Deja Vu

Lot był niezwykle miły. Zasnęliśmy jeszcze przed startem. Nikt nie budził nas pod pretekstem karmienia, pojenia czy okrywania kocem. Jak to zrobiliśmy? Po prostu nie daliśmy im pretekstu, kupując w cenie biletu wyłącznie transport i bagaż. Jedyne, co udało nam się uzyskać bez dopłaty, to miejsca obok siebie, za gwarancję uzyskania których, normalnie trzeba zapłacić. Nie było łatwo. 100% obłożenia włącznie z Business Class. AirAsia – gratulujemy również. Spaliśmy jak nigdy przez 2/3 lotu. Był jednak moment… daja vu w środku nocy. Obudziły nas głośne rozmowy po polsku w samolocie. Pierwsza myśl – jesteśmy w samolocie do Paryża. NIE! Nic z tych rzeczy. No więc dokąd może lecieć grupa około 30 Polaków? Do pracy w Malezji?! Mając na uwadze silne zabiegi u nas rządzących o to, aby taka przyszłość niechybnie w Polsce nastała – mieściło nam się to w głowach. ALE NIE! Otóż co najbardziej nieprawdopodobne, okazało się prawdziwe. ONI LECIELI ODPOCZYWAĆ! Sami i na własną rękę. Może, jak w późniejszych rozmowach dowiedzieliśmy się, nie wszyscy byli do końca przygotowani i wiedzieli co będą robić, ale i tak duży PLUSIK! Bez przepłacania za usługi biur podróży i innych pośredników. Odważni i zdeterminowani Polacy z podniesioną głową opanowali liczebnie samolot! Tu chylę czoła Panu Cejrowskiemu, autorom i propagatorom strony swiat-pod-stopami.eu i wszystkim, którym idea krzewienia świadomości podróżniczej i „podnoszenia kwalifikacji” traperskich Polaków jest równie istotna. A na poważnie – oferta przelotów AirAsia pod nazwą – Je t’aime Paris – zrobiła swoje…
Wylądowaliśmy planowo. Leżymy sobie na chłodnej podłodze (na zewnątrz jest ok. 35 st.C) obok jakiegoś bistro w hali przylotów terminala i obserwujemy służby bezpieczeństwa i „szybkiego reagowania” lotniska.

day3_1

Młodzi chłopcy, wszyscy ok. 165 cm i o wadze przekraczającej czasem nawet 35 kg. Obwód pasa na oko tyle samo, ile idący obok Niemiec ma obwodu nadgarstka. Mogliby nosić zamiast służbowych pasów okazałe, niemieckie… bransolety 😉
Dalsza część dzisiejszej podróży już bez obfitego komentarza i specjalnych ciekawostek. Szybki prysznic na lotnisku w Kuala Lumpur i przesiadka do samolotu zmierzającego do Singapuru. Tu 4 godziny oczekiwania na połączenie do Manilii. Sklepy z elektroniką kuszą, ale omijamy je z daleka, bo przed nami przecież będzie Hong Kong. Dochodzi północ. Lot jest o 0:40 więc… to już będzie następny wpis 🙂

4 komentarze to “Deja Vu”

  1. admin Says:

    No właśnie. Lotniska azjatyckie to jest to! Wszystkie wygody (łącznie z VIP roomami i TV za free). Wi-fi czy prysznic to normalka. A na lotnisku we Frankfurcie za prysznic trzeba było płacić ciężkie Euro (oczywiście nie skorzystaliśmy, żeby nie nabijać kiesy europejskim zdziercom). O darmowym wi-fi też oczywiście można było tylko pomarzyć… Tak więc zazdrościmy! 🙂 No i gratki dla polskiego potopu (kiedyś przeżyliśmy szwedzki, potem radziecki), teraz niech się strzegą inni 😉

  2. Stona Says:

    Chłopaki jak czytam blog to przenoszę się do Was. Zazdroszczę wyjazdu i nawet na lotnisku chciałbym być z Wami 🙂 Z niecierpliwością czekam na więcej. Pozdrawiam z chłodnym podmuchem i śniegiem 🙂

  3. Adam Says:

    No, no widzę że język „giętki” więc będzie się czytało super. Tym bardziej, że Filipiny chodzą mi po głowie od jakiegoś czasu. Będzie się działo, coś czuję 🙂

    A propos lotnisk. Ciekawe, że te w krajach „trzeciego świata” jakoś mają bezpłatne wi-fi i sanitariaty (no może niezbyt czyste). Nawet w Adiss Abebie i na Zanzibarze dostęp do sieci pierwsza klasa i free, choć bording karty wypisywane ręcznie 🙂

  4. Darek Says:

    A u nas za oknem prawie -20 st.C. Będę z Wami podróżował i grzał się w myślach tym tropikiem, szczególnie jak rano po 6 w ciemną noc będę pomykał do pracy.
    Myślę, że ten trzeci świat mamy tylko w naszym wyobrażeniu. Wydaje mi się że pod wieloma względami to my stajemy się powoli trzecim światem.
    Będę śledził Wasze poczynania i podboje.
    Z sąsiedzkim pozdrowieniem,
    Darek

Leave a Reply