się coraz więcej, a w miarę podróży będą potrzebne kolejne (i to na gruncie zgoła innym niż polskie realia), postanowiliśmy utworzyć osobną sekcję dotyczącą spraw formalnych związanych z uzyskiwaniem wiz.
Zachęcamy więc do nowej sekcji w blogu „Wizy – czyli o formalnościach” gdzie zamieszczamy podstawowe informacje o tym jak przebrnąć przez te procedury i jak uniknąć jakichś biurokratycznych pułapek, które się przy tym pojawiają 🙂

Zapraszamy do lektury <<tutaj>>

Pierwsza wiza w paszporcie!

sobota, maj 16th, 2009

 

Mimo, że raczej nastawiamy się na kupowanie wiz na granicach poszczególnych krajów albo w kraju poprzedzającym (np. wizę do Chin załatwimy w Mongolii) to 3 wizy musimy mieć w paszportach przed wyjazdem. Są to wizy do Rosji, Mongolii i oczywiście do USA.

Jeśli chodzi o Rosję i Stany to powody są oczywiste, a do Mongolii – ponieważ nie chcemy mieć do czynienia z rosyjskimi urzędami;)

No i pierwszy sukces na polu wizowym już jest – mam wizę do USA J Misiek już miał ten super-atrakcyjny dokument wcześniej zorganizowany, więc tylko ja przechodziłam teraz te wszystkie formalności, a idąc na rozmowę do konsulatu byłam zestresowana jak przed jakimś poważnym egzaminem! Z perspektywy czasu i z pozycji posiadacza wizy (i to od razu na 10 lat!) mogę powiedzieć: Było lekko, łatwo i przyjemnie J Wszystkie procedury trwały ponad 2 godziny, a dla mnie jeszcze dodatkową godzinę, ponieważ miałam wniosek wizowy wydrukowany na niewłaściwej drukarce i kod kreskowy uległ „rozjechaniu”, więc musiałam znaleźć miejsce gdzie jeszcze raz wypełniłam i wydrukowałam formularz. Dlatego jedna porada: Wnioski wizowe trzeba drukować na drukarce laserowej i dokładnie sprawdzić czy nie ma na nich jakichś „błędów drukarkowych”! A później uzbroić się w cierpliwość do tego by „wystać swoje” w różnych kolejkach a na koniec odbyć dosłownie kilkuminutową rozmowę z konsulem. Kilka dni później przychodzi DHL-em paszport z wizą J

Wizę do Rosji będziemy załatwiać za pośrednictwem biura podróży, a do Mongolii bezpośrednio w ambasadzie Mongolii w Warszawie. Uff…

Kompletowanie dokumentów

piątek, maj 8th, 2009

 

Zdrowie oczywiście jest najważniejsze, ale przecież żeby wyprawa mogła dojść do skutku konieczne jest też załatwienie mnóstwa różnych formalności – część z nich na szczęście już za nami, a kolejne będziemy załatwiać w najbliższym czasie.

Kolejnym dokumentem, który obok „żółtej książeczki szczepień” będziemy mieć zawsze przy sobie jest międzynarodowe prawo jazdy. Już je sobie wyrobiliśmy. Jest to konieczne, ponieważ  standardowe polskie prawo jazdy obowiązuje tylko na terenie Unii Europejskiej, natomiast wszędzie poza UE trzeba mieć oddzielny dokument. A my przecież gdzie się da i gdzie będzie warto zamierzamy wypożyczać samochody i jeździć!  

