Pusto wszędzie, głucho wszędzie – co to będzie?


Wyjazd zaplanowany na poniedziałek na starcie uległ niewielkim zmianom. Tzn. trasa i czas jaki chcieliśmy na to przeznaczyć się nie zmieniły, ale okazało się, że koreańscy towarzysze podróży się wycofali i właściciel gusethouse’u pomógł na szybko zmontować inną ekipę. Tak więc finalnie w rosyjskim furgonie oprócz nas znaleźli się: para z Hiszpanii, wykładowca filozofii z Rumunii oraz prowadząca badania nad końmi Holenderka. Poza tym mieliśmy kierowcę, który nie znał ani jednego słowa po angielsku, za to doskonale powoził rosyjskimi furgonami, oraz Goto – mongolskiego przewodnika, który swobodnie porozumiewał się po angielsku. Towarzystwo za wyjątkiem filozofującego Rumuna, który zamęczał wszystkich swoją osobą paląc ciągle papierosy i pijąc piwo okazało się rewelacyjne. Hiszpanie okazali się pełnymi humoru ludźmi przy których można było boki zrywać od różnych gagów i tekstów, a Holenderka mimo wieku zawyżającego naszą średnią, bardzo miłą i wesołą osobą. Przewodnik i kierowca to bardzo poczciwi i sympatyczni ludzie więc podróż jeśli chodzi o relacje interpersonalne była bardzo przyjemna.

Z początku nie zachwycała nas perspektywa spędzenia siedmiu dni w samochodzie typu „russkaja maszyna”, ale im dalej w step tym bardziej utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że nie ma lepszego środka transportu na taki wyjazd. Jeżeli ktoś widział mapę drogową Mongolii i myślał, że w miejscu gdzie kartografowie żwawo rysują kreski oznaczające drogi znajduje się jakakolwiek droga ten dał się zwieść i omamić kartograficznej fatamorganie, o którą na pustyni nie trudno. Zaraz po wyjechaniu z Ułan-Bator asfalt się urwał i tyle go wiedziano do końca wyjazdu… J Zaczęły się stepy, podeszczowe błota i kałuże (po opadach z ostatniej nocy) oraz kamienie. Słowem kompletny off-road. Jeżeli ktoś chciałby tam pojechać klimatyzowanym busem to makaronizując: „forget!”. Poza ruskim furgonem i ewentualnie dobrej jakości samochodem typu jeep nic tam raczej nie przejedzie. Trzeba bowiem co chwila pokonywać różnego rodzaju przeszkody, typu wyschnięte koryta rzek, suche piaski i inne „uprzyjemniacze” podróży na których normalny samochód dość szybko zgubił by zawieszenie J

Poza tym jest jeszcze jedna niebywała zaleta takich maszyn. Wprawny kierowca-mechanik może w przypadku awarii pojazdu (hamulców, silnika czy innych elementów) sam naprawić taki furgon. W czasie całego naszego wyjazdu furgon psuł się trzykrotnie i za każdym razem kierowca sam w ciągu nie więcej niż pół godziny potrafił naprawić maszynę (raz wymiana klocków hamulcowych, raz naprawa zerwanej linki od gazu, a innym razem zmiana zamocowania koła).

 

Furgon

 

Aczkolwiek… na swojej trasie spotkaliśmy parokrotnie chłopaka z Holandii, który wymyślił sobie, że przejedzie stepy i pustynię zakupioną na tę okazję starą Ładą. No i pomysł miał w sobie sporo logiki. Bo niby jakie jeszcze auto osobowe poza rosyjskim wytrzyma takie crashtesty? Po którymś z kolei spotkaniu widać było, że auto ma już pourywane układy wydechowe, pogiętą karoserię, urwane fragmenty reflektora, brak szyby itd., ale nadal dzielnie poruszało się po bezdrożach wydając z siebie ogromny ryk, który był słyszalny na wiele kilometrów. Bosy kierowca w podartej koszulce nie tracił uśmiechu zbierając na tylnym siedzeniu kolejne części pojazdu i wzmacniał siebie piwkiem, a wieczorem wódeczką (kupował w jednym z pustynnych sklepików w czasie kolejnego spotkania na trasie). Po udanej eksploracji Mongolii zamierzał auto porzucić bądź sprzedać jakimś „tubylcom” 😉 Naprawdę nie wiemy jak zdołał pokonać niektóre fragmenty trasy, bo miał z tym problem nawet postradziecki furgon, a w dodatku bez wprawnego kierowcy, który wie, którą ścieżkę wybrać na kolejnych rozstajach ścieżek stepowych (nie ma tam przecież żadnych drogowskazów, a GPS’u tu nikt nie używa) raczej ciężko dostać się tam gdzie się planuje. Oczywiście nasz „latający Holender” też się gubił wielokrotnie i w końcu postanowił „podpiąć” się pod nasz furgon podążając po jego śladach J

