Adios Rossija

Wyprawa do Ust Barguzin miała być prosta jak konstrukcja cepa z narodowej flagi Rosji. Niestety jak wszystko w tym kraju miała mieć rosnący z biegiem czasu stopień skomplikowania. Po prostu ostatnie dni w tym kraju musiały zaznaczyć się tak byśmy o Rosji łatwo nie zapomnieli 🙂
Statek, który kursuje na odcinku Hużir – Ust Barguzin w poniedziałki i piątki zniknął bez śladu. No może nie tak do końca. Najpierw już w sobotę pewne źródła doniosły, że wysłużona łajba akurat w piątek (czyli w ostatnim rejsie przed tym na który mieliśmy się zabrać) dokonała żywota. A ponieważ statków nie kupuje się w sklepie na rogu więc na poniedziałek kolejnego statku nie uda się zmontować. Potem w niedzielę zasięgaliśmy języka u różnych osób i otrzymaliśmy pokrzepiającą informację, że statek w poniedziałek płynie tak jak miał płynąć, czyli o 17:20 zabiera pasażerów i chodu na wschodni brzeg Bajkału. Ale ponieważ ta informacja wydała nam się zbyt piękna zasięgaliśmy dalej języka od tambylców. Tamci natomiast uparcie twierdzili, że statek „Rakieta” (jakże stosowna nazwa!) owszem może i popłynie, ale raczej w kierunku pionowym i to bynajmniej nie do góry 😉 Ostatni rejs bowiem zakończył się po paru kilometrach od brzegu i tyle trasy okazało się stanowczo za krótko by pasażerowie wyrazili z tego zadowolenie. Potem były już tylko różne sprzeczne informacje. Daliśmy jednak wiarę tym, które mówiły, że wynaleziono jakiś nowy statek, który popłynie zamiast nieszczęsnego poprzednika. Targały nami jednak jeszcze inne wątpliwości: gdzie ten statek ma zacumować i skąd dokładnie zabiera pasażerów? To pytanie zdało się przerastać każdego. Wszystkie jednak znaki na niebie, ziemi i twarzach pytanych osób wskazywały na jedną z plaż hużirskich. Znowu daliśmy wiarę choć jakoś trudno nam było uwierzyć, że na tej niewielkiej plaży w dodatku w niezbyt głębokiej wodzie może zacumować coś większego niż jakaś motorówka lub ponton 🙂
Bieganie w ostatniej chwili po długich i górzystych nabrzeżach z ciężkimi plecakami było mało zachęcającą perspektywą więc ustaliliśmy, że przybędziemy odpowiednio wcześnie i będziemy czekać na odpowiedniej wysokości nabrzeża, wypatrując napływającego statku po czym udamy się tam gdzie będzie chciał zacumować. W dodatku stwierdziliśmy, że taki ważny środek komunikacji musi być gdzieś zareklamowany stosowną tabliczką, przynajmniej informującą, że to nie statek widmo tylko regularna łajba pływająca w takie i takie dni, godziny itd. Gdyby okazało się, że „Rakieta” nie ma następcy i żaden statek się jednak nie pojawi Plan B wyglądał tak, że we wtorek z rana wracamy do Irkucka i czymkolwiek się da jedziemy w kierunku Mongolii bo zostanie już tylko kilkadziesiąt godzin do wygaśnięcia naszej rosyjskiej wizy. Zaczęło się więc robić gorąco 😉
W poniedziałek pożegnaliśmy więc urokliwe miejsca Hużiru wędrówkami po wiejskich drogach oraz pobliskich lasach.

Huzir

Potem udaliśmy się na plażę, gdzie z piwem w ręku trenowaliśmy cierpliwość J Jak przystało na rzetelną rosyjską informację turystyczną w żadnym miejscu plaży nie było choćby jednego znaku czy tablicy dającej choć cień nadziei, że tutaj przypływa jakiś statek, który odbywa kursy na drugą stronę jeziora. Zbliżała się godz. 17:00 a na horyzoncie nie było widać nie tylko żadnej „Rakiety”, ale nawet żadnej stacji „Bajkonur”. Poza tym niebo stawało się coraz czarniejsze więc po głowie chodziły nam wizje burzy z piorunami i trójkątów bermudzkich pochłaniających statki niczym czarne dziury w przestrzeni kosmicznej. Jedynym pocieszeniem stało się to, że na brzegu plaży pojawiło się w jednym miejscu dwoje Francuzów obładowanych plecakami a w innym miejscu Austriak z równie dużym bagażem. Po wymianie doświadczeń i obaw potwierdziło się, że na statek czekają również inni. No i wreszcie po długim oczekiwaniu pojawiła się… nieeeee… nie łajba tylko solidna ulewa. Szybka zmiana strojów i ratowanie bagażu pod zacumowanym pontonem zapewniła niewielką ale zawsze jakąś ochronę przed przemoczeniem wszystkiego w tzw. „gnój” 😉 Sytuacja trwała tak do godziny 19:00 (sic!) gdy wreszcie pojawił się wyczekiwany statek. Nie wiemy jakim cudem, ale zacumował na tyle blisko, że po wypuszczonych z pokładu schodkach dało się wejść bez brodzenia w zimnej wodzie Bajkału. Wreszcie o 19:10 czyli z niemal 2-godzinnym opóźnieniem ruszyliśmy. Uff…

