Prawda jak oliwa…

Nie wiemy kiedy zasnęliśmy i kiedy minęła noc. Wyczerpanie po podróży było większe niż zazwyczaj. Starzejemy się? Z pewnością! Zwykle dzień rozpoczynamy jeszcze przed 6 rano, ale tym razem trzeźwość umysłu odzyskaliśmy przed 9. Może to wypoczynek spowodował, że większość wątpliwości w stosunku do El-Nido zniknęło wraz ze wschodem Słońca. Jak cudownie jest zobaczyć Słońce po tym, jak umknęło nam z Polski kilka miesięcy temu. Wczorajszy rój turystów wspaniała pogoda rozgoniła gdzieś po wyspach, a ich dzisiejszą liczebność można było określić jako turystyczny standard. Rekonesans po okolicy. Od tego zaczynamy zawsze pobyt w nowym miejscu. Co robić w okolicy, jaki środek transportu jest najtańszy? O to najlepiej pytać w piekarni czy w zakładzie pogrzebowym. Gdzie można kupić najsmaczniejsze owoce? Na to pytanie najlepiej odpowie pucybut na ulicy. Przecież wiadomo, że o najlepsze i najtańsze posiłki, nikt nie będzie pytać w knajpie 😉 To prawda znana każdemu. Znamy ją również i my. Posługując się tymi podstawowymi zasadami zorganizowaliśmy sobie czas na najbliższe 2 dni. El Nido to miasteczko, które zamyka jak klamrą skalisty cypel wchodzący w morze południowo-chińskie. Zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie miasteczka, na dwóch plażach, możemy podziwiać 2 zupełnie inne, wyjątkowo piękne widoki, które urzekają urokiem wielu pobliskich wysp wynurzających się z wód o idealnie rajskim kolorycie.

day6_1

day6_4

Oglądanie tych widoków z perspektywy niecałych dwóch metrów, to jednak było dla nas zbyt mało. Perspektywa żabia – nie do przyjęcia! Postanowiliśmy więc wspiąć się na groźne skały cypla, które górują nad całym miastem. Turystów na próżno pytać o możliwości wspinaczki. Według nich jak czegoś nie oferuje biuro, to takie coś zupełnie nie istnieje. Na szczęście lokalsi wiedzą jak można się tam wspiąć. Kilkanaście razy pytaliśmy o miejsce, w którym można rozpocząć marszrutę w górę. W końcu trafiliśmy. Nie oznaczony zupełnie szlak rozpoczynał się za jakąś  prywatną posesją, ale wcześniej należało jeszcze dotrzeć tam prawdziwym labiryntem dróżek, które często kończyły się ślepo kurnikiem, bądź chlewikiem…

day6_3


day6_2

Droga nie należy do łatwych. Jest właściwie nie oznaczona. Nie ma tam wydeptanej ścieżki. Mam wrażenie, że nikt tam nie wchodzi, ale nawet gdyby, to nie można na niej zostawić śladów, bo wiedzie ona wyłącznie przez ostre jak noże i twarde jak stal sterczące skały niebieskiego marmuru. Jedna chwila nieuwagi może zakończyć się tragedią, a małe pośliźnięcie szyciem pokaźnej rany. Warto było zaryzykować. Nam nic się nie stało, a widoki ze szczytu były niepowtarzalne. Dogadaliśmy się w kwestii ceny za wycieczkę łódką po okolicznych wysepkach. To właśnie tam będziemy spędzać jutrzejszy dzień. I jeszcze jedna dobra wiadomość. Kończymy już kiełbasę z Polski, więc może jutro pójdziemy na jakąś normalną kolację 😉

One Response to “Prawda jak oliwa…”

  1. Ala Says:

    Z tą kiełbasą to szkoda, my właśnie raczyliśmy się tatarem. Po tylu dniach z suchą kiełbasą chyba chętnie zjecie coś lokalnego. Zresztą przy takich widokach to i jedzenie schodzi na drugi plan :).
    Pozdrawiam

Leave a Reply