Generalnie nasze wrażenia z wyjazdu na południe Mongolii można streścić w jednym zdaniu: pusto wszędzie i głucho. Przez dziesiątki, a czasem setki kilometrów nie widać żywego ducha, tylko błąkające się stada zwierząt. Gdzieniegdzie można zauważyć ogromne drapieżne ptaki, które kołują nad stepem w poszukiwaniu ofiary, bądź czatują spoczywając na jakimś pagórku. Krajobraz Mongolii zmienia się w niektórych miejscach dramatycznie poprzez wyrastające ni stąd ni zowąd góry i skały. Niektóre ogromne i strzeliste, inne o niesamowitych barwach pomiędzy czerwienią i pomarańczą. Jedno jest regułą: im dalej na południe tym coraz mniej suchych roślin. Nie dość, że ziemia sucha jak pień to jeszcze roślin jak na lekarstwo. W takich warunkach, aż trudno uwierzyć, że te ogromne stada zwierząt znajdują tu coś do pożywienia.

 

Gorki

 

No i inna zagadka: jak odnajdują je właściciele? Nie znamy odpowiedzi, ale jakoś to funkcjonuje. Pewnie tak jak sprawa związana z odnajdywaniem rodzin w gerach, które przecież parę razy w roku są przenoszone w zupełnie inne miejsce Mongolii. Na pytanie jak może docierać poczta do rodziny zamieszkującej Gery, usłyszeliśmy od tubylców odpowiedź: listonosz jedzie na koniu i szuka. Jak nie znajdzie to trudno: korespondencja nie dociera do adresata J W dobie satelit, Internetu i innych wynalazków Mongolia wygląda na kraj, który skutecznie opiera się takim „problemom”. Nie tym żyją tutaj ludzie, tylko zwierzętami, ich zdrowiem i karmieniem swoich rodzin. Zwierzęta zdają się być w ich życiu najważniejsze. Nawet podstawowe przywitanie mongolskie to nie żadne tam „how are you?” czy „jak się masz?” tylko „jak się mają Twoje zwierzęta?”, „czy rosną i przybierają na wadze?” J Aż trudno w to uwierzyć, ale to nie żaden żart.

 

Zwierzeta

 

W czasie swojej wyprawy mieliśmy więc okazję zobaczyć jak żyją rodziny nomadów, jak wygląda ich dobytek i jak sobie radzą zwierzęta. U kilku takich rodzin mieszkaliśmy „po drodze”, bo przecież żadnych innych miejsc gdzie można się zatrzymać nie da się znaleźć. W porozrzucanych co kilkadziesiąt kilometrów gerach mieszkają całe rodziny z dziećmi, żyjąc z dnia na dzień, bo ciężko tu o wodę, a waruki sanitarne są takie, że jeśli ger stoi dość długo to rodzina wykopuje dziurę w ziemi i stawia nad nią jakiś sklecony z desek wychodek. Często jednak nie ma nawet takiego miejsca i rodzina za potrzebą biega gdzie popadnie. Zresztą co za różnica czyje odchody wysychają. Pełno tu przecież „śladów zapachowych” po kozach, owcach, koniach czy wielbłądach, które w skwarze słońca dość szybko tracą swoje walory zapachowe. Jednego tym rodzinom nie można odmówić: gościnności. Zwyczaj każe witać każdego gościa wspomnianymi we wcześniejszym wpisie blogowym dobrami, czyli „czym chata bogata”. Zazwyczaj z termosu rozlewana jest do miseczek herbata z mlekiem i solą i podawany jest suszony jogurt. Mieszkańcy gerów wykładają na dachy swoich namiotów różne mleczne specyfiki, które wysychają a potem stanowią doskonałe porcyjki jedzenia. Wewnątrz zaś pod sufitem geru wiszą często suszące się mięsa zwierząt.

