Bromo – jeden z najsłynniejszych wulkanów Javy

Wyspy Indonezji słyną z ogromnej liczby wulkanów. Najbardziej znanym wulkanem Javy jest wysoki na 2329m Bromo, leżący we wschodniej części wyspy. Ponieważ Bromo jest punktem obowiązkowym podczas pobytu na Javie (określany przez przewodniki jako najbardziej niezwykły krajobraz Indonezji) zdecydowaliśmy, że to będzie kolejny punkt naszej wyprawy. Jak zwykle podziękowaliśmy usłużnym agencjom turystycznym, chcącym z nas zedrzeć wszystkie pieniądze w zamian za pełne zorganizowanie wyjazdu z Yogyakarty na wulkan. Wybraliśmy wersję oszczędnościową, znacznie ciekawszą i zapewniającą pełną niezależność – nocną podróż lokalnymi środkami transportu, z kilkoma przesiadkami. Późnym wieczorem udaliśmy się miejskim autobusem na oddalony o kilkanaście kilometrów od centrum, tutejszy „przystanek PKS”. Wiedzieliśmy, że autobusy w interesującym nas kierunku, czyli do Surabaya odjeżdżają przez całą dobę, mniej – więcej co pół godziny. Gdy tylko dotarliśmy na dworzec natychmiast jakiś lokalny naganiacz wskazał nam właściwy „economy bus”. Autobus przypominał zabytek klasy zerowej, z przerdzewiałą karoserią, brudnymi oknami przez które nic nie było widać, z wąskimi fotelami ustawionymi po 5 w jednym rzędzie oraz kierowcą z szerokim bezzębnym uśmiechem i szaleństwem w oczach. Zrzuciliśmy bagaże, zajęliśmy miejsca i po chwili, zaledwie z kilkoma pasażerami na pokładzie autobus ruszył. Zgodnie z tutejszym zwyczajem oprócz kierowcy, każdy autobus ma swojego „opiekuna trasy” (nazwa własna autora wpisu :-)). Opiekun sprzedaje bilety, ogłasza przystanki, namawia spotykanych po drodze ludzi, żeby jechali, pilnuje, żeby pasażerowie wysiadali na właściwych przystankach, chodzi i dogląda porządku oraz reguluje klimatyzację czyli zamyka i otwiera okna 😉 Po kilku kilometrach zrozumieliśmy, że szalony wyraz twarzy kierowcy w pełni oddawał jego podejście do swojej pracy. Rozpadający się autobus pędził przez noc, po wąskich drogach Javy z nieziemską prędkością, ścinał zakręty, wyprzedzał wszystko co spotkał na swojej drodze, hamował tak, że niemal spadaliśmy z naszych foteli, na których próbowaliśmy choć na moment zasnąć. W ten sposób, zastanawiając się, czy Yogyakarta nie była ostatnim miejscem, które było dane nam zobaczyć, spędziliśmy 6 godzin drogi do Surabaya, gdzie mieliśmy pierwszą przesiadkę. Do Surabaya dotarliśmy około 4:00 nad ranem. Zaskoczyło nas, że na dworcu i w jego bliższej i dalszej okolicy, życie toczyło się całkiem normalnie, jakby ci ludzie nigdy nie spali. Tu też po raz kolejny mieliśmy okazję doświadczyć, jak Indonezyjczycy kłamią. Spotkanego, lokalnego człowieka spytaliśmy o najbliższy bankomat. Po chwili zastanowienia wskazał nam kierunek mówiąc, że to niedaleko. Jak tylko ruszyliśmy, pobiegł za nami krzycząc, że się pomylił, że ten bankomat jest czynny dopiero od 6:00 rano (on to wie NA PEWNO!), a następny jest 10 kilometrów dalej, więc on nas z chęcią zawiezie. Wydało nam się absurdem, żeby bankomat był czynny od godziny 6:00, więc podziękowaliśmy panu i poszliśmy dalej. Oczywiście okazało się, że są trzy różne bankomaty, wszystkie czynne zgodnie ze znanymi nam standardami 24 godziny na dobę 🙂 (choć trzeba przyznać, że w Laosie raz widzieliśmy bankomat czynny w godzinach 9:00-17:00).
Po powrocie na dworzec bez problemów znaleźliśmy kolejny „economy bus”, którym pojechaliśmy do Probolinggo, gdzie mieliśmy ostatnią przesiadkę – w lokalny mini bus do Cemero Lawang – małej wioski położonej na wysokości 2500m npm. Na miejscu byliśmy około godziny 10:00. Zmęczeni całonocną podróżą z przesiadkami, ostatkiem sił znaleźliśmy nocleg we w miarę przyzwoitej cenie i… nawet nie zdążyliśmy się rozpakować, gdy nagle zrobiło się na dworze ciemno i w momencie zerwała się burza. Grzmoty, pioruny i ścianę deszczu powitaliśmy jak wybawienie – bez wyrzutów sumienia mogliśmy iść spać, bo w taką pogodę żaden nawet pobieżny spacer nie wchodził w grę. Lało aż do późnego wieczora a do tego ze względu na wysokie położenie wioski zrobiło się bardzo zimno. Musieliśmy powyciągać z plecaków nasze najgrubsze ubrania, przeprosić śpiwory (o których kilka dni wcześniej rozmawialiśmy, że żaden z nich pożytek, a tylko ciężar tak tu wszędzie gorąco) a na wieczór wziąć leki, bo taka różnica temperatur natychmiast poskutkowała pierwszymi objawami przeziębienia. Ponieważ oprócz wchodzenia na wulkan, punktem obowiązkowym na Bromo jest wycieczka na oglądanie wschodu słońca (trzeba wyruszyć o 4:00 rano), zdecydowaliśmy, że kolejnego dnia po całym dniu deszczu na pewno nigdzie nie pójdziemy, bo będzie błoto, więc postanowiliśmy zostać w Cemero Lawang jeden dzień dłużej, mając nadzieję, że pogoda się poprawi.
Kolejnego dnia pogoda od rana dopisywała a widoki, jakie się roztaczały zachęcały do poznania okolicy.

