Welcome to Pekin

Ostatnie 3 dni w Ułan Bator upłynęły leniwie i bez większych atrakcji. W końcu wszystko, co ważne w tym mieście obejrzeliśmy jeszcze przed wycieczką. Co prawda żołądki nam się już wreszcie zbuntowały i większość tego czasu walczyliśmy z objawami nieprzystosowania do mongolskiej diety, ale perspektywa zmiany kuchni na chińską dawała siłę i dzielnie przetrwaliśmy 🙂
W drodze z guesthouse’u na dworzec kolejowy mieliśmy okazję na własnej skórze doświadczyć tutejszego zwyczaju zgodnie z którym każdy samochód jest taksówką i wystarczy stanąć na skraju ulicy, wystawić rękę i za chwilę zatrzyma się jakiś kierowca. Cena za taką usługę jest w jakiś sposób odgórnie ustalona i każdy wie, jaka jest aktualna stawka za kilometr i ile mniej więcej powinien zapłacić (dokładniej rzecz biorąc wg doniesień lokalesów jest to 500 TGK za kilometr). Nas na dworzec podrzucił przesympatyczny, mocno starszy Mongoł, z którym udawało nam się w podstawowym zakresie porozumieć po rosyjsku. Na koniec drogi okazało się, że my nie mamy wystarczającej ilości drobnych pieniędzy, a nasz kierowca nie ma wydać więc wziął od nas wszystkie drobne (co stanowiło ok. połowę wartości kursu) i z radosnym uśmiechem, machając pożegnał nas donośnym „daswidania” jako, że znał po rosyjsku parę dyżurnych słów 😉
Bilety na pociąg do Pekinu kupiliśmy na samym początku pobytu w Ułan-Bator a i tak było to zadanie trudne, bo w międzynarodowej kasie kolejowej usłyszeliśmy, że najbliższe wolne miejsca w pociągu do Pekinu są za ponad miesiąc. Przeżyliśmy chwile zwątpienia, ale w hallu kasowym wpadła nam w ręce ulotka reklamująca jakąś niewielką agencję turystyczną oferującą przejazdy na tej trasie. Co prawda przejazd transportem „łączonym” czyli do granicy pociągiem (dokładnie do miasta Erlian po chińskiej stronie) a od granicy do Pekinu obco brzmiącym dla nas wynalazkiem zwanym „sleeping busem”. Ale nie mieliśmy wyboru. Bilety kupiliśmy, bo każdy dzień zwłoki mógł oznaczać jeszcze większe problemy z wydostaniem się z Mongolii. Staraliśmy się nie myśleć o tym, że ta agencja nie wzbudza naszego zaufania i nie mamy żadnej pewności czy jakikolwiek transport w wyznaczonym terminie będzie. Tym bardziej, że na biletach kolejowych widniały miejsca nr 1 i 2 w wagonie nr 1. Otrzymanie pierwszych numerów miejsc w całym wielkim pociągu zdawało się być mocno podejrzane.
Na szczęście na dworcu okazało się, że pociąg, na który mieliśmy bilety jest, nasze bilety są OK a pani wagonowa od razu pokierowała nas do właściwego wagonu.

Pociag do Pekinu

Właściwy oznaczał zgodny z tym co na bilecie, czyli pierwszy. Po zajęciu miejsc zorientowaliśmy się, że pierwszy wagon to przekleństwo – całą drogę leciały na nas kłęby czarnego dymu ze spalinowej lokomotywy. Ciężko się oddychało a skóra w momencie pokryła się warstwą lepkiej, brunatnej sadzy. No ale… nikt nie mówił że będzie łatwo! W przedziale jechaliśmy z młodym Amerykaninem – archeologiem studiującym w Kanadzie, badającym tu jakieś wykopaliska i Chińczykiem, którego przyszła pożegnać chyba cała bliższa i dalsza mongolska rodzina, bo machało mu z peronu chyba ze 20 osób!

Rodzinka

Wyjechaliśmy z Ułan-Bator wieczorem a następnego dnia w południe, z mniej – więcej 2-godzinnym opóźnieniem, dotarliśmy do granicy mongolsko–chińskiej. Tutaj już z żelazną chińską dyscypliną „trzepano” pociąg sprawdzając nawet zawartość bagażu naszemu Chińczykowi z przedziału, a na dworcu po wjechaniu do Chin w równiutkim szeregu na komendę ustawiali się chińscy mundurowi.