 

Rybki

 

Oczywiście często można też popróbować lokalnego napoju narodowego jakim jest ajrag (czyli kumys). Po wydojeniu kobyłki mleko wlewa się do worka ze skóry zwierzęcej i miesza się go pozostawiając do następnego dnia. Zmieszany ze znajdującym się tam już wcześniej mlekiem szybko nabiera smaku, który można określić jako dobrze zmiksowane zsiadłe mleko lub kefir. Ma więc kwaskowy smak i dla osób, których żołądek nie przywykł do takich atrakcji oznacza raczej szybką wycieczkę w step lub w lepszej sytuacji drewnianego wychodka.

 

Airag

 

Dla tych, którzy wybierają się na południe Mongolii na pewno można polecić zajrzenie do ruin zburzonej świątyni buddyjskiej zwanej „Tsagaan Suvraga” (White Temple), położonej wśród pięknych kamieni w kolorze skał wąwozu Colorado. Pieszo a nawet w sandałach można pozdobywać okoliczne wzgórza w niesamowitym otoczeniu i robiąc piękne fotografie.

 

Skalki

 

Warte uwagi są też tereny piaskowe, gdzie wiatr usypuje wysokie na kilkadziesiąt metrów wydmy z drobniutkiego białego piasku. Wspinaczka na takie wydmy to nie lada wyzwanie. Wchodzenie na skałki to przy tym betka. Próba wchodzenia oznacza bowiem zapadanie się stóp w zsuwającym się piasku, co daje takie efekt, że po wykonaniu kilku kroków przesuwamy się o nie więcej niż kilkadziesiąt centymetrów. Na taką wspinaczkę lepiej nie zabierać żadnych bagaży ani butów. Najlepiej wziąć tylko małą butelkę wody i wchodzić na boso. My swój plecak porzuciliśmy już na wysokości ¼ wzniesienia. Potem i tak było niesamowicie ciężko.

 

Piaski

 

Na pewno warto też zajrzeć do Yoliin Am Canion gdzie ogromne, przepiękne góry otaczają płynący strumień wody, przyciągający tu rozmaite zwierzęta i ludzi. Przez większą część roku mimo pustynnego otoczenia tych gór w kanionie znajduje się gruby lód jako, że góry doskonale izolują ciepło a strumień niesie lodowatą wodę. To znakomite miejsce spacerowe, pozwalające na przemarsz w kanionie dwudziestu paru kilometrów. Niektóre jego odcinki zapierają dech w piersiach i dobierają mowę budząc respekt przed niesamowitą naturą.

 

Kanion

 

Warte uwagi są też Red Flaming Clifs, gdzie odnajdywano różne szkielety dinozaurów i skamieniałe jaja prehistorycznych stworzeń. Kolor tych klifów połączony z czerwonym gliniastym podłożem daje przepiękne wrażenia estetyczne a śmiałkom daje możliwość eksplorowania terenu w poszukiwaniu jaj dinozaurów za które w przypadku sukcesu można zebrać pokaźną sumę na inne wycieczki 😉

 

Klify

 

