Marmagao, Vasco De Gama (Dabolim) i Margao

Nasza podróż lokalnymi środkami transportu od chwili wylądowania w stolicy Bangladeszu trwa już trzy tygodnie. Szczerze mówiąc mocno się umęczyliśmy, a nasze stopy „dostały w kość” jak nigdy wcześniej. Brud, pył, kurz i spiekota które atakują non stop nasze sandały powodują, że po wypraniu i wysuszeniu już po dwóch godzinach wyglądają one jak wydobyte razem z urobkiem z kopalni siarki i rudy cynku razem wzięte. Można więc sobie wyobrazić co się dzieje ze skórą na stopach w takich warunkach. Stopień popękania i zabrudzenia jest tak duży, że żadne szorowanie kamieniami nie daje wystarczających efektów. Do tego dochodzą głębokie rany, które na skutek spękania skóry stały się bardzo bolesne. Pokonaliśmy lądem już ponad 2200 km i czas na jakąś zmianę.

mapa-dhaka-jaipur-2012-02-small

Udało się nam zakupić bilety na lokalne tanie linie lotnicze by przemieścić się od razu o kolejne 2000 km w kierunku południowo-zachodnim. Zrobiliśmy więc spory skok na mapie Indii i wylądowaliśmy w Dabolim. Tutaj pierwsze zmiany dało się odczuć już po opuszczeniu samolotu. Temperatura znacznie wzrosła i mimo późnej pory dawała się mocno odczuć zarówno poziomem wilgoci jak i wysokością słupka rtęci. Zanim jednak zaczęliśmy przyswajać nowe warunki naszą uwagę przykuła budowa lotniska Dabolim. Pierwszy szok nastąpił gdy po wylądowaniu na jedynym pasie, które posiada lotnisko, samolot zaczął kręcić tuż obok i po zwrocie o 180 st. Przystanął na wprost tego pasa by przepuścić inny samolot, który parę minut po naszym wylądowaniu rozpędzał się już po tym samym torze by wystartować z lotniska. Nasz samolot przeciął grzecznie pas po którym przed chwilą śmignął startujący kolos i przedostał się na drugą stronę, następnie jechał wzdłuż tego pasa i paręset metrów dalej znowu zwrócił się dziobem w kierunku toru „startowo-lądowiskowego” i przystanął by przepuścić kolejny samolot, który tym razem już lądował. Potem żwawo ruszył w kierunku terminala gdzie zakończył swoje „przejażdżki” krajoznawczo-turystyczne.
Pomyśleliśmy sobie, że to niezłe rozwiązanie konstrukcyjne jak na hinduskie „poukładanie” w ruchu jakie mieliśmy już możliwość obserwować na drogach. Spore wyzwanie dla pilotów – zważywszy, że lądują tam również samoloty międzynarodowe, a innych dróg poruszania się samolotów po płycie lotniska nie było widać. Cała ta operacja to jednak „mały pikuś” w obliczu tego co zobaczyliśmy w czasie tych przejażdżek po płycie lotniska. Otóż środek pasa na którym odbywał się ten wzmożony ruch startujących i lądujących samolotów przecina droga. Tak, tak! Droga! Nie inaczej. Na początku nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom i myśleliśmy, że to jakieś służby lotniskowe nagle ruszyły wskroś pasa i uwijają się by zdążyć przed lądowaniem następnego samolotu… ale nie! To po prostu kierowcy samochodów, motorowerów i motocykli przyśpieszali by zdążyć zanim na ich głowach wyląduje kolejny samolot! To po prostu szok! W miejscu gdzie droga przecina pas startowy ustawiona została stróżówka i służby mundurowe zamykają szlaban wstrzymując ruch drogowy do czasu gdy samolot wystartuje lub wyląduje. Po takiej operacji nie mija nawet minuta a dróżnik otwiera szlaban i przez płytę przejeżdżają dziesiątki samochodów, motocykli a nawet rowerów by zdążyć przed kolejnym zamknięciem. Ba! Widzieliśmy nawet jak drogą biegł jakiś pieszy z torbami by zdążyć zanim „klamka zapadnie” na kolejnych kilka minut. Niewiarygodne. Lotnisko przyjmujące taki ruch ma normalną, regularną drogę przecinającą jedyny pas startowy! Nawet nie chcemy sobie wyobrażać co by się stało gdyby na skrzyżowaniu z pasem komuś np. wysypały się owoce, albo – co gorsza – zgasł silnik! 🙂 Zdjęcie umieszczone poniżej nie oddaje w pełni powagi sytuacji, ponieważ zostało zrobione z daleka ale daje jakiś obraz tego co się tam dzieje (zostało zrobione z ukrycia jako, że obowiązuje tam całkowity zakaz fotografowania).

