Przystanek na wyspie Lombok w Singgigi
Z Bali udaliśmy się na Lombok – kolejną większą od Bali wyspę Indonezji. W zasadzie jednak jedynie po to by stamtąd udać się na jedną z trzech małych wysepek leżących na północno-zachodnim wybrzeżu Lomboku zwanych Gili Air, Gili Meno oraz najdalej położonej Gili Trawangan. Za cel obraliśmy sobie właśnie tę ostatnią, ponieważ rekomendowaną ją jako najciekawszą spośród tych trzech wysepek.
Na Lombok z Bali płynie się bardzo długo. Wielki prom odpływa co dwie godziny i zabiera na pokład mnóstwo lokalnych mieszkańców oraz turystów, którzy na tej trasie zdarzają się dość często. Potem płynie przez prawie sześć godzin by wreszcie zacumować w miasteczku Lembar, które jest podstawowym miejscem dokowania statków przypływających na Lombok.
Stąd udaliśmy się do rozwiniętego turystycznie miasteczka Singgigi , które konkuruje ze znanymi miejscami na Bali przede wszystkim stale rozwijającą się infrastrukturą restauracji, hoteli i różnych uciech dla turystów. Położone jest w bardzo ładnym miejscu przy zachodnim wybrzeżu wyspy Lombok i przyciąga głównie tych którzy szukają tutaj zabawy i plażowania. My zatrzymaliśmy się tutaj jedynie na jedną noc bo nie sposób było już tego dnia dotrzeć na wyspę Gili Trawangan. Zamiast więc brnąć do końca wyspy skąd mieliśmy płynąć łodzią, postanowiliśmy zatrzymać się w tym miasteczku w nadziei na znalezienie w miarę taniego noclegu. Ponieważ po drodze w minivanie znalazła się z nami również amerykańska instruktorka nurkowania – poszukiwania noclegu rozpoczęliśmy we trójkę. Po odwiedzeniu pięciu czy sześciu miejsc wiedzieliśmy już, że nie będzie łatwo osiągnąć założoną przez nas cenę. Nauczeni doświadczeniami z Bali byliśmy przekonani, że tutaj powinno udać się nam znaleźć coś w cenie nie ustępującej mocno od tamtych, jednak okazało się, że ceny są niemal dwukrotnie wyższe! Ponieważ było już ciemno a bagaże mocno ciążyły nasza amerykańska znajoma poddała się jakiejś droższej ofercie, ale my poszliśmy w zaparte i postanowiliśmy się nie poddawać bez walki. W końcu w jednym z tzw. homestayów Pani zaoferowała nam jakiś domowy pokój, który kompletnie nie był przystosowany do przyjęcia jakichkolwiek gości. Przynajmniej tak się nam wydawało. Gdy wkroczyliśmy tam z latarką okazało się, że nie będzie lekko. Cena owszem nas usatysfakcjonowała, ale warunki jakie panowały w pokoju były bardzo uciążliwe. Na zawalonym brudną pościelą starym łóżku leżały jakieś klamoty tuż obok stało rozwalające się drewniane krzesło na którym gospodyni próbowała postawić i uruchomić wentylator.
Nad łóżkiem rozciągał się sznur na którym wisiało niewyschnięte jeszcze pranie, a wokół fruwały i skakały jakieś insekty a ze starego regału zwisły fragmenty jakiejś brudnej odzieży. Szczerze mówiąc mocno zwątpiliśmy gdy Pani usiłowała w pokoju rozpylać jakieś substancje przeciw owadom. Potem poprosiliśmy o wskazanie miejsca gdzie możemy się umyć i tutaj już nie było zaskoczenia, bowiem miejsce to zupełnie przystawało do tego co zobaczyliśmy wcześniej w tzw. „pokoju”. Na tyłach mieszkania, na podwórku za starą szopą znajdowało się podmurowane, w zasadzie nieosłonięte miejsce z małą kadzią na wodę w której pływał garnuszek z długim uchem (to standard w tej części Azji), a nad betonową powierzchnią znajdowała się końcówka plastykowej rurki połączonej jakimś niezwykle skomplikowanym systemem z układem innych rurek przychodzących ze zbiornika umieszczonego na wysokości dachu mieszkania. Tak więc prysznic pod gwiazdami był zapewniony, a w tych warunkach było nam to bardzo potrzebne bo nam sam widok miejsca gdzie za parędziesiąt minut mieliśmy położyć się spać skóra wołała o toaletę i porządne szorowanie 🙂
Potem było już tylko trudniej. Lunął deszcz a w mieszkaniu i tak już wilgotnym zrobił się jeszcze większy zaduch i roznosił się zapach brudu, wilgoci i zgnilizny. Zauważyliśmy, że sufit zrobiony jest z jakiejś trzciny, a osłonięty został częściowo zwisającymi do dołu kartkami papieru. Nawet nie chcieliśmy myśleć co mieszka w tej „podsufitówce” 😉 Niestety wiatraczek nie poprawił tutaj sytuacji i ciężko było mimo zmęczenia i ciemności zmrużyć oko. Ciągle coś skakało po naszych ciałach a ciężkie gorące powietrze przygniatało nasze ciała niczym ciężki, mokry koc położony na klatce piersiowej wychudzonego anemika.
