Dwa dni w Guilinie

Do Guilinu dojechaliśmy wczesnym rankiem. Guilin to 600-tysięczne miasto w południowych Chinach, w regionie autonomicznym Kuangsi, u podnóża Gór Południowochińskich. Po Guiyang nie było trudno nas pozytywnie zaskoczyć, ale miasteczko okazało się wyjątkowo urokliwe i od pierwszej chwili, mimo rześkiego, porannego chłodu, przypadło nam do gustu, choć jeszcze nie odkryliśmy nic nadzwyczajnego. Ale przeczucia nas nie zawiodły – Guilin okazał się wspaniały.
Ale od początku. Pierwsze kroki skierowaliśmy do wcześniej zarezerwowanego guesthouse’u. Dojazd komunikacją miejską okazał się banalnie prosty – raptem trzy przystanki autobusem, a sam guesthouse – z klimatycznych wystrojem i fajnie zlokalizowany, w samym centrum, blisko uliczek turystycznych. Po szybkim rozpakowaniu i odświeżeniu się (odsypianie nie było konieczne, bo podróż super komfortowym sleeping busem wcale nas nie zmęczyła), poszliśmy do recepcji zorientować się jakie Guilin ma nam do zaoferowania. Tu dowiedzieliśmy się, że o godz. 14.00 wyrusza z hostelu darmowy transport do dwóch największych atrakcji Guilinu czyli na Solitairy Beauty Peak i do Reed Flute Cave. Niewiele myśląc zdecydowaliśmy się mieć już te punkty za sobą. Jadąc przez miasto taksówką mieliśmy okazję przyjrzeć się bliżej miastu i przekonać się, że naprawdę jest ładne i warte poznania. Ale to na później. Teraz zwiedzamy 🙂 Pierwszy punkt naszej wycieczki okazał się dosyć mało atrakcyjny – bardzo ładny park (ale ładniejsze już widzieliśmy), pałac jakiejś księżniczki i po środku parku góra z której roztacza się widok na miasto i całą okolicę. Szczerze mówiąc z tej perspektywy „okolica” jest znacznie ładniejsza niż „miasto”. Guilin jest otoczony górami o niesamowitych kształtach:

Guilin z gory

Miejsce samo w sobie ładne i pewnie można by miło pochodzić po parku i odetchnąć, gdyby nie dzikie tłumy chińskich wycieczek – jak zwykle taranujących wszystko, co napotkają na swojej drodze, robiących masę zamieszania i krzyku. Nie mieliśmy cierpliwości żeby spędzić w tym miejscu całą daną nam godzinę i po 45 minutach wróciliśmy do taksówki, żeby udać się do Reed Flute Cave która była miejscem bardzo zachwalanym przez przewodniki i naszego znajomego – Darka. (BTW. wizytę na Solitaiy Beauty Peak spokojnie można sobie odpuścić – naprawdę nic nadzwyczajnego a po prostu strata kasy).
Jaskinia znajduje się ok. 5 km za miastem. Mieliśmy zapewniony dowóz na miejsce oraz uzyskaliśmy szczegółowe informacje jak autobusem miejskim wrócić z powrotem do hostelu. No i to miejsce powaliło nas na kolana i okazało się zupełnym hitem! Po polsku – Jaskinia Trzcinowej Fujarki, to arcydzieło natury delikatnie podrasowane ręką człowieka. Jest niezwykłym przykładem erozji, która spowodowała powstanie głębokiej na 240 m groty skalnej, w której znajdują się liczne stalaktyty i stalagmity (odsyłam do geografii z podstawówki albo do niezawodnych googli :-)) o niesamowitych kształtach roślin, ludzi i zwierząt. Szczególne wrażenie robi jednak Kryształowy Pałac Smoczego Króla – ogromna sala, mogąca pomieścić nawet 1000 osób. Wszystkie elementy jaskini są w bajeczny sposób podświetlone na różne kolory tak, że całość na każdym kroku zachwyca i sprawia niesamowite wrażenie.

Reed Flute1

Reed Flute2

Reed Flute2

Po wyjściu z jaskini udaliśmy się na poszukiwania przystanku autobusu nr 3 którym mieliśmy wrócić do miasteczka. Okazało się to bardzo trudnym zadaniem, bo co prawda minął nas jeden pędzący, rozpadający się autobus podmiejski (właśnie nr 3) ale nigdzie nie było przystanku. Chodziliśmy wzdłuż drogi szukając miejsca, które mogłoby wskazywać na to, że tu się zatrzymuje autobus, ale nic takiego nie znaleźliśmy. Wreszcie po kilkudziesięciu minutach usłyszeliśmy za plecami klekot kolejnego autobusu. Okazało się, że to kolejna „3”. Niewiele myśląc zaczęliśmy rozpaczliwie machać. Autobus zbliżył się do nas i zobaczyliśmy, że jest w nim tyle ludzi, że nie ma szans, żebyśmy się jeszcze zmieścili. A jednak… kierowca z piskiem zatrzymał tuż przy nas maszynę i otworzył środkowe drzwi, zgniatając stojących najbliżej wejścia pasażerów, a tym samym robiąc miejsce nam. Uff! Udało się! Nareszcie byliśmy w środku 🙂 Co prawda kierowca prowadził pamiętający pewnie czasy dynastii Qing wehikuł z szaloną prędkością, co na wyboistych drogach zapewniało niemiłosierne trzęsienie i gwałtownie zatrzymywał się zabierając po drodze kolejnych pasażerów, mimo, że nikt nie wysiadał i po jakimś czasie już nawet nie było jak oddychać, ale dzięki temu poznaliśmy jedyny w swoim rodzaju klimat podróżowania transportem lokalnym i szybko znaleźliśmy się znów w centrum miasta. A dodatkowo podróż odbyła się gratis, bo nie mieliśmy szansy dostać się do skrzyneczki koło kierowcy, do której powinno się wrzucić 1 yuana za przejazd 🙂
Cały wieczór spędziliśmy włócząc się po Guilinie. Miasto jest bardzo ciekawe i z charakterystycznym klimatem, ale wieczorem staje się zupełnie magiczne. Pięknie oświetlone ulice i parki mieniące się wszystkimi kolorami tęczy, fontanny, rejsy wycieczkowe po stawach parkowych, stragany porozstawiane wzdłuż głównej ulicy i mnóstwo ludzi korzystających z ciepłych wieczorów i uroku miasta ‘by night’. To jedno z niewielu miejsc, gdzie mimo późnej pory ulice tętniły życiem i muzyką.