lotnisko_dabolim

Po tej sporej dawce emocji opuściliśmy lotnisko by nieco ochłonąć i złapać autobus w kierunku południowym. Naszym celem było zarekomendowane przez Włosko-Niemiecką parę Palolem – niewielka miejscowość tuż przy Morzu Arabskim jakie smaga Półwysep Indyjski od strony zachodniej. Na lotnisku w informacji turystycznej powiedziano nam, że do Palolem nic o tej godzinie nie jeździ i trzeba po prostu złapać taksówkę. Koszt około 1000 rupii. Na takie porady jesteśmy jednak odporni i po szybkiej analizie mapy, która wisiała w pokoju informacji zdecydowaliśmy, że dotrzemy tak jak dotarłby normalny mieszkaniec tej miejscowości 🙂 Wyszliśmy z terenu lotniska podziwiając jeszcze szyld informujący, że lotnisko ma jakiś certyfikat ISO 9000… Swoją drogą ciekawe co to za ISO pozwala na takie niesamowite rozwiązania komunikacyjne 🙂
Po przedostaniu się na drugą stronę drogi przebiegającej w pobliżu lotniska postanowiliśmy azjatyckim, dobrym zwyczajem łapać autobus tam gdzie czeka na niego pasażer. W Azji standardem jest, że autobus zbiera po drodze wszystkich tam gdzie znajdzie się chętny, a „naganiacz” współpracujący z kierowcą wykrzykuje nazwę miejscowości do której udaje się autobus. Tym razem role zostały odwrócone. To my wykrzykiwaliśmy do nadjeżdżających autobusów nazwę miejscowości Margao, która znajdowała się mniej więcej w połowie drogi do Palolem. Z mapy wyraźnie wynikało, że autobusy jadące po tej stronie drogi mogły udawać się w dziesiątki różnych innych miejsc i niekoniecznie po drodze, którą musieliśmy pokonać. Dlatego bezpiecznie było wykrzykiwać nazwę takiej miejscowości, do której autobus mógł jechać. Po kilku zatrzymywanych przez nas autobusach trafił się wreszcie taki, który na wykrzykiwane „Margao! Margao!” zareagował pozytywnie 🙂 Pierwszy odcinek trasy mieliśmy więc już pokonany. Potem po dojechaniu do dworca autobusowego w Margao wystarczyło zrobić szybką rundę po stojących autobusach i z okrzykiem tym razem „Palolem! Palolem!” zlokalizować ten właściwy, który w tym kierunku się udawał. W prawdzie udało nam się ustalić, że do samego Palolem ten autobus nie dojedzie, ale dotrze do miejscowości z której do naszego celu podróży jest już niedaleko. Po obowiązkowym zebraniu kompletu pasażerów autobus wreszcie ruszył i… nie ujechał nawet jednego kilometra gdy przepychając się po ciasnych drogach Margao stratował jakiś pojazd wywołując spore zamieszanie. Kierowca zatrzymał autobus, a tłumek pasażerów rzucił się do szyb by zobaczyć efekty tej kolizji. Okazało się, że jakaś Pani na motorowerze została mocno poszkodowana więc wezwano karetkę, a tłum gapiów w tym czasie żywo dyskutował stawiając diagnozę. Po akcji „karetka” kierowca zasiadł z powrotem za kierownicę i rozpoczął zawracanie autobusu na wąskiej drodze metodą „na 17 ruchów posuwisto-zwrotnych” 😉 Po tym jak autobus zmienił wreszcie kierunek na przeciwny w autobusie rozległy się gwizdy i okrzyki a większość pasażerów zaczęła (jak się okazało po próbie ustalenia co się dzieje z jednym z pasażerów, którzy mówił w jęz. angielskim) wymuszać na kierowcy aby wrócił na dworzec autobusowy by podstawiono nowy autobus. Kierowca grzecznie jednak wyjaśnił, że on jest kierowcą ostatniego autobusu, który w tym dniu udawał się tą