Czar „palawańskich” wysepek…
Dzisiejszej nocy nie spaliśmy najlepiej. Złożyły się na to trzy czynniki. Po pierwsze po wczorajszym moczeniu się w wodzie zaczęły nas boleć gardła. To chyba dlatego, że woda jest tutaj zdecydowanie zbyt ciepła i gdy się z niej wychodzi, to łatwo zostać zawianym powiewem powietrza o temperaturze 34 st.C. Stąd do bólu gardła nie daleko. Na szczęście w apteczce skomponowanej przez Ulę są wszystkie podstawowe medykamenty więc orofaru, fervexu, plasterków czy wenflonów mamy pod dostatkiem. Po drugie chór koguci ubiegł dzisiaj psi kwartet wyjący któryś z utworów Pendereckiego i krowa, która wykonywała solową partię swoim niskim altem. Po trzecie, ale najbardziej przewidywalne, to skóra… Dwa białe niedźwiedzie (a właściwie to jeden niedźwiedź i jeden misiak patrząc na proporcje postury) przyjechały z jakichś zimnych krajów i na dzień dobry po 15 minutowym wystawieniu skóry na filipińskie słońce wydobyły z niej kolor krwistego steku. To nic – zawsze tak jest. Za 3 dni znów będziemy mogli przez 20 tym razem minut udawać, że się opalamy.
Po przedłużeniu pobytu w hotelu (znów urwaliśmy nieco z ceny i pewnie 5 nocleg byłby już za darmo!) i wypiciu kawy wliczonej w cenę pobytu, wypłynęliśmy podobnie jak wczoraj w stronę otaczających nas wysp. Tym razem pogoda „nie dopisała” 🙂
Słońce operowało swoimi promieniami ze 3 razy mocniej niż wczoraj i chyba dopaliło nas pod koszulkami 😉 Piękne, niemal bezchmurne niebo. Nie spodziewaliśmy się takiej pogody po nocnym, kilkakrotnym deszczu. Przez siedem godzin pływaliśmy od jednego do drugiego miejsca podziwiając coraz to ciekawsze dla nas zakątki i próbując zachować w pamięci na jak najdłużej rzeczywistą ich postać. Byliśmy dziś w najlepszym podobno na Palawanie miejscu do snorkelingowania (tak naprawdę rafa tutaj nijak się ma do bardziej popularnego w Polsce, egipskiego Sharm El Seikh).
Potem przemierzyliśmy wzdłuż fantastyczną Snake Island, która 5 cm ponad wodę wynosi jedynie swój grzbiet, tworząc 300 metrów „chodnika” szerokiego na 2 m o zygzakowaty z góry kształcie. Gdy się tu dopływa i widzi z oddali kogoś spacerującego tą wyspą, to ma się natychmiastowe skojarzenie z Chrystusem chodzącym po wodach Jeziora Galilejskiego. Zobaczyliśmy również dwie nie do końca ciekawe jaskinie i zakończyliśmy dzień wspaniałą, iście rajską plażą. Podsumowanie? Dla nas bomba. Zachęcamy każdego do odwiedzenia północy Palawanu.
Znajdziecie to cudowną przyrodę i prawdziwie rajskie pejzaże. Miasteczko również dalekie jest jeszcze od „totalnej komercji”. Za chwilę idziemy znaleźć jakąś sympatyczną knajpkę, wysłać do Was ten wpis i ściągnąć podręcznik do nauki lewitowania w godzinę. Przecież musimy jakoś przespać tę noc bez dostykania skórą o cokolwiek, bo jutro o 5:00 rano wyrusza nasz autobus na południe wyspy. Dzięki przesunięciu czasowemu, przy dobrych układach, możecie czytać nasze relacje z dnia, który my już kończymy, zanim skończy się on u Was.
luty 28th, 2011 at 23:30
Jak tak dalej będzie to w każdym wpisie będzie , że Wam zazdroszczę:) Zdjęcia są wspaniałe i jak je oglądam to wracam pamięcią do Tajlandii i Wietnamu. Najfajniejsze jest to , że wszędzie lokalsi turystę traktują jak bankomat i tylko czekają na niego. O Delhi wspaniałe Delhi dające szybką szkołę życia:) Z Ulką śledzimy wpisy na bieżąco i strasznie nas ściska w dołku. Pozdrawiamy Was serdecznie i jesteśmy z Wami cały czas.
P.S.
Przynajmniej na chwilę odrywam się od tej szarej i nie zbyt sympatycznej rzeczywistości.
Powodzenia
marzec 11th, 2011 at 21:29
Z przyjemnością i niekłamanym zachwytem śledzę Waszą przygodę, ale od czasu trzęsienia ziemi w Japonii i „ciszy” u Was trochę się zaniepokoiłam – mam nadzieję, że wszystko u Was ok?
Trzymam kciuki i pozdrawiam ciepło 🙂