Pekińskie atrakcje

 
Po zalogowaniu się w hotelu zrezygnowaliśmy z jakiegokolwiek odsypiania i po szybkim prysznicu ruszyliśmy na podbój miasta. Okazało się, że mieszkamy w samym centrum (chociaż w przypadku 13-milionowego miasta, pełnego ogromnych centrów handlowych i ruchliwych ulic trudno mówić o jednym centralnym miejscu :-)). W jedną stronę mamy 10 minut do commercial street, a w drugą do Zakazanego Miasta. Pierwszy dzień poświęciliśmy zatem na te podstawowe elementy wizyty w Pekinie oraz na znalezienie trochę tańszego hotelu.
Zakazane Miasto jest niesamowite.

Zakazane miasto

Spędziliśmy tak ponad 3 godziny a i tak pod koniec musieliśmy część rzeczy sobie odpuścić, bo okazało się, że jest czynne tylko do 17.00 (uwaga: większość atrakcji turystycznych w Pekinie jest czynnych do 17.00 – trzeba więc mądrze planować zwiedzanie).
Zakazane Miasto to zlokalizowana w samym sercu Pekinu historyczna siedziba 2 dynastii chińskich władców – Ming i Qing. Miasto zaczęto budować w 1406 roku a jego powierzchnia zajmuje 720.000 m2, więc naprawdę jest gdzie spacerować. Mimo, że nieustannie ciągnął tu tłumy turystów, to można znaleźć też małe uliczki i podwórka, oddalone od głównego szlaku „zwiedzania”, które urzekają swoim urokiem a mury z czerwonej cegły, żółte dachy i kolorowe ornamenty potęgują magiczną atmosferę tego miejsca.

Zakazane miasto

Kolejnym krokiem w „oswajaniu” Pekinu było oglądanie panoramy miasta ze wzgórz Jinghsan Park. Widoki zapierające dech w piersiach – stare style architektoniczne, charakterystyczne dla kultury chińskiej przeplatające się z imponującymi kilkudziesięciopiętrowymi szklanymi wieżowcami, a do tego dużo zieleni! Od samego początku Pekin nas zachwycał – przede wszystkim swoją wielkością i różnorodnością i te odczucia na każdym kroku się potwierdzały.

Pekin

Z parku, rikszą pojechaliśmy na Plac Tiananmen. W przejściu podziemnym przed Placem zostaliśmy poddani security control co wywołało nasze ogromne zdziwienie ale grzecznie przepuściliśmy plecak przez skaner. Plac faktycznie okazał się ogromy a na nim był tłum ludzi i mnóstwo wojska i policji. Chodziliśmy między nimi zdezorientowani, zastanawiając się, czy nie trafiliśmy przypadkiem na jakąś „imprezę”, gdy podszedł do nas chłopak i bardzo łamaną angielszczyzną spytał, czy może sobie zrobić z nami zdjęcie… długo nie rozumieliśmy co ma na myśli… aż w końcu załapaliśmy, że tu, w Pekinie, ktoś o europejskich rysach twarzy i jasnej skórze to jednak ciągle ewenement więc zapozowaliśmy do zdjęcia, a w rewanżu dowiedzieliśmy się, że tłum ludzi, jaki zgromadził się na placu oczekuje na opuszczenie flagi. To codzienny rytuał gromadzący nieprzebrane rzesze Chińczyków (i chyba z rozpędu trochę też turystów) – o świcie flaga jest uroczyście wciągana na maszt, a o zachodzie słońca opuszczana – wydarzenie na miarę zmiany warty przed Pałacem Buckingham.

Tiananmen

Wieczorem mimo zmęczenia wybraliśmy się obejrzeć kolejną atrakcję Pekinu – Night Market. Wzdłuż ulicy ustawiona masa budek z lokalnymi specjałami kulinarnymi. Wszystko oczywiście świeżo przygotowywane i pachnące lub „pachnące” inaczej! Kucharze i sprzedawcy przekrzykiwali się, zachwalając swoje przysmaki. A wśród nich można było znaleźć – węże, jaszczurki, różnego rodzaju stwory wodne (niektórych nigdy wcześniej nawet nie widzieliśmy), różnego rodzaju owady i chrząszcze (coś podobnego do karaluchów) – a wszystko to smażone, pieczone na grillu lub serwowane na surowo. Z niedowierzaniem patrzyliśmy na „lokalesów” którzy zajadali się tymi pysznościami! Nam na razie brakło odwagi na takie eksperymenty. Może następnym razem… 🙂

