Archive for luty, 2010

Singapur – czyli Hong-Kong południa Azji

niedziela, luty 7th, 2010

Po kilku dniach pobytu w Melace wybraliśmy się w dalszą drogę na południe Azji. Zakupiliśmy bilety na autobus do Singapuru ponieważ z Melaki to najprostszy i najtańszy sposób dotarcia do tego panstwa-miasta. Cała podróż trwała około cztery godziny i przebiegała bardzo wygodnie i sprawnie. Przejście graniczne Malezyjsko – Singapurskie robi wrażenie wielkością, rozmachem, nowoczesną architekturą i infrastrukturą drogową, ale przede wszystkim czystością – dosłownie można by jeść z podłogi, wszystko lśniło.

Granica Singapurska

W samym Singapurze oczywiście też jest nowocześnie i czysto, ale przede wszystkim koszmarnie drogo. Znaleźliśmy guesthouse, w którym za łóżko w 14-osobowym (!) pokoju płaciliśmy po 16 dolarów singapurskich za osobę (czyli ponad 33 zł). Nie mieliśmy żadnej alternatywy, to i tak była absolutnie najniższa możliwa cena, więc z ciężkim sercem zapłaciliśmy za 2 noce z góry.
Na wieczór byliśmy umówieni z naszym do tej pory „wirtualnym” znajomym – Darkiem, który wielokrotnie nam doradzał gdzie i w jaki sposób dojechać aż wreszcie w Singapurze mieliśmy okazję się spotkać osobiście (blog Darka mamy w stronach polecanych – „Wyprawa lądem na Papuę”). Ponieważ jak już wspomnieliśmy – Singapur jest nieziemsko drogi, odpadało pójście gdzieś na piwo, żeby posiedzieć i pogadać. Zatem w pierwszej kolejności Darek, który był w Singapurze o jeden dzień dłużej niż my, zaprowadził nas na kolację do Hindusa – wielka porcja ryżu curry z warzywami za jedyne 3 SGD to rzeczywiście niezły interes. Piwo natomiast trzeba było kupić w sklepie i wypić gdzieś na ławce – czyli powrót do czasów liceum 🙂 I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie promocja, na jaką trafiliśmy w małym lokalnym sklepiku – otóż do półlitrowej puszki piwa w charakterze gratisu występował litrowy karton mleka! W pierwszej chwili myśleliśmy, że albo sprzedawca nas nie zrozumiał, albo sobie żartuje, a jak wreszcie zrozumieliśmy, że to taka „zdrowa” promocja, to mało nie umarliśmy ze śmiechu 🙂 Doszliśmy do wniosku, że polski marketing w branży piwowarskiej jeszcze się musi dużo uczyć – w końcu piwo się kupuje często a mleko niemal w każdym domu się pije, więc to idealny gratis!
Kolejne dwa dni spędziliśmy we trójkę poznając Singapur i jego atrakcje turystyczne i nie tylko 🙂 Zdecydowanie mamy dwa największe hity naszego pobytu w Singapurze (oba raczej mało turystyczne) – restauracja na ostatnim, 70 piętrze Swiss’otel oraz Science Centre.
W Swiss’otel oczywiście staliśmy cały czas w hallu przed restauracją i z nosami przyklejonymi do szklanych ścian oglądaliśmy panoramę miasta i robiliśmy zdjęcia. Ani nasze stroje ani portfele nie kwalifikowały nas do tego, żeby być tam gośćmi. Wjazd windą na 70 piętro trwał ok. 50 sekund i chyba zmiana ciśnień spowodowała, że na górze dopadła nas totalna głupawa! Trudno się było dopatrzyć jakiegokolwiek sensu w prowadzonych przez nas, absurdalnych dialogach a wywoływały one co chwila wybuchy śmiechu i radości, jak najlepsze dowcipy 🙂 Nazwaliśmy to „syndromem siedemdziesiątego piętra” który dopadał nas jeszcze później w różnych okolicznościach. Ale najważniejsze, że widoki były wspaniałe!

