Archive for the ‘Ogólne’ Category

Finał Sztafety „Afryka Nowaka” zbliża się wielkimi krokami!

sobota, wrzesień 24th, 2011

afrykanowaka-logo1Tak jak pisaliśmy w poprzednim wpisie spośród wypraw, które aktualnie trwają na szczególną uwagę zasługuje Sztafeta Afryka Nowaka. Przemieszcza się ona nieprzerwanie śladami Kazimierza Nowaka już od prawie 2 lat. Tymczasem finał sztafety zbliża się wielkimi krokami! Znane są już szczegóły dotyczące tego etapu, w którym tak jak pisaliśmy mogą wziąć udział ochotnicy spełniający określone warunki.
Ostatni, 24-ty z kolei, etap finałowy – Algieria II – rozpocznie się 7 grudnia 2011 w Ouargla, aby zakończyć afrykańską przygodę tuż przed świętami 22 grudnia, w Algierze. Trasa etapu obejmuje 800-kilometrowy odcinek i będzie wiodła m.in przez Wielki Erg Wchodni oraz Góry Atlas, prowadząc na środkowe wybrzeże Algierii, do Algieru.
Jeśli masz ochotę dołączyć i jesteś zainteresowany takim wyzwaniem zajrzyj na stronę „Afryka Nowaka” i poznaj szczegóły.
Ważne informacje dla tych, którzy myślą o wyruszeniu w tę wyprawę:
Osoba decydująca się na udział w etapie powinna w sposób swobodny (tzn. ze średnią prędkością min. 20 km/h) móc przejechać ok. 100 km dziennie – przez kilkanaście kolejnych dni, z obciążeniem (sakwy – ok. 20 kg) po trasie z dużymi przewyższeniami (Góry Atlas) i powinna mieć na koncie wyprawy, gdzie w warunkach wyprawowych przejechała taki dystans.
Dodatkowym utrudnieniem może być wiatr, deszcz, śnieg i piach.
Ze względu na szereg niebezpieczeństw jakie czyhają w tamtym rejonie każdy z uczestników dołączając do sztafety, podejmuje się tej wyprawy na własną odpowiedzialność. Stowarzyszenie Afryka Nowaka nie występuje w charakterze organizatora ostatniego etapu Algieria 2.
Ze względów bezpieczeństwa (i formalnych umożliwiającym uzyskanie wiz dla tak dużej grupy) uczestnikom etapu Algieria 2 towarzyszyć będzie konwój ochronny, zapewniany przez algierską organizację turystyczną. Oczywiście w ostatnim etapie wezmą też udział dotychczasowi uczestnicy sztafety.

Długodystansowa sztafeta przez Afrykę – spotkań z podróżnikami ciąg dalszy

piątek, sierpień 5th, 2011

afrykanowaka-logoNo i stało się. Doświadczyliśmy kolejnego inspirującego spotkania z osobami dla których podróżowanie stało się siłą napędową życia. Tym razem mieliśmy niewątpliwą przyjemność poznać Piotra Sudoła, pomysłodawcę bodajże najważniejszego w ostatnich latach wydarzenia podróżniczego, mianowicie projektu „Afryka Nowaka”. Ten zapalony rowerzysta i podróżnik zafascynowany postacią naszego wciąż niedocenianego bohatera samotnych podróży po Afryce – Kazimierza Nowaka – postanowił zorganizować ponad dwuletnią wyprawę po Afryce w formie sztafety podzielonej na 24 etapy. Dla tych, którzy chcą dowiedzieć się więcej o niesamowitych podróżach Kazimierza Nowaka polecamy książkę „Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd”, która doczekała się już chyba VI edycji. W latach 1931-1936 jako pierwszy człowiek na świecie przebył samotnie kontynent afrykański z północy na południe i z powrotem (40 tys. km pieszo, rowerem, konno oraz czółnem). Można sobie wyobrazić na jakie niewyobrażalne trudy naraził się Pan Kazimierz. A przecież podróżował samotnie nie dysponując specjalistycznym sprzętem podróżniczym jaki jest teraz ogólnie dostępny!
To czego dokonał Kazimierz Nowak stało się inspiracją do niesamowitego pomysłu „Afryka Nowaka”, który wystartował w listopadzie 2009 roku. Główna zasada polega na tym by możliwie jak najwierniej powtórzyć trasę, którą przebył Kazimierz Nowak. Cała trasa została podzielona na etapy pokonywane w formie sztafety. Uczestnicy przemieszczają się tak jak Kazimierz Nowak – głównie na rowerach, a na niektórych etapach pieszo (ekspedycja na Ruwenzori we wschodnim Kongu), konno (w Namibii), pieszo (w Demokratycznej Republice Kongo), czółnem (rzeką Kassai i Kongo) oraz na wielbłądach (Sahara w drodze powrotnej). Piotr był liderem pierwszego etapu i wielu kolejnych.
Spędziliśmy wiele godzin na dyskusjach o tym jak niesamowite przygody i zdarzenia wiązały się z pokonywaniem Czarnego Lądu. Szczególnie inspirujące stały się opowieści z etapu dotyczącego Angoli. Piotr jest chłopakiem o otwartym umyśle, który nie tylko stara się pokonać własne ograniczenia i trudności bardzo wymagającego środowiska afrykańskiej przyrody, ale też poznawać jak najwięcej faktów o miejscach, które pokonuje. Stąd jego doskonała wiedza nie tylko o historii Kazimierza Nowaka, ale też różnych aspektach afrykańskiej kultury i historii krajów Czarnego Lądu. Inspirujące…!
Piotrze, życzymy Ci samych sukcesów w tym niesamowitym projekcie i szczęśliwego finału, który zbliża się już wielkimi krokami. Dla tych zaś, którzy chcą w jakiś sposób wziąć udział w projekcie „Afryka Nowaka” mamy dobrą wiadomość. Ostatni etap, który rozpocznie się prawdopodobnie w grudniu i prowadzić będzie przez piaszczyste tereny pustyni (Niger, Algieria?) będzie miał charakter otwarty. Oznacza to ni mniej ni więcej tylko to, że każdy kto dysponuje odpowiednim sprzętem i zapałem może wziąć w nim udział! Chętnych zapraszamy do bezpośredniego kontaktu z organizatorami poprzez stronę „Afryki Nowaka.

