Bolszyje wsiewo

Nowosybirsk przywitał nas całą rodziną Alieksieja poznanego w czasie podróży na wspólnej wódeczce i karcianych międzynarodowych mistrzostwach w „Remika” 😉
Rodzina jak przystało na rosyjską familię ostrzeżona przez Alieksieja, że będą z nim przybysze z dalekiej Polszy pojawiła się w szerokim gronie, tj. mama, tata, brat i żona brata. Przyjechali małym japońskim busikiem, żeby pomieścić nas wszystkich i nasze bagaże, no i co ważniejsze pomóc nam dostać się do jakiegoś tańszego miejsca gdzie moglibyśmy pomieszkać na czas poznawania Nowosybirska. Jadąc mieliśmy nieodparte wrażenie, że to już nie Rosja tylko daleka Azja. Ulice ogromne, zakurzone, wszędzie pełno japońskich samochodów terenowych i osobowych i gdzieniegdzie duże Ziły i Kamazy nie pozwalające zapomnieć, że jesteśmy w samym centrum Syberii. Pierwsze zaskoczenie: ruch jest prawostronny, ale samochody w większości posiadają kierownicę po prawej stronie  Również samochód, którym żwawo podążaliśmy do miejsca noclegu „prowadził pasażer” 😉 Wokoło naprawdę duże i raczej puste przestrzenie, które dawały poczucie odległej prowincji przypominającej teksański małomiasteczkowy klimat a nie stolicę Syberii.

Ulica Nowosybirska

Na miejsce dotarliśmy po pokonaniu jakichś 20 km. No i tutaj po raz pierwszy doświadczyliśmy uroków rosyjskiej biurokracji. W pierwszej „gościnicy” okazało się, że nie przyjmą osób, które tu nie pracują J Speszony takim przywitaniem zagranicznych gości Alieksiej bardzo nas przepraszał, że on nie wiedział itd. Pojechaliśmy do kolejnej „gościnicy” w której z kolei szefowa przybytku stwierdziła, że musi obejrzeć nasze paszporty. No i się zaczęło. Najpierw były uwagi co do dat białoruskich papierków tranzytowych, że one „skończyły się” kilka dni temu (Sic! A jakże miały się nie skończyć skoro kilka dni temu przejeżdżaliśmy przez Białoruś!?). Potem po długich wyjaśnieniach powiedziano nam, że potrzebny jest telefon, żeby temat skonsultować (nie wiemy z kim), a potem okazało się, że musimy się zarejestrować w jakimś urzędzie meldunkowym. No, ale ponieważ jest niedziela to żadnego zameldowania nie uzyskamy i koło się zamknęło. Mama Alieksieja stwierdziła, że mimo remontu zaprosi nas do siebie do jakiegoś baraku, a Alieksiej zmieszany całą tą sytuacją ratował się lokalną gazetą szukając ogłoszeń o jakimś szybkim najmie mieszkania. I tak trafiliśmy do Galiny, która zionąc alkoholem jak smok wawelski w swoich dobrych chwilach stwierdziła, że zagranicznych gości ona się boi bo w mieszkaniu ma czajnik i telewizor więc zaczęła wymuszać paszport od biednego Alieksieja. Zaczęła się ostra dyskusja. My zapewnialiśmy, że nasze paszporty są charoszyje a my jesteśmy druzjami a nie złodziejami a Alieksiej po kilku minutach tych słownych utarczek powiedział „spasiba” i, że gości zabiera do siebie. Wtedy Galina zwinnym ruchem zabrała paszport Alieksieja i Oli i powiedziała, że to wystarczy jako zastaw do tego super apartamentu, który miała nam powierzyć. Cena okazała się być dużo tańsza niż w Moskwie (na poziomie 40%) i nieco wyższa od atakowanych wcześniej „gościnic” więc ucieszyliśmy się, że późny wieczór przywita nas wreszcie zasłużonym odpoczynkiem. Po ulokowaniu się w tych niesamowitych apartamentach (zmurszałe ściany, dwie kanapy – w tym jedna w kuchni i otwarte na oścież okna na osiedle) ruszyliśmy na wieczorny (było już po 23:00 czasu lokalnego) spacer po okolicy by zobaczyć lokalne życie nocne i przy okazji zjeść coś innego niż transsyberyjskie pierogi i zalewane wrzątkiem zupki J

