Mount Maunganui, półwysep-wzgórze nad brzegiem Pacyfiku

Po tym co widzieliśmy w południowej „lądowej” części obszaru nazywanego Zatoką Obfitości postanowiliśmy dotrzeć nad samo wybrzeże Pacyfiku i tam sprawdzić na ile faktycznie obfitość „udziela się klientowi” 😉
Pierwszym miejscem na wybrzeżu regionu Bay of Plenty było położone po stronie wschodniej miasto Whakatane. Leży ono nad ujściem rzeki o tej samej nazwie i latem jest popularnym turystycznie miejscem na wypoczynek i wszelkie sporty wodne. Niestety przybyliśmy tam w okresie największych deszczów jakich doświadczyliśmy do tej pory w czasie naszej podróży. Tego dnia od samego rana zbierało się na opady a po południu lunął tak ulewny i ciężki deszcz, że wycieraczki samochodu nie nadążały ze zbieraniem wody a ruch na drogach zwolnił do absolutnego minimum. Z krótkimi okresami gdy deszcz nieco słabł udało nam się zwiedzić centrum miasta i dowiedzieć się, że słynne w tym rejonie delfiny popłynęły sobie gdzieś bardziej na północ. Mimo, że miasteczko było bardzo ciekawe, a z górującego nad nim wzgórza można było podziwiać ujście Whakatane wprost do oceanu nie było w tym miejscu co spędzać więcej niż jedno popołudnie i udaliśmy się 130 kilometrów dalej na zachód Zatoki Obfitości by tam dotrzeć do przepięknego miejsca zwanego Mount Maungaui.
Mount Maunganui razem z innym miastem Tauranga stanowią chyba największą po stolicy oraz Auckland aglomerację na północnej wyspie Nowej Zelandii. Obecnie zamieszkuje ją około 150 tys. osób, ale jeszcze w latach dziewięćdziesiątych a więc niecałe 20 lat temu Mt Maunganui i Tauranga były małymi mieścinkami, które zaczęły się bardzo dynamicznie rozwijać ze względu na atrakcyjne położenie i przepiękne wybrzeże. Obecnie to najszybciej rozwijająca się aglomeracja w całej Nowej Zelandii. Gdy tutaj dotarliśmy deszcz lał jeszcze całą noc. Nie dawaliśmy sobie nawet szansy, że w kolejnym dniu pogoda może się znacząco poprawić. Ku naszemu zdziwieniu kolejny dzień przywitał nas przepięknym słońcem a po deszczu zostały tylko kałuże. Na końcu półwyspu na którym zatrzymaliśmy się na noc wyłoniło się wzgórze Mauao popularnie zwane właśnie Mount Maunganui (Wiekie Wzgórze).

Mt Maunganui

To wyjątkowy twór natury ponieważ długi na kilka kilometrów półwysep przy zakończeniu zwęża się do szerokości kilkuset metrów a zaraz potem wyłania się ogromne wzgórze wchodzące wprost do oceanu i sięgające 232 metrów wysokości. Do samego też końca półwysep jest zupełnie płaski (niemal nienaturalnie jak na ukształtowanie powierzchni Nowej Zelandii, która cała jest pofałdowana i pełna wzniesień i dolin) a na samym końcu wyglądająca jak wycięta i doklejona Mauao. Tak więc już samo to stanowi sporą atrakcję turystyczną – tym bardziej, że na wzgórze można wejść kilkoma różnymi ścieżkami i z samego szczytu podziwiać panoramę miasta Mt Maunaganui, Taurangi, okolicznych wysp oraz co najważniejsze oceanu i zatoki wdzierającej się pomiędzy miasta. Zdjęcie poniżej wykonaliśmy ze szczytu wzgórza w kierunku miasta Mt Maunganui.

Widok z góry na Mt Maunganui

Wzgórze można też obejść spacerową trasą tuż przy nabrzeżu podziwiając wzburzony ocean i skały smagane przez fale wdzierające się na ląd. Taka trasa zajmuje mniej więcej godzinę i korzysta z niej spora liczba turystów i mieszkańców uprawiających jogging lub po prostu spacerujących by kontemplować tutejszą przyrodę. Na brzegu skał można też spotkać wędkarzy zmagających się z żywiołem oceanu i rozbijającymi się o skały ogromnymi falami.