Długi marsz… czyli ponowne spotkanie z chłopakami z ekspedycji „Long Walk Expedition”

niedziela, lipiec 31st, 2011

longwalkWbrew pozorom nie zasypiamy (jak to niektórzy mówią „…gruszek w popiele” ;-)) i temat podróży ciągle gdzieś koło nas się pojawia 🙂 Po zeszłorocznej edycji Explorers Festival mieliśmy ciągle w pamięci pokaz slajdów z ekspedycji „Long Walk Expedition” podczas której trzech dzielnych chłopaków (Tomek, Bartosz i Filip) ruszyło w trasę śladami ucieczki Witolda Glińskiego. Dla tych, którzy nie są pewni o jaką ucieczkę chodzi: Witold Gliński wraz z sześcioma innymi mężczyznami (trzema Polakami, Jugosłowianinem, Ukraińcem i Amerykaninem) uciekli pieszo z syberyjskich łagrów aż do Indii.
Chłopaki z „Long Walk” ruszyli z Jakucka i pokonując Syberię, Mongolię, Chiny i Tybet dotarli na finiszu do Indii. Trasa w dużej części była dla nas znajoma 😉 Od syberyjskiego Bajkału do Chin mieliśmy „etap” częściowo pokrywający się z wędrówką chłopaków (my z Chin zjechaliśmy do Laosu, a oni wkroczyli do Tybetu).
Tak się miło złożyło, że znowu mieliśmy okazję spotkać się z Tomkiem i Bartoszem przy okazji projekcji filmu „Długi Marsz 70 lat później”. Film w sposób skondensowany pokazywał przygodę w jakiej uczestniczyli chłopaki w tle pokazując historię prawdziwego wydarzenia, które stało się inspiracją do tej ekspedycji.
Jesteśmy pod wrażeniem tego czego dokonali chłopaki i było nam ogromnie miło podyskutować na temat organizacji tego przedsięwzięcia i rozwiać pewne wątpliwości a propos różnych podróżniczych szczegółów, które w sposób naturalny nasuwają się przy przemyśleniach o takiej wyprawie.
Tomek zresztą okazał się naszym sąsiadem i ma teraz dziesiątki różnych planów i pomysłów na to czym ma się zajmować. Jednym z nich jest produkcja filmowa dotycząca rewelacyjnie ciekawych tematów, których do tej pory nikt „nie brał na tapetę”. Tak więc nasze drogi znowu się splotły i na pewno jeszcze się przetną 🙂
Polecamy spotkania związane z projekcją filmu „Długi Marsz 70 lat później” (odbywają się w różnych miejscach w Polsce) bo mogą one stać się inspiracją do pomysłów na ekstremalne przygody, a przede wszystkim na podróże w nieznane… 🙂

Hu hu ha – śnieżna zima nie jest zła :-)

sobota, grudzień 25th, 2010

Czas gdy przełom grudnia i stycznia spędzaliśmy w 30-stopniowych upałach już za nami i szczerze mówiąc zdążyliśmy zapomnieć o choince umiejscowionej na plaży tuż obok brzegu oceanu i gorących falach muskających jej gałęzie obsypane kawałkami waty udającej śnieżne czapy.

Mamy za to za oknem kilkadziesiąt centymetrów prawdziwego białego puchu o jakim śnią amerykańscy filmowcy kręcący kolejne gwiazdkowe komedie romantyczne przed którymi po raz n-ty zasiądą amerykańskie i europejskie rodziny. My w tym okresie możemy za to cieszyć się prawdziwym białym szaleństwem za oknem ciesząc się surową, polską rzeczywistością nieodśnieżonych dróg, porzucać się śnieżkami, zapominając o zmotoryzowanych środkach komunikacji i wypić grzane wino z cynamonem, zamiast zasiadać przez TV by po raz sześćdziesiąty siódmy oglądać głupkowatego Kevina… 🙂

I tego z całego serca życzymy wszystkim naszym czytelnikom!

Chodniki, samochody...

Dachy i balkony...