Droga do Ust Barguzin trwała 4 godziny, co oznaczało, że na miejscu będziemy dopiero przed północą, a nie mieliśmy przecież „zaklepanego” żadnego noclegu. Statek pruł jak szalony, tnąc wzburzone fale Bajkału. Chwilami wylatywał w powietrze jak strzała unosząc się niemal nad powierzchnią co przez pierwsze kilkanaście minut wzbudzało zachwyt rozbawionych ludzi, ale potem zmieniło się w niepokojące milczenie. Osoby o słabych nerwach mogły naprawdę nabawić się wrzodów żołądka bo łajbą miotało na prawo, lewo, w górę i dół tak, że wnętrzności przemieszczały się po całym organizmie. Mieliśmy tylko wątłą nadzieję, że to norma i za sterami nie stoi jakiś radziecki kosmonauta tylko wprawny sternik. Po pewnym czasie statek się nieco ustabilizował, a i pasażerowie nieco już przywykli do atrakcji przemieszczania ciał w rytm uderzeń statku o wodę. Wreszcie zgodnie z kalkulacjami w całkowitej ciemności dotarliśmy na miejsce. Nie był to żaden port jak należałoby się spodziewać po tego typu kursie, ale jakieś miejsce przeładunkowo-załadunkowe pełne hałd węgla i dźwigów. W dodatku nie było nigdzie żadnych środków lokomocji oprócz paru umówionych wcześniej samochodów, które czekały na przypływających członków rodzin i turystów. Wizja maszerowania nie wiadomo jak daleko w całkowitej ciemności nie była zachęcająca więc po kilku szybkich rozmowach z kierowcami udał nam się załapać na kurs jakimś furgonem, którego kierowca zaoferował podrzucenie nas do jakiejś najbliższej gościnicy. Strzał był trafiony w dziesiątkę, bo trafiliśmy do nowowybudowanego małego hoteliku, którego cena jak na warunki rosyjskie była bardzo umiarkowana i co najważniejsze zapewniał przyzwoite warunki sanitarno-łazienkowe. Korzystając z uprzejmości recepcjonistki wpisaliśmy się na marszrutkę do Ułan-Ude na następny dzień na godz. 14:00. Rano wyruszyliśmy na rekonesans wschodnich wybrzeży Bajkału a raczej wioski Ust Barguzin bo jak się okazało wody miała dosyć, ale były to jedynie jakieś rozlewiska Bajkału. Aż dziw, że wpłynął w nie statek, którym przypłynęliśmy. 

 

Ust-Barguzin

 

Wioska okazała się nudna jak flaki w oleju. Poza miejscowym sklepem, który przypominał o tym, że w latach siedemdziesiątych w niektórych miejscach na ziemi czas stanął w miejscu (liczy się na liczydłach, a asortyment to mydło i powidło rodem z GS’u) w wiosce nie było kompletnie nic ciekawego.

 

Sklep

 

Śniadanie przyrządzane na bazie produktów zakupionych w tym sklepie zorganizowaliśmy sobie na rogu piaszczystych ulic siedząc na stosie desek rzuconych przed czyimś gospodarstwem. I tu niespodzianka. Zatrzymał się przy nas człowiek jadący na rowerze i zapytał najpierw po rosyjsku, a potem po angielsku czy nie wygodniej byłoby zjeść u niego w kuchni niż na tych deskach J Skorzystaliśmy z oferty i po kilkuset metrowym spacerku pojawiliśmy się w chacie człowieka, który okazał się być najmującym miejsca dla turystów. Miał szerokie kontakty (stąd jego angielszczyzna), a także był w Polsce gdzie jak powiedział ma znajomego artystę w Krakowie. Reszta czasu do odjazdu marszrutki spełzała na leniwym obserwowaniu jak wygląda życie na nadbajkalskiej wsi. Widoki ludzi pracujących w położonym nieopodal naszej gościnicy „rybokombinacie” czy chwiejnym krokiem spacerujących starszych kobiet doskonale podsumowywały wyobrażenia o rosyjskiej wsi na głębokiej Syberii.

