Jakarta – nadzieja na lepsze jutro Indonezji

Nasze pierwsze oderwanie się od stałego lądu poprzedzone było nocą spędzoną na singapurskim lotnisku. Nie było najgorzej. Warunków do spania nie było, ale i tak udało się zasnąć na prawie trzy godziny. Zanim jednak dojechaliśmy na lotnisko okazało się, że ostatnie metro na Changi Airport pojechało sobie dokładnie w momencie gdy wysiadaliśmy na stacji przesiadkowej. Chwilę później na wyświetlaczach pojawił się napis „No more MTR service. The last train departed.”. Nie byliśmy jedynymi, którzy zostali w ten sposób zaskoczeni. Była godzina 0:15 i na stacji kłębił się mały tłumek, który liczył jeszcze na cud w postaci jakiegoś dodatkowego zabłąkanego składu jadącego w kierunku lotniska. Przez chwilę nawet zabłysło światełko nadziei bowiem podjechało metro, które zatrzymało się na stacji, ale głosy z głośników wyraźnie oznajmiły „this train is not for boarding” i drzwi wagonów nawet się nie otworzyły. Trzeba było się ratować inną metodą dotarcia na Changi Airport. Jakby spod ziemi znalazł się wśród nas Sinagpurczyk jadący na lotnisko, który zaproponował nam wspólną podróż taksówką. Po dotarciu na „Budget Terminal” przemieściliśmy się jeszcze shuttle busem na Terminal nr 2, a potem po kolejnej przesiadce Sky Trainem na Terminal nr 1, bo właśnie z tego terminala następują odprawy linii Lion Air, którymi lecieliśmy. Tutaj po zlokalizowaniu naszych stanowisk odprawowych udaliśmy się by poszukać jeszcze jakiegoś dogodnego miejsca by uciąć krótki sen przed tym jak stanowiska rozpoczną odprawy. Znaleźliśmy miejsce na piętrze gdzie obok biur różnych linii lotniczych spało już kilku travelersów więc ułożyliśmy bagaże by mieć je pod kontrolą (czyli przygniecione górnymi częściami ciał ;-)) i wprost na podłodze w półsiedzących pozycjach zasnęliśmy do czasu otwarcia Lion Air. Trzy godziny „pół snu” otumaniły nas nieco, ale dzielnie udaliśmy się by odprawić nasze plecaki. Tutaj jednak czekała nas mała niespodzianka. Pani odprawiająca poprosiła nas o bilet potwierdzający termin opuszczenia Indonezji. Na taki wymóg nie byliśmy przygotowani, ponieważ żadne informacje dotyczące wiz indonezyjskich nie zawierały żadnych wzmianek o biletach wyjazdowych! Na nasze zapewnienia, że bilety mamy zarezerwowane, ale nie mamy ich wydrukowanych powiedziano nam, że bez wydruku się nie obędzie. Dziwna sprawa. Przecież byliśmy jeszcze w Singapurze a już zaczęto „się czepiać” procedur, które obowiązują (lub nie!) w Indonezji. Zaczął się więc wyścig z czasem. Najpierw by spreparować fikcyjny bilet (przecież nie wiemy jeszcze dokładnie dokąd i jakim środkiem transportu udamy się w następnej kolejności), a potem by jakoś go wydrukować. Ola dzielnie w tym czasie raz po raz atakowała stanowisko Lion Air z kolejnymi pytaniami i prośbami. Widać było, że obsługa ma już nas serdecznie dosyć i wreszcie po kolejnym ataku upór zwyciężył. Kazano nam wypełnić jakieś oświadczenie i wydano karty pokładowe  Na 10 minut przed zamknięciem odpraw dotarliśmy do właściwego gate’u. Uff…
Lecąc nad różnymi małymi wyspami znajdującymi się na północy Indonezji widać było przede wszystkim uprawy na zalanych polach ryżowych i mnóstwo instalacji do połowów oceanicznych. Po wylądowaniu w Jakarcie odprawa przeszła wyjątkowo gładko i zarówno wiza „on arrival” jak i odprawa paszportowa odbyła się błyskawicznie i bez problemów. W razie pytań o bilet wyjazdowy z Indonezji mieliśmy już przygotowane gotowe rezerwacje do wydruków, ale nikt o takie dokumenty nawet nie poprosił. Kolejny raz okazuje się, że niektóre służby starają się być nadgorliwe i niepotrzebnie psują krew turystom 😉
Jakarta powitała nas mimo wczesnej pory ciężkim, gorącym i wilgotnym powietrzem. Lotnisko było czyste, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że to jedno z nielicznych miejsc w tym mieście, które mogą się tym pochwalić. Dalej już miało być tylko coraz brzydziej i brudniej. Zakupiliśmy bilety na shuttle bus do dworca kolejowego Gambir znajdującego się w centralnej części Jakarty i po kilkunastu minutach czekania ruszyliśmy w drogę. Autobusy w Jakarcie nie jadą od razu do celu tylko zatrzymują się wszędzie tam gdzie mogą znaleźć się jacyś pasażerowie a „naganiacz” okrzykami i wędrówkami wokół autobusu szuka kolejnych chętnych. Tak dzieje się niemal bez przerwy, aż autobus „pęka w szwach”. Tak więc zanim autobus ruszył na dobre to mogliśmy jeszcze oglądać kolejne dziwne miejsca do których „zwijał” autobus. Nawiasem mówiąc autobusy miejskie w Jakarcie wyglądają jak cuda techniki wyklepywane ręcznie w garażu. Trudno powiedzieć jakie czasy pamiętają. Karoseria jest nierówna, lampy wyglądają jakby były wpasowywane „na siłę”, lakier wygląda jak ręcznie kładziona pędzlem farba olejna, nie posiadają drzwi (ponieważ ludzie wsiadają w biegu). Wewnątrz pojazdu układ kierowniczy ciasno wciśnięty między kolanami kierowcy jest niczym nie osłonięty a z mechanizmów spoziera rdza. Do tego często zdarzają się przypadki „odpalania na pych”, których byliśmy świadkami (dzieci pchające autobus, po czym wskakujące do niego w biegu).