Samochody niech sobie odpoczną... ;-)

Przyjaciół poznaje się w biedzie

niedziela, wrzesień 26th, 2010

To co zobaczyliśmy i przeżyliśmy w czasie naszej podróży oraz w czasie pobytu w krajach w których pracowaliśmy pozostanie w naszych głowach na zawsze. Ale nie byłoby to możliwe gdyby nie otwartość i szczerość osób, które poznaliśmy. Najczęściej przez przypadek, a czasem poszukując po prostu jakiegoś „punktu zaczepienia”. Na własnej skórze mogliśmy doświadczyć prawdziwości znanego polskiego przysłowia o przyjaciołach. I nie będzie przesadą jeśli powiemy, że ta szczerość i szczodrość była tym większa im większa bieda dotykała ludzi, których spotykaliśmy. To wręcz niesamowite jak bardzo ufni i pomocni mogą być ludzie mimo całego mnóstwa problemów z którymi sami się muszą borykać. Jest to jedna z tych wartości, która sprawiają, że świat nie stoczył się na dno, a poza bezsensowną pogonią za uzyskiwaniem pozycji i wpływów, która trawi współczesne, tzw. rozwinięte społeczeństwa jest jeszcze normalność i człowieczeństwo. Chcemy więc w tym miejscu gorąco i serdecznie podziękować wszystkim takim osobom, których spotkaliśmy na swojej drodze a bez których nie udałoby się nam tego osiągnąć. Dzięki nim mieliśmy gdzie nocować, mieliśmy gdzie pracować, mogliśmy przeżyć wspaniałe chwile, mogliśmy pokonać różnego rodzaju trudności i przeć dalej do przodu. Wreszcie dzięki nim wiemy co znaczą słowa, które zawsze będą brzmieć w naszych uszach: „Hold out your hand cos friends will be friends, right till the end”.

Gobi

Tak więc serdecznie dziękujemy wszystkim naszym znajomym i przyjaciołom, między innymi:
– Aleksemu i Maksymowi (za pomoc w znalezieniu mieszkania, za wspaniały wspólny szaszłyk, za zaufanie poręczone własnym paszportem, za humor, szczerość i za rozwój ziemniaka :-))
– Sergiejowi i Anastasii (za użyczenie swojego mieszkania, za poświęcony nam czas, za szczerość i wspólne posiłki)
– Alexandrowi (za zabranie nas „z ulicy” na śniadanie do swojej kuchni)

– Soko (za goszczenie nas w swoim mieszkaniu i namiocie swoich rodziców, za czas nam poświęcony i szczodrość ponad stan oraz smak Nermel Arkhi :-))
– Goto (za uśmiech, wytrwałość i smaczne posiłki)
– Jordiemu i Sarze (za wspólne pokonywanie pustyni z uśmiechem na ustach, za wspólne wieczory, pożegnalny obiad i za udzielającą się wokoło radość życia)
– Sun-Sun (za pomoc i zorganizowanie pracy w Quanzhou)
– Radkowi i Oli (za polskie akcenty w Chengdu)
– Elli (za ciągłe wsparcie, swój prywatny czas i organizację większości spraw w Quanzhou)
– Sharon (za pracę w Sihanoukville i pełne zaufanie jakim nas obdarzyła)
– Marry i Chanty (za współpracę na „polu walki” ;-))
– Dannemu (za wsparcie, organizację pracy w nocnym barze i wyrozumiałość)
– Beacie i Arturowi (za wspólnie spędzony czas, polski wieczór przy piwie, pomoc w wielu różnych sprawach i ciągły kontakt)
– Somkiatowi (za pomoc i wsparcie)
– Jasonowi i Alex (za wsparcie, wspólny czas i zaproszenie do siebie)
– Darkowi (za humor, wspólny posiłek, rozmowy w parku i obserwację autobusu, który „nie będzie przecież tak stać” ;-))
– Mariuszowi i Ryśkowi (za wspólne zdobywanie Ijenu i czas w Lovinie)
– Claire i Alexowi (za wspólny czas na Gili, użyczanie sprzętu do snorkelingu i południowoamerykańskie porady ;-))
– Jonowi (za mieszkanie, wspólne posiłki i zaufanie jakim nas obdarzył)
– Mikowi (za „pomoc powypadkową”)
– Gegowi (za czas jaki nam poświęcił i profesjonalne wsparcie w warsztacie)
– Frankowi (za szczerość, rodzinne posiłki i goszczenie nas w swoim mieszkaniu)
– Sandy i Danowi (za użyczenie nam mieszkania i samochodu, za zatrudnienie, za otwartość i za rodzinne relacje)
– Penny (za uśmiech, szczerość i zaproszenie do siebie)
– Terremu i Trish (za rodzinną atmosferę, goszczenie nas w swoim mieszkaniu i czas jaki nam poświęcili)
– Erinowi i Amos (za zatrudnienie i pełne zaufanie)
– Kevinowi i Charlie (za zatrudnienie i wsparcie)
– Tee i Nichole (za wspólne posiłki, kontakt i zaproszenie do siebie)
– wszystkim tym, których tutaj nie umieściliśmy, ale o których nigdy nie zapomnimy!
Oczywiście serdecznie dziękujemy również wszystkim naszym wiernym czytelnikom, którzy wspierali nas przez cały ten czas. I to nie tylko słowem! Jesteście po prostu kochani.

Nie zapominajmy o pomocy niedożywionym dzieciom z Polski przez kliknięcie w brzuszek Pajacyka na stronie www.pajacyk.org.pl. Wszystkim bardzo gorąco za to dziękujemy.

