Czy konie mnie słyszą?

 
Wjazd do Mongolii oznaczał jeszcze wjechanie w specjalną wydzieloną strefę (za ogrodzeniem z drutami kolczastymi) w której zatrzymał się pociąg i umundurowani strażnicy z psem mogli dokonać ostatniego sprawdzenia podejrzanych miejsc.

Rosja-Mongolia

Pociąg stał tam tylko przez chwilę by potem zatrzymać się na prawie dwie godziny w Suhtarbaatar gdzie tym razem mongolscy celnicy zebrali deklaracje celne i przeszukali raz jeszcze wagony. W tym czasie wszystkie wagony oblegane były przez handlarzy walutą, którzy skupowali niechciane już ruble zamieniając je na dowolną walutę. W zasadzie dla kogoś komu pozostała rosyjska waluta a nie zamierzał już wracać do Rosji najłatwiejszy sposób pozbycia się zbędnych papierków. Oczywiście kurs pewnikiem niższy niż w „pierwszym, lepszym” kantorze, ale chętny do odsprzedania zawsze się znajdzie.
Po uzyskaniu informacji, że postój potrwa jeszcze godzinę, a pasażerowie powinni opuścić wagony poszliśmy na pierwszy mongolski rekonesans. Udało się namierzyć bankomaty gdzie dokonaliśmy wypłaty gotówki na pierwsze zakupy na terenie chanów. No i pierwsze miłe zaskoczenie w wieśniaczym sklepie spożywczym napotkanym tuż za dworcem kolejowym.

Sklepik Suchbaatar

Ceny nieporównywalnie niższe niż w Rosji, a co ważniejsze dużo niższe niż w Polsce. Tak więc wkroczyliśmy w końcu w tańszą Azję. Po powrocie z tego rekonesansu zajrzeliśmy na tory gdzie pozostawiliśmy nasze wagony i włosy stanęły nam dęba. Nie było naszego składu! Po głowie zaczęły nam przelatywać dziesiątki myśli, co zrobić dalej i jak odzyskać bagaż, który pozostał w przedziale. Po krótkiej walce z myślami włosy powoli opadły na swoje miejsce bowiem zorientowaliśmy się, że nie jesteśmy jedynymi pasażerami pociągu, którzy nadal przebywali na dworcu. Okazało się, że nasz skład pojechał sobie na zupełnie inny tor i został podczepiony pod inny pociąg. Tak więc odszukaliśmy swój wagon i wszystko już wróciło do normy 🙂
Podróż do Uałn-Bator była potwierdzeniem wyobrażeń o kraju pełnym gerów (specjalnych dużych okrągłych namiotów mongolskich w których mieszkają Mongołowie) oraz koni i innych zwierząt domowych. W kraju w którym na jednego mieszkańca przypada aż 13 koni, a samo państwo mimo iż 5-krotnie większe niż Polska ma jedynie 2,5 mln mieszkańców (z czego 1,5 mln przypada na Ułan-Bator) należało się spodziewać, że ujrzenie człowieka to duży sukces a w ogromnych pustych przestrzeniach można przede wszystkim zobaczyć stada zwierząt i postawione gdzieniegdzie gery.
Do Ułan-Bator dotarliśmy po godz. 6:00 czasu lokalnego. I tu pierwsza niespodzianka. Mimo, że Mongolia znajduje się w tej samej strefie czasowej co Irkuck i inne nadbajkałskie miejscowości to nie stosuje się tu czasu letniego w związku z czym różnica czasowa nie wynosi +8h względem GMT tylko +7h. Na dworcu powitało nas małżeństwo u których mieliśmy nocować (skorzystaliśmy z ich propozycji couchsurfingu). Tak więc transport mieliśmy zapewniony 😉 Jak się okazało ostrzeżenia, że w mieszkaniu nie mają toalety a do dyspozycji mają tylko jedno łóżko okazały się mocno przesadzone. Ale… nie w tę stronę, której należałoby się spodziewać. Owszem mieli do dyspozycji jedno łóżko, ale było to łóżko w którym oni śpią (w jedynym w tym mieszkaniu pokoju w zasadzie wydzielonym z jednego pomieszczenia kuchenno-pokojowego), a samo mieszkanie wzbudziło u nas spore konsternacje. Dzielnica położona wśród samych gerów i rozpadających się domów, bez wody i kanalizacji. Oczywiście nie były to bynajmniej obrzeża Ułan-Bator tylko w zasadzie jego centrum.