Centrum Singapuru z góry

Podobało nam się do tego stopnia, że po zmroku przyszliśmy znowu do restauracji Swiss’otel żeby oglądać Singapur nocą.

img_2134

Najlepsze jednak jest to, że restauracja na 70 piętrze hotelu nie jest nigdzie wymieniana jako atrakcja turystyczna, więc w ogóle nie ma tam turystów i wstęp jest bezpłatny (oczywiście dopóki się czegoś nie zamówi w restauracji) 😉
Później udaliśmy się na spacer po okolicy. Jednym z punktów obowiązkowych podczas wizyty w Singapurze jest budynek teatru – otwartego w październiku 2002 The Esplande Theatre.

Teatr Durian

Budynek ma przypominać dwie połówki duriana (owocu, o którym już niejednokrotnie pisaliśmy – tego z charakterystycznym zapachem). Ale szczerze mówiąc taka architektura działa na wyobraźnię i każdy może w nim zobaczyć co chce. Najciekawsze jest jednak, że płytki pokrywające budynek są ruchome i regulując kąt ich nachylenia można zmieniać temperaturę w środku. I tu ciekawostka: inspiracją dla architektów projektujących teatr było obserwowanie niedźwiedzia polarnego, który dla ochrony przed zimnem stroszy sierść.
The Esplande Theatre nocą również wygląda imponująco:

Centrum nocą

Poza tym oczywiście oglądaliśmy symbol Singapuru, czyli lwa – fontannę (używając jednego z cytatów które padły na siedemdziesiątym piętrze – „lew, któremu tryska z pyska”).

Lew Singapur

Szczerze mówiąc dosyć mały jest ten lew i nie robi jakiegoś wielkiego wrażenia, ale skoro Singapur to „Miasto Lwa” to trzeba było go zobaczyć.
Resztę dnia spędziliśmy na spacerowaniu po Chinatown oraz Orchard Rd czyli ulicy pełnej nowoczesnych centrów handlowych.

Orchard Rd

Trzeba przyznać, że Singapur robi ogromne wrażenie – jest ogromny i nowoczesny, bardzo czysty, łatwo się po nim poruszać, ponieważ metro jest bardzo rozbudowane i świetnie opisane i… w tym niemal raju jest jedno „ale”. Singapur leży 137 kilometrów od równika. Oznacza to, że temperatury i wilgotność są tu nieznośne. I to przez cały rok tak samo, niezależnie od pory dnia czy nocy. Nawet tuż po ulewnym deszczu w ciągu 10 minut powietrze znów było gorące i gęste.
Kolejny dzień spędziliśmy w Science Centre. Miejsce wspaniałe, w którym z powodzeniem można by spędzić trzy dni a nie tylko kilka godzin. Do odwiedzenia Science Centre zachęciła nas informacja, że właśnie jest tam wystawa Body Worlds. W Polsce nie udało nam się jej zobaczyć, więc trafiała się idealna okazja. Body Worlds to robiąca ogromne wrażenie wystawa na której prezentowane są ludzkie ciała, pokazywane wszystkie możliwe układy wewnętrzne, narządy zainfekowane różnymi chorobami, płuca palacza itp. Dla nas była to ciekawa lekcja anatomii i po raz kolejny uświadomienie sobie, jakim cudem jest ludzki organizm (zdjęć nie było wolno robić).

Body Worlds

Ale jak się okazało Science Centre na do zaoferowania znacznie więcej wspaniałych atrakcji. Bardzo nowocześnie wyposażone, interaktywne sale pozwalają szczegółowo poznawać zjawiska otaczającego nas świata jak np. tsunami czy efekt cieplarniany, do tego edukacyjne filmy i „zabawki” pozwalające poznać zadziwiające prawa fizyki, a między tym wszystkim dziesiątki stanowisk pokazujących najróżniejsze złudzenia optyczne. Było rewelacyjnie, aż szkoda, ze tak krótko.

