See ya, China!

Po dobrze spędzonym czasie w przepięknym Dali i jego okolicach zgodnie z planem wyruszyliśmy na południe Yunnan by tu pożegnać się z Chinami i wkroczyć do Laosu.
Podróż do granicy z Laosem zaplanowaliśmy przez Jinghong oraz Menglę. Plan był dość przejrzysty: najpierw sleeping bus z Dali do Jinghong (ten, którego udało nam się „namierzyć” by nie wracać z powrotem do Kunmingu), a potem po jednym lub dwóch dniach spędzonych w tym mieście, inny lokalny autobus z Jinghongu do Mengli i po nocy spędzonej w Mengli rano udać się do jedynego w tym rejonie chińsko-laotańskiego przejścia granicznego.
Sleeping bus z Jinghongu okazał się być typowym lokalnym transportem, gdzie na kolejnych przystankach poupychano kolejnych przedstawicieli lokalnej społeczności, by potem przez noc po sporych nierównościach trasy jaką pokonywał autobus w półśnie podskakiwać do rana w pozycji leżącej 🙂
Rano po wyjściu po przebyciu tych 450 km na południe Yunannu okazało się, że zgodnie z naszymi prognozami omal nie przewróciła nas fala upału. W prawdzie odległość 450 km wydaje się niezbyt dużą, ale dla pogody jak się okazuje ma to niebagatelne znaczenie. W porównaniu do 20-stopniowego Dali, 32-stopniowe powietrze z pełnym słońcem nad głową spowodowało, że jedyne długie rękawki, które używaliśmy w Dali poszły na dno plecaka i nie zamierzamy do nich wracać 😉
Jinghong nie jest zbyt znanym miejscem w Chinach i w zasadzie nie ma tu żadnych typowo travelerskich guesthousów. Lonely Planet rekomenduje tu kilka miejsc noclegowych, ale są to raczej mizerne „nory” zaadoptowane na ewentualności przybycia turystów zagranicznych. My po zorientowaniu się w kierunkach i ulicach miasta postanowiliśmy udać się do Banna College Hotel. Po drodze jednak próbowaliśmy „zaatakować” typowo chińskie hotele, gdzie turystów się raczej nie przyjmuje i pamiętając doświadczenia z LuoYang czy ostatnie z Erhai Lake próbować swoich sił w przekonaniu, że warto nas przyjąć 🙂 No i znowu się udało. Za 50 yuanów udało nam się dostać przyzwoity, czysty pokój w kulturalnym hotelu, a na dodatek okazało się, że znajduje się on vis a vis dworca autobusowego z którego mieliśmy się udać w dalszą drogę do Mengli.
Krótki rekonesans miasta przekonał nas do tego, że nie ma co się śpieszyć z Laosem i, że warto tu zostać na dwa dni :-)To niewielkie miasto przypominało mieścinę w tropikach. Ulice były obsadzone gęsto usianymi, bardzo wysokimi palmami, na których huśtały się ogromne kokosy (swoją drogą niebezpieczna sprawa dostać takim kokosem, gdyby akurat zachciało mu się oderwać od swojej plamy), a roślinność przedzierała się każdymi zakamarkami miasta tworząc bardzo przyjemny klimat.

img_7167

Na dodatek atmosfera tu panująca coraz mniej przypominała chińską, a wszędzie na ulicach oprócz nazw chińskich umieszczone są również birmańskie co dodaje kolorytu lokalnej społeczności. Nawet towary w sklepach to już nie jedynie chińskie produkty, ale w dużej mierze tajlandzkie oraz birmańskie i laotańskie. Słowem niezły tygiel narodowościowy.
Dwa dni spędziliśmy na bliższym poznawaniu tego miejsca. Miasto ma kilka bardzo atrakcyjnych miejsc, które warto odwiedzić jeśli się tutaj zatrzymamy. Warto udać się nad brzeg Mekongu gdzie powstała bardzo przyjemna infrastruktura różnych restauracji, klubów i barów nad samym brzegiem rzeki, tuż obok pięknego nowoczesnego mostu. Po drugiej stronie ulicy z kolei znajduje się bardzo ładny park z małymi pagodami i piękną roślinnością. Widać tutaj już wpływy Lao, Thai i kambodżańskie w architekturze więc coraz mniej to przypomina chińskie budynki, do których przywykliśmy podczas naszej podróży.