Ulan-Bator1

Po prostu takie mieszkanie jest tutejszym standardem. A jeżeli ktoś dysponuje wygodami typu woda i toaleta w mieszkaniu to należy do lepiej sytuowanej klasy. Za wodę trzeba płacić i przywozić sobie w beczkach by móc z niej korzystać np. w celu toalety, czy mycia naczyń. Poza tym nasi gospodarze mimo, że młodzi mogli już się pochwalić dwójką dzieci, które przebywały akurat u rodziców w gerze na obrzeżach miasta, gdzie spędzają w zasadzie całe lato. Takie poświęcenie jak przyjęcie pod swój dach obcych przecież osób w takich warunkach naprawdę zasługuje na uznanie. Tylko szczerzy ludzie mogą się tak poświęcać zachowując mimo wszystkiego niekłamaną radość i uprzejmość.
Przywitano nas jajecznicą, którą zjedliśmy na podłodze wraz z gospodarzami. Od razu zadeklarowaliśmy się, że wolimy spać na podłodze a łóżko pozostawiamy gospodarzom.
Tego dnia z małą mapą w ręku ruszyliśmy na pierwsze poznawanie stolicy Mongolii. Język mongolski jest nie podobny do żadnego innego języka więc mimo iż słowa zapisywane są cyrylicą nie można w zasadzie zrozumieć ani jednego wyrazu. Żeby się przekonać czy to co napisano na szyldzie nad drzwiami wskazuje na sklep czy jakiś punkt usługowy trzeba po prostu zajrzeć do wnętrza 🙂
Swoją drogą Rosjanie wyrządzili Mongołom straszną krzywdę wprowadzając w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku „na siłę” cyrylicę, jako, że ich narodowy język pisany – jest tak jak sama mowa niepodobny do niczego. Pisany z góry do dołu przypomina bardziej arabskie gryzmoły niż koreańskie czy chińskie krzaczki. Jako, że cyrylica nie mogła wyczerpać wszystkich stosowanych w tym języku głosek w wyrazach jest mnóstwo powtórzeń samogłosek wydłużających ich brzmienie a także do alfabetu potrzebne było wprowadzenie dwóch nowych liter podobnych do „u”, ale wymawianych nieco inaczej. W ten sposób nasz odświeżony rosyjski teraz wprowadzał tylko niepotrzebne zamieszanie w głowach jako, że pozwalał przeczytać 95% słów ale nie dawał kompletnie pojęcia o co w ogóle chodzi 🙂
Centrum stolicy Mongolii po jednym dniu mieliśmy już niemal całe w głowach i mogliśmy się po nim poruszać pieszo bez żadnych dodatkowych pomocy.
Miasto pełne jest niewyobrażalnych ilości kurzu i pyłu, dlatego wiele ludzi chodzi po prostu w maskach tak by chronić swoje płuca. Ubrania, skóra i włosy po paru godzinach spaceru po Ułan-Bator są po prostu brązowo-szare i wymagają mycia i czyszczenia. Niestety nie jest to proste w kraju gdzie wody jest jak na lekarstwo i stanowi tutaj dobro luksusowe.

