Turystka społecznie odpowiedzialna

W poprzednim wpisie zahaczyliśmy o, nazwijmy to, podróżowanie odpowiedzialne, połączone z pomocą lokalnym społecznościom w ramach przeróżnych projektów wolontariatów w tutejszych wioskach, miastach i na wyspach. To oczywiście fantastyczne połączenie długich wakacji (niejednokrotnie w rajskim miejscu a czasami z dodatkową korzyścią w postaci zrobienia kursu nurkowania), z dołożeniem swojej cegiełki do rozwoju tego kraju.
Jednak nie każdy ma możliwość (albo ochotę) na przyjechanie na kilka miesięcy do Kambodży. Oczywiście zdecydowana większość to turyści z całego świata przyjeżdżający spędzić tu swoje dwutygodniowe wakacje. Warto jednak pamiętać, że nawet podczas takiego krótkiego pobytu w Kambodży, mamy niezliczone szanse pomocy lokalnej ludności. Trzeba tylko umieć odróżnić to co jest prawdziwą pomocą, od tego, co jest zagłuszaniem własnych wyrzutów sumienia. Ale o tym za chwilę.
Najpierw kilka faktów. Kambodża jest krajem bardzo biednym, tak biednym, że większość Europejczyków, Amerykanów czy Australijczyków tak chętnie przyjeżdżających tu na wakacje nie potrafi sobie nawet wyobrazić, że można tak żyć. Kraj ten liczy 14 milionów mieszkańców, z czego tylko 13% mieszka w miastach. Średnia długość życia to 57 lat: mężczyźni – 55 lat, kobiety – 59. BARDZO DOBRA pensja dla Khmerów pracujących w prowadzonych przez obcokrajowców restauracjach wynosi 80 USD miesięcznie.
Oczywiście patrząc na najnowszą historię Kambodży, nie dziwi nas, że większość dorosłych ludzi nie ma żadnego wykształcenia (scheda po rządach Czerwonych Khmerów to 65%-owy wskaźnik analfabetyzmu!!!) i stara się zarabiać pieniądze w każdy możliwy sposób – szczególnie tu, w Sihanoukville, głównie sprzedając najróżniejsze produktu i usługi turystom na plaży. I to jest fair, bo Ci dorośli nie mają za wielkiego wyboru i jakoś muszą żyć, więc jak znajdą klientów którzy chcą im coś zapłacić (oczywiście przestrzelone kilka razy ceny w dolarach :-)) to po prostu ich praca. A więc na plaży można kupić okulary przeciwsłoneczne, książki, świeże tropikalne owoce, domowe wypieki czy też wszelkiego rodzaju owoce morza wprost z „przenośnego grilla”.

Owoce

Można poddać się masażowi albo zrobić sobie manicure u jednej z setek pań „kosmetyczek plażowych” chodzących w plastikowymi kuferkami z różnymi narzędziami i lakierami do paznokci (Mała dygresja: podziwiam za odwagę – albo za głupotę – te wszystkie eleganckie paniusie, które pozwalają sobie grzebać przy paznokciach niesterylnymi narzędziami, na plaży, gdzie jest mnóstwo piachu, zero zasad higieny itp. ale większość turystek chętnie się godzi na manicure za 2 USD. Oczywiście skutek plażowych manicure był taki, że na Sylwestra wszystkie dziewczyny w Sihanoukville miały ten sam kolor paznokci, bo panie kosmetyczki mają tylko jeden odcień czerwonego :-)). Ale wracając do tematu – korzystanie z usług dorosłych jest odpowiedzialne – oni wiedzą co robią i dokonali jakiegośtam wyboru, że ich źródłem dochodu będzie handel plażowy, a my, jako dorośli godzimy się na kupowanie od nich.