Jinghong

Do restauracji na Mekongiem warto udać się późnym wieczorem, ponieważ mają one drewniane krzesła i ławki z widokiem na Mekong, wszystko jest pięknie i kolorowo rozświetlone, a w połączeniu z piękną pogodą jaka tutaj panuje to murowana satysfakcja i powiew naszych europejskich „parasolowych” ogródków restauracyjnych 🙂

Jinghong nad Mekongiem

Obowiązkową pozycją w tym mieście jest naszym zdaniem również park roślin tropikalnych (Tropical Flower and Plants Garden). Na ogromnej przestrzeni na której znajdują się oczka wodne i wielkie ogrody rozmaitych roślin można podziwiać tysiące roślin o istnieniu których nie mieliśmy nawet pojęcia! Szczególnie interesujące są wg nas całe rodziny palm (ich rozmaitość jest oszałamiająca!), drzewa kauczukowego (wraz z demonstracją jak zbiera się kauczuk) oraz drzewa owocowe (można podziwiać różnorodność owoców i drzew, które je rodzą).

Palmy

Po dobrze wykorzystanym czasie w Jinghongu ruszyliśmy dalej do Mengli gdzie zamierzaliśmy spędzić jedną noc a rano wyruszyć już do Laosu.
Lokalny bus do Mengli jechał przez Menglun i jak to jest w zwyczaju chińskich autobusów zbierał również chętnych po drodze. Im dalej poruszaliśmy się w kierunku Mengli tym krajobrazy nas coraz bardziej zachwycały. Cudowna roślinność, doliny i góry porośnięte różnymi uprawami i tropikalnymi owocami sprawiają wrażenie istnej egzotyki, której w centralnych Chinach oprócz palm i upałów było raczej niewiele. Od razu polecamy w tym miejscu skorzystać z możliwości zakupów owoców. Tak pysznych bananów, czy mandarynek (zrywanych prosto z drzewa!) jeszcze nigdzie nie spotkaliśmy. Niebo w gębie! 🙂
Po dotarciu do Mengli szybko trafiliśmy na lokalnego „biznesmena”, który nauczył się języka angielskiego i wyłapując turystów oferował pomoc w znalezieniu miejsca do noclegu a także wymianie waluty (i to w zasadzie każdej: euro, dolary, juany, kipy i baty!). Obok nóg miejscowego Pana Przedsiębiorczego ciągle biegałą jego mała córeczka, która jak żywe srebro sprawiała wrażenie, że wszędzie jej pełno! 🙂 Po ustaleniu warunków noclegu nie szukaliśmy już dalej alternatywnych rozwiązań jako, że to co zaoferował Pan Przedsiębiorczy było lepszą alternatywą niż jakiekolwiek inne noclegi o których czytaliśmy poszukując takich informacji o Mengli.
W prawdzie Pan Przedsiębiorczy zapewnił zgodnie z postawionymi przez nas warunkami, że miejsce będzie „cheap and clean”, ale potem okazało się, że owszem jest „cheap”, ale do „clean” to temu miejscu daleko 🙂 Jednak uznaliśmy, że zanim trafimy do prawdziwie trudnych warunków z jakimi przyjdzie się nam zmierzyć w dalszej części naszej podróży dookoła świata nie ma co wybrzydzać i niech to będzie pierwsza wprawka. Poza tym to część lokalnego klimatu, który staje się coraz mniej cywilizowany więc jest dobrze 🙂 Jako probierz jakości tego hotelu przykład: po sprawdzeniu jak zachowują się przełączniki, zawory itd. stwierdziliśmy, że w ciemnej łazience nie ma żarówki, chociaż włącznik jest. udaliśmy się więc do recepcji z prośbą czy nie mogą nam jakoś uruchomić światła w łazience. Na tę prośbę po kilku minutach przybiegł Pan Przedsiębiorczy i z uśmiechem „od ucha do ucha”, że znalazł dla nas rozwiązanie problemu, wręczył nam dwie świeczki 🙂
Lokalna społeczność okazała się nadzwyczaj przyjazna. Jeden z właścicieli jakiegoś punktu usługowo-hotelowego zaprosił na do siebie na zieloną herbatę podawaną w tradycyjny chiński sposób, a potem wręczył też nam po butelce mlecznego napoju. W czasie kolacji próbując ustalić z właścicielem punktu gastronomicznego co chcemy zjeść, pomógł nam również jakiś lokales, który znał w języku angielskim podstawowy zasób słów, a zaraz potem zaprosił do stołu na toast wznoszony szklanką piwa. Trafiliśmy też tutaj na przedsiębiorczego młodego Chińczyka, który (uwaga!) samodzielnie nauczył się języka angielskiego (podobno z filmów i jakichś książek) i otworzył mała, typowo low-costową kawiarenkę w której oferuje również free wi-fi. Naszym zdaniem pomysł na szóstkę! W tej małej miejscowości nie ma innych takich punktów, a chłopak trafił w kompletną niszę. Oferuje u siebie lao coffee i inne warianty kawy za niewygórowane kwoty. Interes niestety nie kręci się zbyt dobrze, ponieważ do Mengli dociera bardzo niewielu turystów a już tylko nieliczni decydują się tu pozostać na noc lub dłużej. My z Peterem Lee (bo tak po angielsku nazywa się ten chłopak) spędziliśmy ponad 2 godziny na rozmowach o Chinach, lokalnej kulturze, o Europie, Polsce itd. Chłopak mimo, że jest samoukiem rozmawiał w języku angielskim chyba najlepiej ze spotkanych przez nas wcześniej Chińczyków. Urzekła nas jego otwartość i pomysł na biznes, dlatego staraliśmy się mu doradzić jak może spróbować rozwinąć swój biznes i dotrzeć z informacją do turystów (nawet będąc w Mengli nie jest łatwo trafić do tego miejsca – my w zasadzie dotarliśmy tu przypadkowo, spacerując po ulicy). Był bardzo ucieszony i strasznie podekscytowany tym spotkaniem, tym bardziej, że jak sądzimy byliśmy tego dnia jego jedynymi klientami.