Autobus Jakarta

Na dworcu Gambir zaatakowały nas tłumy taksówkarzy i tuk-tukarzy oferujących swoje usługi. Mimo zmęczenia, niewyspania, gorąca, potu itd. odparliśmy wszystkie te ataki i z ciężkimi plecakami udaliśmy się w kierunku ulicy gdzie znajdują się guesthousy.
Chodzenie ulicami Jakarty jest niebezpieczne i trzeba być ostrożnym gdzie stawia się stopy, bowiem chodniki są dziurawe jak ser szwajcarski, a pod płytami płyną rynsztoki pełne ścieków i śmieci więc łatwo o „wypadek”. Po dotarciu do pierwszych guesthousów okazało się, że ceny za noclegi są niemal dwukrotnie wyższe niż te, które opisywane były w przewodnikach jeszcze trzy lata temu. Ale do takiego stanu zdążyliśmy się już przyzwyczaić w innych miastach Azji więc zaskoczenia nie było. Zaskoczeniem był jedynie standard guesthousów. O ile spodziewaliśmy się, że same pokoje będą brudne i ciemne to same guesthouse okazały się być tak zaniedbane i zapuszczone, że aż trudno uwierzyć, że obsługa nie przykleja się do ścian lub mebli, które pamiętają chyba wszystkie możliwe wysypiska. Najdziwniejsze było jednak to, że obsługa pokazująca warunki zakwaterowania za każdym razem była w pewnym sensie nawet dumna z tego co prezentowała 🙂 Pourywane klamki, odrapane ściany, poklejone od brudu podłogi, zwisające na gołych drutach żarówki, drewniane lub metalowe obdrapane prycze niczym w więziennych celach w półmroku jaki panował i kręcący się (całe szczęście!) wentylator. Po obejrzeniu kilku takich miejsc i negocjacjach cenowych zdecydowaliśmy się w końcu na najsensowniej wyglądający w pułapie cenowym, na który mogliśmy sobie pozwolić. Na dachu tuż obok pokoju widać było myjącego się w spływających strugach z kanalizacji szczura. Ale i tak były to warunki lepsze niż to co widzieliśmy wcześniej.

