Święta w Sydney
No tak, przecież nie można być w Australii i nie być w Sydney (choć mniej – więcej do połowy naszego pobytu w tym kraju wcale nie byliśmy pewni, czy tu trafimy :-)) Po tygodniu drogi z Alice Springs dotarliśmy wreszcie do tego największego i najbardziej znanego miasta Australii. Było popołudnie w Wielki Piątek, gdy wjeżdżaliśmy do centrum. Na szczęście Australijczycy, którzy uwielbiają spędzać czas aktywnie poza miastem (żaglówki, quady, rowery a w najgorszym wypadku po prostu cały osprzęt konieczny do barbeque), korzystając ze świątecznego, przedłużonego weekendu, w większości wyjechali z Sydney, więc ruch był mały i dzięki temu jeździło się w miarę bez problemów.
Tego dnia postanowiliśmy tylko z grubsza się zorientować co gdzie jest i jak wygląda centrum miasta. Gdy dotarliśmy do Hyde Parku okazało się, że załapaliśmy się na końcówkę wielkopiątkowej drogi krzyżowej, która odbywała się w alejkach parku, a poszczególne sceny (stacje) odgrywali aktorzy. Było pięknie, choć trzeba przyznać, że jak na czteroipółmilionową metropolię to w wydarzeniu tym uczestniczyła naprawdę zaledwie garstka wiernych.
Swoją drogą to bardzo ciekawe doświadczenie – obchodzić święta wielkanocne wczesną jesienią. Zupełnie odwrotnie niż w Polsce. Niektóre drzewa już gubią liście, wieczory i poranki są chłodne i generalnie w powietrzu czuje się nadchodzącą zimę, a tu właśnie Wielkanoc 🙂
Przed nami był cały weekend w Sydney. Oczywiście to za mało, żeby poczuć atmosferę tego miasta, obejrzeć również mniej znane zakamarki, czy chociażby spędzić trochę czasu na plaży, ale wystarczyło nam, żeby obejrzeć najważniejsze miejsca i z całą pewnością móc stwierdzić, że bardzo nam się tu podoba i chętnie przyjedziemy jeszcze kiedyś na trochę dłużej.
Pierwsze kroki skierowaliśmy oczywiście na Bennelong Point, żeby obejrzeć operę. Jej gmach mimo swojego wieku (został oddany do użytku w 1973 roku) nadal budzi podziw.
Sydney Opera House niewątpliwie zasługuje – jak to się przyjęło i utrwaliło – na miano symbolu tego miasta. Od 2007 roku budynek opery znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO.
Przyznać trzeba, że ceny biletów na przedstawienia nie są aż tak wysokie jak się spodziewaliśmy i gdyby nie fakt, że po prostu nie mieliśmy odpowiednich ubrań na taką okazję, to z pewnością byśmy się wybrali na wieczorną sztukę.
Kolejnym punktem obowiązkowym podczas naszej wycieczki po Sydney był oczywiście Most Harbour Bridge, łączący centrum Sydney z częścią północną.
Na nas szczerze mówiąc zrobił jeszcze większe wrażenie niż gmach opery. Most został oddany do użytku w roku 1932, ma długość 1149 metrów a jego najwyższy punkt znajduje się na wysokości 134 metrów nad poziomem zatoki. Jest jednym z największych mostów łukowych świata, a ze względu na kształt, potocznie jest nazywany „wieszakiem” (the coathanger).
Mimo iście jesiennej pogody, silnego, przenikliwego wiatru a chwilami nawet przelotnego deszczu, spacer po moście i widoki, jakie się przed nami rozpościerały, rekompensowały wszelkie niedogodności.
Dodatkową atrakcją (dosyć kosztowną zresztą – bo ok. 200 AUD za osobę) jest wspinanie się po południowej stronie mostu (bridge climbing). Oczywiście w odpowiednim stroju i z przewodnikiem, więc jest to rozrywka bezpieczna. W zależności od wersji wspinania, którą się wykupi, wyprawa taka zajmuje różną ilość czasu i prowadzi różnymi drogami. Wszystkich fanów wspinaczki należy tu jednak ostudzić – wspinanie się na most, to raczej wspinanie się po specjalnie w tym celu przygotowanych schodach. My tę rozrywkę sobie odpuściliśmy. Zdecydowaliśmy się na wersję ekonomiczną, czyli po postu spacer po moście. Szczerze mówiąc nadal uważamy, że wybraliśmy lepszą opcję :-).