trasą więc musi udać się na komisariat policji by spisać protokół z wypadku. Tak, tak. Kolejny niesamowity „wynalazek” indyjskich regulacji drogowych! Kierowca autobusu, który spowodował wypadek ma udać się na komisariat z kompletem pasażerów na pokładzie i tam dokonać odpowiednich czynności rejestrujących zdarzenie. Żadni świadkowie do tego są niepotrzebni. Chodzi tylko o spisanie protokołu, bo kierowca publicznych środków transportu nie ponosi żadnych konsekwencji tego co się zdarzyło. Tak więc autobus pełen ludzi stał w innej części miasta oczekując na zakończenie czynności operacyjnych tutejszych władz. W tym czasie okazało się jednak, że autobus musi pozostać w pobliżu komisariatu w związku z czym musi nastąpić podstawienie innego pojazdu. Po ponad godzinie oczekiwania przyjechał inny autobus a kierowca przepakował swoje torby do nowego pojazdu i wreszcie udaliśmy się w drogę. Cała akcja kosztowała nas dodatkowe 1,5 godziny, ale hinduskim zwyczajem nikogo to wcale nie zmartwiło, a nawet większość pasażerów zdawała się być ucieszona takimi dodatkowymi „atrakcjami” podróży 🙂 Gdy przybyliśmy do miejsca skąd mieliśmy udać się do Palolem było już ciemno. Zasięgnęliśmy języka jak daleko jest z tego miejsca do Palolem i po uzyskaniu informacji, że od celu dzielą nas już tylko 3 km włączyliśmy nasze latarki i ruszyliśmy pieszo. O godz. 22:00 usłyszeliśmy szum morza – osiągnęliśmy cel 🙂
Poza komunikacyjnymi ciekawostkami i wysokimi temperaturami rejon po którym się poruszaliśmy charakteryzuje się również bardzo ciekawą jak na Indie architekturą w której widoczne są wyraźne wpływy portugalskie. I nic dziwnego bowiem portugalski kolonializm ustąpił tutaj dopiero w 1961 roku więc wpływy chrześcijańskie są tutaj wszędzie wyraźnie widoczne. To dla nas po męczących trzech tygodniach poruszania się w brudzie, smrodzie i wątpliwych pod względem higieny warunkach była dobra wiadomość. Ludzie tutaj – jeszcze chyba siłą rozpędu – są bardziej cywilizowani a załatwianie potrzeb fizjologicznych tutaj nie jest najważniejszą czynnością lokalsów 😉 Można się tutaj poczuć bardziej swojsko. Wszechobecne są kościoły a budynki i różnego rodzaju obiekty sakralne połączone z palmowymi krajobrazami dają bardzo przyjemny dla oka mariaż.

palolem_kosciol0

palolem_kosciol1

palolem_kosciol2

palolem_pomnik

Inną sprawą, że z racji sprzyjającego klimatu i bliskości morza ten rejon Indii odznacza się wyższym wskaźnikiem turystyki więc i asortyment sklepów zdaje się to odzwierciedlać. Można tutaj kupić wszystko co dobre i ciekawe z punktu widzenia podróżnika: przyprawy, herbaty, materiały, ubrania, rzeźby i różne dzieła sztuki. Poczuliśmy się więc w tym miejscu trochę jak na wakacjach (taka miła odskocznia do trudów codziennego przemieszczania się z plecakami).

palolem_sklepiki

palolem_przyprawy

palolem_kokoski

Następne trzy dni spędzimy więc w cywilizowanym miejscu, które pozwoli nam trochę odetchnąć w klimacie plaży i morskich potraw by na koniec naszej podróży udać się do Delhi i stamtąd udać się w drogę powrotną do Europy.

W tym miejscu prosimy o udzielenie pomocy dla niedożywionych dzieci z Polski przez kliknięcie w brzuszek Pajacyka na stronie www.pajacyk.org.pl. Z góry za to bardzo dziękujemy.

Leave a Reply