Spływ Mekongiem z Huay Xai do Luang Prabang

Następnego dnia, zgodnie ze wskazaniami szefowej guesthouse’u w którym kupowaliśmy bilety, o 8.30 w pełni gotowi do dalszej drogi odmeldowaliśmy się w miejscu zbiórki. Tego dnia obudziła nas tropikalna ulewa, więc trochę się martwiliśmy, jak w takich warunkach płynąć łódką, ale na szczęście deszcz był bardzo intensywny ale też krótkotrwały.
Oprócz nas było jeszcze kilka osób czekających na łódkę. Wiedzieliśmy, że o 9.00 zostaniemy zabrani przez tuk tuka do portu (a raczej miejsca z którego wypływają łódki) więc mieliśmy jeszcze czas na poranną kawę. Parę minut po 9-ej nadal nic się nie wydarzyło, nikt się nie ruszył z miejsca, więc trochę zaniepokojeni spytaliśmy szefową czy pamięta, że my czekamy na łódkę do Luang Prabang, na co spokojnie odpowiedziała, że oczywiście że pamięta, żebyśmy usiedli i cierpliwie czekali i o nic się nie martwili, bo ona ma sytuację pod kontrolą. Tym samym zrozumieliśmy, że laotańskie poczucie czasu, a raczej zupełny jego brak, będą nam towarzyszyć na każdym kroku 🙂 OK, usiedliśmy więc grzecznie i po mniej więcej kolejnej godzinie podjechał tuk tuk który zabrał nas na nabrzeże. Nawet już się nie złościliśmy, że znów bez sensu przesiedzieliśmy półtorej godziny, szkoda tylko było tego zrywania się o świcie, podczas, gdy spokojnie można było jeszcze dospać 🙂 Okazało się, że łódka ma odpływać o 11.00, tym większe było nasze zdziwienie, skąd pomysł, żeby zbiórkę organizować o 8.30. Ale też bardzo szybko przekonaliśmy się, że godzina odpłynięcia łódki jest mocno orientacyjna, ponieważ jeszcze długo po 11-ej dosiadali się kolejni pasażerowie.
Łódka „slow boat” to urządzenie przeznaczone do przewozu ok. 80 osób. Na pokładzie ustawione są w rzędach dwuosobowe drewniane ławki, ale ponieważ chętnych na tę trasę jest bardzo wielu, to pasażerów jest dużo więcej i zajęty jest każdy kawałek podłogi.

img_7577

My siedzieliśmy na ławce a ponieważ w cenie naszego biletu była również poduszka to dodatkowo mieliśmy miękko (po kilku godzinach podróży doceniliśmy rolę poduszek na twardych, drewnianych ławkach). Wreszcie łódź ruszyła, co prawda z niemal dwugodzinnym opóźnieniem, ale na nikim nie robiło to najmniejszego wrażenia. Widać turyści też bardzo szybko przyzwyczajają się do laotańskiej punktualności i dosyć niezobowiązująco traktują ustalone godziny. Rozpoczęliśmy więc nasz zaplanowany na dwa dni spływ Mekongiem, którego celem było Luang Prabang – dawna stolica Laosu.

img_7650

Nie zdążyliśmy się nacieszyć widokami, jakie roztaczały się naokoło, gdy łódź zaczęła wydawać dziwne dźwięki, a na koniec silnik zgasł. Jak się okazało właśnie dokonał swojego żywota! Na wiosłach udało się załodze dopłynąć do brzegu, gdzie przez ponad godzinę, w narastającym upale czekaliśmy na kolejną łódź, do której mieliśmy się przesiąść. Wreszcie nasze wybawienie pojawiło się na horyzoncie. Łódź okazała się znacznie mniejsza, ale co tam! Jeśli sprawna, to najważniejsze. Przesiadaliśmy się przez burty z łodzi do łodzi. Bagaże latały nad głowami, ludzie się tratowali, chcąc zająć jedno z niewielu miejsc siedzących na „nowej” łodzi.

img_7531

img_7570

My zdecydowaliśmy się nie walczyć o miejsca, ponieważ uznaliśmy, że podłoga jest dużo wygodniejsza i daje możliwość przyjęcia pozycji leżącej. Po zmianie łódek podróż odbyła się bez dodatkowych, nieprzewidzianych atrakcji, ale kapitan musiał bardo szybko płynąć, żebyśmy zdążyli dotrzeć do wioski, w której był przewidziany postój na nocleg, przed zmrokiem. Podczas tego odcinka drogi mieliśmy okazję podziwiać piękne widoki roztaczające się wokół Mekongu – niemal tropikalne lasy, ogromne, budzące grozę skały i gdzieniegdzie pojawiające się na brzegach wioski laotańskie.

img_7671

To widok niesamowity – cała wioska to dosłownie kilka trzcinowych chałup na palach, a na brzegu rzeki mężczyźni wyciągają z sieci złowione ryby, a kobiety robią pranie i myją włosy (choć Mekong jest tak gliniasty i brudny, że trudno mówić o praniu i myciu w nim czegokolwiek!). Niestety w Laosie bardzo szybko robi się ciemno, więc koło 18-ej była w zasadzie już czarna noc, a my nadal płynęliśmy, za jedyne oświetlenie łódki mając ręczną latarkę, trzymaną w okolicach dzioba przez kogoś z załogi. Na szczęście udało się nam cało dotrzeć do wioski, w której mieliśmy spędzić noc – Pak Beng.
Oczywiście zatrzymują się tam na noc wszystkie łodzie płynące z Huay Xai do Luang Prabang i odwrotnie, więc cała wioska, którą stanowi jedna ulica o długości nie więcej niż 500 metrów, jest gęsto usiana guesthousami, restauracjami, kawiarniami itp. Dosyć szybko znaleźliśmy guesthouse, w którym zdecydowaliśmy się zostać i na szczęście nie szukaliśmy dalej, bo jak tylko odebraliśmy klucze od pokoju, natychmiast znowu lunął rzęsisty deszcz.
Następnego dnia rano, gdy wyszliśmy na taras naszego guesthouse’u, powitał nas niesamowity, podeszczowy widok na Mekong.

img_7645

W tej miłej scenerii wypiliśmy kawę (oczywiście lao coffee) i ruszyliśmy z powrotem do łódki.
Tego dnia pogoda była znacznie gorsza – było zimno i wiał silny wiatr. Po godzinie podróży w takich warunkach, zdecydowaliśmy się na wybór miejsca znacznie głośniejszego ale cieplejszego – czyli przy silniku. Było strasznie głośno (co na szczęście trochę łagodziły korki w uszach) a zapach paliwa męczył, ale było ciepło i tylko to się liczyło 🙂 Jak się okazało do wszystkiego można się przyzwyczaić, bo nawet nie wiemy kiedy zasnęliśmy w tych warunkach i obudziliśmy się mniej – więcej godzinę przed Luang Prabang, akurat, kiedy przepływaliśmy koło znanej, wydrążonej w skale, świątyni buddyjskiej, do której przypływają tłumy wycieczkowiczów. Groty Pak Ou są wydrążone w miękkiej, wapiennej skale. W grotach znajduje się galeria około 300 posągów Buddy.

img_7720

Wreszcie, po dwudniowym rejsie z przygodami, około godz. 16-ej dotarliśmy do Luang Prabang. Będziemy chcieli bliżej poznać to bardzo żywe i mieniące się blaskiem Mekongu miasto i poddać się jego malowniczemu nastrojowi…

Leave a Reply