Xi’an i Armia Terakotowa

Pociąg z Luoyang spóźnił się jakieś 40 minut. Nic wielkiego. Trzeba było po prostu dłużej przebywać wśród tłumu Chińczyków nerwowo wyczekujących na pociąg by zacząć swój wyścig z torbami do swoich wagonów. W tzw. międzyczasie czekając na pociąg zakolegowaliśmy się z jednym z Chińczyków bo przecież komunikaty o spóźnieniu pojawiają się w chińskich krzaczkach i nie byliśmy w stanie zrozumieć o ile pociąg jest spóźniony. No i ta znajomość kolejny raz pokazała jak ciężko kapują Ci ludzie. Zero logiki. Na nasze gesty w sprawie komunikatu Pan Chińczyk pokazał nam na palcach liczbę 4 (warto wiedzieć, że w Chinach każda liczba od1 do 10 ma swój specyficzny układ palców, który nauczyliśmy się dość szybko bo to bardzo pożyteczna wiedza – szczególnie podczas robienia zakupów). Ponieważ nie wiedzieliśmy czy to oznacza, że pociąg zamiast o planowanej godzinie 0:26 odjedzie np. o 4:00 rozpoczęliśmy „dialog” 🙂 Najpierw napisaliśmy strzelając godzinę odjazdu na 4:00 i gestami pytaliśmy czy to ta godzina. Niestety „mądry” Pan Chińczyk zareagował na to jak logika mu nakazywała, czyli napisał wyjaśnienie (które już widzieliśmy na elektronicznej tablicy)… w krzaczkach 🙂 Ponieważ niczego to nie wniosło narysowaliśmy tarczę zegara ze wskazówkami i wszelkimi możliwymi gestami przekazywaliśmy prośbę o narysowanie wskazówek o której pociąg odjedzie. Pan długo dumał, potem próbował sięgać pomocy u siedzących obok innych pasażerów, a następnie narysował na tarczy jeden punkt w miejscu między godziną 1-wszą, a 2-gą. Na nasze rozpaczliwe gesty by narysował wskazówki bo przecież nie wiemy czy jest to pozycja małej wskazówki (czyli jakaś 1:30) czy może pozycja dużej wskazówki (7 minut po… no właśnie, której?) skapitulował. Wreszcie jakaś dziewczyna brzdąkająca cyfry łamaną angielszczyzną przekazała nam poprawną informację. Uff… Naprawdę czasem ciężko już panować nad nerwami mając do czynienia z głupotą Chińczyków. Po pokonaniu kolejnych 400 km i przyjechaniu do stolicy prowincji Shaanxi czyli Xi’an, udaliśmy się do hostelu położonego przy jednej z głównych ulic starówki tego miasta. Xi’an to miasto liczące prawie 3,5 mln mieszkańców. A więc miasto dwa razy większe od Warszawy. W ogóle w Chinach każda prowincja ma takich „Warszaw” na pęczki 😉 Więc jeżeli ktoś narzeka na wielkość Warszawy, na korki, tłok itd. to zapraszamy bardzo serdecznie do Chin. Można nabrać sporego dystansu 🙂
O starówce mając podstawowy jej plan, mieliśmy takie wyobrażenie, że przypomina nieco Pingyao (miała otaczające całe stare miasto mury i szereg prostopadłych ulic). Okazało się, że nic podobnego. Starówka Pingyao to cudowne miejsce, trzymające klimat z czasów gdy budowano to miasto i można było ją spokojnie zwiedzać pokonując pieszo odległości dzielące przeciwległe mury, tutaj mury okalały jedynie ogromną przestrzeń w której mydło mieszało się z powidłem (stare budynki, których było jak na lekarstwo przeplatane były nowymi budowlami, co powodowało, że starówki poza sporej wielkości murem praktycznie nie było widać).