Mundurowi

Erlian przywitał nas eleganckim dworcem kolejowym, dostosowanym do prowadzenia w sprawnym tempie kontroli celnej i paszportowej tłumów podróżnych, wysypujących się z pociągów (niektóre jadą bezpośrednio z Moskwy). Procedury kontroli granicznej wyglądają mniej więcej podobnie, ale w Chinach po raz pierwszy spotkaliśmy się z mierzeniem temperatury wszystkim wjeżdżającym do kraju! Boją się pewnie, żebyśmy im czegoś nie przywieźli 🙂 Jeszcze tylko trzeba było wypełnić „arrival card”, dostać pieczątkę w paszporcie, przepuścić bagaż przez skaner i już byliśmy w Chinach. Zgodnie z zapewnieniami naszego „biura podróży” na dworcu czekała pani, która zbierała tych, którzy dalszą podróż mieli odbyć „sleeping busem”.
Okazało się, że z dworca kolejowego na autobusowy musieliśmy być jeszcze przewiezieni minibusem. Do 10 osobowego busa wpakowano więc 12 osób ale… i tak nie mogliśmy odjechać, bo ktoś z naszych współpasażerów zostawił swój bagaż i poszedł coś zjeść. Czekaliśmy na jego powrót ok. 20 minut a okazało się, że to nasz poznany na Gobi luzak – Holender z czerwonej łady 🙂 Samochód oddał jakimś mieszkańcom Mongolii, umył się porządnie i założył czyste ciuchy ale i tak nie sposób było go nie poznać. Byliśmy już w komplecie, więc minibus ruszył na dworzec autobusowy. Tam okazało się, że nasz sleeping bus odjeżdża za 1,5 godziny więc mamy trochę czasu na jakieś podstawowe zakupy i skorzystanie z dworcowej toalety. O wyznaczonej godzinie zameldowaliśmy się przed autobusem z numerem, który mieliśmy na biletach i widok bynajmniej nie był wesoły. Sleeping bus oznacza pojazd, w którym są tylko miejsca półleżące, w 3 rzędach ciągnących się na całej długości autobusu i na 2 poziomach (łącznie ok. 40 miejsc), bez możliwości przyjęcia pozycji siedzącej albo leżącej (oparcia są ustawione „na sztywno” pod kątem 45 st.), bez żadnego miejsca na bagaże ale za to z obrzydliwą pościelą (na szczęście przed oddaniem bagaży do luku wzięliśmy swoje śpiwory).

Bus

Podróż sleeping busem to jak dotąd najbardziej traumatyczne oświadczenie komunikacyjne (ale wiemy, że w Chinach jeszcze niejednokrotnie będziemy z niego korzystać, bo może nie być wyboru). Po godzinie drogi od Erlian, autobus został zatrzymany przez policję, która nie wiedzieć w jakim celu spisała wszystkich pasażerów – trzeba się było ustawić w kolejce do takiego policyjnego blaszaka, okazać policjantowi paszport a on wszystkie dane przepisywał do wielkiego zeszytu w kratkę. Po zakończonej procedurze „rejestracyjnej” pojechaliśmy dalej. Nad ranem, po ponad 12 godzinach drogi staliśmy przez ponad 1,5 godziny w gigantycznym korku przed wjazdem do Pekinu, a po kolejnej godzinie jazdy przez miasto dotarliśmy na dworzec. Wymęczeni i „połamani” po nieprzespanej nocy z chęcią skorzystaliśmy z propozycji 2 poznanych w autobusie Finek, żeby wziąć jedną taksówkę i pojechać do hotelu, gdzie one miały rezerwację i wiedziały że są jeszcze wolne miejsca.
Ale… wzięcie taksówki w Pekinie, nawet na dworcu autobusowym, to nie taka prosta sprawa! Nikt nie mówi po angielsku, nie sposób się połapać co jest co, bo wszędzie zamiast liter „krzaczki” a Chińczycy zdają się nie umieć czytać map i jak im pokazywaliśmy dokąd chcemy dotrzeć (hotel znajdował się w samym centrum) to kilka osób zbierało się i dywagowało, gdzie to może być, by w końcu przeczącym ruchem głowy oznajmić, że nie mogą nam pomóc. Wreszcie po długich poszukiwaniach udało nam się znaleźć bardziej rozgarniętego taksówkarza, który po dokładnej analizie mapy zaprosił nas do samochodu i zawiózł do hotelu. Z okien samochodu oglądaliśmy poranek w Pekinie – mieście ogromnym i fascynującym a ciekawość mieszała się w nas z obawą – jak tu sobie poradzimy skoro „głupie” złapanie taksówki to nie lada wyczyn…

2 komentarze to “Welcome to Pekin”

  1. Konrad. Says:

    Mówiłem przecież, że trzeba założyć zeszyt i kazać się wpisywać spisującym…

  2. admin Says:

    Noooo! Koniecznie 😉 Na wszelki wypadek mamy też po 4 ksera paszportów i wizy 🙂 Pozdrawiamy serdecznie!

Leave a Reply