Bromo i Batok

Przez chwilę podziwialiśmy niesamowity krajobraz – staliśmy na skraju kaldery wulkanicznej a przed oczami mieliśmy na pierwszym planie „morze piasku” (sand sea), a z niego wyrastające dwa wulkany – po lewej stronie skalisty, pokryty pyłami i popiołem wulkanicznym, ciągle dymiący Bromo oraz po prawej – kolejny aktywny wulkan – Batok (stosując porównanie naszego znajomego – wyglądający jak idealna babka drożdżowa). W chwilach gdy unosiły się chmury a dym z Bromo nie był zbyt gęsty, między tymi wulkanami można było dostrzec trzeci, najwyższy wulkan – Kursi.
Wybraliśmy się więc na Bromo. Z wioski trzeba było najpierw zejść w dół a następnie, pokonując kilka kilometrów przez morze piasku dojść do skalistego podnóża wulkanu. Tam pojawiła się stroma ścieżka, którą dotarliśmy do 253 schodów wiodących na sam szczyt – do korony krateru. Widok, jaki ujrzeliśmy z góry był urzekający i nie dający się porównać z niczym innym, co dotychczas widzieliśmy – wulkaniczny krajobraz po jednej stronie, a po drugiej możliwość zajrzenia do krateru aktywnego, dymiącego wulkanu!

Widok z Bromo

Krater Bromo

Wrażenie niesamowite! Ubrani w maseczki ochronne, mimo drapiącego w gardła i w oczy zapachu siarki staliśmy jak zaczarowani, podziwiając otaczające nas widoki. Jednak pogoda nie była naszym sprzymierzeńcem w czasie pobytu w Cemero Lawang i stojąc na szczycie wulkanu nagle poczuliśmy dojmujący chłód a niebo zaczęło się zaciągać ciemnymi, burzowymi chmurami. Musieliśmy wracać. Udało nam się dotrzeć do naszego guesthousu tuż przed deszczem. Okazało się, że w tym samym miejscu zatrzymali się Mariusz i Rysiek, których poznaliśmy w Yogyakarcie. Całe popołudnie i wieczór znowu padało, ale tym razem mogliśmy ten czas miło spędzić w polskim towarzystwie 🙂 Ponieważ nasze i chłopaków plany na najbliższe kilka dni były bardzo podobne, zdecydowaliśmy, że przez kilka kolejnych dni będziemy podróżować razem. Ustaliliśmy więc, że następnego dnia o 4:00 rano wyruszamy na taras widokowy Gunung Penanjakan, z którego będziemy oglądać wschód słońca nad wulkanami a zaraz po tym udajemy się w dalszą drogę na wschód Javy do kolejnego wulkanu – Ijen.