Z takimi problemami walczyliśmy do samego świtu by mimo niedospania jak najszybciej udać się pod prysznic i postarać się zapomnieć o tym noclegu. W końcu to nie był pierwszy raz gdzie zmagaliśmy się z brudem i trudnymi warunkami, bo przecież to standard w Azji, ale tym razem ta jakość okazała się z nami i naszym zmęczeniem zwyciężyć 🙂
Dobrze, że wybrzeża Lomboku i przyroda tej wyspy pokazały nam prawdziwe swoje piękno. Plaże są tutaj piaszczyste z białym drobnym piaskiem, który łączy się z piękną błękitną wodą.
Niedaleko od tych plaż w zasadzie zaczynają się pasma palm i gęstej zieleni ostro wznoszące się ku górze bowiem już tutaj zaczynają się pasma górskie, które w głębi otaczają kolejne wulkany Indonezji. A przecież te widoki pięknej wody, pejzażów i plaż to tylko zapowiedź tego co miało nas czekać na wyspie Gili Trawangan do której właśnie docieramy…
Na koniec bardzo prosimy o kliknięcie w brzuszek Pajacyka na stronie www.pajacyk.org.pl aby zapewnić w ten sposób posiłek niedożywionym dzieciom z Polski, których ciągle jest bardzo wiele.
Kilka porad praktycznych:
Transport: Z Bali na Lombok prom wypływa z miejscowości Padangbai i płynie do miasteczka Lembar. Mimo zapewnień różnych przewodników nie ma żadnej innej regularnej przeprawy w kierunku Lombok, która kończyła się by w innym miejscu niż Lembar. Istnieją oczywiście czarterowane przez agencje turystyczne tzw. speed boaty, ale kosztują one kosmicznie drogo i żeby z nich korzystać należy wcześniej zrobić to w jednej z agencji turystycznych. Standardowy prom do Lembar kosztuje 42 tys. ruppiah. Jednak jeżeli udajemy się gdzieś dalej (np. do Singgigi lub na wyspy Gili) warto zakupić jeden bilet łączony na transport do miejsca docelowego – obejmuje on wtedy cenę promu i cenę minivana. Taki bilet należy zakupić u przedstawicieli agenci turystycznych, którzy sami kręcą się w porcie proponując bilety, ale oczywiście należy się targować by uzyskać cenę niższą niż wynika to z prostego rachunku dodania cen biletów jakie przyjdzie nam zapłacić. Można w ten sposób zaoszczędzić nawet 50%.
marzec 10th, 2010 at 09:31
Tanio, to nie zawsze fajnie, ale w „pokoju gościnnym” na półkach bluzki gospodyni poukładane starannie. Jestem pod wrażeniem całości. Te poprzednie wpisy zaserwowane nam razem – ptaki, warany, świątynie, przyroda nieożywiona, to wszystko naprawdę godne pozazdroszczenia a u nas nadal zima trzyma, i wcale nie jest „w marcu jak w garncu”, tylko”obuj ciepłe buty” i nie zanosi się na zmianę a Wy w takich klimatach, ech, dobrze, że można się wirtualnie ogrzać w promieniach Waszego słońca – a deszcz to woda, a woda to życie. Macie same przysłowia i sentencje dziś! Pozdr.
marzec 14th, 2010 at 16:50
Kochani podróżnicy i czytelnicy! Wszystko zamarło, brak wpisów z obu stron już mnie niepokoi! Czy wszyscy śpią snem sprawiedliwego?, bo nie można o wszystkich powiedzieć, że snem zimowym 🙂 pozdrawiam E.
marzec 14th, 2010 at 18:06
hej, hej, bardzo dziękuję za pocztówkę – już doszła:)!!! z utęsknieniem wypatruję kolejnych wpisów, soczystych w kolorach zdjęć (wspaniałe ptaki, ach i te pola ryżowe) i słońca, którego u nas niestety jak na lekarstwo…
opatulona w ciepły sweter pozdrawiam gorąco!!!
marzec 14th, 2010 at 18:29
Hej Ewa. Właśnie tworzymy kolejny wpis do blogu. Zimy tutaj nie mamy, ale mamy ograniczone możliwości czasowo-internetowe. Już nadrabiamy! 🙂 Pozdrowienia gorące.
marzec 14th, 2010 at 18:31
Hej Ola. Przyroda wokoło nas faktycznie cudowna. Staramy się więc z tego korzystać 🙂 Dziękujemy za informację o kartce. Cieszymy się, że dotarła. Pozdrawiamy ciepło opatulonych! 😉