Science Center 1

Science Center 2

Musieliśmy wracać do hostelu, ponieważ to był nasz ostatni wieczór w Singapurze, Darek za kilka godzin miał wracać do Kuala Lumpur a my w ramach oszczędności jechaliśmy spędzić noc na lotnisku, skąd o 6:50 rano mieliśmy samolot do Jakarty, stolicy Indonezji leżącej na zachodzie wulkanicznej wyspy Java.

Na koniec prosimy o kliknięcie w brzuszek Pajacyka aby zapewnić w ten sposób posiłek niedożywionym dzieciom z Polski.

Kilka porad praktycznych:
Zakwaterowanie: Najwięcej guesthousów można znaleźć w dzielnicy Little India na ulicy Jl Besar pomiędzy ulicami Lavender St i Kitchener Rd. Ceny zaczynają się od 16 SGD za łóżko w doormitory room.
Jedzenie: Najtańsze posiłki można znaleźć w małych barach prowadzonych przez Hindusów, a więc w dzielnicy Little India, ale też w centrum w małych ciasnych uliczkach.
Transport: Z Singapuru w kierunku Malezji ceny biletów są wielokrotnie wyższe niż w kierunku przeciwnym! Jeżeli ktoś udaje się więc w kierunku północnym to najlepiej wydostać się poza granicę Singapuru do Malezji (autobusem) i tam zakupić bilet na dalszą drogę pociągiem lub autobusem. W kierunku południowym czyli na wyspy Indonezji najtaniej przedostać się tanimi lokalnymi liniami lotniczymi. Najlepsze są Tiger Air oraz Lion Air. Nowoczesne, zadbane i co najważniejsze tanie. Loty do niektórych części Indonezji można kupić nawet za cenę 36 USD!

Zaktualizowane galerie zdjęć

sobota, luty 6th, 2010

Zapraszamy do zaktualizowanych galerii zdjęć z Malezji i Singapuru [menu „Photo (zdjęcia)”].

Szczególnie polecamy fotografie wykonane podczas święta Thaipusam.

Singapur

Malezja – Batu Caves (Thaipusam)

Malezja

Z serdecznymi pozdrowieniami dla Czytelników!

Singapur

sobota, luty 6th, 2010

Malezja – Batu Caves (Thaipusam)

sobota, luty 6th, 2010

Malezja

sobota, luty 6th, 2010

Melaka – portugalsko-holendersko-brytyjskie wpływy na malezyjski port

piątek, luty 5th, 2010

Ze stolicy Malezji Kuala Lumpur kontynuujemy swoją podróż lądem aż do południowej granicy kontynentu azjatyckiego, czyli państwa-miasta Singapur. Dalej lądem podróżować już się nie da. Trzeba albo popłynąć, albo polecieć dalej na południe czyli na jedną z wysp Indonezji. Ale zanim dotrzemy do tej granicy przemierzamy dalej Malezję. Tym razem autobusem zatrzymując się w znanym porcie malezyjskim Melaka.
Melaka to miasto, które zasłynęło jako najważniejszy port Malezji, który pozwalał na wymianę handlową z Chinami, Indiami i resztą świata. Niestety jak każdy ważny port azjatycki był narażony na przejęcie nad nim kontroli najpierw przez Chiny, a potem kolonialną ekspansję europejskich „tygrysów”. W XVI w. „rękę” na Malace położyli Portugalczycy, którzy zajęli port i z tego miejsca kontrolowali handel morski. Potem w połowie XVII wieku na arenę wkroczyli Holendrzy, którzy swoją flotą wygrali pojedynki w porcie i rozpoczęli okres swojej dominacji w tym mieście. Na koniec historii tego miasta wkroczyli Brytyjczycy by w XIX wieku przejąć kontrolę nad portem. Potem jeszcze były wpływy japońskie by na koniec wrócić do rąk Malajów. Ponieważ jednak tak wyglądała ta mocno zagmatwana historia tego portu a do tego doszła jeszcze migracja handlarzy azjatyckich, doprowadziło to do wytworzenia ogromnej mieszanki narodowościowej jaka tutaj żyje. Żeby temat uściślić wykształciły się tutaj dwie mniejszości typowe tylko dla tego rejonu Malezji: Baba i Nyonya (czyli Malajowie zmieszani z Chińczykami) oraz Chitty (czyli Malajowie zmieszani z Hindusami). Nie pozostało to oczywiście bez wpływu na architekturę i jedzenie jakie się serwuje w tym mieście.
Najciekawsze jednak wpływy w architekturze jak na tę część Azji pozostawiły wpływy Europejczyków. Można więc tutaj podziwiać starą część miasta o zabudowie portugalsko-holenderskiej oraz zwiedzać muzea, które prezentują historię portu i tutejszej ludności.
Nagromadzenie muzeów jest tutaj tak duże, że prawdę mówiąc chyba nigdzie jeszcze nie wiedzieliśmy tak wielu różnych muzeów na tak małej przestrzeni 🙂 Jest ich tutaj co najmniej kilkanaście i w zasadzie mało które mają dużo ciekawych eksponatów. Prawdopodobnie wpływ na taki rozwój liczby muzeów i całego miasta ma przede wszystkim fakt, że od lipca 2008 roku miasto to zostało mianowane miastem-zabytkiem światowej klasy wpisanym na listę UNESCO.