Szczurek

10-milionowa Jakarta jest dla mieszkańców Indonezji tym czym dla Polaków był Zachód w okresie sowieckim. Przybywają tu tłumnie w poszukiwaniu swojego szczęścia widząc w stolicy swoją szansę na poprawę bytu. Jakarta jest więc zatłoczona, brudna, głośna a do tego bardzo zanieczyszczona spalinami pojazdów, które zalewają każdą ulicę miasta. Do tego dochodzi głośny ryk wydobywający się z tłumików motocykli i śmiesznych trójkołowych tuk tuków. Podejrzewamy, że kierowcy albo przepalają te rury jakimś niskiej jakości paliwem i jeżdżą z podziurawionymi układami wydechowymi, albo celowo je rozszczelniają by podnieść poziom hałasu jaki wydają na jezdni by zwracać na siebie uwagę.

Ulica w Jakarcie

Wychodzi z tego jeden wielki ryk i smog, który w gorącu jakie tu panuje jeszcze bardziej męczy i zniesmacza. W wielu miejscach miasta płyną kanały pełne śmieci i ścieków, a zapach który się z nich unosi jest łatwy do przewidzenia. Na ulicach pełno jest straganów i przewoźnych budek z indonezyjskim jedzeniem, na które nawet nie byliśmy w stanie się dłużej patrzeć. Suszone ryby, jajka, jakieś kawałki mięs leżące nie wiadomo jak długi czas za szklanymi brudnymi szybkami w czterdziestostopniowym upale wywołują w najlepszym wypadku niechęć. Do tego dochodzi ogromny uliczny bałagan, mnóstwo garnków, szmat i kartonów wprost na słońcu lub pod zawieszonymi foliami.

Ulica w Jakarcie 2

Głównymi atrakcjami turystycznymi Jakarty, które możemy polecić są meczet Mesjad Istiqlal, katedra katolicka, Pomnik Narodowy oraz dzielnica Kota.
Meczet Mesjad Istiqlal jest największym meczetem w całej Południowo-Wschodniej Azji. Jego ogrom rzeczywiście robi wrażenie, chociaż sama architektura ma w sobie coś kompromisowego pomiędzy tradycyjnymi meczetami, a nowoczesnymi blokowiskami. Oczywiście ażurowe, przewiewne ściany są tutaj podstawą i nadają typowego muzułmańskiego klimatu. W ogromnym wnętrzu znajdują się nawet monitory LCD dla tych, którzy znajdują się w tyle pomieszczenia. W okresach szczytowych na modlitwy przychodzi tutaj ponad 25 tys. muzułmanów.

Masjid Jakarta

Tuż po przeciwnej stronie drogi od głównego wejścia do meczetu znajduje się ogromna katedra katolicka wybudowana w 1901 roku w miejsce poprzedniej katedry, która nie wytrzymała próby czasu. Katedra jest bardzo interesująca architektonicznie i posiada bardzo ładne wnętrza, których mogłyby pozazdrościć niektóre europejskie kościoły.

Katedra Jakarta

Pomnik narodowy – Monas znajdujący się w centrum Jakarty jest doskonałym miejscem widokowym na to miasto. Wysoki na 132 metry, zbudowany w formie ogromnego znicza, zakończony jest rzeźbieniami w kształcie płomieni, które pokryte są 35 kilogramami złota. Budowę tego pomnika zakończono w 1975 roku.