Kosmetyka i homary

Sytuacja jest jednak zupełnie inna w przypadku dzieci (najmłodsze mają już ok. 4 lat), które również od rana do wieczora biegają po plaży i sprzedają turystom różne dobra – głównie świeże owoce albo własnoręcznie plecione bransoletki ze sznurka (pewnie każdy pamięta, u nas też była wiele lat temu moda na tzw. meksykanki albo plecionki na rękę robione z kordonka albo muliny). No i oczywiście khmerskie dzieci są śliczne i urocze, a ponieważ odkąd tyko nauczyły się chodzić całe dnie spędzają na plaży wśród turystów, to świetnie mówią po angielsku (a niejednokrotnie i w innych językach), więc fajnie się z nimi rozmawia, łatwo nawiązują kontakty, są otwarte, uśmiechnięte i ufne, a przy tym biedne i obdarte, więc po krótkiej rozmowie nie sposób odmówić im kupienia od nich tej bransoletki, czy cokolwiek innego tam mają, tylko po to, żeby dać im szansę zarobić. I to jest właśnie ta dobroć pozorna. Chcemy widzieć siebie jako dobrych i szlachetnych – pomagamy tym dzieciom, doceniamy ich pracę i kupujemy ich wyroby… a tak naprawdę, długofalowo, robimy im więcej krzywdy niż pożytku, ponieważ uczymy je, że taki sposób życia i zarabiania pieniędzy jest przez nas akceptowany, a przede wszystkim jest skuteczny bo przynosi efekty (kto z Was by wysłał swoje dziecko do pracy zamiast do szkoły, która mu zapewni lepszą przyszłość? Jesteśmy pewni że nikt). W Kambodży oczywiście nie ma obowiązku szkolnego (bo i nie ma możliwości, żeby był, ponieważ nie ma wystarczającej liczby szkół i kadry), ale zawsze khmerska szkoła jeśli jest, to jest darmowa – taki jest bowiem realizowany od kilku lat projekt rządowy „Back to school” mający na celu podniesienie poziomu wykształcenia społeczeństwa khmerskiego. I dzieci te zamiast biegać z bransoletkami po plaży powinny właśnie chodzić do szkoły. A mając wybór – zarobić pieniądze, czy pójść do szkoły, zawsze wybiorą zarobek. Jednak tak, jak wspomnieliśmy wcześniej – to jest rozwiązanie „na chwilę” – ponieważ sprzedając owoce i plecionki, nie nauczą się niczego więcej i prawdopodobnie będą kolejnym pokoleniem handlarzy plażowych, podczas gdy chodzenie do szkoły dałoby im szansę na zdobycie dodatkowych umiejętności i wszechstronnej wiedzy, by w dorosłym życiu mogły robić coś więcej. Oczywiście dzieciaki są wygadane i jak już nic nie pomaga, to biorą człowieka „na litość” mówiąc, że muszą pracować, żeby zarobić sobie na szkołę. Ale to tylko połowa prawdy – płacić muszą, jeśli chcą chodzić na popołudniowe lekcje angielskiego. A szczerze mówiąc do niczego im te lekcje nie są potrzebne bo od turystów na plaży uczą się najwięcej, więc nawet nie wiadomo czy na ten angielski faktycznie chodzą.

Dzieci na plaży

W Kambodży działają dziesiątki organizacji pozarządowych i zwykłych organizacji wolontariackich, pomagających zarówno dorosłym jak i dzieciom – oczywiście nie dają nikomu pieniędzy, ale uczą angielskiego, organizują różnego rodzaju kursy, uczą zasad higieny, budują oczyszczalnie ścieków, toalety, punkty uzdatniania wody, punkty pomocy medycznej itp., a zarabiają na swoją działalność sprzedając rysunki dzieci, które są pod opieką tej organizacji oraz oczywiście zbierając pieniądze od turystów.

Organizacje sprzedające rysunki

Więc zanim wydamy 2 dolary na bransoletkę warto się zastanowić czy to faktycznie pomoc. Może dołożenie naszych dwóch dolarów do dwóch dolarów dziesiątek innych osób będzie stanowiło kwotę, która przyniesie realną korzyść te społeczności. Niejednokrotnie tutejsze NGO’s organizują też „szybkie turnusy wolontariacie” dla turystów – wywożą chętnego na 5 dni do wioski, w której pomaga przy aktualnych pracach prowadzonych przez tę organizację – np. budowanie szkoły, malowanie płotu itp. A jeśli już nie chcemy dawać pieniędzy przez organizację, bo nie jesteśmy pewni jej uczciwości (choć tutaj to naprawdę dobrze działa!) to zawsze możemy kupić takiemu dziecku pełnowartościowy obiad, zjeść wspólnie, pogadać z nim po angielsku, dowiedzieć się różnych ciekawych rzeczy i przynieść tym więcej korzyści niż zapłaceniem za bransoletkę. I kolejna uwaga – dzieci khmerskie mają bardzo wysokocukrową dietę i dosłownie zero opieki stomatologicznej – dawanie im ciastek, cukierków i lizaków jest dla nich zabójcze (choć jak wszystkie dzieci są strasznie łakome na słodycze).
Pozostaje jeszcze jeden trudny temat również mieszczący się w kręgu odpowiedzialnego podróżowania – Kambodża staje się coraz popularniejszym krajem jeśli chodzi o seksturystykę. I niestety znów najbardziej narażone są tutaj dzieci. To wręcz trudne do uwierzenia, jak masowo bogaci, podstarzali i obleśni zagraniczni turyści, poszukują tu szybkich przygód z kilkunastoletnimi (głównie) dziewczynkami. Oczywiście jest to proceder obustronnie akceptowalny ponieważ „turysta” dostaje to, czego chce, a dziecko dostaje za to pieniądze. Często zresztą to dziecko kusi i namawia, bo wie, że z tego jest „kasa”. Tylko że w takiej sytuacji musi się pojawić trzecia strona – obiektywna. Bo przecież ktoś, kto wykorzystuje dzieci albo ulega ich namowom nie jest normalny, jest dewiantem (żeby nie użyć tutaj bardziej dosadnych określeń) i to, co on uważa za „normalne” jest wręcz naganne, natomiast dziecko nie jest jeszcze na tyle dojrzałe, by świadomie dokonywać wyborów – liczą się dyskoteki, dobre drinki a później zapłata. Oczywiście zarówno w Kambodży, jak i we wszystkich innych krajach wykorzystywanie seksualne dzieci jest przestępstwem, i coraz głośniej zaczyna się o tym mówić. Na każdym kroku – w hotelach, restauracjach, tuk–tukach i na billboardach można znaleźć numery telefonów, pod które należy dzwonić widząc niezdrową (niebezpieczną!) sytuację. Na terenie całego kraju są już specjalnie przeszkolone służby do reagowania w takich przypadkach i zjawiają się w ciągu kilku minut, ale najważniejsze jest to, żeby ktoś dał im cynk, żeby wiedzieli dokąd jechać.