Melaka - UNESCO

Najciekawszym muzeum pod kątem rozwiązań architektonicznych jest bez wątpienia Muzeum Historii Melaki zorganizowane w ogromnym drewnianym statku pochodzącym z XVI-wiecznej floty portugalskiej. Oczywiście nie jest to oryginalny statek ale wierna kopia żaglowca jakie były używane w tym porcie w okresie dominacji Portugalii (1511-1641). Muzeum jest bardzo przejrzyste i klimatyzowane wewnątrz więc w upałach jakie tu panują miło jest zwiedzać kolejne części statku zaaranżowane tak by przechodząc do kolejnych części podziwiać modele statków, obrazy i mapy oddające historię Melaki w kolejności chronologicznej. Jednak ogólne wrażenie jest takie, że kolejne muzea powstające w Melace są tworzone mocno „na wyrost” jako, że bardzo często brak jest w nich nawet oryginalnych eksponatów pochodzących z tamtych okresów zastępowanych często reprodukcjami lub reprintami (np. historyczne mapy).

Muzeum Historii Melaki

Spośród zabytków bez wątpienia na uwagę zasługuje kościół Francisa Xaviera z 1849 roku oraz kościół wybudowany w roku 1753 znajdujący się w centralnym miejscu Melaki.

Church

Cała starówka wraz z „Porta de Santiago” i De Famosa” jest bardzo interesująca, ponieważ obejmuje różne zabytki, które kompletnie nie pasują architektonicznie do tego co przywykliśmy widzieć w Azji. Ma to więc swój niepowtarzalny urok. Do tego wszystkiego należy dodać brukowane uliczki i malinowo-czerwony kolor elewacji tej części miasta, które razem stwarzają niepowtarzalny klimat, który może stanowić oderwanie od tego co widać w pozostałych miastach Malezji. Ciekawym, specyficznym dla Melaki rozwiązaniem turystycznym są również strojne niczym ołtarze ryksze rowerowe, ozdobione kwiatami, z których najczęściej rozlega się bardzo głośna muzyka 🙂