Night Market

Kolejnego dnia zgodnie z wcześniejszym planem przenieśliśmy się do dużo tańszego, a zlokalizowanego przy samej commercial street hostelu. Okazało się, że w Chinach jest bardzo dużo hosteli zrzeszonych w International Hosteling więc warto mieć kartę Międzynarodowego Stowarzyszenia Schronisk Młodzieżowych. My nie wyrobiliśmy tej karty w Polsce ale kupiliśmy tu na miejscu, więc mamy chinską 🙂 Dużo tańsza niż polska (30 yuanów) a daje takie same zniżki – polecamy! Okazało się, że następnego dnia w tym hostelu zameldowała się spora grupa podróżników z Polski, a wśród nich grupa, którą spotkaliśmy wcześniej w Mongolii w Karakurum. Nasi „znajomi” szybko rozpuścili wśród innych Polaków informację o tym, że jesteśmy „parą, która jedzie dookoła świata” i od tej pory staliśmy się VIP-ami, wracając wieczorem do hostelu zostaliśmy powitani (przez nigdy wcześniej nie widzianych ludzi) okrzykiem: „O, nareszcie jesteście, już myśleliśmy, że was nie zobaczymy!” 🙂 Strasznie to śmieszne uczucie! Każdy się z nami wita, chce pogadać, dopytać o szczegóły i życzyć powodzenia. Dziękujemy! 🙂
Następnego wieczoru postanowiliśmy wybrać się na spacer na Drogę Duchów (Ghost Street / Gui Jie) – miejsce to polecane jako jedna z ulic najbardziej oddających klimat nocnego Pekinu, pełna restauracji i barów, a wszystko to w klimatycznym oświetleniu czerwonych chińskich lampionów. Z naszej mapy wynikało, że to całkiem blisko z naszego hostelu – ze 4 duże skrzyżowania, więc odległość w sam raz na wieczorną przechadzkę. Tylko że na mapie nigdzie nie było skali, a Pekin to nie Warszawa 🙂 Okazało się, że to godzina drogi w jedną stronę! Chwilami byliśmy bliscy zrezygnowania i prawie zdecydowaliśmy się zatrzymać na jedzenie gdzieś po drodze, ale ostatkiem sił dotarliśmy do celu. Obraz jaki ukazał się naszym oczom zapierał dech w piersiach! Na odcinku ponad 1,5 kilometra po obu stronach ulicy małe sklepiki, restauracje i knajpki w najbardziej chińskim wydaniu, jakie można sobie wyobrazi. Myśleliśmy, ze takie miejsca zdarzają się tylko w filmach.

Ulica duchow

Ulica duchow2

W kolejnych dniach w planach mieliśmy jeszcze zwiedzenie Podziemnego Miasta – z opisów przewodnikowych super miejsce, którego budowę rozpoczęto z woli wodza Mao w 1969 roku i budowano przez kolejne 10 lat (podobno w odpowiedzi na wylądowanie pierwszego człowieka na Księżycu i na zagrożenie wojną nuklearną z Rosją Mao upatrywał przyszłości rozwoju Chin w podziemiach). Po wnikliwym studiowaniu naszej mało dokładnej mapy i porównywaniu jej z elektroniczną wersją przewodnika jakim dysponujemy, zaznaczyliśmy na mapie mniej – więcej gdzie podziemne miasto powinno być i wyruszyliśmy. Im byliśmy bliżej, tym bardziej traciliśmy nadzieję, że idziemy w dobrym kierunku. Brak jakichkolwiek oznaczeń i totalne zdziwienie w oczach ludzi, których próbowaliśmy mieszanką migowego i angielskiego spytać dokąd dokładnie iść, wzbudzały w nas lekką konsternację – bo jeśli nie tu, to gdzie? Wchodziliśmy w głąb brudnych uliczek których raczej turyści nie przemierzają mieliśmy więc coraz więcej wątpliwości.

Uliczka

Już prawie uznaliśmy, że jednak coś pomyliliśmy, gdy brnąc przez wąską, ulicę z asfaltem dziurawym jak ser szwajcarski i przyglądając się beztroskiemu życiu mieszkańców, którzy leżeli na byle czym przed domami, grali w karty albo jedli lokalne przysmaki (i przyglądali nam się z takim samym zainteresowaniem jak my im), nasz wzrok zatrzymał się na kartce formatu A4 przyklejonej do szarego muru z wydrukowanym: „Underground City has closed”. Trochę to wyglądało na żart. Ale okazało się, że to nie żart… trafiliśmy idealnie! Niestety ani słowa wyjaśnienia więcej (a w każdym razie nie po angielsku). Po prostu zamknięte i koniec. Ta atrakcja nie wypaliła, ale sam spacer był bardzo ciekawy 🙂

Leave a Reply