Będąc w głębokiej pustyni warto skorzystać z możliwości ujeżdżania wielbłądów. Zwierzęta te mają ogromną siłę, ale są dość leniwe. Nic dziwnego skoro muszą poruszając się po trudnych do pokonania piaskach zachowywać jak najwięcej energii na długie wędrówki. Nasze wielbłądy wymagały więc częstego poganiania energicznym „Czu Czu” co można przetłumaczyć na bardziej zrozumiałe dla nas „come on, come on” J Przy okazji takiej wędrówki można się przekonać czym te zwierzęta żywią się na pustkowiu. Żadne „normalne” zwierzę nie znalazło by na tych terenach nic co można by uznać za strawę, jednak wielbłądy dziarsko pochylały się nad różnymi ciernistymi krzaczkami, które miały więcej suchych badyli niż zielonych listków by potem miażdżyć je w swoich zębach. To naprawdę śmieszne zwierzęta. Ich mordy wyglądają jakby ciągle drwiły sobie z ludzi, że muszą się tak męczyć podczas gdy one nic sobie z tego nie robią, susząc zęby do słońca w krzywym uśmiechu J

 

Wielblad

 

Jedyne co można odradzić pokonującym bezdroża Mongolii to słynna była stolica Mongolii czyli Karakorum (po tutejszemu Harhorin). Wbrew wszystkim przewodnikom wskazującym to miejsce jako legendarne ruiny świątyni na których odbudowano parę świątyń buddyjskich i muzeum, znajdujących się w jednym otoczonym murem kompleksie, nie zawiera w zasadzie nic ciekawego. Owszem są zbiory muzealne, ale można je z powodzeniem umieścić w kilku pokoikach przeciętnego muzeum, a buddyjskie świątynie są dużo mniej okazałe niż chociażby Gandan w Ułan-Bator. Samo zaś miasto to spora wioska z dwiema stacjami paliwowymi, kilkoma hotelikami i miejscami dla turystów. W zasadzie więcej można zobaczyć w stepie niż w tej „metropolii” 😉

 

Karakurum

 

Jeśli komuś zależy na popatrzeniu na ciekawe ruiny świątyń to spokojnie polecamy Ongiin Khiid. To zburzone niegdyś świątynie buddyjskie po dwóch stronach piaszczystej drogi, położone w miejscu, gdzie znajduje się rzadki widok w Mongolii czyli prawdziwe drzewa. W prawdzie przypominają one bardziej drzewka oliwne bliskiego wschodu, ale i tak robią wrażenie. Ruin tu sporo i można rozbudzić sobie wyobraźnię jak mogły tu kiedyś wyglądać okazałe budowle skupiające mnichów buddyjskich.

 

Ruiny

 

Powrót do Ułan-Bator z dawnej stolicy (dystans ponad 360km) okazał się jeszcze trudniejszy niż poprzednie bezdroża. Mimo, że mówiono nam, że te miasta połączone są drogą asfaltową, asfaltu było tu może w mniej niż połowie tego docinka drogi. W dodatku po ulewnych deszczach poprzedniej nocy zebrało się mnóstwo błota w którym utykały samochody, ciężarówki i inne pojazdy. Koszmar po prostu. W rezultacie trasa którą w normalnych warunkach przeciętnego kraju europejskiego można by pokonać w max 4 godziny tutaj okazała się męczarnią na 8-godzinną podróż.

Cała trasa, którą pokonaliśmy w czasie tego 7-dniowego wyjazdu przedstawia się następująco:

 

tour_to_gobi

 

Mimo tych wszystkich niedogodności byliśmy szczęśliwi bo to co zobaczyliśmy w czasie tego wyjazdu na długo zostanie w naszej pamięci, a obraz prawdziwej Mongolii, gdzie wiatr hula po stepie, a mimo biedy uśmiechnięci ludzie z otwartymi ramionami witają turystów daje poczucie, że prawdziwe nieskażone „myśleniem cywilizacyjnym” człowieczeństwo jeszcze długo będzie funkcjonować na świecie.

My jednak jako europejczycy z radością zameldowaliśmy się w guesthousie, gdzie można było w końcu wziąć normalny prysznic i położyć się w normalnym łóżku z pościelą… ech te wygody! J

Teraz już możemy spokojnie pożegnać Mongolię i wybrać się do sąsiadujących od południa Chin.

8 komentarzy to “Pusto wszędzie, głucho wszędzie – co to będzie?”