Ryksza w Melace

W Melace obowiązkowo znajduje się również Chinatown i Little India, ale poza posiłkami serwowanymi przez Chińczyków i Hindusów oraz wystrojem ulic niewiele jest tutaj do zobaczenia.
Ogłoszenie Melaki jako miasta-zabytku UNESCO spowodowało jego ogromny rozwój. Znajduje się tutaj całe mnóstwo małych sklepów i restauracji, ale przede wszystkim nowoczesnych hoteli i centrów handlowych. Biorąc pod uwagę populację tego miasta nie przekraczającą 700 tys. mieszkańców widać, że wszystkie te rozdmuchane atrakcje nie przystają do liczby turystów, którzy tu przyjeżdżają i większość tych miejsc po prostu świeci pustkami. Również atrakcje w postaci wieży z przeszklonym tarasem-windą widokową wjeżdżającą na jej szczyt oraz ogromne „Eye on Malaysia” (diabelski młyn) ustawione tuż przy ujściu rzeki Sangai Melaka do morza nie znajdują większego zainteresowania i w zasadzie stoją bezużytecznie przez większość swojego czasu.

Zachód słońca nad Melaką

Melaka jest więc bez wątpienia atrakcyjnym przystankiem w podróży po Malezji, ale jeżeli ktoś planuje tutaj spędzić więcej niż 2-3 dni to nie będzie miał za wiele możliwości urozmaicenia spędzanego tu czasu. Jest to raczej przystań pozwalająca odetchnąć od typowego azjatyckiego klimatu i pozwalająca poczuć trochę europejskich wpływów w dalekiej Azji. Jak dalekiej pokazuje poniższy drogowskaz znajdujący się w centrum Melaki.

Drogowskaz w Melace

Na koniec już zwyczajowo prosimy o kliknięcie w brzuszek Pajacyka aby zapewnić w ten sposób posiłek niedożywionemu dziecku z Polski, których ciągle jest bardzo wiele.

Kilka porad praktycznych:
Zakwaterowanie: najwięcej guesthousów i hosteli znajduje się na ulicach Melaka Raya 1 oraz Melaka Raya 2 i 3 (vis a vis centrum hadlowego Taman Pahlawan). Ceny za dobę wahają się od 40 do 90 ringgitów. Można znaleźć tańsze miejsce w hostelu Sunny’s Inn. Pod względem stosunku jakości do ceny polecamy czysty i klimatyczny Traveller’s Lodge, który działa w Melace już od 1988 roku!
Transport: do centrum miasta i w pobliże ulic Melaka Raya można dotrzeć z dworca autobusowego Melaka Sentral autobusami miejskimi nr 17 lub 25 (przystanek naprzeciw Hotelu Equatorial). Cena za przejazd wynosi 1 ringgit. Powrót na Melaka Sentral tymi samymi autobusami, ale należy je „łapać” na ulicy Syed Abdul Aziz jako, że jak w innych miastach Azji autobusy wracają inną trasą.
Jedzenie: najlepiej korzystać z licznych małych barów w Newton Food Court, gdzie w cenie od 3-6 ringgitów można zjeść dania z kuchni chińskiej lub malezyjskiej.

Bloger 2009 roku – głosowanie!

czwartek, luty 4th, 2010

Drodzy czytelnicy naszego bloga. Zupełnie niedawno dziękowaliśmy Wam za wsparcie jakiego nam udzieliliście w konkursie „Blog Roku 2009” organizowanym przez Onet.pl, tymczasem zostaliśmy również nominowani do konkursu „Bloger 2009 roku” organizowanego przez Wiadomosci24.pl i jesteśmy bardzo wdzięczni tym, którzy nas zgłosili do tego konkursu.

Ten konkurs jest o wiele prostszy i bardziej przejrzysty w swoich założeniach, a od głosujących nie wymaga żadnych nakładów pieniężnych (nie trzeba wysyłać żadnych SMS’ów) bowiem głosowanie odbywa się poprzez oddanie głosu z użyciem swojego adresu e-mail.