Ulan-Bator2

Po obeznaniu się z miastem i jego urokami wieczorem odbyliśmy wizytę u rodziców naszych gospodarzy więc mieliśmy okazję zobaczyć jak w praktyce wygląda życie w gerach. Takich prawdziwych, a nie wystawianych na potrzeby turystów. Oczywiście przywitano nas standardowymi specjałami, którymi dysponuje każda rodzina nomadów w Mongolii, czyli podanym do misek gorącym napojem z zielonej herbaty zmieszanej z kozim mlekiem i solą (w innych wariantach zamiast koziego dolewane jest mleko z kobyły) oraz czymś co przypomina nasze pierogi z mięsem, ale wielkości tych, którymi zajadają się Rosjanie. Poza tym suszony jogurt i inne „wariacje na temat”. Trudno się dziwić. Tutaj nigdzie nie ma warzyw (po prostu nie mają gdzie rosnąć), a produkty z mleka pozyskiwanego hektolitrami ze zwierząt plączących się po kraju ogromnymi stadami są podstawowym pożywieniem każdej rodziny. Wyspecjalizowano się już do tego stopnia, że z jogurtu robi się tutaj przyzwoity alkohol zwany „Nermel Arkhi”. Jego „procentaż” nie jest może powalający (dwadzieścia parę jednostek), ale za to efekt działania jest określany jako Silent Death. Po prostu pijesz tę wódeczkę (smak ma naprawdę ciekawy i nosi w sobie jakieś nuty wódki połączonej z łagodną whisky) a po któryś z kolei kubeczku czy miseczce padasz jak kłoda i tyle delikwenta widziano (na parę godzin zapada spokój). 🙂
Swoją drogą życie w Gerze musi być piekielnie nudne. Co bardziej nowocześni mieszkańcy oprócz paru łóżek rozstawionych wzdłuż ścian i paru szafek wśród których centralna zazwyczaj zawiera zdjęcia rodziny, stawiają sobie telewizor z czasów, których nie pamiętają najstarsze komisy RTV w Polsce. Obraz migocze, coś tam charczy w głośnikach, ale mieszkańcy są szczęśliwi, że mogą sobie popatrzeć na reklamy soku lub mleka, czy posłuchać mongolskich piosenkarzy 🙂

Ger_rodziny_Soko

W gerze mimo mocno ograniczonej powierzchni każdy mieszkaniec ma swoje miejsce. Centralne miejsce vis a vis drzwi wejściowych przeznaczone jest dla ojca lub gdy go nie ma, najstarszego syna, na prawo jest miejsce matki, a z lewej strony dzieci. W centralnym miejscu (pod „kopułą”) często znajduje się piecyk, na którym przygotowuje się posiłki, a zimą daję możliwość ogrzewania wnętrza. Oczywiście jak wszystko tutaj również i piec działa na bazie produktów zwierzęcych, a konkretniej spala się w nim suche łajno końskie, którego przecież pełno wokoło 🙂 Koni tutaj całe tabuny. Są mniejsze od naszych polskich arabów 😉 ale równie ruchliwe i piękne. W zasadzie jest ich tyle, że wychodząc gdzieś do ludzi łatwiej jest pogadać z końmi. Aż chce się wykrzyczeć: „Czy konie mnie słyszą”? 😉 No i słyszą. A jakże! Nawet kozy i owce słuchają ludzi, którzy w nowocześniejszych wersjach dla usprawnienia akcji zaganiania zwierząt jeżdżą na motocyklach po stepach zataczając odpowiednie kręgi prowadząc stada tam gdzie trzeba.
Pierwsze spotkanie z rodziną pokazało, że Mongołowie to szczerzy i prości ludzie. W dodatku zdolni do poświęceń. W Gerze rodziców naszych gospodarzy dziećmi i to nie tylko naszych gospodarzy, ale jej rodzeństwa – czyli łącznie pięcioro) opiekowała się tylko babcia, bo dziadek był kompletnie niewidomy i chodził po omacku najczęściej siadając przed charczącym telewizorem by posłuchać czegoś innego niż krzyków dzieci, czy odgłosów zwierząt z otoczenia.

W_Gerze

Przez pierwsze dni pobytu w Mongolii przekonaliśmy się, że bliżej tej kulturze do Indii niż Rosji. Tłok, kurz, brud, trąbiące na ulicach wybrakowane samochody i rozwalające się budynki z wytartymi szyldami. Jedynie ta nieszczęsna cyrylica daje skojarzenie z Rosją (a raczej jej podłymi mackami), ale już nic poza tym. W dodatku skojarzenie z Indiami potęgują świątynie buddyjskie. Największa z nich Gandan Temple znajduje się w samym centrum Ułan-Bator więc szybko zwiedziliśmy ją jako jedno z ciekawszych miejsc, które obowiązkowo należy zobaczyć nie tylko od zewnątrz 😉