  1. Ewa Says:

    Nikt się do Was nie odzywa a ja chcę przekazać Wam pochwały dotyczące tej strony aż z Ameryki. Jest czytana i bardzo się podoba. Nam też. Pozdr. m.

  2. Ewa Says:

    ach, nie dopisałam – szcęśliwej drogi ale psuje mi się klawiatura i napisanie czegokolwiek wymaga wielu zabiegów – nie piszą się czcionki po każdym uderzeniu w klawisz, trzeba ciągle kontrolować i poprawiać wielokrotnie, to nie baterie, bo dziś zmieniałam 🙂 😉

  3. admin Says:

    Czyli Ameryka coraz bliżej nie tylko w planie podróży 😉 Jesteśmy w Pekinie i za parę dni udajemy się w kierunku południowym. Póki co jeszcze pojedziemy nad Wielki Mur i rozejrzymy się więcej w stolicy 🙂 Pozdrawiamy gorrrrrąco!

  4. Marta Says:

    Witajcie! Śledzę uważnie jak pokonujecie kolejne etapy podróży. Przeżywacie niesamowitą przygodę i wspaniale że dzielicie się swoimi wrażeniami. Gratuluję blogu, jest fantastyczny. Czyta się go z wielką, wielką przyjemnością, do tego cudne zdjęcia 🙂 . Oczywiście mocno kibicuję waszej wyprawie i życzę kolejnych niezapomnianych przeżyć. Serdecznie pozdrawiam.

  5. ola Says:

    Hej Marciu! Wielkie dzięki za miłe słowa:) wspanialych wrażeń jest coraz więcej więc będziemy się starali opisywać wszytsko na bieżąco. A na razie tylko uchylę rąbka tajemnicy – Chiny już są super, a to dopiero początek! Serdecznie pozdrawiamy z Pekinu:)

  6. Patrolgr Says:

    Fajna relacja – gratuluje.
    Latem wybieram sie samochodem do Mongolii, czy moze masz i mozesz udostepnic namiary GPS miejsc ktore opisujesz? Chetnie bym uslyszal jakies rady co i gdzie warto jeszcze zobaczyc.

  7. admin Says:

    Prosimy bardzo. Poniżej lista ciekawszych miejsc w których się zatrzymywaliśmy na Gobi wraz z ich pozycjami GPS:
    Camels & Dunes: N 43°47’35.34″, E 102°12’07.15″
    Lunch u rodziny nomadów w gerach: N 45°11’08.73″, E 105°51’14.02″
    Kolejny lunch u rodziny nomadów: N 46°30’23.83″, E 103°15’31.03″
    Ongiin Khiid Ruined monasteries: N 45°20’01.72″, E 104°0’39.01″
    Temple Baga gazar chuluu: N 46°12’00.83″, E 106°2’04.08″
    White Temple (tsagaan suvraga): N 44°34’36.70″, E 105°43’07.16″
    Yoliin am Canion: N 43°29’19.95″, E 104°4’00.64″
    Jeżeli jednak wybierasz się samochodem to polecam liczyć się z uszkodzeniami wozu, bo to kompletne bezdroża i nawet samochody terenowe czasem mają problemy 😉
    Pozdrawiamy!

  8. patrolgr Says:

    Dzeki za namiary. Skoro polecasz, to postaram sie tam dotrzec.

    O samochod sie nie boje, a z uszkodzeimai sie licze. Kazdy wyjazd w teren, nawet zabawa popoludniowa w lesie czasem konczy sie uszkodzeniami. Raz wiekszymi, czasem mniejszymi. W Kazachstanie wymienialem amortyzatory bo padly, spawalem bude samochodu. W Kirgizji czyscilismy fitry i spalilem klocki… Staram sie byc przygotowany na rozne dziwnosci, ktore moga sie zdarzyc w terenie.
    Ale dziekuje za ostrzezenie, biore je zupelnie serio i zastanawaim sie jak tam bedzie sie jechalo samochodem. Planuje tam spedzic okolo 15 dni. Wjechac w Taszancie, przejechac cale poludnie i wyjechac przez Ulan Bator do Rosji do Ulan Ude.

    Pozdrawiam
    MM

Leave a Reply