Kochani, mamy więc prośbę o klikanie w baner „Bloger 2009 roku” (pan z megafonem na zielonym tle), który znajduje się w menu naszego blogu u góry po prawej stronie i po otworzeniu strony do oddawania głosu wystarczy wpisać swój adres e-mail i kliknąć obok przycisk „Wyślij”. Potem na ten adres e-mail przychodzi wiadomość, w której należy kliknąć na link potwierdzający oddanie głosu (to taka forma weryfikacji, żeby nie oddawać głosów z fałszywych, nieistniejących kont e-mail). Uwaga #1: nie trzeba podawać żadnego kodu o którym mowa powyżej pola przeznaczonego na adres e-mail, ponieważ ten kod dotyczy tylko osoby biorącej udział w konkursie, a nie osoby oddającej głos. Uwaga #2: jeżeli masz kilka adresów e-mail zagłosuj z każdego swojego adresu e-mail. W ten sposób zwiększasz nasze i swoje szanse 🙂

A teraz krótko o co chodzi w konkursie:

Konkurs organizowany jest po raz czwarty, po raz trzeci w formule w której jedną nagrodę przyznają internauci w trakcie głosowania, a drugą kapituła, którą tworzą sami blogerzy. To oni na blogach i blogowaniu znają się przecież najlepiej.

Dzisiaj (4 lutego’10) rozpoczął się etap głosowania (potrwa on do 24 lutego’10), w którym głosy oddadzą wszyscy zainteresowani internauci (można głosować raz w każdej kategorii). Oprócz tego głosują również członkowie Kapituły Blogerów, w skład której wchodzą wszyscy autorzy zgłoszonych blogów. Każdy z nich ma tylko jeden, równoważny głos, który może oddać na jednego przedstawiciela blogosfery.
Tak wybrany zostanie Bloger 2009 Roku.
W konkursie udział wezmą blogi w następujących kategoriach:
– Polityka
– Kultura i media
– Życie
– Internet i technologie
– Fotoblog

Nasz blog „Świat Pod Stopami” bierze udział w kategorii „Życie” (z tagami: Podróże, Świat, Turystyka, Fotografia). Każdy głosujący ma możliwość wygrania nagród. Nagrodami w konkursie są laptopy, smartfony i cyfrowe aparaty fotograficzne. Więcej informacji można znaleźć tutaj:

http://www.wiadomosci24.pl/artykul/ogolne_zasady_konkursu_na_blogera_2009_roku_120911.html

Z góry dziękujemy za Wasze wsparcie i oddawanie na nas głosów!

Azjatyckie jedzenie, czyli seafood i durian wymiatają :-)

wtorek, luty 2nd, 2010

Pamiętacie jeszcze naszą relację z Chin dotyczącą tamtego jedzenia („Jeść w Chinach i przeżyć – czy to możliwe”)?
Od tego czasu sporo się wydarzyło w temacie jedzenia i tego co już próbowaliśmy w krajach, które odwiedzamy. Przede wszystkim w tym rejonie świata bezwzględnie króluje seafood czyli owoce morza. I tutaj jeśli chodzi o to jak wiele jest rodzajów i gatunków tego co żyje w morzu, a co stanowi przedmiot codziennych posiłków przechodzi najśmielsze wyobrażenia i ciągle zaskakuje. Zjada się różne dziwne (dla nas) morskie stwory wśród których zdarzają się takie, które wzbudzają podziw lub niesmak. Np. różnego rodzaju węże morskie, którymi zajadano się w Wietnamie.