Guilin Noca

Pagody w Gulinie

Niewątpliwie główną przyczyną takiego stanu rzeczy jest fakt, ze Guilin jest miejscowością typowo turystyczną i oprócz spotkania tam po raz pierwszy od dawna wielu backpackersów, widzieliśmy mnóstwo chińskich wycieczek, przyjeżdżających z różnych części kraju by podziwiać urok tego miasta.
Kolejnego dnia mieliśmy pojechać na znane tarasy ryżowe LongJi Terraces Fields. Oczywiście każdy guesthouse organizuje takie wycieczki bo to jedna z większych atrakcji w okolicy, ale my, korzystając z porad Darka chcieliśmy tam pojechać sami. Dowiedzieliśmy się dokładnie w hostelu jak dojechać transportem publicznym do interesującej nas miejscowości, nie zwracając uwagi na to, że pani w recepcji powiedziała „pierwszy autobus odjeżdża o 6.30 i jedzie ok. 2,5 godziny”. Wieczorem, gdy planowaliśmy następny dzień, uzgodniliśmy, że wstaniemy kolo 9:00, przeniesiemy się do tańszego guesthouse’u, który jest blisko dworca autobusowego i stamtąd, koło południa pojedziemy na tarasy. Pojawił się w tej rozmowie zresztą lekko ironiczny komentarz, że nie jesteśmy tu za karę i nie ma mowy, żebyśmy jechali oglądać jakieś pole o 6:00 rano, skoro można się wyspać, wypić kawę i obejrzeć tarasy w południe 🙂 Życie zweryfikowało to luzackie podejście. Następnego dnia, mniej-więcej zgodnie z planem, czyli ok. 11 stawiliśmy się w naszym nowym gusesthousie, zostawiliśmy rzeczy i już wychodząc na autobus spytaliśmy dziewczynę z recepcji, gdzie najlepiej ten autobus łapać. Spojrzała na nas bezgranicznie zdziwiona i powiedziała, że już jest za późno na wycieczkę na tarasy, bo to bardzo daleka droga, najpierw się jedzie ok. 2,5 godziny jednym autobusem, później przesiadka i ok. godziny kolejnym, czyli przy dobrych wiatrach przed 15:00 byśmy byli na miejscu, a ostatni autobus powrotny jest o 17.00 więc nie ma szans! Aha, czyli na dziś trzeba powziąć inny plan, a jutro jednak pobudka o 6:00 nas nie ominie!
Zdecydowaliśmy więc, że wypożyczymy rowery i pojeździmy po okolicy, dotrzemy na jakąś wieś w pobliżu, pojedziemy w stronę gór i tak spędzimy resztę tego dnia. Tu spotkało nas kolejne zaskoczenie – małe miasteczko Guilin okazało się nie do przejechania na rowerze 🙂 Jechaliśmy i jechaliśmy, co jakiś czas wydawało się, że już zaraz miasto się skończy a za kolejnym skrzyżowaniem przekonywaliśmy się, że wszędzie naokoło powstają nowe osiedla. Mijaliśmy najpierw ciągnący się przez wiele kilometrów targ owocowo – warzywny, który mieliśmy nadzieję, że wyprowadzi nas wprost na wieś, a okazało się, że za targiem rozpoczął się jak okiem sięgnąć plac budowy. Mieliśmy nadzieję, że zjechanie z głównej trasy pozwoli nam wydostać się z tego miasta, ale niestety, każda z wybranych przez nas dróg doprowadzała nas do nowopowstających, zakurzonych osiedli pełnych ciężkiego sprzętu budowlanego, pracującego na najwyższych obrotach. Wreszcie się poddaliśmy! Musieliśmy przecież wrócić do centrum, zanim na tych niekończących się przedmieściach zastanie nas noc. Tym bardziej, że kolejnego dnia rano czeka nas wyprawa na wieś zobaczyć tarasy ryżowe…

One Response to “Dwa dni w Guilinie”

  1. stacy_fm Says:

    I want to quote your post in my blog. It can?
    And you et an account on Twitter?

Leave a Reply