Zgodnie z planem, kolejnego dnia, jeszcze ciemną nocą, oświetlając sobie drogę latarkami, wyruszyliśmy w czwórkę z guesthouseu w stronę szczytu Pananjakan. Po godzinie niebo na wschodzie zaczęło się przejaśniać, jednak martwiło nas, że było bardzo dużo chmur. Na szczęście okazało się, że tuż przed wschodem słońca chmury się rozpierzchły i mogliśmy podziwiać niesamowite kolory porannej zorzy i wstającego dnia.

Zorza przy Bromo

Patrząc natomiast w drugą stronę, naszym oczom zaczęły się ukazywać wynurzające się z ciemności i porannych mgieł szczyty wulkanów, które oglądaliśmy dzień wcześniej.

Batok o poranku

Oglądając wschód słońca słuchaliśmy odgłosów lasu i budzących się ptaków i zwierząt. Potęga i piękno przyrody zrobiły na nas ogromne wrażenie. Gdy już było zupełnie widno zaczęliśmy schodzić z powrotem do wioski. Była 6:00 rano, a na drodze już spotykaliśmy okolicznych mieszkańców rozpoczynających swój dzień pracy w polu.

Babcia o poranku

Po zejściu na dół szybko spakowaliśmy bagaże i udaliśmy się do centrum wioski skąd odjeżdżają busy do Probolinggo. W pierwszej chwili jakiś naganiacz wsadził nas do busa i prawie ruszyliśmy, jednak okazało się, że tak być nie może, bo jest 7.30 a pierwszy bus ma odjechać dopiero o 9.30 a na dodatek my siedzimy w busie numer 2 więc jeśli chcemy jechać jako pierwsi to musimy się przesiąść i 2 godziny poczekać. Po chwilowym zamieszaniu, krótkiej wymianie zdań i zastosowaniu wszystkich możliwych metod perswazji oraz nacisku całej naszej czwórki, mimo braku wspólnego języka udało nam się przekonać kierowcę, żeby jednak odpuścił sobie kolejkę i numerki busów i żeby nas zawiózł, bo jeszcze cały dzień podróży i niezliczona ilość przesiadek przed nami.

Na koniec bardzo prosimy o kliknięcie w brzuszek Pajacyka aby zapewnić w ten sposób posiłek niedożywionym dzieciom z Polski.

4 komentarze to “Bromo – jeden z najsłynniejszych wulkanów Javy”

  1. Magda Says:

    Witajcie!!!
    Ogromnie dziękuję za kolejne wpisy – i to dwa na raz – jestem po lekturze. Muszę powiedzieć, że coraz bardziej Wam zazdroszczę tej podróży. Dziękuję, że mogę o niej poczytać.
    Pozdrawiam i czekam na więcej
    Magda

  2. admin Says:

    Super! My też cieszymy się z ostatnich przygód i będziemy relacjonować kolejne… a mamy już w zanadrzu bardzo ciekawe doświadczenie o którym będzie następny wpis więc zapraszamy 🙂 Pozdrowienia!

  3. Ola Says:

    Hej, hej, fajnie, że deszczowa pora nie zniechęca Was do poznawania wyspy, już się nie mogę doczekać kolejnych wpisów i zdjęć!!! Chciałam się Was zapytać, jako że jesteście chyba jedynymi znanymi mi osobami z takim stażem w podróżowaniu, jakie polecacie przewodniki? Może macie sprawdzone serie wydawnicze lub strony www. Właśnie przymierzam się do kupna przewodnika po Hiszpanii i w tym ogromnym wyborze i przy braku doświadczenia nawet nie wiem na co zwrócić uwagę. Będę bardzo wdzięczna za radę!!!
    Pozdrawiam ciepło i życzę dużo zdrowia!!!

  4. admin Says:

    Hej Ola,
    Niestety nie znamy przewodników po Europie choć z całą pewnością do samodzielnego podróżowania najlepsze są przewodniki Lonely Planet i Rough Guide. Hiszpania w obu przypadkach na pewno jest dostępna, ale nie wiemy czy w języku polskim. Na bank kupisz po angielsku. Jeśli chodzi o strony internetowe to też używamy takich, które pomagają tu w Azji i na Pacyfiku, ale nie obejmują Europy. Podpytamy jeszcze naszej znajomej z Hiszpanii co ona poleca i damy Ci znać na priva. Pozdrawiamy!

Leave a Reply