Krótkie podsumowanie

niedziela, sierpień 22nd, 2010

Po słowach końcowych opisujących finisz naszej podróży chcemy jeszcze krótko podsumować naszą podróż.
Jeszcze przed wyruszeniem „w nieznane” – choć zorientowane na najdalej położone punkty od naszej rodzimej Europy, czyli przede wszystkim Nową Zelandię – opisywaliśmy przebieg naszej trasy liczywszy ile czasu to będzie trwało oraz długość drogi jaką w tej podróży pokonamy. Nasze zgrubne wyliczenia doprowadziły nas do sumy 57 tys. km jakie mieliśmy pokonać. Teraz po powrocie do kraju dzięki technologii GPS i mapie tworzonej w czasie podróży, zweryfikowaliśmy te liczby. Okazało się, że pokonaliśmy ponad 67 tys. km! A więc o prawie 70% więcej niż wynosi obwód ziemi 🙂
Mimo, że w stosunku do pierwotnych zamiarów diametralnie zmieniliśmy swoje plany to i tak odwiedziliśmy 15 krajów (choć większość czasu spędziliśmy w Chinach, Kambodży, Australii i Nowej Zelandii gdzie pracowaliśmy) i poznaliśmy mnóstwo wspaniałych ludzi. Najwspanialsze jest jednak to, że aż do Singapuru (czyli samego końca Azji kontynentalnej) udało nam się jeździć tylko po ziemi pociągami, autobusami, motorowerami a nawet rowerami (wyjątkiem jest Makao gdzie popłynęliśmy promem). Potem musieliśmy wznieść się na skrzydłach by przedostać się do Indonezji by potem znowu podróżując przez indonezyjskie wyspy docierać wszędzie lądem i promami lub łódkami. Drugi lot musieliśmy łapać do Australii gdzie podróżowaliśmy samochodami, a następny do Nowej Zelandii gdzie głównym środkiem lokomocji był również samochód i autobus. Ostatni lot łączony poprowadził nas z powrotem do Europy.

Mapa (podsumowanie)

Nie jesteśmy w stanie nawet policzyć jak wiele różnych środków transportu wykorzystywaliśmy, ale były ich setki. Wiemy jednak jedno: taniej się nie dało 🙂 Wszystkie możliwe punkty naszej trasy pokonywaliśmy w najbardziej optymalny pod względem kosztów sposób. Nauczyło nas to bardzo wiele a to co po drodze widzieliśmy i czego doświadczyliśmy nie da się w żaden sposób przecenić. Jedno jest pewne: w czasie takiej podróży potrzebna jest przede wszystkim samodzielność i własne zaangażowanie w organizację trasy i transportu. Żadne gotowe opcje transportu organizowane przez pośredników czy biura podróży nie będą tańsze niż korzystanie z publicznego transportu we własnym zakresie 🙂

Na koniec naszym zwyczajem chcemy prosić o udzielenie pomocy dla niedożywionych dzieci z Polski przez kliknięcie w brzuszek Pajacyka na stronie www.pajacyk.org.pl. Wszystkim w imieniu dzieci bardzo za to dziękujemy.

Porady praktyczne:
Loty w Azji są bardzo tanie jeśli będziemy korzystać z tanich przewoźników (Tiger Air, Lion Air lub Air Asia). Jeżeli chodzi o przeloty nad Pacyfikiem lub loty długodystansowe – takie jak powrót do Europy to polecamy kupować bilety z jak największym wyprzedzeniem czasowym przed planowanym wylotem. Ceny są wtedy niższe niż krótko przed zbliżającym się terminem. Jednak polecamy codzienne monitorowanie lotów na stronach wyszukiwarek połączeń, ponieważ są dni w których lot może okazać się tańszy nawet o 40-50% niż standardowe ceny przewoźnika! Tak było w naszym przypadku, kiedy to jednego dnia bilety staniały o sporą sumę, a następnego znowu okazały się wrócić do „swojego” poziomu.
Do wyszukiwań lotów polecamy przede wszystkim wyszukiwarkę Cheap’o’air (www.cheapoair.com), który ma w bazie o wiele więcej różnych egzotycznych linii lotniczych i dużo lepiej dopasowuje loty niż popularny Sky Scanner (www.skyscanner.com)

„This is the end, beautiful friend…”

poniedziałek, lipiec 26th, 2010

Naszych wiernych – znanych i nieznanych – czytelników bardzo przepraszamy za to długie milczenie. Dostaliśmy mnóstwo pytań co się dzieje, gdzie jesteśmy, jak się mamy itd.
Nasze milczenie spowodowane było zmianą planów jakie musieliśmy przedsięwziąć będąc w Nowej Zelandii. Pierwotnie mieliśmy plan zostać w Nowej Zelandii jak najdłużej – może nawet przy sprzyjających możliwościach osiąść tutaj na stałe. Spokój, dzika przyroda, właściwe podejście do życia, otwartość i szczerość z jaką się tutaj spotkaliśmy zachwyciłaby każdego. A szczególnie osoby ze środowiska z jakiego pochodzimy, czyli z europejskiej kultury „wyścigu szczurów” i „walki o byt”. Tak jak pisaliśmy w naszym blogu ludzie mają tutaj inne życie, inne wartości i co najważniejsze są bardziej ludzcy upodabniając się tym do człowieka homo sapiens, a nie brnąc w ślepy zaułek „homo businessusa”, który zapomniał już chyba po co jest na tym świecie. Niestety musieliśmy zweryfikować nasze plany. W zasadzie zweryfikowała je rzeczywistość. Nasza podróż utrzymywała się z pracy, którą wykonywaliśmy w czasie naszej podróży. Oczywiście nie zanudzaliśmy tutaj czytelników tym co i gdzie robimy, aby zdobyć trochę grosza na dalsze podróże bo ciekawy blog to taki, który pokazuje jak wygląda życie lokalesów i jak wygląda kraj nie z perspektywy kolorowej widokówki, ale prawdziwych domów, podwórek, tego czym się zajmują mieszkańcy i jak wygląda ich codzienne życie. Tak więc praca jaką podejmowaliśmy w Chinach, Kambodży, Australii i Nowej Zelandii nauczyła nas wiele, ale przede wszystkim pokazała czym dla ludzi w różnych częściach świata jest pieniądz. Dla tych, którzy chcą przy tej okazji wyczytać czy można w tych krajach sensownie zarobić śpieszymy wyjaśnić: to co macie w swoich głowach jako pieniądz na utrzymanie musicie przewrócić do góry nogami i zmienić sposób wartościowania świata i jego dóbr. To co dla Europejczyka jest pieniądzem w Azji i na Pacyfiku jest jakąś odległą fantazją. Pieniądz znaczy tam zupełnie coś innego. To środek do tego by móc nakarmić rodzinę, zreperować płot, czy zalepić dziurę w mieszkaniu, a w sprzyjających warunkach mieć możliwość pobierania nauki.

