Perth i Melbourne – czyli południe Australii

Nasza podróż nabiera nowego wymiaru. Wylądowaliśmy w krainie kangurów, krokodyli i strusi. Dokładniej: wylądowaliśmy w Perth – mieście znajdującym się na południowo-zachodnim wybrzeżu Australii. Ponieważ gdy samolot wylądował było po godzinie 4:00 rano pierwsze czego mogliśmy doświadczyć to precyzyjne i staranne sprawdzanie wszystkich przylatujących. Australijczycy mają do tego stopnia rozwiniętą politykę proekologiczną, że wszystko co w jakimkolwiek stopniu może wpływać na ekosystem jest regulowane różnymi zasadami. Niektóre z nich wydają się wręcz mocno przesadzone i wzbudzają spore zdziwienie. Już w samolocie stewardesy mniej więcej w połowie lotu rozpylały w kabinie preparaty odkażające, by zapewnić jak największą sterylność pasażerów 😉 W trakcie odprawy natomiast starannie uświadamiano wszystkich, że wszelkie produkty żywnościowe wwożone do Australii muszą być zgłaszane do kwarantanny. Po wylądowaniu służby mundurowe dokładnie sprawdzały bagaż podróżnych. I nie chodzi tutaj o rutynowe prześwietlanie bagażu na bramkach, ale obowiązkowe rozpakowywanie bagaży i pokazywanie ich zawartości. Skrupulatność urasta tutaj nawet do takich absurdów jak sprawdzanie czystości obuwia!
Te utrudniające życie procedury przynoszą jednak efekty. Wszędzie wszystko jest czyste i zadbane do tego stopnia, że wszystko lśni a z chodników możnaby jeść 😉 To niewątpliwa zaleta tego kraju. Czystość, przejrzystość i uporządkowanie jest tutaj wzorcowe. Pierwsze godziny na lotnisku w Perth sprawiły, że odczuliśmy już jak drogi jest to kraj. Sądziliśmy, że skoro przylot z Bali do Perth kosztował poniżej 150 USD to lokalne przeloty do innego miejsca Australii będą kosztowały podobne pieniądze. Oczywiście sprawdzaliśmy wcześniej, że lokalne loty są tutaj drogie, ale jeszcze droższe jest tutaj podróżowanie pociągiem (swoją drogą nie wiem kto z tego korzysta jeśli taka podróż trwa dużo dłużej, a koszty są wyższe) więc liczyliśmy na to, że uda nam się pożyczyć samochód na atrakcyjnych warunkach tzw. relokacji (przeprowadzania auta z jednego miasta do drugiego płacąc jedynie za cenę paliwa) lub w przypadku braku takiej możliwości znaleźć jakiś tani lot typu „last minute”.
Niestety okazało się, że akurat w tym okresie brak jest ofert relokacyjnych samochodów więc pozostało nam poszukiwanie tańszego przelotu do miejsca gdzie są jakieś oferty relokacyjne. Nasz pierwszy dzień w Australii spędziliśmy więc na poszukiwaniach rozsądnych rozwiązań transportu. Mając do dyspozycji telefon i stanowiska internetowe dostępne na lotnisku organizowaliśmy dalszy plan.
Przy okazji mogliśmy sprawdzać jak wyglądają ceny backpackerskich noclegów, różnego rodzaju posiłków. Ceny w Australii są około 10-krotnie wyższe niż w Indonezji. Wiedzieliśmy, że będzie tu drogo, ale nie spodziewaliśmy się, że aż tak! Najtańsze noclegi oscylują wokół ceny 27 dolarów za łóżko w wieloosobowym pokoju (dormitory). Napoje czy proste kanapki kosztują tyle co kilkudniowe wyżywienie w krajach azjatyckich i sporo drożej niż w Polsce. To co natomiast jest bez wątpienia dużym plusem to solidne przygotowanie i informacja dla turystów. Wszędzie dostępne są informacje o lokalnych atrakcjach, noclegach, wypożyczalniach samochodów. Dostępne są mapy, a także w wielu przypadkach możliwość bezpłatnego połączenia telefonicznego do hoteli, wypożyczalni i innych instytucji turystycznych. Ale to jedyne rzeczy za które nie trzeba płacić. Za wszystko inne trzeba słono zapłacić.
Wokoło lotniska w Perth w zasadzie nie ma nic, a wydostanie się z niego wcale nie jest łatwe. W przeciwieństwie do innych lotnisk z jakimi mieliśmy do czynienia nie ma np. stacji metra pozwalającej dostać się do centrum miasta, a jednym połączeniem jest shuttle bus, który kosztuje 16 USD za osobę. Wszędzie wokół i na samym lotnisku panuje senna atmosfera i widać jest, że ludzie się tutaj nie przepracowują. Nawet punkty usługowe i sklepy dostępne na terminalu międzynarodowym otwierane są po godzinie 9:00 a potem koło południa zamykane nawet na dwie godziny na przerwę lunchową. Słońce piecze niemiłosiernie a widoczne wokoło wzgórza ukazują wysuszoną na wiór roślinność i palmy. W tej sytuacji nawet samo przebywanie na ławkach pod palmami sprawiało spory problem, bo lejący się z nieba żar nie pozwalał odpoczywać.

