Koszmar w pociągu :-)

 

W Lanzhou wprost z dworca autobusowego uderzyliśmy na dworzec kolejowy, żeby zmierzyć się z szóstą już częścią misji „Kupowanie chińskich biletów kolejowych”, czyli jak najszybciej kupić bilet na dalszą drogę. W optymistycznie zaplanowanej przez nas wersji mieliśmy jechać do Chengdu pociągiem, który odjeżdżał za 2 godziny. Pierwsze zaskoczenie na dworcu było bardzo miłe – tak małych kolejek do kas jeszcze w Chinach nie widzieliśmy. Oczywiście w Polsce nigdy nie widzieliśmy takich tłumów przed kasami, ale to przecież zupełnie inna sprawa 🙂 Po kilku minutach już staliśmy przed okienkiem a Pani kasjerka przecząco kiwała głową, dając nam do zrozumienia, że wybranych przez nas „hard sleeperów” w tym pociągu już nie ma. Po chwili dotarło do nas, że w tym pociągu nie ma już żadnych wolnych miejsc. Po prostu biletów brak! Tego scenariusza nie braliśmy pod uwagę. Po chwilowym przeanalizowaniu sytuacji i ocenieniu, że nie chcemy (bo jest brzydko) i ze względów czasowych nie bardzo możemy, zostawać dłużej w Lanzhou, podjęliśmy decyzję, że kupujemy dowolne bilety na najbliższy pociąg do Chengdu. A! No i warto pamiętać, że to jest prawie 1200 kilometrów a podróż pociągiem trwa mniej – więcej 22 godziny. Jednak kolejna rozmowa z Panią kasjerką – tym razem inną (w nadziei, że podobnie jak w Luoyang – w kolejnym okienku usłyszymy, że są bilety na najbliższy pociąg) – miała jeszcze bardziej nieoczekiwany przebieg i spowodowała, że chwilowo zwątpiliśmy w sens planowania czegokolwiek. Najbliższe wolne miejsca były w pociągu odjeżdżającym za 3 dni. Po długich targach i dyskusjach, przy zaangażowaniu każdej możliwej osoby rozumiejącej cokolwiek po angielsku okazało się, że są jeszcze 2 bilety na pociąg odjeżdżający za 5 godzin. Hurra! Jesteśmy uratowani 🙂 Nawet nie za bardzo przejęliśmy się tym, że bilety są jako „no seat” czyli miejsce stojące lub siedzące na podłodze, jeśli się znajdzie jakiś kawałek. Ale kto by się przejmował! Jakieś miejsce się znajdzie 🙂 Powoli jednak zaczynaliśmy rozumieć, dlaczego Chińczycy ustawiają się w kolejkach do bramki na peron na dworcu już na 2 godziny przed odjazdem pociągu – zapewne rządzi w tych wagonach zasada – kto pierwszy, ten lepszy. Zdecydowaliśmy, że tym razem, my również, zajmiemy miejsca strategiczne przed samą bramką a później, jak już rozpocznie się wpuszczanie na peron, to pędem, taranując wszystko co napotkamy na swojej drodze, weźmiemy udział w chińskim wyścigu do pociągu, żeby mieć gdzie siedzieć. Strategie pokonania tego odcinka z pełnym sukcesem, jakie przez ponad dwie godziny siedzenia na dworcu pojawiały się w naszych głowach świadczyły o porządnym zmęczeniu i braku logicznego myślenia 🙂 Wreszcie bramki się otworzyły. Pędem dołączyliśmy do tłumu biegnącego z kraciastymi siatkami, workami, kartonami, reklamówkami, wózkami, wiadrami, miskami, dziećmi w koszykach i wszystkim, co tylko można sobie wyobrazić by ledwo żyjąc dopaść „naszego” wagonu. Kolejne zaskoczenie było chyba najmniej śmieszne ze wszystkich dotychczasowych – okazało się, że na wszystkie miejsca w tym wagonie są rezerwacje, więc „no seat” oznacza dla nas faktycznie spędzenie najbliższych 22 godzin w bliżej nieokreślonym miejscu tego wagonu i w bliżej nieokreślonej pozycji. Zanosiło się na horror. Od Indian za pośrednictwem Pana Cejrowskiego nauczyliśmy się mniej więcej takiej filozofii: „skoro już jesteśmy w tym pociągu i skoro nie ma w nim dla nas miejsca i skoro zanosi się na spędzenie prawie doby gdzieś w przejściu przy ubikacji w towarzystwie śmiecących i plujących na każdym kroku Chińczyków, to… cieszmy się. Przecież niczego już nie zmienimy, trzeba przetrwać”. No, tu było wyjątkowo trudno się cieszyć ale robiąc dobrą minę do złej gry szukaliśmy sobie miejsca – z jednej strony uważnie śledząc wszystkie siedzenia – może ktoś nie dotrze i będzie wolne, a z drugiej szukając chociaż kawałka podłogi, gdzie mielibyśmy oboje jak usiąść. Ostatecznie wszyscy pasażerowie dotarli a my, naszą podróż do Chengdu rozpoczęliśmy na podłodze w przejściu między wagonami. I tak jak na te warunki mieliśmy sporo szczęścia, bo udało nam się zająć kwadrat (ok. 80cm/80 cm) oddzielony od korytarza drzwiami łączącymi wagony (wcześniej bezczelnie duże plecaki wrzuciliśmy na półkę bagażową więc nie zajmowały miejsca na tej naszej mocno ograniczonej powierzchni). Na podłodze rozłożyliśmy śpiwór i było prawie jak w prywatnym mikro-przedziale 🙂 Tyle, że jak wszyscy wiemy „prawie” robi różnicę. Tuż koło nas w przejściu była palarnia, więc cały czas oddychaliśmy powietrzem aż gęstym od papierosowego dymu, Chińczycy tradycyjnie zamiast rozmawiać to na siebie krzyczeli, a wszystkie śmieci rzucali na podłogę. Po godzinie pociąg, który w Lanzhou rozpoczynał trasę przypominał jeden wielki śmietnik! Przejście przez wagon było koszmarem – wszędzie śmierdziało obrzydliwą mieszaniną zapachu chińskich zupek i wszelkiego rodzaju innej żywności, potu i papierosów, na siedzeniach spało po kilka osób a podłoga była zasypana śmieciami, że nie było gdzie postawić nogi. Już w tym momencie zaczęliśmy mimo wszelkich niedogodności doceniać nasze miejsce. Co prawda spanie w tych warunkach było wyczynem niemałym i oznaczało co chwila budzenie się bo coś ścierpło, coś się przygniotło itp. a każda zmiana pozycji wymagała obudzenia drugiej osoby, ale daliśmy radę! Po wstaniu rano zobaczyliśmy, że na stacjach przystankowych w nocy dosiadło mnóstwo osób (choć myśleliśmy, że pojemność pociągu została wyczerpana już w Lanzhou) z czego większość w „taryfie” takiej jak nasza, więc na podłodze na korytarzach…