Wędkarze na brzegu Mt Maunganui

Wieczorami gdy zapada zmrok na te skały przychodzą błękitne pingwiny. Warto więc wybrać się w to miejsce również po zachodzie słońca z latarką 🙂 Sama zaś plaża ciągnąca się wzdłuż półwyspu stanowi sporą atrakcję dla surfingowców, którzy przybywają tutaj licznie mimo chłodnej (bo przecież już zimowej) pory. Przechadzając się wzdłuż plaży wieczorem w jednym miejscu naliczyliśmy ponad 40 osób z deskami szalejących na wzburzonych falach Pacyfiku. Popularnym miejscem tego wybrzeża jest też położona kilka kilometrów przed Mt Maungaui plaża Papamoa. O ile nie stanowi ona o tej porze roku atrakcji dla miłośników kąpieli to jest doskonałym miejscem do poszukiwania skarbów oceanu wyrzucanych przez fale na piasek plaży. Ogrom kształtów i kolorów setek najróżniejszych rodzajów muszli może zachwycić każdego.

Muszle na plaży Papamoa

Korzystając z tego, że znaleźliśmy się w takim miejscu a było ono oddalone na północny zachód od Whakatane postanowiliśmy wyruszyć w rejs w głąb oceanu by poszukać delfinów. W Zatoce Obfitości podobno mieszka ponad 40 tys. delfinów i często same podpływają do plaży, ale żeby to zobaczyć trzeba mieć sporo szczęścia lub spędzać bardzo dużo czasu „na wodzie”. Postanowiliśmy więc zdać się w tej sprawie na fachowca i wypłynęliśmy jachtem z Butlerem – wilkiem morskim, który na wyprawach oceanicznych spędził kilkadziesiąt lat a wieloryby i delfiny są dla niego jak bracia. Na rejs wybraliśmy termin, który wszelkie prognozy pogody wskazywały jako najbardziej sprzyjający, czyli bez deszczu i silnych wiatrów. Wyruszyliśmy wcześnie rano tak więc już przed południem znaleźliśmy się przy jednej z niezamieszkanych wysp, które w całości zamieszkiwane są tylko przez dzikie zwierzęta. Podpłynęliśmy do wyspy na tyle blisko by ujrzeć wygrzewające się na kamieniach foki, które gdy tylko zobaczyły nadpływający jacht szybko umknęły do wody. Mimo stabilnej pogody na lądzie na oceanie pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie. Całe szczęście jachtem można było pływać tam gdzie wychodziło słońce unikając w ten sposób deszczów, które raz po raz nacierały z różnych stron w kierunku łodzi (swoją drogą takie szybkie zmiany pogody tworzą bardzo często występujące tu tęcze – jedna z nich towarzyszyła nam już wtedy gdy opuszczaliśmy marinę).

Tęcza na mariną w Taurandze

Niestety po całodniowym przemierzaniu wybrzeża nie udało nam się znaleźć delfinów. Za to sam kapitan Butler okazał się niesamowitym człowiekiem, który całe życie poświęcił przyrodzie i oceanowi. Swoim jachtem pływał aż do Wysp Cooka i Polinezji Francuskiej a jego działania w lokalnych społecznościach mające na celu ochronę dzikiej przyrody znajdują odzwierciedlenie nie tylko w samych akcjach ekologicznych, ale w całym jego prywatnym życiu. Nie pali, nie pije, jest wegetarianinem (mimo, że większość czasu spędza pływając nie łowi nawet ryb) walczącym o zachowanie dzikiej przyrody i występującym przeciwko działaniom zbrojeniowym. Można powiedzieć, że jest „pacyfistą Pacyfiku”. Przy okazji więc zdobyliśmy nową niezwykle interesującą znajomość i jeśli kiedyś tu wrócimy to na pewno wybierzemy się z nim na inny rejs, który miejmy nadzieję zaowocuje bezpośrednim kontaktem z delfinami 🙂

Buttler

Na kolejny cel do zwiedzenia w Nowej Zelandii obraliśmy sobie Coromandel. Ogromny (jak na warunki nowozelandzkie) półwysep wysunięty najdalej po stronie wschodniej północnej wyspy tego kraju.

Na koniec jak zwykle bardzo prosimy o udzielenie pomocy dla niedożywionych dzieci z Polski przez kliknięcie w brzuszek Pajacyka. Z góry dziękujemy!

Leave a Reply