Monument Jakarta

Poza centrum w zasadzie na uwagę zasługuje jeszcze dzielnica Kota, której centralne miejsce zajmuje rynek Taman Fatahillah. Widać tutaj pozostałości kolonialnego XVII i XVIII-wiecznego budownictwa holenderskiego. Ale prawdę mówiąc poza muzeami znajdującymi się wokół rynku nie ma tutaj za wiele do zobaczenia. Można udać się na północ w kierunku portu Sunda Kelapa, w którym mimo dawno już upadłej prosperity ciągle widać ruch przeładunkowy. W porcie stoją stare jak świat drewniane odrapane z farby statki przy których ciągle ciężko pracują ludzie. Widok jest tutaj raczej przygnębiający jako, że widać tutaj jak na dłoni biedę i brud panujący wszędzie dookoła. Nad betonowymi brzegami portu mnóstwo jest slumsów a śmieci wysypywane są wprost do wody.

Sunda Kelapa

Idąc pomiędzy Kotą a Sunda Kelapą przechodziliśmy pod wiaduktem pod którym mieszkają setki, a może tysiące ludzi w zaaranżowanych przez siebie mieszkaniach z dykty, kartonu, w niektórych miejscach wprost na ziemi stoją stare rozklekotane meble stanowiące granice mieszkań różnych rodzin. Do tego dochodzą oczywiście zapachy ścieków i śmieci, które długo nie pozwalają zapomnieć o panujących tutaj warunkach.
Ciekawostką, która nas zaskoczyła w Indonezji są rozwiązania związane z koleją. Tory prowadzone są wprost poprzez ulice i w niektórych miejscach przebiegają po nieistniejących w zasadzie wiaduktach, tzn. tory wiszą bez podkładów tuż nad ciasną drogą. Dworce kolejowe (np. Pasar Senen) znajdują się przy drodze tuż za płotem a tory kolejowe przecinające drogę zamykane są po prostu dużymi metalowymi bramkami. W dodatku na torach rozkładają się handlarze ze swoimi kramikami; gdy pociąg rusza z dworca rozlega się dzwonek, otwierane są bramy, żeby pociąg mógł przejechać, a handlarze zwijają swoje manele by zaraz po tym jak pociąg przejedzie rozkładać się znowu 🙂

Tory na ulicy - Jakarta

Spędzenie w Jakarcie więcej niż 2-3 dni nie ma raczej większego sensu. Mało przyjazne miasto, w którym tłok i bród mocno daje znać o sobie, szybko staje się męczące. Z Jakarty będziemy teraz przemieszczać się na wschód Javy. Wyspa Java ma około 1000 km długości a Jakarta znajduje się na samym zachodzie więc zanim przedostaniemy się na kolejną wyspę Indonezji – Bali – mamy spory dystans do pokonania. Tym bardziej, że chcemy zobaczyć wiele ciekawych miejsc w centralnej i wschodniej części Javy. Są tu bowiem ogromne, wciąż aktywne wulkany a także świątynie starsze niże te, które znajdują się w Angkor Wat. Ale o tym będziemy donosić w następnych wpisach naszego blogu.

Tymczasem prosimy o kliknięcie w brzuszek Pajacyka aby zapewnić w ten sposób posiłek niedożywionym dzieciom z Polski.

Kilka porad praktycznych:
Zakwaterowanie: Najwięcej guesthousów znajduje się na ulicach Jalan Jaksa i Kebon Sirih Barat. Ceny rozpoczynają się od 80 tys. ruppiah w górę.
Jedzenie: Nie polecamy lokalnego jedzenia więc jedyną radą jakiej możemy udzielić jest przyrządzanie posiłków samodzielnie z zakupionych w sklepie produktów (koniecznie w sklepie z klimatyzacją). Można też skorzystać z jednej z sieciowych restauracji, które znajdują się na dworcach kolejowych i w ścisłym centrum Jakarty. Poziom czystości pozwala na spożywanie bez większych rozterek, a ceny są na przyzwoitym poziomie.
Transport: Po mieście najlepiej poruszać się pieszo. W ścisłym centrum odległości są do pokonywania „na nogach”. Jeżeli chcemy udać się w inną część miasta to najlepiej skorzystać z tuk tuka, ale cenę ustalić z tuk-tukarzem zanim wsiądziemy. Dobrym i sprawdzonym rozwiązaniem jest też przemieszczenia się w inną część Jakarty zwykłym pociągiem by stamtąd dalej przejść pieszo. Cena za bilet na pociąg w ramach dworców Jakarty wynosi nie więcej niż 2 tys. ruppiah.