Pociag do Chengdu

Poranek minął nam na dosypianiu, graniu w karty i zgodnie z tutejszą tradycją jedzeniu chińskich zupek. Staraliśmy się, żeby dobry humor i filozofia indiańska nas nie opuszczały. Przecież spędzenie kolejnych trzech dni w Lanzhou byłoby gorsze! A teraz, już byliśmy w Chengdu, czyli pokonaliśmy kolejne 1200 kilometrów naszej podróży…

5 komentarzy to “Koszmar w pociągu :-)”

  1. Konrad. Says:

    Oj tam, w Bieszczady też się tak jeździło, tylko trochę którcej. A – i dym nie przeszkadzał, bo własny. I śmieci – bo własne;) Może Chińczycy też kiedyś wyrosną…

  2. ola Says:

    Mieliśmy dokładnie takie same skojarzenia – z pociągiem w Bieszczady:) Zresztą przyznajemy, że trochę nas to jeżdżenie tylko sleeperami do tej pory rozpieściło i tym większy był szok. Ale najtrudniejszy pierwszy raz, więc pewnie teraz na krótsze trasy bez oporów dobrowolnie wybierzemy „no seat” żeby trochę zaoszczędzić:)

  3. Ciocia Ala Says:

    Te zdjęcia wyglądają bardzo swojsko – po prostu reminiscencja młodości! Tak się jeździło w PRLu na każde wakacje nad morze czy na Mazury. Lżejsze osoby były wsadzane do przedziałów przez okna, a zręczni sami się tak wspinali. Kawałek korytarza koło kibelka to był komfort – mieściło się całe towarzystwo, np. załoga Omegi, namioty, plecaki. Bywały też podróże w kibelku. Potem awansowaliśmy – maluch z psem, dwojgiem dzieci, wózkiem, nocnikiem i garami, przytłoczony większym od niego bagażnikiem dachowym (widziałam kiedyś malucha z wersalką na dachu – to była ciężarówka!). Dzięki tej podróży przypomnicie sobie najwcześniejsze dzieciństwo i zrozumiecie doświadczenia rodziców!

  4. Ewa Says:

    zgadzam się w całości z c. Alą; wszystko było naprawdę takiei nie jako jednorazowa przygoda, po której wracasz do innego świata, ale po prostu standard pozdrowienia; czekamy z niecierpliwością na wpis i zdjęcia dot. misiów 🙂

  5. tom Says:

    Ola, pierwszą rzeczą w Chinach jakiej się nauczyłem było pokazywanie liczb po ichniejszemu. Zagrajcie z kimś w kości;) Jestem teraz w Nanjing, potem będę w Pekin, Xi`an i może spotkamy się w Shanghai? Nie mogę znaleźć planu Waszej podróży na najbliższe dni. W Shanghai będę od 19 do 23 września. Miłego

Leave a Reply