Kolej Transsyberyjska (odcinek Moskwa – Nowosybirsk)


Moskwę pożegnaliśmy w piątek, 24 lipca’09 wczesnym popołudniem, rozpoczynając jeden z bardziej wyczekiwanych etapów naszej podróży, czyli podróż Koleją Transsyberyjską. Dotarliśmy na dworzec obładowani ciężkimi plecakami i dodatkowymi torbami pełnymi jedzenia (bo przecież przed nami ponad 2 doby w pociągu), odnaleźliśmy nasz wagon i po okazaniu wszelkich możliwych dokumentów Pani Wagonowej udało nam się wejść do środka i dotrzeć do naszych „łóżek”
J (czyli zawieszonych między ściankami kuszetek).

W rosyjskich składach występują trzy typy wagonów. Najbardziej komfortowe i tym samym – najdroższe to tzw. wagony luks podzielone na dwuosobowe przedziały z umywalką, a czasem nawet niewielką kabiną prysznicową. Kolejna kategoria to wagony z czteroosobowymi przedziałami, tzw. kupe. My zdecydowaliśmy się na opcję najtańszą i najbardziej integrującą pasażerów, przy całkiem przyzwoitych warunkach podróży, czyli płackartnyj wagon, który wygląda tak:

Nasz plackartnyj wagon

No i wreszcie ruszyliśmy. Po kilku minutach zjawiła się nasza Pani Wagonowa i ponownie skontrolowała bilety, a następnie każdemu wręczyła komplet pościeli.

Ponieważ w amoku pakowania się i drogi na dworzec od rana nie mieliśmy czasu żeby cokolwiek zjeść, pierwsze kroki skierowaliśmy do tutejszego Warsu czyli ristorana. To, co tam zobaczyliśmy przeszło nasze najśmielsze oczekiwania! Wagon restauracyjny robił wrażenie! Podzielony na część barową (z wysokimi stołkami barowymi) i restauracyjną – z kanapami przy elegancko nakrytych stolikach, cały utrzymany w przytłumionej ciemnoczerwonej kolorystyce. Przesympatyczna kelnerka cierpliwie tłumaczyła nam kolejne pozycje z menu i poleciła spróbować tradycyjną rosyjska zupę soliankę oraz klasyczne drugie danie! A do tego najpopularniejsze w Rosji piwo Baltika J Podróż zaczęła się więc rewelacyjnie.

Z każdą setką kilometrów oddalających nas od Moskwy krajobrazy za oknami stawały się coraz bardziej imponujące i surowe. Zauroczyły nas ogromne przestrzenie, dzikie lasy i bagna, od czasu do czasu zagubione pojedyncze domki z malowanymi na niebiesko okiennicami – po prostu niesamowite widoki! A do tego wszystkiego prawie „biała noc”! Całkowicie ciemno za oknami zrobiło się dopiero koło 1-ej w nocy a świtać zaczynało już po 3-ej! Chyba najpiękniejszy widok zbudził nas koło 4-ej czasu lokalnego gdy za oknem rozpościerały się piękne wybujałe zbiorowiska drzew tworzące takie lasy o jakich istnieniu nie mieliśmy pojęcia bo przypominały baśniowe, ogromne kępy o niesamowitej kolorystyce, wybujałości i kształtach, położone tuż nad rozlewiskami bagien nad którymi rozciągały się poranne mgły tworzące niesamowity klimat. Słowem obraz z wielogodzinnych radzieckich baśni fabularnych (rodem z Mosfilm’u), których rozmach i przepych pamiętamy z dzieciństwa. Jeżeli jakiś polski reżyser chciałby się porwać na nakręcenie obrazu do Świtezia czy Świtezianki to serdecznie polecamy! 😉

Co kilka godzin pociąg zatrzymywał się na przystankach. Trzeba przyznać że dworce, które są zbudowane wzdłuż trasy Kolei również potwierdzają rosyjski „rozmach”J To w większości bardzo okazałe budowle, bogato zdobione rzeźbami i marmurami, z kryształowymi żyrandolami a do tego pięknie utrzymane.