Węże morskie

Największe jednak wrażenie zrobiły na nas zwierzęta, które wyglądały na żywe relikty z czasów zanim na ziemi żyły dinozaury. I wcale się nie pomyliliśmy. To najstarsze zwierzęta świata! Mają ponad 150 milionów lat i żyją sobie spokojnie w wodach wychodząc czasem na ląd by składać jaja. W tym czasie przyglądały się wielu erom, w których na ziemi pojawiły i zdążyły wyginąć ogromne gady, a potem pojawiły się ssaki i człowiek. A one jakby nigdy nic nadal żyją sobie w wodach i czasem wychodzą składać jaja. Twarde egzemplarze 😉 Zwierzęta te wyglądają bardzo groźnie i mogą służyć jako wzór uzbrojenia dla niejednego pojazdu opancerzonego stosowanego w nowoczesnym uzbrojeniu. Ogromne ostro zakończone dwudzielne pancerze spod których wychodzi (uwaga!) 13 par odnóży. Co ciekawe ta pierwsza para z przodu pełni rolę szczękoczułek, a pięć tylnych służy do pływania i oddychania zaś pozostałe do chodzenia. Na końcu znajduje się również długi ogon w formie kolca, który przypomina twardą włócznię. Jeszcze większy podziw wzbudzają oczy tych zwierząt. Znajdują się tam gdzie należałoby się ich spodziewać, czyli po obu bokach tułowia, ale oprócz tego jest jeszcze pięć oczu na środku głowy oraz dwoje tuż obok otworu gębowego pod pancerzem. Żeby było mało oczy tych zwierząt są wielosoczewkowe i potrafią widzieć w nocy. Zwierzęta te są wielkości sporych żółwi, osiągają wielkość ponad pół metra i wagę kilku kilogramów. Prawda, że całość brzmi niewiarygodnie? I takie zwierzęta również się zjada w azjatyckich restauracjach, choć występują one dość rzadko. Celowo nie podajemy nazwy tego zwierzęcia, bo chcemy żeby to była swojego rodzaju zagadka. Dla pierwszej osoby, która poda prawidłowe rozwiązanie (jako komentarz na blogu lub e-mailem) mamy drobny upominek 🙂 Poniżej zdjęcie tego zwierzęcia wykonane w jednej z restauracji seafoodowych.

Mniam?

Poza tym na stołach pojawiają się tutaj kałamarnice, ośmiornice, mątwy, homary i niezliczone gatunki różnych małży, ryb i skorupiaków. Próbowaliśmy większość z tych owoców morza (poza dużymi homarami) i jesteśmy zaskoczeni jak smaczne i niesamowicie różnorodne są takie posiłki. I wcale nie chodzi tutaj o jakieś wyszukane potrawy, ale nawet proste dania z grilla podawane z ostrym sosem. Mniam!

Kałamarnica

Ośmiornica

Seefood

Absolutnym hitem są oczywiście krewetki i ryba w której absolutnie zasmakowaliśmy: barakuda. Barakudę można zjeść przygotowaną na różne sposoby przede wszystkim w Kambodży i zawsze jest przepyszna. A co bardzo ważne (a przy tym wygodne) praktycznie poza głównym szkieletem nie posiada ości. Jest duża i smaczna. Polecamy! Ciekawym przeżyciem kulinarnym, którego doświadczyliśmy jest również zupa z płetwy rekina (którą można zjeść w Kambodży).
W Azji Południowo-Wschodniej spotyka się jednak również takie jedzenie, które dla nas jest nie do zaakceptowania lub wręcz wzbudza obrzydzenie. Do tej kategorii z całą pewnością zaliczyć można wszelkie owady i skorpiony, które podaje się najczęściej po prostu usmażone w tłuszczu. Np. duże chrząszcze, larwy, pędraki, świerszcze czy szarańcze, które można kupić w Tajlandii i Malezji. A fe!

Owady i pędraki

Do tego dochodzą wielokrotnie spotykane przez nas w Kambodży potrawy na bazie zwierzęcia, którego nazwy nie podamy czyniąc z tego kolejną zagadkę. Poniżej zdjęcie wykonane w jednej z przydrożnych restauracji w Kambodży. O odpowiedzi prosimy w formie komentarza na blogu lub e-maila.