Perth

Większość czasu spędziliśmy więc na klimatyzowanym lotnisku organizując się do dalszej podróży. Nie mając za wielkiego wyboru zakupiliśmy bilety lotnicze w najsłynniejszych na świecie australisjkich liniach Quantas by przemieścić się do położonego na południowo-zachodnim wybrzeżu Melbourne gdzie na dwa dni później mieliśmy już zarezerwowany campervan, którym będziemy przemieszczać się wzdłuż zachodniego wybrzeża Australii. To najlepszy plan jaki udało nam się wypracować biorąc pod uwagę wszelkie ograniczenia z jakimi przyszło nam się tu zmierzyć.
Pozostało więc przemieścić się z terminala międzynarodowego na terminal domestic (lotów lokalnych) i stamtąd polecieć nocnym lotem do Melbourne. I tutaj spotkaliśmy się z kolejną niespodzianką australijskiej rzeczywistości. Okazało się bowiem, że przemieszczanie się pomiędzy terminalami lotniska nie jest bezpłatne! Shuttle bus kursujący pomiędzy terminalami kosztuje 8 USD od osoby. Chyba, że pasażer ma lot łączony i przyleciał liniami Quantas, a potem będzie odlatywał tymi samymi liniami. Oto jak faworyzuje się lokalny biznes! Oczywiście polega to na tym, że Quantas ma umowę z firmą świadczącą usługi transportu pomiędzy terminalami i po prostu zwraca jej koszty swoich pasażerów. Pozostali muszą płacić z własnej kieszeni. Z czymś takim nie spotkaliśmy się jeszcze nigdzie. Żeby było jeszcze trudniej niemożliwe jest przemieszczenie się pomiędzy terminalami lotniska pieszo, bowiem oba terminale znajdują się dokładnie po przeciwnych stronach pasów startowych, a odległość jaką trzeba by pokonać pieszo wynosi 17 km i to w dodatku drogami publicznymi na których nie ma miejsca dla pieszych. Tak więc wybór autobusu jest obligatoryjny 🙂