Rejon gdzie zawiozła nas rodzina Alieksieja (Bierdsk) okazał się super miejscem z atmosferą kurortu w którym brak jest jednak jakichkolwiek turystów. I o to chodzi! Lokalna społeczność żyje tu jak na ciągłych wakacjach. Wokoło mnóstwo klubów, kiosków, nocnych „markietów”, szerokie ulice, ciepło, słowem sielanka. Lokalesi w sklepie typu „piwo i wszystko do niego” (których tutaj więcej niż sklepów spożywczych) wyraźnie się rozruszali i z chęcią naszkicowali nam plan jak trafić do fajnej lokalnej restauracji. Strzał w dziesiątkę. Restauracja „Pieczki Ławoczki” na poziomie, którego mogłyby pozazdrościć niejedne warszawskie jadłodajnie z bogatym menu z lokalnymi przysmakami. Mogliśmy się więc podelektować w naszej ocenie hitem rosyjskiej kuchni: okroszką (chłodnik z różnościami z wyraźną ilością wody po kiszonych ogórkach J), a także kartoszkami zapijanymi morsem (tradycyjny napój popularny niemal jak kwas, przyrządzany z młodych jagód gotowanych i uzupełnianych wodą). Poza solianką, którą spożywaliśmy w wagonie restauracyjnym kolei transsyberyjskiej, która również bardzo przypadła nam do gustu to naprawdę super jedzenie!

Następne dwa dni spędziliśmy na pieszych wędrówkach po Nowosybirsku, który nie ma żadnych zabytków (jako, że miasto ma niewiele ponad sto lat, stworzone na bazie wsi postawionej dla budowniczych kolei transsyberyjskiej). Ma za to wielkie przestrzenie, obowiązkowe Domy Lenina, pomniki budowniczych socjalizmu i jak przystało na nieformalną stolicę Syberii swoje metro. Wśród bloków starych i nowych wystają gdzieniegdzie (nawet w centrum miasta!) domy pamiętające koniec XIX wieku. Drewniane rozsypujące się, ale ciągle zamieszkane małe skanseny w środku 1,5 milionowej metropolii.

Drewniaki w Nowosybirsku

W mieście znajduje się ogromne miasteczko naukowo-akademickie a więc tutaj pewnikiem tworzyli swoje wynalazki Schodow (ten co opracował powszechnie stosowane w blokowiskach urządzenie: klatka Schodowa) oraz Ozonow (ten, który odkrył lukę w atmosferze określaną jako: dziura Ozonowa) 😉 Miasto ma dwa duże mosty nad rzeką Ob i co zaskoczyło nas najbardziej ogromny zbiornik wodny, nazywany tutaj morzem. Zaskoczenie bierze się przede wszystkim stąd, że zbiornik ten został utworzony sztucznie i stanowi teraz ośrodek różnych sportów wodnych, licznych plaż i daje podstawę dla kompleksu sanatoryjnego. Nasz Bierdsk w którym sobie pomieszkiwaliśmy jest takim właśnie typowym rejonem położonym blisko tego morza dzięki czemu czuło się ciągle tę wakacyjną atmosferę. Pogoda nam dopisywała więc oprócz podziwiania ogromu syberyjskich rozwiązań budowlano-drogowych mogliśmy również skorzystać z uroków plaży „na wzmorie” gdzie można było skorzystać z pięknego słońca jakie przywitało nas w środku Syberii i doświadczyć jak wypoczywa lokalna młodzież.

Plaza w Bierdsku

To co zaskoczyło nas chyba najbardziej to naprawdę wysoki poziom kultury tutejszych mieszkańców. Mity o Rosjanach pijących non stop wódkę i awanturujących się wokoło to bzdura. Rosja to piękny kraj na każdym kroku pozytywnie nas zaskakujący.