Nasze postoje trwały od 5 do 30 minut a na peronach „na własnej skórze” doświadczyliśmy kolorytu lokalnego folkloru związanego z Koleją. Wszędzie witały nas tłumy babuszek biegnących na wyścigi z wózkami dziecięcymi, które pamiętają rewolucję rosyjską. A z nich… wcale nie spozierały dzieci z rumianymi rosyjskimi licami zabawiające się matrioszkami 😉 tylko tłuste pierożki i inne specjały w garnkach prosto z domowych pieców. Babuszki sprzedawały wszelkiej maści tradycyjne rosyjskie potrawy, ale także pomidorki, ogórki (takie surowe i małosolne) no i co oczywiste ziemniaki z koperkiem prosto z emaliowanego garnka J

Babuszka z wozkiem

Można było kupić pierogi z ziemniakami, bliny, jakieś bułki słodkie a także całe zestawy obiadowe typu ziemniaki + kotlet albo ziemniaki + smażona rybka. A wszystko to świeże, i często jeszcze ciepłe (swoją drogą warunki higieniczne w jakich to jedzenie było trzymane i sprzedawane pozostawiały wiele do życzenia, całe szczęście, że zaszczepilliśmy się na żółtaczkę pokarmową ;-). Głębiej na Syberii, podstawowym produktem sprzedawanym na dworcach były wędzone ryby, których sam zapach mówił nam, że zbliżamy się do przystanku!

Babuszka z rybami

Do tego oczywiście asortyment przewoźnych straganów obejmował słodycze, lody i kilkanaście rodzajów piw. Okazało się, że spokojnie byśmy sobie dali radę bez naszych zapasów żywnościowych, bo można było kupić wszystko w przystępnych cenach.

Życie towarzyskie w pociągu rozkręcało się powoli ale mieliśmy coraz więcej znajomych, którzy z niedowierzaniem oglądali nasze koszulki z mapą naszej podróży, kwitując nas przyjaźnie jednym z niewielu znanych sobie angielskich słów „crazy”. Rosjanie okazali się bardzo sympatyczni, otwarci i pomocni. Jeden z naszych nowych znajomych również jechał do Nowosybirska i zaoferował pomoc w znalezieniu taniego hotelu. A jaki był ciąg dalszy historii z poszukiwaniami noclegu w Nowosybirsku piszemy w poście „Bolszyje wsiewo”.
Niemal całą sobotę graliśmy w karty z nowopoznanymi kolegami i koleżankami z Krasnojarska i Nowosybirska. Oni próbowali nas nauczyć tutejszego „Duraka” (prostej gry, której w trzech rozdaniach nie udało nam się załapać) więc szybko porzucili ten pomysł, ale za to my ich nauczyliśmy grać w „Remika”. Czas przy kartach i piwie mijał szybko a nasz rosyjski stawał się coraz lepszy (zresztą i tak wielkie dzięki naszemu ówczesnemu systemowi edukacji, że uczyliśmy się rosyjskiego! Może nie pamiętaliśmy za wiele, ale przynajmniej bez problemu mogliśmy wszystko przeczytać). Jak przystało na porządny rosyjski zwyczaj, który jak najbardziej należy kultywować przed jednym z posiłków należało w wesołym gronie wypić pięćdziesiątkę „dla smaku”. No i trzeba przyznać, że od razu jadło się smaczniej i z humorem
J W ramach posiłków każdy z otoczenia korzystał z darmowego wrzątku znajdującego się w każdym wagonie. Wrzątek to super pomysł na tak długie podróże, bo każdy z pasażerów może sobie samemu zrobić herbatę, kawę czy jakiś gorący kubek (tutaj furorę robią gotowe do zalania kubki o nazwie „Big Lancz” (oczywiście pisane cyrylicą). Sam samowar to arcydzieło postradzieckiej techniki, opalane węglem z różnymi dziwnymi mechanizmami zaworów. Ale sprawdza się bezbłędnie. Wot balaszaja tiechnika!

Wagonowy samowar

Jedynym minusem pociągu były łazienki. Niczym nie różniące się od typowych łazienek jakie są w każdym pociągu PKP – czyli cała toaleta przez te 2 dni musiała się odbywać w bardzo trudnych warunkach – tylko z wykorzystaniem małej umywalki. Na szczęście zawsze była woda (co w Polsce nie jest takie oczywiste) więc jakoś daliśmy radę J

Po kilku dniach przerwy w Nowosybirsku, znowu wsiądziemy do pociągu by pokonać tym razem półtora tysiąca kilometrów i znaleźć się w Irkucku oraz nad Bajkałem, największym jeziorem na świecie…

Leave a Reply