Perth Terminal International

Całe szczęście lot liniami Quantas mocno zrehabilitował wszystkie te negatywne wrażenia, bowiem oferował jakość z jakiej jeszcze nie mieliśmy do czynienia. Ogromny Boeing 747 zabierający na pokład kilkaset osób z wszelkiego rodzaju rozrywką pokładową dla każdego pasażera, obfitym i smacznym posiłkiem i wygodnymi siedzeniami. Wszystko to oczywiście w klasie ekonomicznej. Wiemy więc dlaczego lokalne loty w Australii nie są tanie. Niewątpliwa jakość przekłada się na cenę. Oczywiście również tutaj można zakupić okazyjne oferty na przeloty, ale trzeba mieć sporo szczęścia na odpowiedni termin i miejsce przelotów na które akurat oferowane są promocje lub „wyprzedaż” ostatnich miejsc.
W Melbourne wylądowaliśmy przed 6:00 rano, co przy trzygodzinnej zmianie czasu względem Perth oznaczało, że nasza noc (spędzona w samolocie) trwała tylko 3 godziny. W pierwszej kolejności znaleźliśmy ustronne miejsce z krzesłami, na których dospaliśmy jeszcze trochę a następnie rozpoczęliśmy próby skontaktowania się z agencją w której mieliśmy zarezerwowany samochód, żeby jechać na północ. Po kilku godzinach udało nam się wreszcie uzyskać potwierdzenie rezerwacji – następnego dnia o 10:00 rano mieliśmy odebrać samochód. Oznaczało to, że mieliśmy jeden dzień i jedną noc w Melbourne. W informacji turystycznej na lotnisku dostaliśmy namiar na podobno najtańszy możliwy backpackerski hostel blisko centrum miasta i do niego się udaliśmy. Okazało się, że do Melbourne dotarliśmy dzień po huraganowych wiatrach, które nawiedziły miasto. Pogoda była nadal lekko kapryśna i palące słońce przeplatało się z deszczem oraz wiał silny wiatr, ale nie mogło nas to powstrzymać przed spacerem. Po wzięciu prysznica zostawiliśmy rzeczy w hostelu (oczywiście w grę wchodził tylko pokój dormitory, który swoją ceną znacznie przewyższał ten, w którym spaliśmy w Singapurze a standardem nie dorównywał mu nawet w połowie) poszliśmy obejrzeć miasto. Pierwsze wrażenie, które nie chciało nas ani na chwilę opuścić było: „jak tu wszędzie pusto!”.

Melbourne

Chodziliśmy po ulicach centrum Melbourne, był poniedziałek, godziny wczesnopopołudniowe a wszystko wyglądało na zupełnie wyludnione, wiele sklepów a nawet atrakcji turystycznych było pozamykanych. Zupełnie nie rozumieliśmy co się dzieje. Przecież nie jest możliwe, żeby jedno z największych miast Australii, stolica stanu Wiktoria, w normalny dzień wyglądała w ten sposób – tak leniwie i pusto. Wreszcie udało nam się znaleźć otwarty sklep, w którym spytaliśmy co się dzieje i czy to jakieś święto. Okazało się, że w Australii (choć nie jesteśmy pewni, czy w całej czy może tylko właśnie w stanie Wiktoria) 8 marca to święto niepodległości i jest to dzień wolny od pracy. Ale mamy szczęście – jedno popołudnie w Melbourne i akurat trafiliśmy na dzień, kiedy wszystko jest zamknięte. Nie pozostawało nam więc nic innego, jak odbyć przejażdżkę po centrum tramwajem turystycznym (który na szczęście działał) i pospacerować po okolicy.

Tramwaj w Melbourne

Tramwaj turystyczny to bardzo wygodne rozwiązanie, bo jego trasa wiedzie naokoło centrum miasta a w środku jest lektor, który przy poszczególnych przystankach mówi, co gdzie się znajduje i jakie miejsca mijamy a także opowiada historię Melbourne. Sam tramwaj jest piękny, zabytkowy, przejażdżka nim jest darmowa i można wsiadać i wysiadać ile razy się chce 🙂
Już od pierwszej chwili Melbourne bardzo nam się spodobało – uderzająca czystość, porządek i zachwycająca architektura – nowoczesne, szklano – aluminiowe wieżowce przeplatane z tradycyjnymi budynkami z ciężkiej cegły, a wszystko razem tworzące piękny mariaż, a nie jak to często bywa chaos.

Melbourne 2

Melbourne 3

Przyznać trzeba, że architekci miasta naprawdę dobrze wywiązują się ze swoich zadań i krajobraz Melbourne jest różnorodny, bardzo kolorowy, chwilami dowcipny, a widać w tym głębszy zamysł i dokładny plan. Do tego dochodzą zadbane parki i trawniki, a to wszystko razem tworzy miejsce wręcz wymarzone do zamieszkania. Chodziliśmy po uliczkach Melbourne, chłonąc jego wspaniałą atmosferę i żałując, że nie możemy odwiedzić Galerii Narodowej ani podziwiać panoramy miasta z ostatniego piętra Eureka Tower, czyli jednego z najwyższych budynków miasta, bo cała wieża okazała się być zamknięta „na głucho”.