7 komentarzy to “Jakarta – nadzieja na lepsze jutro Indonezji”

  1. Ewa Says:

    Jak dla nas, Europejczyków, oba kraje leżą blisko siebie a miasta tak różne, dlaczego tak odmienny pozim rozwoju osiągnęły; to dla mnie zagadka, myślę, że kontrast tym bardziej powiększył niechęć do Jakarty, choć nawet bez porównania szczury za oknem są po prostu obrzydliwe, dlaczego taki brud nawet w miejscach przeznaczonych dla turystów? Dziwne… Pozdrawiam i czekam na wieści z naszej wytęsknionej wyspy – Bali 🙂

  2. Luthien Says:

    Uff. Udało mi się w końcu przeczytać wszystkie wasze wpisy 😀 zajęło mi to kilka ładnych dni, bo wiadomo, że nikt nie siedzi przed komputerem 24h na dobę. [zwłaszcza podczas sesji na prawie]. Chciałam napisać, że zazdroszczę wam przeokrutnie. Sama marzę o takiej podróży, , ale bym chyba musiała wygrać w totolotka albo zarobić mnóstwo pieniędzy! 🙂 wasze wpisy są wspaniałe, czasami aż czułam jakbym sama tam z wami była. No i te zdjęcia. Ah. Moim marzeniem jest Tajlandia [z tych wszystkich krajów, które zwiedziliście to to tak ‚naj najbardziej’ ] i wierzę że musi mi się udać kiedyś tam polecieć/pojechać/popłynąć etc. Jedna rzecz mnie zastanawiała, kilkakrotnie wspomnieliście, że ta podróż nie jest aż tak droga jakby się to mogło wydawać. Czyli w takim razie ile na nią tak szacunkowo przeznaczyliście? Oczywiście jak nie chcecie na to pytanie odpowiadać to zrozumiem [bo to dosyć niezręczny temat]. Czekam z niecierpliwością na następny wpis i pozdrawiam :*

  3. Ewa Says:

    a czemu to taka cisza???? jesteśmy ciekaw!!!

  4. Magda Says:

    Przeczytałam wszystkie Wasze wpisy, które przenosiły mnie w miejsca, które zwiedzacie i ….. czekam na jeszcze.
    Błagam – piszcie, bo w Polsce śnieg i zimno – a Wasz blog działa lepiej niż gorąca herbata.
    Pozdrawiam
    Magda.
    P.S. Mam nadzieję, że nic złego się Wam nie przytrafiło?
    M.

  5. admin Says:

    Dziękujemy Magda za miłe słowa! Oczywiście, że będziemy się starać na bieżąco relacjonować, ale mamy w tej dziczy spory problem z dostępem do sieci. Właśnie staramy się nadrabiać zaległości 😉 Pozdrawiamy i witamy w gronie aktywnych czytelników naszych przygód! Zachęcamy do dalszego komentowania na blogu 🙂

  6. admin Says:

    Hej Luthien, Dziękujemy za miły komentarz! Jeśli chodzi o wyjazd to polecamy jednak bardziej egzotyczne kraje niż Tajlandia (ten kraj jest mocno zorientowany na turystykę i mało już ciekawych spokojnych miejsc), może być Kambodża lub Indonezja 🙂 Jeśli chodzi o koszty to naprawdę nie jest to żaden majątek. Napiszemy o tym na priva. Pozdrawiamy, witamy w gronie czytelników i zachęcamy do dalszych komentarzy! 🙂

  7. admin Says:

    Ewa, już staramy się nadrabiać zaległości. W tej totalnej dziczy brak jest sieci niestety… Pozdrawiamy serdecznie!

Leave a Reply