 

Rybokombinat

 

Uliczka Ust-Barguzin

 

Kozy Ust-Barguzin

 

Droga do Ułan-Ude w marszrutce okazała się równie atrakcyjnym przeżyciem jak wcześniejsza podróż statkiem-widmem. Trasa, którą mieliśmy pokonać wynosiła 260 km więc nie wydawała się niczym wielkim. Ale to było przeświadczenie mocno złudne. Matuszka Rossija musi przecież godnie pożegnać turystów. Okazało się, że więcej niż połowa tej trasy to kompletne bezdroża. Jechanie rosyjskim furgonem w ciasnym wnętrzu bez klimatyzacji po kompletnie zrytych piaszczystych i kamienistych wybojach to horror. Camel Trophy przy takiej podróży wydawał się bułeczką z masłem. Przecież tam jadą jeepy dobrze wzmocnione i przystosowane do bezdroży. Tutaj marszrutka wiozła 12 osób a resory takiego auta mają chyba jakieś granice! Droga przez te wertepy była jak Męka Pańska. Wydawała się nie mieć końca. Trzepało nami na prawo i lewo, unosiły się tony kurzu, a bagaże zamocowane na dachu samochodu przeżywały testy wytrzymałościowe o jakich raczej nie mieli pojęcia producenci. Nic więc dziwnego, że dystans 260 km pokonywaliśmy 5 godzin. Mieliśmy tylko nadzieje, że z Ułan-Ude uda nam się szybko przedostać do granicy Mongolskiej i opuścić Rosję przed wygaśnięciem terminu ważności naszych wiz. Na dworcu w Ułan-Ude okazało się jednak, że to nie tylko Irkuck ma swoje „serwis-sienter” mocno zorientowane na zagraniczne podróże. Tutaj również bilety do Ułan-Bator można było nabyć jedynie w godzinach działania tej solidnej rosyjskiej instytucji. Pociąg do Ułan-Bator jechał o 6:55 czasu lokalnego a „serwis-sienter” zaczynał pracę od 8:00 (zamykał się o 19:00 a więc godzinę przed naszym przybyciem). Jedyna możliwość jaka pozostała to zakup biletów do stacji Nauszki (przed granicą z Mongolią) a potem wysiadka z pociągu i zakup biletu na dalszą część trasy do Ułan-Bator. Tak więc poczyniliśmy. Okazało się to nawet lepiej opłacalne niż zakup, którego dokonalibyśmy przez „serwis-sienter” bowiem co ciekawe do stacji Nauszki można było zakupić bilety na plackartnyj wagon (czyli dużo tańszy i jak pisaliśmy wcześniej dużo sensowniejszy) podczas gdy do Ułan-Bator można kupować jedynie bilety „kupe”. Tak więc oszczędziliśmy trochę grosza i po dzielnym przenocowaniu na niewygodnych blaszanych krzesłach poczekalni (skonstruowanych tak przemyślnie by żaden czekający przypadkiem nie miał szans na pozycję leżącą) rano weszliśmy w końcu do pociągu jadącego w kierunku Mongolii. Na stacji Nauszki pociąg ten jak się okazało stoi aż 6 godzin więc spokojnie zakupiliśmy bilety na dalszą część trasy do Ułan-Bator i skorzystaliśmy z jakiejś lokalnej jadłodajni oraz sklepu spożywczego by mieć co jeść w pociągu.

Nauszki

 

Udało nam się więc pozbyć wszystkich ostatnich już rubli by nie wieźć ze sobą dalej waluty, która w Mongolii mogła by już posłużyć jedynie w innym mniej biznesowym celu 😉 Zanim pociąg ruszył pasażerowie pociągu przeszli wszelkie możliwe kontrole celne, obowiązkowe wypełnianie papierków typu deklaracje celne itp. a także sprawdzanie paszportów.

 

Pociag do Ulan-Bator

 

Nasze wizy traciły właśnie ważność za kilka godzin więc był to już ostatni z możliwych dzwonek (a raczej w tym wypadku dzwon!). Tu ciekawostka: wypełniane pierwszego dnia naszej podróży w pociągu jeszcze na terenie Białorusi papierki wjazdowe do Rosji były obligatoryjne – inaczej nikt nas by stąd nie wypuścił. Dobrze, że zgodnie z radą Kamo (patrz wpis do blogu z pierwszego dnia podróży) każdy papier, bilet, potwierdzenie meldunku itd. zachowaliśmy jako, że jest w Rosji bardzo potrzebne i nie można tego wyrzucać bo nie wiadomo kiedy i do czego będzie potrzebne! J Wreszcie o godzinie 18:50 czasu lokalnego szarpnęły wagony i po następnych kilkudziesięciu minutach bezkresna ziemia naszych sojuszników została za naszymi plecami… Adios Rossija! Witaj Mongolio…

One Response to “Adios Rossija”

  1. Ewa Says:

    No, kochani, Wasza podróż nabiera rumieńców. bardzo barwne zakończenie pobytu w Rosji. Już mieliście dość ciekawie i niepokojąco. Wszystko dobre, co się dobrze kończy! C. Ala mówiła mi, że jeśli macie kontakt z jej studentką w Ułan Bator to pytajcie także o Chiny i ewentualne tam kontakty, bo ona jeździ często, jeśli dobrze zrozumiałam w celach handlowych, więc może może Wam dać jakiś instruktaż. Bardzo jesteśmy ciekawi wrażeń z pustyni, bądźcie pewni, że śledzimy Was przez cały czas, ucałowania i pozdrowienia oraz serdeczne życzenia wielu dobrze kończących się przygód!!!

Leave a Reply