Chiny - Xiahe

W Chinach człowiek z Europy może zarobić bardzo dużo jak na chińskie warunki większości skrajnie biednych ludzi żyjących na prowincji, ale głównie dzięki temu, że posługuje się „językiem świata rozwiniętego”. Angielski jest tutaj nadal przepustką do możliwości zarobkowania dającego jak na te warunki naprawdę godziwe życie. W Quanzhou gdzie pracowaliśmy na tyle długo, że na ulicach rozpoznawali nas ludzie mówiący nam „dzień dobry” jedna z dziewczyn pracujących w lokalnym barze podrzuciła nam karteczkę na której łamaną angielszczyzną napisane było, że chciałaby się uczyć języka angielskiego. Po kilku dniach okazało się, że dziewczyna chce po prostu uciec z Chin mając nadzieję na lepszą przyszłość gdzieś z dala od tego ciągle hermetycznie zamkniętego kraju. Miała nadzieję, że po prostu zabierzemy ją ze sobą.
W Kambodży też jest podobnie. Europejski wygląd i język jest przepustką do znalezienia pracy o jakiej lokalni mieszkańcy mogę tylko marzyć. Ba, pracując w tych samych warunkach człowiek z kraju cywilizowanego dostanie wielokrotnie większą wypłatę niż lokalny mieszkaniec. Ta nierówność i wszechotaczająca bieda jest czymś z czym trudno się pogodzić. Pisaliśmy o tym oraz tej przepaści i konsekwencjach jakie ona rodzi w jednym z naszych wpisów (zachęcamy do lektury). Chyba najbardziej wstrząsającym zdarzeniem była sytuacja na jednej z ulic w Phnom Phen gdy przyglądając się bawiącemu się na drodze kilkumiesięcznemu dziecku otrzymaliśmy od matki dziecka propozycję, żeby zabrać dziecko ze sobą.

Kambodża - Phnom Phen

Australia i Nowa Zelandia to już „inna bajka”. Tutaj możliwości zarobkowe sprowadzają się najczęściej do pracy na farmach przy zbieraniu bądź pakowaniu owoców, pracach remontowo-porządkowych lub po prostu na sprzątaniu w guesthousach. Życie jest tutaj wielokrotnie droższe niż w krajach południowo-wschodniej Azji, ale też pieniądz zaczyna przypominać to z czym mamy do czynienia w Europie. Jednak i tutaj w zdecydowanej większości przypadków pieniądz to nie źródło nieustannej pogoni materialnej, ale środek do zaspokojenia podstawowych potrzeb i życia pozwalającego na rozwijanie swoich zainteresowań i spędzania czasu w oderwaniu od codziennego kieratu. Nowa Zelandia jest pod tym względem jeszcze bardziej naturalna. Kraj żyje spokojnym życiem w którym nie ma miejsca na „dorabianie się” w takim pojęciu do jakiego przywykliśmy. Zarobek ma dać dach nad głową i możliwość spokojnego życia blisko natury. Z takiego założenia wychodzą tutejsi mieszkańcy, ale też imigranci, którzy stanowią gros mieszkańców. Nowa Zelandia to kraj wielkości Wielkiej Brytanii, ale z populacją zaledwie 4 milionów mieszkańców. Są w tym kraju miejsca, gdzie jedzie się przez godzinę samochodem i nie spotyka żywej duszy. Za to na każdym kroku możemy oglądać piękne krajobrazy. Oddalenie powoduje u Nowozelandczyków stałą potrzebę podróżowania, poznawania nowych miejsc. Poza czterema milionami mieszkańców kraju jest jeszcze jeden milion, który permanentnie jest w drodze, gdzieś w świecie. Nasi znajomi z Nowej Zelandii, Sandy i Dan podróżują właśnie przez zachodnią Australię by potem wrócić na swoją farmę w zaciszu przepięknych wzgórz niedaleko Mt Ruapehu.