Peter Lee

Po tak dobrze spędzonym dniu następnego dnia rano mieliśmy już potwierdzony autobus, który udaje się przez laotańską granicę w Mohan-Boten do najbliższego miasta w Laosie: Luang Nam Tha. Bilety na autobus można kupić jedynie w dniu odjazdu, dlatego tego dnia musieliśmy wstać wcześniej by pożegnać Chiny i wjechać do kolejnego kraju na trasie naszej podróży…
See ya, China! To był piękny czas i spędzone tu niemal trzy miesiące nauczyły nas bardzo wiele o tym niesamowicie różnorodnym i ciekawym kraju.

Nasza podroz przez Chiny

Przejechaliśmy przez Chiny pokonując ponad 11 200 km i zobaczyliśmy Państwo Środka, takie o jakim wcześniej nawet się nam nie śniło. To cudowne doświadczenie i na pewno będziemy chcieli tutaj kiedyś wrócić!

Kilka informacji praktycznych:
Transport: Lokalne autobusy na trasie Jinghong – Mengla kosztują 39 yuanów i jeżdżą w zasadzie co 30 minut więc nie ma problemu z tym środkiem transportu. Należy jednak uważać kupując bietu na nazwę miejscowości docelowej ponieważ nazwy większości miejscowości w okolicy zaczynają się od Meng… i łatwo o błąd!
Autobusy z Mengli do granicy z Laosem, czyli Mohen, nie są tak wygodne dla podróżujących do Laosu jak autobusy, które przekraczają granicę i jadą dalej do jakiegoś laotańskiego miasta. Odprawa graniczna jest znacznie uproszczona, a dodatkowo nie trzeba pieszo przenosić ciężkich bagaży, gdyż pasażerowie przechodzą granicę pieszo, ale same bagaże pozostają w autobusie i tam są sprawdzane przez służby celne. Poza tym nie ma potem problemu z dotarciem dalej po stronie Laosu, gdyż lokalny transport laotański to najczęściej traktor, którego trzeba „łapać” i organizować samemu. Autobus z Mengli do Luang Nam Tha kosztuje 46 yuanów od osoby i odjeżdża każdego dnia o 9:00 rano.
Internet Cafe: polecamy chyba jedyny taki lokal w Mengli, o którym piszemy w treści tego postu: Lao Cafe. Znajduje się on na głównej ulicy (parę minut dalej od dworca autobusowego), a jego właściciel Peter Lee jest przesympatycznym chłopakiem!

3 komentarze to “See ya, China!”

  1. Alicja Says:

    Poprosimy o namiary mailowe do tego młodego człowieka z kawiarenki – jeżeli go nawet nie odwiedzimy, to może przekażemy innym, albo chociaż wyślemy pozdrowienia…

  2. Ewa Says:

    Ja też poproszę, tak jak A.

  3. admin Says:

    Witamy witamy! Jasne, że przekazujemy. Przepraszamy za to, że nie mogliśmy tego zrobić od razu, ale w Laosie (gdzie teraz jesteśmy) znalezienie sensownie działającego Internetu graniczy niemal z cudem! Korzystając z chwili, że właśnie udało się nam złapać jako taki dostęp (na tyle, że po kilku godzinach walki umieściliśmy nowe wpisy w blogu) przekazujemy adres e-mail do Petera Lee: lee999_2006@yahoo.com.cn Przy okazji oczywiście pozdrawiamy bardzo serdecznie! 🙂

Leave a Reply