Starowka Xian

Hostel też nie przypadł nam do gustu, bo mimo, że położony w centralnej części starówki znajdował się wewnątrz jakiegoś bloku przy ruchliwej ulicy. No, ale trzeba oszczędzać i nie ma co narzekać. W końcu jesteśmy tu głównie po to by pojechać stąd do cudu świata starożytnego: Armii Terakotowej.
Xi’an okazało się nudne, a przede wszystkim trudne do zwiedzania ze względu na odległości jakie bardzo trudno pokonywać pieszo, a przecież my jako wytrawni travelersi staramy się najwięcej zwiedzać „na nogach” 🙂 Najciekawszymi obiektami do obejrzenia w Xi’an są dwie ogromne pagody buddyjskie zwane: Wielką Pagodą Dzikiej Gęsi (Big Wild Goose Pagoda) i Małą Pagodą Dzikiej Gęsi (Littre Wild Goose Pagoda) i parę starych budynków, takich jak: Bell Tower i Drum Tower.
Najciekawsza jest Wielka Pagoda Dzikiej Gęsi, jako, że jest to wyczyn architektoniczny z VII wielu naszej ery (w zasadzie zbudowano ją w 648 roku, a potem przebudowano w latach 701-704 n.e. do takiego stanu jak można ją podziwiać dzisiaj). Budynek ma siedem ogromnych poziomów, a jego wysokość sięga 64,5 m. Można sobie wyobrazić jak w tamtych latach wznoszono pagodę o wysokości dzisiejszych 20-piętrowych bloków. Cudo po prostu.

Wielka Pagoda Dzikiej Gesi

Trzeba przyznać, że Chińczycy z miejsca gdzie stoi Wielka Pagoda Dzikiej Gęsi postarali się zrobić miejsce atrakcyjne turystycznie. Wszystko utrzymane jest w wielkim porządku i czystości a wokoło jest sporo restauracji, ławek i interesujących posągów. Dodatkową atrakcję stanowi ogromny „las fontann” na placu znajdującym się wprost przed terenem pagody. W dzień w zasadzie fontanny w większości są wyłączone, ale o godzinie 21:00 zaczyna się pokaz fontann przy muzyce i grze świateł dobranych tak by woda tańczyła do muzyki. Podobne show można zobaczyć np. w Barcelonie, ale ten miał swój urok, ponieważ muzyka miała przede wszystkim korzenie chińskiej klasyki a dodatkowo można zaobserwować żywiołowość Chińczyków, którzy popisują się gdy raz na jakiś czas jakiś śmiałek przebiega z chichotem pod strugami wody, a inni wbiegają by zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Polecamy 🙂

Fontanny Xian

Jednak wszystkie te atrakcje bledną w obliczu tego co można zobaczyć w odległości około 35 km od Xi’an. Chodzi o Armię Terakotową. To po prostu cud świata starożytnego nie mający sobie równych. Określany jest jako Ósmy Cud Świata Starożytnego i z pewnością zasługuje sobie na to miano (ciekawe, że byłby to już drugi cud pochodzący właśnie z Chin)!
Pojechaliśmy tam jednym z autobusów, które za jedyne 7 yuanów regularnie odjeżdżają spod dworca kolejowego w Xi’an (to najtańsza opcja – nie ma co się nastawiać na jakieś zorganizowane wyjazdy, które są oferowane w każdym hotelu czy hostelu). W dodatku jeżeli ktoś studiuje to warto mieć legitymację studencką, ponieważ mimo iż w kasach biletowych do Armii Terakotowej nie ma żadnej wzmianki o zniżkach takie bilety kosztują o połowę taniej.
Teren na którym w latach siedemdziesiątych odkryto armię terakotową został zabezpieczony i jest terenem postępujących do dzisiaj prac archeologicznych mających na celu wyjaśnienie i zbadanie tego cudu, a przede wszystkim odkrycie i zabezpieczenie wszystkich znajdujących się jeszcze pod ziemią żołnierzy terakotowych. Oczywiście w miejscu gdzie te dzieła są wykopywane stworzono muzeum, które pozwala podziwiać tysiące wykonanych z wypalonej gliny wojowników wraz z końmi i orężem. Całość robi niesamowite wrażenie, Przede wszystkim ze względu na niesamowitą dokładność odwzorowania szczegółów tej armii (włosy, zagięcia na ubiorach, rzeźbienia na zbroi, a nawet odciski na butach!). Każda naturalnej wielkości figura ma swój indywidualny ubiór wyraz twarzy itd. A trzeba wyjaśnić, że armia składa się z około 8000 figur! Na dodatek detale jakie zostały odwzorowane w figurach zasługują na podziw i hołd technologii pochodzącej z dynastii Qin. Armię zakopano w odległości około 1,5 km od sarkofagu imperatora Qin Shihuanga w roku 210 p.n.e. by strzegła jego w życiu pozagrobowym i by mógł odzyskać swoją władzę dysponując taką armią. Odkrycie jest stosunkowo nowe jako, że na pierwszego wojownika natknięto się przypadkowo dopiero w roku 1974, podczas kopania ziemi pod studnię. Trzech wieśniaków, którzy kopali ziemię dokonało więc odkrycia na skalę światową i w następnych latach rozpoczęto prace archeologiczne, które trwają do dziś. Muzeum oddano dla zwiedzających w 1994 roku a więc ma bardzo krótką historię. Największa część muzeum zajmuje obszar 230 x 62 metrów i znajduje się tam około 6000 figur (wiele z nich jest ciągle niewydobyta bowiem prace wydobywcze są bardzo żmudne i trudne, by nie uszkodzić figur. W pozostałych dwóch częściach znajduje się prawdopodobnie około 2000 wojowników.