Nowa Zelandia - Whakahoro

W Nowej Zelandii biorąc pod uwagę nasz sposób życia nie sposób oprzeć się wrażeniu pewnej tymczasowości. Domy mają swój urok, ale są najczęściej drewniane i bardzo proste w konstrukcji. Duże okna będące wyrazem poszukiwania światła, położenia nacisku na kontakt z naturą, stoją w przeciwieństwie do znanego u nas odgrodzenia się od niej murowanymi ścianami. Ten prosty, drewniany charakter to kwintesencja nowozelandzkiego stylu. Domy zresztą buduje się tak, że w wielu przypadkach w razie potrzeby można go w całości przewieźć w inne miejsce (byliśmy świadkami takiego transportu).
Społeczeństwo do dzisiaj ma charakter przyjezdnych. Nawet jeśli ktoś urodził się w Nowej Zelandii, to wie, gdzie ma swoje korzenie. Wystarczy trochę porozmawiać z lokalesami i zadać pytanie „skąd jesteś”, żeby usłyszeć fascynujące opowieści. A to Anglik z pochodzenia, który przyjechał tu z rodzicami w siódmym roku życia, a to Holender z pochodzenia, którego ojciec walczył w indonezyjskiej wojnie niepodległościowej w latach 1945–1949 i nie mając dokąd wracać wybrał Nową Zelandię. A to potomkowie chińskich imigrantów z 1861 r., gdy na południowej wyspie Nowej Zelandii odkryto złoto itd. itd. Dzisiaj bliskość (choć przy tych odległościach to raczej „dalekość ;-)) Azji powoduje, że przyjeżdża tu sporo młodych Azjatów w nadziej na lepszą przyszłość i spokojniejsze życie. Tworzą oni nowe społeczeństwo łączące tradycyjność z nowoczesnością. Bierze się to stąd, że przyjazd do Nowej Zelandii raczej nie jest dziełem przypadku. Na drugi koniec świata (bo tak trzeba traktować Nową Zelandię) jedzie się z wyboru, mając poukładane w głowie i wiedząc, co się chce osiągnąć. Bardzo często przyjeżdżają „ludzie po przejściach”, którzy chcą coś na nowo zacząć albo na nowo się odnaleźć. To ich wzmacnia i wzajemnie na siebie otwiera. Zapewne właśnie dlatego poziom wzajemnego zaufania jest w tym kraju bardzo wysoki. Do niedawna w Nowej Zelandii nie zamykało się domów. Zresztą nadal w wielu miejscach tak to wygląda. Nikt też nie kontroluje bagażu na lotach wewnętrznych (podczas gdy w Europie z plecków nadawanym jako bagaż rejestrowany (sic!) niskobudżetowe linie lotnicze potrafią wygrzebać i wyrzucić małą butlę gazową do kuchenki turystycznej, która latała z nami na Pacyfiku i nikt się jej tam nie czepiał). Myśl o tym, że ktoś mógłby zaatakować nowozelandzki samolot, jest po prostu poza zasięgiem wyobraźni tutejszych mieszkańców. Nasza przyjaciółka Sandy, która użyczała nam w Nowej Zelandii samochód była zszokowana gdy stwierdziła, że jej samochód jest zamknięty na klucz. Zamknęliśmy go bo taki mamy europejski zwyczaj, co bardzo zaskoczyło Sandy: „Jak to zamknęliście samochód? Dlaczego? Przecież ja tam mam swoją torebkę na siedzeniu…” 🙂
No, ale takie życie nie jest łatwe do osiągnięcia dla Polaków. Czasy stosunkowo łatwej emigracji do Australii czy Nowej Zelandii dawno już minęły. Kiedyś pomagała nam sytuacja polityczna, a teraz sytuacja jest wręcz odwrotna. Polacy mają teraz o wiele trudniej niż wiele innych nacji. Nasza dyplomacja daje ciała na każdej linii i to co się dzieje jeśli chodzi o obecne możliwości Polaków na starania o uzyskanie statusu rezydenta woła o pomstę do nieba. Dość wymienić choćby kilka przeszkód, które pojawiają się przy różnych formalnościach: Polska jako jeden z nielicznych krajów znajduje się na tutejszych listach imigracyjnych jako kraj zagrożony gruźlicą (tak, tak, to nie żarty!), Polska niestety nie znajduje się na liście krajów z których specjalistyczne wykształcenie uzyskane na polskiej uczelni wlicza się do punktów uzyskiwanych w ramach „skilled independent”. Najbardziej chyba spektakularne jest jednak to, że Polska nie znajduje się też na liście krajów, które posiadają porównywalne do nowozelandzkiego rynki pracy! A ma to kluczowe znaczenie do starań o profesjonalną imigrację. Na liście tej znajduje się większość krajów europejskich (w tym nawet takie kraje jak Grecja, Włochy czy Cypr), ale brak tam Polski. Takich problemów można by mnożyć. A wystarczyłoby przecież, żeby sprawą zainteresowali się nasi decydenci i postarali się o stosowne zmiany, ale przecież nie takie rzeczy im w głowach.
Tak więc w zderzeniu z tą rzeczywistością po spędzeniu w Nowej Zelandii kilku miesięcy musieliśmy podjąć ważne dla nas decyzje co dalej. Podróżowanie dalej – gdziekolwiek by to było – oznaczałoby wydatki, których nie bylibyśmy w stanie ponosić. Zobowiązania jakie mieliśmy sprawiły, że mimo pracy jaką podejmowaliśmy w trakcie podróży ciąg dalszy stał się niemożliwy. Musieliśmy więc wrócić do Polski by próbować poukładać się tu gdzie możliwości zdobycia pracy i zarobkowania są z natury rzeczy dla nas największe. Tak więc po ponad roku nieobecności w kraju jesteśmy znowu na ziemi ojczystej i próbujemy się tu ustabilizować.
Ten rok dał nam jednak ogromną perspektywę. Dał coś czego nie da się przeliczyć na pracę bądź jej brak. Dał świadomość tego jak mali i ograniczeni jesteśmy. Ludzie żyją na świecie w tak różnych i skrajnych warunkach, że świadomość tego pokazuje jacy jesteśmy puści i próżni, a przy tym – co chyba najgorsze – bezsilni na rzeczywiste problemy tego świata. Jednak można i trzeba w tej sprawie działać. Stąd działalność różnych organizacji charytatywnych, które w krajach azjatyckich zaczynają prężnie działać budując szkoły, oczyszczalnie i spalarnie śmieci, organizując różne formy pomocy dla dzieci i co ważne podnosząc świadomość problemu wykorzystywania dzieci i aktywnie temu przeciwdziałając. Tylko w ten sposób, choćby w niewielkiej mierze możemy pomóc tym ludziom. Pisaliśmy o tym w naszym blogu m.in. przy okazji tematu Kambodży. Pamiętajmy o tym gdziekolwiek jesteśmy. Siedząc w swoich domach, czy ciężko pracując nie narzekajmy na naszą sytuację, bo na świecie stanowimy niewielki margines ludzi, którzy mają zapewniony byt w warunkach o jakich większość ludzi na świecie nie śmie nawet marzyć.
Tak więc cytując „The End” Jima Morrisona „This is the end, beautiful friend; This is the end, my only friend, the end of our elaborate plans.”… Ale może to tylko „The End of Chapter One”…?
W tym miejscu nie przestajemy prosić o udzielenie pomocy dla niedożywionych dzieci z Polski przez kliknięcie w brzuszek Pajacyka na stronie www.pajacyk.org.pl. Niech to – obok innych działań jakie podejmujemy – będzie ta dłoń pomocy wyciągnięta do potrzebujących. Wszystkim bardzo za to dziękujemy.