Melbourne 4

Dosłownie wszystko było pozamykane, ale przecież trudno się dziwić – w końcu święto niepodległości jest raz do roku, a teraz dodatkowo przypadało w poniedziałek, czyli przedłużało weekend. Jednak nawet takie jedno popołudnie w niemal zupełnie wymarłym mieście wystarczyło nam, żeby całkowicie się w nim zakochać i chcieć kiedyś wrócić na dłużej.

Melbourne 5

Melbourne 6

Melbourne 7

Tym bardziej, że nie mieliśmy okazji żeby doświadczyć słynnego Melbourne w wydaniu wieczorno – klubowym. Te atrakcje zaplanowaliśmy, na któryś z kolejnych razów w tym mieście.
Nasz powrót do hostelu przyspieszył deszcz, który wbrew naszym oczekiwaniom nie był kolejną, chwilową mżawką a istną ulewą. Następnego dnia rano odbieramy „naszego” campervana i jedziemy wzdłuż wschodniego wybrzeża do Brisbane! Do pokonania będziemy mieli ponad 2 tys. km więc po drodze będzie co podziwiać.

Na koniec bardzo prosimy o kliknięcie w brzuszek Pajacyka na stronie www.pajacyk.org.pl aby zapewnić w ten sposób posiłek niedożywionym dzieciom z Polski. Niech to będzie dobry zwyczaj po każdym przeczytaniu wpisów w naszym blogu.

Kilka porad praktycznych:
Transport: Tanie loty w Australii najlepiej poszukiwać bezpośrednio na stronach linii lotniczych bowiem tam znajdują się specjalne oferty. Portale wyszukiwawcze nie uwzględniają specjalnych ofert więc takie wyszukiwanie będzie nieskuteczne. Linie jakie należy sprawdzać pod kątem takich specjalnych ofert to: JetStar, VerginBlue oraz Quantas. Dobrą wyszukiwarką jest też Zuji sprawdzająca również oferty specjalne!
Noclegi: Backpackerskie hotele oferują czasem bezpłatny transport z lotniska. Warto to sprawdzić w ulotkach lub dzwoniąc do hotelu, bowiem w informacji turystycznej mogą o tym nie powiedzieć by zaoferować transport zamówionym shuttle busem za który należy dodatkowo zapłacić (najczęściej powyżej 15 USD od osoby).

2 komentarze to “Perth i Melbourne – czyli południe Australii”

  1. Andy Says:

    Hej 🙂 Słuchajcie, a do Australii nie trzeba przypadkiem posiadać visy ? jak to jest ? Mój kolega był rok temu w Au i potrzebował vise turystyczną, potem się tam przeprowadził do Adelaide i pracuje na studenckiej. Jak to wygladało na kontroli granicznej na lotnisku ? Pozdrawiam, świetny blog 🙂

  2. admin Says:

    Witamy w gronie czytelników! 🙂 Oczywiście, że jest potrzebna wiza (wystarczy zwykła turystyczna, która daje Ci prawo wielokrotnego wjeżdżania do Australii na pobyt do 3 miesięcy). Wyrabia się ją bardzo łatwo wypełniając formularze przez Internet na stronie: http://www.immi.gov.au Potem przy wjeździe służby sprawdzają system komputerowy czy przysługuje Ci wjazd i to wszystko 🙂
    Co do pracy w trakcie studiów to jest oczywiście możliwa, ale nie jest tak różowo jak na wizie working holidays, która dla polaków niestety nadal nie jest możliwa (wiele państw ma taką wizę zapewnioną, ale Polska jeszcze nie :-(). Edukacja jest australijskim towarem eksportowym i na studentach tutaj się zarabia. Opłaty za studia są wielokrotnie wyższe dla przyjezdnych niż dla Australijczyków. Student płaci normalne podatki, ale za to nie ma praw do żadnej formy opieki społecznej, opłacanej właśnie m.in. z tych podatków. Pracować wolno tylko 20 godzin w tygodniu, poza tym trudno studentowi znaleźć pracę inną niż najniżej płatną (za jakieś 15 AUD/h). Legalnie można więc zarobić jedynie jakieś 300 AUD na tydzień. Oczywiście w grę wchodzi też praca „na czarno”, ale nie jest to zalecana metoda, bo można sobie przez „wpadkę” przekreślić szanse na normalną legalną pracę.

Leave a Reply