Pomoc dzieciom w Kambodży

Jesteśmy pewni, że to o czym napisaliśmy nie dotyczy tylko Kambodży, ale wielu coraz popularniejszych turystycznie destynacji azjatyckich. Jeśli już chcemy pomagać, to warto się zastanowić czy to co oferujemy to faktycznie pomoc, czy raczej poprawianie sobie samopoczucia. A sposobów na prawdziwe pomaganie jest bardzo wiele i nie są one wcale trudne (choć nie zawsze tak proste jak wyciągnięcie banknotu z portfela).

2 komentarze to “Turystka społecznie odpowiedzialna”

  1. Alicja Says:

    Dzięki za ten wpis! Bije się z myślami, czy lepiej pić cejlońską herbatę, zapewne nieźle zroszona krwią Tamilów (i korzystać z niewolniczej pracy ludzi na plantacjach, bo wiadomo, że choć produkt nie tani, to i tak grosze idą do tego, co tyra w słońcu), czy przestawić się na swojski susz z dzikiej róży i pigwy. Ale wtedy pozbawię ich nawet tych groszy. I tak w koło Macieju. Ale prawdziwego szału dostałam kiedyś, kiedy kupiłam herbatę „nadziewaną” woreczkiem z glinianym wisiorkiem i informację, że w ten sposób pomagam biedakom z Cejlonu, bo kilkadziesiąt osób ma pracę przy wyrobie tych wisiorków, potrzebnych jak owe opaski od dzieci na plaży. To zapewne pomysł i organizacja jakichś dobroczyńców, żeby robić nikomu niepotrzebne ozdoby, a następnie wciskać je zaszantażowanym Europejczykom, zamiast bardziej godziwie wynagradzać pracowników plantacji. A propos pomocy żywnościowej i innej świadczonej przez „białych”, usłyszałam kiedyś dowcipny komentarz Bornwella /znanego Oli Afrykańczyka z Zimbabwe/ : „Bardzo dobrze, niech biali pracują, oni to umieją i lubią, Afrykańczycy mogą sobie odpoczywać”. No i jak tu być odpowiedzialnym (ale nie głupkiem do wyzyskania) za nasz skomplikowany świat konsumentem, turystą, bliźnim?

  2. admin Says:

    To prawda Alu, że ciężko czasem sobie poradzić z takimi dylematami. Jednak zawsze poza emocjami, które każą nam w pierwszym odruchu pomóc (niestety często pozornie) musi zwyciężyć rozum i większy, głębszy kontekst problemu. Jeśli pomagać to z głową i odpowiedzialnie. A to, że „biali lubią pracę” to prawda i Bornwell ma tu całkowitą rację. Tyle, że swoją pracą możemy wspomóc PRACĘ innych. Niech potrafią sami zdobywać pieniądze na swoje utrzymanie. To najcenniejsza pomoc jakiej zawsze można udzielić potrzebującym. Nie DAWAĆ ale nauczyć ZDOBYWAĆ. Drugą metodą jest dawać, ale przez organizacje charytatywne, które właściwie gospodarują pieniędzmi. Prawdziwie charytatywne organizacje zawsze takiej pomocy udzielają (vide „WOŚP”, która właśnie ma swój kolejny finał). Pozdrawiamy serdecznie!

Leave a Reply