Zagadka

Jest jednak również cała kategoria jedzenia, która jest zdrowa, smaczna i której można zaufać niemal w ciemno 🙂 Chodzi o owoce. Przede wszystkim im dalej na południe tym różnych owoców tropikalnych coraz więcej. Ich różnorodność, kolorystyka i kształty są zadziwiające. Wiele z nich właśnie ze względu na kształty i kolory wygląda wręcz jak sztuczne.
Wiele z tych owoców widzieliśmy po raz pierwszy w naszym życiu, a są naprawdę smaczne. Nie wiemy nawet jakie są polskie nazwy takich owoców, ale również język angielski nie oferuje pod tym względem wielkiego bogactwa 🙂 Wiele z tych nazw brzmi po prostu jak powstałe „na szybko” by móc te owoce jakoś rozpoznawać. Np. dragon fruit, jack fruit czy soursop. Nam posmakowały bardzo miękkie i kwaśne dragon fruity. Są to owoce o czerwonej skórce przypominającej nieco kalarepę ale w środku mające soczysty biały miąższ usiany czarnymi drobnymi jak mak pesteczkami. Owoce te można podzielić na dwie grupy: z czerwonym miąższem i miąższem w kolorze białym. Oba są przepyszne i orzeźwiające, a ich intensywny czerwony kolor podnosi atrakcyjność tego owocu.

Dragon Fruity

Jack Fruit to już owoc dla bardziej odważnych. Na pewno pamiętacie z relacji dotyczącej chińskiego jedzenia opis duriana – chyba najbardziej hardcorowego owocu. Głównie ze względu na swój intensywny, trudny do zniesienia zapach. Jack Fruit jest dalekim kuzynem duriana. Ma podobną skórę lecz mniej chropowatą i jest od niego zazwyczaj dużo większy. W środku znajduje się żółta zawartość, która pogrupowana jest w łatwo dające się oddzielać segmenty. Zapach tego owocu jest dużo łagodniejszy niż duriana, ale również trzyma się tych trudnych do zaakceptowania klimatów. W tej części Azji jest on bardzo popularny i bardzo często można spotkać różne potrawy czy shake’i z Jack Fruitem, lub po prostu kupić zafoliowane na styropianowej tacce. O ile sam król tych zapachów – durian był ciągle widoczny w czasie naszej podróży, to w zasadzie od południowej części Tajlandii, a już w szczególności w Malezji mocno zaznaczył swoją obecność. Można śmiało powiedzieć, że w Malezji durian wymiata! 🙂 Wszędzie go pełno, a na straganach aż roi się od tych tragicznie pachnących owoców.

Duriany

Widać jednak, że durian ma tutaj wielu zwolenników i stąd jego popularność w tym kraju. Spotkaliśmy nawet specjalne sklepy lub stanowiska oferujące różne specjały zrobione właśnie na bazie duriana! Ciastka, desery, rolady, placki z durianem itd. znajdują tutaj wielu śmiałków 🙂

Durianowe stoisko

Ciekawa sprawa, że ten kontrowersyjny owoc stał się nawet symbolem wielu różnych elementów graficznych i pojawia się nawet w logo niektórych firm czy korporacji.

Durian w logo

Oczywiście ta zwiększona popularność tego owocu w Malezji nie zmienia zupełnie problemów związanych z nieznośnym zapachem tego owocu. Przypominamy, że jest on opisywany jako mieszanina zapachów ścieków, przejrzałego sera, zgniłej cebuli, brudnych skarpet i miejskiego wysypiska śmieci w dzień tropikalny. Uff… naprawdę ciężko to znieść. A do tego intensywność tego zapachu jest tak duża, że jeżeli owoc pojawia się gdzieś w pobliżu (i to nie rozkrojony!) to zapach daje się wyczuć już z odległości kilku metrów. Właśnie dlatego również tutaj, gdzie owoc ten jest bardzo popularny w miejscach publicznych często spotyka się tabliczki o zakazie wnoszenia i spożywania tego owocu.

No Durian!

Tak więc nasze kulinarne przeżycia stają się coraz bogatsze, a doświadczenia związane z tym co i gdzie się je w krajach azjatyckich rosną w siłę. O innych, nowych odkryciach lub ciekawostkach kulinarnych będziemy jeszcze pisać w miarę postępów podróży. Zapraszamy.
A póki co prosimy o kliknięcie w brzuszek Pajacyka (menu z prawej strony ekranu) aby zapewnić w ten sposób posiłek niedożywionemu dziecku z Polski, których ciągle jest bardzo wiele.