Gandan

Jedzenie jest tutaj niezbyt dobre. Oczywiście podstawa to mięso (najczęściej kozie i owcze, ale także ze świstaka i wielbłąda jako, że jest ich tutaj bez liku) bo warzyw tu jak na lekarstwo, a te które można kupić to – uwaga! – najczęściej przetwory w słoikach z polskich firm przetwórstwa warzywnego, często takich, które w Polsce są mało znane. Furorę robi tutaj „Urbanek”, który jest synonimem najlepszej jakości przetworów warzywnych. Wiele firm mogłoby się więc od nich uczyć dobrej i skutecznej dystrybucji do odległych o wiele tysięcy kilometrów krajów.
Na ulicach pełno jest straganów (a właściwie kartonowych pudeł na których ustawiane są słodkie batoniki, papierosy sprzedawane na sztuki i stacjonarny telefon z antenką. Początkowo zastanawialiśmy się o co w tym chodzi i po co siedzącemu obok tego kramiku na stołku sprzedawcy potrzebny jest telefon, ale szybko przekonaliśmy się, że to taki pomysł na budki telefoniczne 🙂 Zamiast szukać budki z automatem szuka się „babci” z pudełkiem i za stosowną opłatą korzysta się z telefonu. Proste i skuteczne.

Budka_tel

U naszych gospodarzy spędziliśmy dwie noce (żeby nie przeciążać ich nadmiernie swoimi osobami) a potem znaleźliśmy ukryty wśród blach i slumsów guesthouse, który oferował przyzwoite warunki mieszkalno-bytowe, zapewniając nawet natryski w wydzielonych drewnianych budkach do których wodę z ustawionych na podwórku beczek, pompowały małe silniki przy okazji ją podgrzewając. Tak więc full wypas! 🙂 Tam łatwo już było wyskoczyć do miasta by poszukać chętnych na wycieczkę na południe Mongolii. Przecież być tutaj i widzieć tylko stolicę byłoby grzechem! W paru innych odkrytych w mieście guesthousach zostawiliśmy na kartkach namiary kontaktowe by można było dla obniżenia kosztów w parę osób wybrać się na pustynię Gobi i zobaczyć jak wygląda życie pozostałego miliona mieszkańców, ponocować trochę w gerach z nomadami i napić się ajragu (czyli kumysu – kobylego mleka, które jest w zasadzie tym czym piwko w upalny dzień) 🙂
W niedzielę już wiedzieliśmy, że na poniedziałek mamy ekipę dwóch Koreańczyków, którzy mieli również ochotę zobaczyć południe kraju. Tak więc kolejny tydzień ma być doświadczeniem prawdziwej Mongolii… (ciag dalszy nastąpi :-)).

4 komentarze to “Czy konie mnie słyszą?”

  1. Maya Says:

    Dzięki za maila o aktualizacji. Zaglądam regularnie do Was i czekałam na nową notkę.. Teraz już czekam niecierpliwie na kolejną..

  2. Konrad. Says:

    Uff, jesteście! Nie dalej jak godzinę przed otrzymaniem (a właściwie odczytaniem, bo mi w spam wpadło) maila zajrzałem i zobaczyłem białą stronę… Się przeraziłem, że porwało Was razem z blogiem – wiele słyszałem o możliwościach różnych służb specjalnych, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem, hehe.
    Mongolia widzę jest czaderska, ale chyba najlepszy z tego wszystkiego couchsurfing. W moich dotychczasowych podróżach zawsze najbardziej brakowało mi kontaktów z lokalesami i zrozumienia ‚o co kaman’ w różnych miejscach. Tu się robi samo;)
    Pozdrawiam gorąco!

  3. admin Says:

    Najpóźniej jutro powinno udać się wypłodzić. Jutro wieczorem wyjeżdżamy do Chin. Pozdrawiamy!

  4. admin Says:

    Zgadza się. Couchsurfing jest super. W zasadzie najlepsza metod poznawania lokalnego życia. Dzięki Konrad i pozdrawiamy!

Leave a Reply