W drodze do Legazpi
O 3:30 ze snu wyrwał nas budzik. Możemy wejść na salę odpraw terminala krajowego lotniska w Cebu. Gdy zasypialiśmy, było mniej tłoczno niż po przebudzeniu. Oczekujący na samolot z radością przyjęli informację, że zwalnia się 8 miejsc siedzących, które zajmowaliśmy w czasie snu 🙂 Ponieważ będziemy lecieć aż do godziny 14:00 i w tym czasie nie działo się nic specjalnego, to aby nie „marnować” jednego dnia wpisu wrzucimy kilka dygresji.
Lecimy do LEGAZPI! Lecimy wspiąć się na najaktywniejszy wulkan Filipin – Mayon. Japończycy z Filipińczykami wciąż spierają się, który z wulkanów – Mayon czy Fuji ma bardziej perfekcyjnie symetryczny kształt. „Konfliktu” na drodze pokojowej pewnie rozwiązać się nie uda, ale natura sama z czasem rozwiąże ten problem, bo Mayon wybuchał od 1616 roku 49 razy. Po raz ostatni w 2004 roku. Erupcje są więc średnio raz na 8 lat. Hmmmm. W tej chwili jest bardzo spokojny. Nazwa wulkanu w wolnym tłumaczeniu oznacza PIĘKNY. Duzi chłopcy uwielbiają takie wspinaczki. Zasmakowaliśmy się w chodzeniu po wulkanach. Ostatnim naszym wyzwaniem był Riniani na Lomboku. Tam standardową, 2 dniową, wyczerpującą wyprawę, udało nam się zrealizować w jeden dzień!!! To był odjazd!
Już wiemy gdzie jadają Filipińczycy!! Tego w krajach Azji południowo-wschodniej jeszcze nie widziałem! Oni jadają w cukierniach i sieciach fast-food! To od razu tłumaczy skąd w genetycznie drobnych ludziach tego rejonu tak nieprawdopodobnie „nadmuchane” twarze. Lokalnych dobrych knajpek nie ma, bo przegrały ze światowymi potentatami na rynku cholesterolowego szaleństwa! Ceny kosmiczne, a wszędzie ogromne ilości klientów. Co druga witryna na ulicy to ciastkarnia, a za szybami wszelkie odcienie różu i brązu. Po takim ciastku, Coca Cola wydaje się być napojem dietetycznym 😉
Godzina 14:00. Przedzieramy się przez chmury do lądowania na Legazpi. Podobno pada deszcz. Wylądowaliśmy. Patrz Rysiu – mówię, deszcz pada. Patrz szybko, bo zaraz przestanie. Wychodzimy na zewnątrz samolotu. Co Ci ludzie się tak „grzebią” z tym wychodzeniem? Ktoś nam podaje w drzwiach parasol. Dziękujemy, przecież nas nie utopi. Wychodzimy z terminala z bagażami. Hmmmm. Wciąż pada! Na niebie bardziej szaro niż na ziemi! Ubieramy kurtki przeciwdeszczowe i kierujemy się do miasta. Ale checa. Trafiliśmy na deszczową godzinkę. Z lotniska na dworzec autobusowy doszliśmy w 30 minut spacerkiem. Legazpi mile nas zaskakuje. Jest jak na warunki, które widzieliśmy bardzo czysto. Lokalni właściciele trycykli i jeepneyów nie naprzykrzają się. Wszyscy są bardzo przyjaźni i nie są nachalni! Na dworcu pociąga nas smakowity widok dań serwowanych przez jedną z knajpek. Nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze, że będziemy się tam stołować do końca pobytu w Legazpi. Miła Pani z wielkim napisem KASJER na plecach lubi Polaków, bo mamy… dobrą kiełbasę!. W trakcie swojego pobytu w USA zaopatrywała się w jedzenie w polskich sklepach. Od niej dowiedzieliśmy się jaki problem dręczy filipińskich „restauratorów”. Kto ma odrobinę pieniędzy, to żywi się w sieciowych fast-foodach, a kto ich nie ma, kupuje najtańsze jedzenie na ulicach. To z kolei nie jest smaczne i nic dziwnego, że nam nie smakowało. Pogadaliśmy chwilkę z Panią. Jest piątek. Zgodziła się zrobić dla nas specjalny makaron ryżowy z warzywami i jajkiem. Wszystko smażone. Ten pomysł bardzo nam się spodobał. Jedzonko było pyszne!!! Cena zaostrzała apetyt. OGROMNA, prawdziwie europejska porcja za 35 peso.
Poprawił nam się humor. Deszcz nie ustaje… Humor zepsuł się z powrotem. Obfitość opadów zaczyna nas niepokoić. Wszędzie stoi woda, a horyzont jest zupełnie zamglony. Nie zmieniamy swoich planów. Chcemy dostać się do miejscowości Tabaco, skąd o 5:30 zamierzamy wyruszyć na początek szlaku do krateru. Autobus kosztuje 25 peso. W strugach deszczu dojeżdżamy do miasteczka. Woda lejąca się z ciemniejącego zmierzchem nieba nie pomaga w szukaniu hotelu. Jest ich tutaj bardzo mało, a ceny… szokują. Trafiamy wreszcie pod zamknięte drzwi „TRAVELLERS INN”. Oworzył nam chłopak, którego zapytaliśmy o pokój 2-osobowy. Ten to miał łeb do interesów. Powiedział nam, że hotel dla nas znajdziemu z pewnością w centrum. Nie wiedział, że nie ma racji! Nie wiedział, że szukamy dokładnie takiego pokoju, jakie miał do zaoferowania! Wynik? 2/5 ceny najtańszego z poprzednio znalezionych. Deszcz leje w dalszym ciągu. Jesteśmy męczeni, a jutro rano wczesna pobudka. Zasypiamy z dużymi nadziejami na to, że noc przegoni chmury. Przecież na Filipinach nie pada o tej porze roku!!
marzec 7th, 2011 at 21:00
Ależ macie pecha…. Pozdrawiam!!