Armia z bliska

Armia z daleka

Będąc w tym miejscu koniecznie należy zajrzeć do części muzealno-wystawowej gdzie można podziwiać inny cud z tamtych czasów. Wydobyte na tym terenie i zrekonstruowane dwa powozy-rydwany wykonane z brązu i stopu metali szlachetnych. W tym złota i srebra. Dokładność detali i kunszt wykonania tych absolutnych dzieł (szczegóły koni, uprzęży, woźnicy, rydwanu, kół itd.), rzuca po prostu na kolana. Takie dzieło byłoby trudne do wykonania nawet w dzisiejszych czasach!

Rydwan konie

Rydwan woznica

Być w prowincji Shaanxi i nie zobaczyć tej armii byłoby po prostu grzechem. Naszym zdaniem historycy i archeolodzy sami do końca jeszcze nie wiedzą czego się można spodziewać na tym terenie i nie znają dokładnego wyjaśnienia tej zagadki historycznej.
Wracając do Xi’an postanowiliśmy wysiąść w miasteczku Lintong w pobliżu gór Li Shan by obejrzeć niesamowity park położony na całym wzgórzu i sięgający wysokości ponad 1300 metrów. Na zwgórza można wjechać kolejką linową a dalej wspiąć się do świątyni buddyjskiej Lao Mu Temple. Dla śmiałków możliwe jest jeszcze dalsze wspinanie się aż na szczyt na którym znajduje się stara budowla z tarasem widokowym na całą okolicę. Cudowna sprawa! Gęste, wilgotne powietrze, piękna zieleń i przede wszystkim niesamowite widoki.

Lao Mu Temple

Na koniec coś dla łydek: schodzenie na sam dół po schodach 🙂 Jeśli ktoś znajduje się w tym rejonie to warto odwiedzić to miejsce. Nie ma o nim nic w przewodnikach, nie reklamuje się go w hotelach co daje taki efekt, że nie ma tu w ogóle turystów a park przygotowany jest wzorcowo. Na samej górze i w drodze na nią pełno jest miejsc gdzie można usiąść na ławeczce, podziwiać widoki a nawet napić się schłodzonego napoju czy piwa lub zjeść coś wprost z kotłów gotujących w różnych miejscach tubylców.
Z Xi’an udajemy się teraz do Lanzhou, które położone jest w odległości około 700 km na zachód od Xi’an. Potem dalsze 270 km do Xiahe, ale o tym już w kolejnym wpisie… 🙂 Na razie dodamy tylko, że podjęta już wcześniej czwarta misja z cyklu „Kupowanie chińskich biletów kolejowych” zakończyła się sukcesem. Choć nie było łatwo. O tłumach kłębiących się na dworcu nie ma sensu już pisać bo to standard, ale warto zaznaczyć, że w razie niepowodzenia warto próbować w różnych okienkach. Najpierw przy próbie zakupu biletów dostaliśmy informację wprost z komputera w kasie, że żadnych biletów typu „hard sleeper” już nie ma. Ale nie poddaliśmy się i ponowiliśmy w innym okienku. No i… sukces! Bilety były i to w spodziewanej się przez nas cenie (w poprzednim okienku proponowano nam dużo droższe jako jedyne dostępne na ten pociąg). Nie wiemy jak to działa. Komputery są podłączone do jednego systemu, ale w różnych okienkach pokazują inne dane! 🙂 Najważniejsze, że się udało. No prawie… bo oczekując już na pociąg wśród tłumu śmiecących, plujących i kłębiących się Chińczyków zamiast o godzinie 0:36 odjechaliśmy po godz. 2:00. Pociągi bez literek w nazwie (to najtańsze, ale też najgorszej klasy składy) potrafią się tutaj mocno spóźniać… Nie narzekajmy jednak. Jedziemy na dalszy podbój Chin – a to najważniejsze! 🙂

Leave a Reply