Powyższe wnioski potwierdziła również umówiona w naszych „apartamentach” wizyta Alieksieja, którego zachęcaliśmy by wpadł do nas na wódkę by „parazgawarywat” o tym i o owym. Nasz przyjaciel przyjechał prosto z plaży ze swoim najlepszym kumplem Maksimem a w ręku trzymali rozpoczętą już flaszkę i sztylety na które ponadziewane były jeszcze gorące szaszłyki. My też mieliśmy czym podjąć gości bo zakupiliśmy kurczaka z rożna a na stole czekała również flaszka z ukraińską wódeczką zakupioną w Moskwie.

Goscinny stolik

Chłopaki okazali się bardzo towarzyscy, a przy tym kulturalni. Porozmawialiśmy o różnych rosyjskich klimatach, o tym jak wygląda ich codzienne życie i skąd się biorą tacy co jeżdżą Maybachami 😉

Przy okazji szlifowaliśmy swój rosyjski, którego nie dało się zastąpić jęz. angielskim, który okazał się kompletnie niezrozumiały mimo, że Alieksiej miał w szkole (o czym wesoło nam doniósł) „piaciorkę”. Chłopaki w ramach opisu lokalnych zwyczajów zaprosili nas na rosyjską banię do siebie zimą (być może skorzystamy!). Po 3-ej w nocy czasu lokalnego zadzwoniła mama Alieksieja (mama to naprawdę szanowana w rodzinie osoba!) i wiadomo było, że nasza gościna przyśpiesza ku końcowi bo przecież Alieksiej rano musi biec do pracy (pracuje jak sam to określił nad rozwojem ziemniaków J – tzn. prowadzone są badania nad nowymi ich gatunkami a on ma przy tym duży udział). Na koniec chłopaki zamówili taksówkę i machając do nas spod bloku pojechali do swoich domów. Klasa sama w sobie. Aż miło pomyśleć co nas jeszcze w tej pięknej Rosji czeka! J

8 komentarzy to “Bolszyje wsiewo”

  1. Maya Says:

    Nie zaglądałam przez kilka dni, a tu tyle do nadrobienia w czytaniu :)) Super, piszcie jak najwięcej..

  2. Babcia Zosia Says:

    Przeczytałam i jestem zachwycona – Babcia Zosia (i inni też). Zyczymy dalszych mocnych wrażeń ze wspaniałej podróży

  3. Konrad Says:

    Uczta niczego sobie. I imperialistyczna coca-cola się znalazła;) Jak możecie, to podawajcie ceny – przyda się tym co ruszą w ślady…

  4. admin Says:

    Maya, Jesteśmy teraz w Irkucku. Jest super. Syberia jest piękna. Jutro ruszamy a Bajkał i jak tylko zbierzemy trochę czasu na przelanie tego na bloga to będą kolejne rzeczy do czytania 🙂 Pozdrawiamy!

  5. admin Says:

    Babsiu Zosiu, cieszymy się, że nas obserwujecie i czytacie! Będziemy starać się pisać na bieżąco bo wrażeń jest całe mnóstwo! Pozdrawiamy z głębokiej Syberii 🙂

  6. admin Says:

    Konrad, słuszna uwaga. Będziemy pisać o cenach. W zasadzie Rosja jest bardzo droga (drożej niż w Polsce), ale da się żyć 😉 Na stole oprócz imperialistycznek Coca-Coli jest jeszcze „aprikotnyj sok” czyli brzoskwioniowy sok w słoiku przynisiony przez naszych nowych znajomych. Super zapitka do wódeczki 🙂 Pozdrawiamy!

  7. magda Says:

    Jeśli zatrzymujecie się nad Bajkałem to polecam wyspę Olhon. Widokowo prawie jak w Nowej Zelandii 🙂

  8. admin Says:

    Dzięki za info Magda. Właśnie się tam wybieramy 🙂 My wasz blog też znaleźliśmy i obserwujemy 🙂 Pozdrowionka!

Leave a Reply