Tak, zdecydowanie Sydney jest miastem, w którym można się zakochać (to już kolejne miasto australijskie, które tak bardzo nam się spodobało). I mimo, że jego charakter jest zupełnie inny, niż miast, które odwiedzaliśmy wcześniej (jest zdecydowanie szybsze, bardziej zatłoczone, jest w nim mniej przestrzeni), to niezmiennie zachwyca doskonałym połączeniem nowoczesnej, szklano – aluminiowej architektury z ciężkimi budowlami w stylu wiktoriańskim.
Popołudnie spędziliśmy więc spacerując po uliczkach centrum. Obserwowaliśmy, jak różnorodne kulturowo jest to miasto, ile można usłyszeć naokoło języków, spotkać ludzi z najodleglejszych zakątków świata. Ma to niewątpliwie tę zaletę, że można tu jeść potrawy niemal z całego świata – i to zarówno w wydaniu ekskluzywnych restauracji jak i relatywnie niedrogich barów szybkiej obsługi.
Ostatnią atrakcją, którą udało nam się zaliczyć w Sydney, była wieża widokowa – Sydney Tower. Całkowita wysokość wieży to 305 metrów, a taras widokowy znajduje się na wysokości 250 metrów. I znów zaskoczenie – wieża ta została otwarta już w 1981 roku. Spacer po przeszklonym tarasie wieży pozwala na uświadomienie sobie jak dużym, rozłożystym miastem jest Sydney, ile w nim kanałów, mostów, wysepek i zatok.
Nasz świąteczny weekend w Sydney nieubłaganie zbliżał się do końca. Wiemy, że wielu miejsc nie zdążyliśmy zobaczyć. Z jednej strony bardzo tego żałujemy, a z drugiej po prostu wiemy, że jeszcze kiedyś trzeba będzie tu wrócić…
Prosimy teraz o kliknięcie w brzuszek Pajacyka aby zapewnić w ten sposób posiłek niedożywionym dzieciom z Polski. Wiemy, że przypominanie o tym może wydawać się nieco męczące, ale tylko w ten sposób może uda się utrwalić ten szlachetny zwyczaj.
Kilka porad praktycznych:
Noclegi: Najtańsze guesthouse i hostele znajdują się w okolicach stacji metra Kings Cross. W pokojach dormitory, można zapłacić za łóżko 19 dolarów.
Bilety: Jeśli chodzi o przemieszczanie się po mieście to oczywiście niezastąpionym środkiem lokomocji (również ze względu na cenę) jest metro, które serdecznie polecamy. Jeżeli jednak chodzi o dotarcie na lotnisko to cena metra nie jest najkorzystniejszą i w tym konkretnym przypadku polecamy shuttle bus, który można zamówić w dowolnym guesthousie czy hostelu, a także w niektórych punktach usługowych w backpackerskiej dzielnicy Sydney. Jego koszt to 12 dolarów od osoby (podczas gdy metro do terminalu międzynarodowego kosztuje ponad 15 dolarów).
kwiecień 20th, 2010 at 11:42
Ale piękne to Sydney! Ja też tam chcę! 🙂 Pozdrowienia z zimnej i smutnej Polski.
kwiecień 21st, 2010 at 14:25
Wasz blog jest fenomenalny! mam 18 lat i za 2 tyg maturkę, a że zawsze lubiłam geografię i łatwo mi sie jej uczy, a podróze to moja pasja.często wchodzę na onet podróże, i jak mi się raz spodobał wasz blog to przestać czytać nie mogę ;D. hehe. i wierzę że napewno w jakimś stopniu mi sie przyda do maturki z geografii ;D. Seriooooo : masa przydatnych informacji których za chiny nie ma w przewodnikach i przede wszystkim ciekawie napisane!
Wszystkie miejsca w których byliście sa wspaniałe, juz chyba 20 osobom opowiedziałam : 1080 km prosto apotem w lewo 😉 albo o pociagu tory przez o ile odbrze pamietam 480 km nawet nie skręcił na tej pustyni. hehe
Życzę szerokich dróg, tanich hoteli, wielu zdjęć, wrażeń i radości oraz zdrowia na wojażach!
kwiecień 23rd, 2010 at 20:47
cześć kochani! dawno mnie nie było, ale czuwam :). to dziwne uczucie, kiedy patrzę na ten gigantyczny most i myślę, że na zdjęciu każdy wygląda jak toruński mały mostek ;). Pozdrawiam
kwiecień 25th, 2010 at 14:00
Paulina, dziękujemy za miłe słowa! No i przede wszystkim życzymy sukcesów na maturze!
kwiecień 26th, 2010 at 21:41
Rzeczywiście, jak się patrzy na ten most, to można pomysleć, że to Toruń i most przez Wisłę.