Procedura uzyskania międzynarodowego prawa jazdy jest bardzo prosta i na szczęście nie wiąże się z żadnymi dodatkowymi egzaminamiJ Wystarczy ze swoim prawem jazdy i dowodem osobistym zgłosić się do właściwego wydziału komunikacji, wypełnić odpowiedni formularz, dodać zdjęcie, w kasie uiścić opłatę w wysokości 25zł i już za 2-3 dni jest gotowe prawo jazdy do odbioru. I właśnie tu przychodzi największe zaskoczenie. Wiedząc jak wygląda standardowe prawo jazdy i znając jego rozmiary, spodziewałam się podobnego dokumentu tyle że pozwalającego na prowadzenie pojazdów poza krajami Unii Europejskiej. Jakież było moje zdziwienie gdy zobaczyłam że międzynarodowe prawo jazdy to książeczka (większa od paszportu!) o wyjątkowo dziwnej i nielogicznej zawartości! Nie jestem pewna, ale sprawia wrażenie od wielu lat nieaktualizowanej i niedostsowywanej do zmieniającej się rzeczywistości. Bo jak inaczej usprawiedliwić znajdującą się na drugiej stronie okładki listę 116 krajów w których międzynarodowe prawo jazdy jest ważne, ale lista ta zawiera chyba wszystkie kraje Unii Europejskiej, w których honorowane jest polskie prawo jazdy. Poza tym jaka jest międzynarodowość tego dokumentu skoro większość informacji (poza kilkoma stronami w pięciu językach) jest po Polsku!? No ale nie ma co się czepiać! Ważne że jest J  Aha i jeszcze jedna ważna sprawa: międzynarodowe prawo jazdy ma „termin ważności” 3 lata (chociaż tekst: „Ważne do………” jest napisany tylko po polsku 😉 )

Zdrowie najważniejsze!

środa, kwiecień 29th, 2009

Ponieważ zdrowie to sprawa najważniejsza, a zagrożeń w czasie takiej wyprawy jaką zaplanowaliśmy nie brakuje to oprócz szczepień o których już pisaliśmy w poprzednich wpisach w blogu uzupełniliśmy ich „portfolio” o szczepienia przeciwko Polio (rym niezamierzony 🙂 ), przeciwko żółtej gorączce oraz durowi brzusznemu. Poza tym „coponiektórzy” z nas 😉 mają trochę gorzej bo dodatkowo muszą przyjąć szczepienie przeciwko tężcowi. Tak zahartowani nie damy się żadnym choróbskom! 🙂
Postanowiliśmy również skorzystać ze specjalistycznej porady lekarza zajmującego się chorobami egzotycznymi.
Udaliśmy się więc do szanowanego autorytetu w tej dziedzinie – profesora dr hab. Zdzisława Dziubka. Profesor wnikliwie przeanalizował trasę naszej podróży i w oparciu o swoje „mądre zeszyty” uzupełniane informacjami WHO, udzielił wielu istotnych porad. Najważniejsza z nich dotyczy oczywiście profilaktyki malarycznej. W większości krajów, znajdujących się na trasie naszej podróży istnieje bowiem duże zagrożenie zarażenia malarią.

malaria_map

Pan profesor patrząc zza swoich okularów odznaczał „ptaszki” przy każdym kraju, obarczonym dużym ryzykiem, a następnie oszacował zapotrzebowanie na dostępny w naszym kraju lek zapobiegający malarii – Malarone. Jego szacunki przy tak długiej podróży sprowadziły się do obowiązkowych 9 opakowań na osobę (opakowanie Malarone zawiera 12 tabletek). Profesor używając potocznego języka zalecił stosowanie Malarone na zasadzie „tabletki w kieszeni pilota”, czyli posiadanie tabletek zawsze przy sobie, gotowych do użycia na wszelki wypadek. W rejonach ewidentnie zagrożonych malarią będziemy stosować jedną tabletkę dziennie jako profilaktykę malaryczną. Dowiedzieliśmy się również jakie są pierwsze objawy malarii i jak reagować na wypadek pojawienia się takich objawów. Pojawienie się dreszczy oraz biegunki i gorączki (nie będziemy tutaj wnikać w szczegóły i inne terminy medyczne lub potoczne ;)) jest sygnałem do zażycia potrójnej dawki Malarone i stosowania takiej kuracji przez trzy dni. Dodatkowo otrzymaliśmy porady jak sobie radzić z objawami oraz gdzie najlepiej szukać pomocy w takich przypadkach.
Kochani, ruszacie w drogę? Zadbajcie o zdrowie. Nawet najfajniejszy plan może polec, jeżeli nie pomyślicie wcześniej o odpowiedniej profilaktyce i szczepieniach a także dobrze zaopatrzonej apteczce.