Szlachetne zdrowie… czyli jak o nie zadbać

niedziela, lipiec 18th, 2010

Przy okazji naszego pobytu w Nowej Zelandii przyszła nam do głowy ważna refleksja. Jesteśmy tutaj trzy miesiące i mimo zimowej pory nie mieliśmy żadnych problemów ze zdrowiem. Na pewno jest to zasługa czystego, zdrowego środowiska jakim charakteryzuje się Nowa Zelandia, ale też zdrowego trybu życia jaki większość żyjących tu osób prowadzi. Zdrowy tryb życia oznacza w tym wypadku aktywny wypoczynek, urozmaicone lekkie jedzenie i przebywanie wśród czystej dzikiej przyrody.
Pomimo różnych przemarznięć i przemoczeń jakich tu doświadczyliśmy nie zdarzyło się nam kichać, prychać i pociągać nosem. Również nasze kąpiele w gorących rzekach i na wulkanicznej plaży Hot Water Beach mimo niskiej kilkustopniowej temperatury powietrza nie wpłynęły w żaden sposób na potencjalne przeziębienia itp. Mało tego, po takich kąpielach przebywanie w kąpielówkach na zimnym powietrzu wcale nie powodowało uczucia przemarznięcia. Rozgrzane naturalnymi gorącymi wodami ciała przez długi czas nie odczuwają zimnego powietrza. Naturalne spa faktycznie działa!
Dodatkową zaletą tego kraju jest praktycznie brak nieznośnych owadów, które tak bardzo potrafią przeszkadzać w codziennym życiu. W porównaniu do Australii, która biła absolutne rekordy pod względem ilości różnych uprzykrzających życie owadów Nowa Zelandia to niemal zupełnie drugi biegun. Spokój i cisza.

Owady w australijskim outbacku

Przypominając sobie nasze bezskuteczne walki jakie prowadziliśmy na australijskim outbacku z setkami much wchodzących do uszu, oczu, ust i pchających się wszędzie gdzie się da byleby znaleźć się na człowieku (obrazy rodem z filmów geograficznych o afrykańskich biednych dzieciach po których chodzą dziesiątki much) można tylko spokojnie odetchnąć. Plaga różnych owadów była na tyle dokuczliwa, że czasem nie dało się nawet przez chwilę usiąść na łonie przyrody by spożyć posiłek czy wejść do parkingowej łazienki. Czasem nawet wyjście na kilka minut i szybki powrót do samochodu oznaczał przyciągnięcie za sobą całego stada różnych owadów. Spanie z otwartym oknem bez siatek zabezpieczających mimo dokuczliwego gorąca też nie wchodziło w grę. Dlatego podróżując w rejonie Azji a w szczególności w Australii nie można zapominać o moskitierze.
Problem owadów jest o tyle istotny, że są one nosicielami wielu groźnych chorób. W tym największej zmory podróżników: malarii. I niestety nie jest to tylko zagrożenie hipotetyczne. W regionach endemicznych w których przebywaliśmy zachorowanie na malarię jest realnym zagrożeniem, którego nie należy lekceważyć. Przekonaliśmy się o tym niemal „na własnej skórze”. Przebywając w Kambodży spotkaliśmy parę Polaków: Artura i Beatę. Spędziliśmy razem kilka dni w Sihanoukville a potem nasze drogi się rozjechały. My pojechaliśmy dalej do Tajlandii, a Artur z Beatą spędzili jeszcze kilkanaście dni na wybrzeżu Kambodży na Koh Krong zanim wrócili do domu. Gdy jeszcze byliśmy razem rozmawialiśmy o zagrożeniach związanych z Malarią, ale nasi znajomi nie mieli tabletek antymalarycznych ponieważ traktowali to zagrożenie jako nieznaczne. Po tygodniu okazało się, że Artur trafił do szpitala z objawami gorączki i problemów żołądkowych. W kambodżańskim szpitalu wykluczono malarię i oceniono, że jest to jakiś nieznany typ wirusa i po kilku dniach Artur wyszedł ze szpitala, ale kompletnie bez sił z nawrotami gorączki. Dopiero po powrocie do kraju ze względu na wzmagające się objawy w szpitalu zdiagnozowano jedną z odmian malarii i poddano intensywnemu leczeniu. Po kolejnych dniach leczenia szpitalnego z mocno nadwerężoną wątrobą i restrykcyjną dietą (zero alkoholu, lekkie potrawy itd.) Artur powrócił do domu. Całe szczęście ten rodzaj malarii okazał się łagodny i wyleczalny. My mieliśmy sporo szczęścia, ale szczęściu trzeba pomagać. Uniknęliśmy takich problemów dzięki profilaktyce malarycznej. Niezastąpionym w tym przypadku okazał się lek Malarone, o którym pisaliśmy w artykule „Profilaktyka malarii”.

O sporym szczęściu możemy też powiedzieć w nawiązaniu do przypadków z jakimi mieliśmy do czynienia w Indonezji. Jak wspominaliśmy wcześniej na naszym blogu na Javie spotkaliśmy dwóch podróżników z Polski Mariusza i Ryszarda. Potem razem podróżowaliśmy przez ponad tydzień i zatrzymaliśmy się w Lovinie na Bali. Chłopaki podobnie jak i my wypożyczyli tam motocykl by zwiedzać środkową część wyspy. Ktoś jadący przed nimi zahamował nagle i po gwałtownym hamowaniu w wykonaniu Mariusza przewrócili się i mocno poobijali. Z poważnymi stłuczeniami, ale bez złamań trafili do lokalnego szpitala w którym w zasadzie nie potrafiono udzielić im żadnej pomocy poza opatrzeniem ran. Potem dalsze wędrówki okazały się dla chłopaków wyjątkowo męczące i bolesne (chociaż trzeba ich podziwiać bo na wyspie Lombok w tym stanie zdecydowali się na wyczerpującą wędrówkę na wulkan!). Prawdziwy problem jednak zaczął się wiele dni później gdy nagle któregoś wieczoru Mariusz stracił przytomność. Okazało się, że w ranę wdało się groźne zakażenie i tu znowu lokalni lekarze nie potrafili zrobić nic więcej poza przemyciem i opatrzeniem ran. Dopiero zastosowany przez Mariusza za poradą polskiego lekarza antybiotyk, przyniósł poprawę i zapobiegł tragedii. Dlatego ze swojej strony możemy tylko zalecić, że zawsze przed wyjazdem warto skonsultować się z lekarzem chorób tropikalnych i na wszelki wypadek wypisać receptę np. na Doxycyclinę i zakupić ją przed wyjazdem. O zakupieniu odpowiedniego antybiotyku w trakcie podróży w sytuacji awaryjnej można zapomnieć. Lepiej więc być na to odpowiednio przygotowanym.
Kolejne szczęście dopisało nam w wypadku jakiego doświadczyliśmy na australijskim outbacku (pisaliśmy o nim w naszym blogu <tutaj>) w którym nasz specjalnie wzmocniony samochód typu 4WD uległ takiemu zniszczeniu, że w zasadzie nadawał się już tylko do kasacji, a pomimo tego nam szczęśliwie poza szokiem powypadkowym nie stało się praktycznie nic!
Tak więc szczęście w podróżowaniu jest bardzo ważne, ale temu szczęściu należy też pomóc. Odpowiednia profilaktyka i zaopatrzenie w odpowiednie leki jest pozycją obowiązkową! Nie należy też zapominać o wszelkich potrzebnych szczepieniach. Dopiero tak przygotowanym można ruszać w drogę, a potem unikać wszelkich zagrożeń. Bo nic nie jest ważniejsze niż zdrowie. Przekonali się o tym nasi poznani na trasie nowi znajomi. Dobrze, że my tego uniknęliśmy i nie musieliśmy się uczyć na swoich błędach 🙂
Na koniec prosimy o udzielenie pomocy dla niedożywionych dzieci z Polski przez kliknięcie w brzuszek Pajacyka. W imieniu dzieci bardzo za to dziękujemy!

Aktualizacja galerii zdjęć z Australii

sobota, czerwiec 12th, 2010

Zapraszamy serdecznie do zaktualizowanej galerii zdjęć z Australii. Galerię można oglądać w prawym górnym rogu menu „Photo (zdjęcia)” po wybraniu ramki „Australia„.
Dodatkowo polecamy pokaz slajdów z podkładem muzyki aborygenów znajdujący się na stronie głównej „Świat Pod Stopami” w dziale „Galeria„.

Żałoba Narodowa

piątek, kwiecień 2nd, 2010

2010-04-11… Jesteśmy pogrążeni w wielkim żalu po tym co się stało w Smoleńsku 🙁
Dotknęło nas to tak bardzo, że trudno to wyrazić jakimikolwiek słowami. Nawet tutaj, pół świata dalej mówi się o tym i przeżywa tę katastrofę.
Jesteśmy tak samo wstrząśnięci jak wszyscy inni Polacy zarówno w kraju jak i rozsiani po całym świecie. Jesteśmy jedną, wielką rodziną bez względu na przekonania polityczne i szczerze współczujemy szczególnie członkom rodzin ofiar tego strasznego wypadku.