The best job of the world ;-)

Pamiętacie konkurs ogłoszony parę miesięcy temu przez władze bodajże Nowej Zelandii na zarządcę jednej z rajskich wysp u wybrzeży NZ? Do obowiązków zarządcy miało należeć wzorcowe leniuchowanie i korzystanie z uroków wyspy a najpoważniejszym obowiązkiem ze wszystkiego było prowadzenie regularnego bloga, zachęcającego do odwiedzenia tego miejsca. Wszyscy chcieli mieć tę pracę (bo dodatkowo była super płatna) i pomysłodawca konkursu odnotowywał miliony wejść dziennie na swoją stronę… ale jak to w konkursach bywa, wygrać mogła tylko jedna osoba.
My chcemy Wam udowodnić, że najlepsza praca na świecie jest na wyciągnięcie ręki i w zasadzie każdy ją może mieć, tylko trzeba dobrze poszukać, bo nie od razu się na nią trafia ale jest!
Podczas naszego pierwszego spaceru po plaży w Sihanoukville w wielu barach widzieliśmy napisane zazwyczaj z błędami ogłoszenia „western staff wanted”. Jeszcze w Laosie poznaliśmy dwie angielskie dziewczyny które właśnie tu pracowały i bardzo to sobie chwaliły, więc zdecydowaliśmy, ze my też popytamy. W pierwszej kolejności trafiliśmy do plażowego baru, mającego aspiracje do stania się największą imprezownią Sihanoukville (choć oglądając go za dnia trudno nam było to sobie wyobrazić). Faktycznie nadal poszukiwano tam pracowników, więc umówiliśmy się na jedną noc próbną. Praca miała pokrywać koszty zakwaterowania oraz zapewniać całodzienne jedzenie i picie, w zasadzie bez ograniczeń. Wyglądało to całkiem nieźle, bo to oznaczało, że nie będziemy wydawać pieniędzy na tutejsze „życie”. Ale jeszcze tego samego dnia zdecydowaliśmy zapytać w kolejnym miejscu, gdzie poszukiwano pracowników – zupełnie inny klimat, ekskluzywny bar, koszmarnie drogie drinki, spokojna muzyka w głośnikach, paru bogatych gości sącząc leniwie swoje piwo albo cocktail czytało książki na leżakach… też może się podobać. Po krótkiej rozmowie z właścicielką ustaliliśmy, że w ciągu dwóch dni da nam odpowiedź. Ta oferta również brzmiała dobrze, bo tu za wykonywaną pracę miało być wypłacane wynagrodzenie, więc oprócz oszczędzania realny dochód (może nie za wielki, ale zawsze jakiś ;-)). Na drugi dzień dostaliśmy SMS, żeby przyjść ustalić szczegóły dotyczące pracy. No nieźle, byliśmy właśnie po nocy testowej w plażowej imprezowni i mieliśmy tę pracę, a tu dostaliśmy kolejną. Ale przecież takich okazji się nie przepuszcza. Poszliśmy o wyznaczonej godzinie na ustalanie warunków pracy, nie dając po sobie poznać, że już coś mamy. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak Sharon (właścicielka) mówiła wcześniej – praca cztery razy w tygodniu po 8 godzin, jedno z nas zmiany poranne (6.30 – 14.30), drugie – wieczorne (16.30 – 00.30 albo do ostatniego klienta). Misiek od razu został przydzielony do zmian porannych (bo wtedy jest więcej „męskiej roboty”). Ha! No więc w ciągu dwóch dni mieliśmy dwie prace. Pozostawało tylko zastanowić się, jak je pogodzić, skoro np. Ola powinna być wieczorami w dwóch miejscach jednocześnie, a Misiek kończąc pracę w imprezowi np. o 3:00 w nocy, już o 6.30 rano miał być w kolejnym miejscu. Ustaliliśmy, że pociągniemy to jak długo się da, a jak już się nie da, to z jednej z nich zrezygnujemy, a zawsze będziemy parę groszy (centów :-)) do przodu. Udało się to przez jeden tydzień i być może udawałoby się dłużej, gdyby nie to, że naszą szefową w plażowej imprezowi była lokalna „bizneswoman” (tak się jej wydawało), z którą nie dało się współpracować i dla własnego komfortu psychicznego po kolejnych fochach i ciągłym niezadowoleniu po prostu powiedzieliśmy co myślimy o takim zachowaniu i grzecznie się pożegnaliśmy. W końcu nie jesteśmy tu po to, żeby znosić humory jakiejś sfrustrowanej gwiazdy, mającej się za niewiadomo jaką dyrektorkę, a poza tym mamy drugą pracę i naprawdę nic nas tam nie trzymało.
Ale te kilka nocy spędzonych za barem w plażowej dyskotece to wręcz niezapomniane chwile, bo zobaczyliśmy jak wygląda nocne życie różnych ludzi.

Imprezka

Ludzie, przyjeżdżający na wakacje po to, by się „zresetować” po prostu w takich miejscach głupieją, mają świadomość, że nikt ich nie zna, na drugi dzień nie trzeba iść do pracy… więc „hulaj dusza, piekła nie ma”. No i mieliśmy też okazję obserwować takie sceny, dla których warto było się tych parę nocy pomęczyć. Do grona naszych cowieczornych klientów należała para z Austrii – lekarz psychiatra ze swoją partnerką. O matko! Ten lekarz to jeden z cięższych przypadków psychiatrycznych z jakimi się w życiu spotkaliśmy 🙂 A jego partnerce też „niczego nie brakowało” i podejrzewamy, że złamał zasady etyki lekarskiej bo to po prostu jego pacjentka. Byli jak z innej planety – od strojów poczynając (np. dziewczyna miała białe rajstopy, czarne bawełniane skarpetki i na to paskowe sandałki na obcasie) a on zawsze przychodził w (z każdym dniem brudniejszej) białej podkoszulce na ramiączkach, poprzez zachowanie, a na tańczeniu kończąc. Oboje mieli opętany wzrok i wielokrotnie dopominali się, żeby DJ puszczał piosenkę „Mambo nr 5”. A wtedy na parkiecie rozpoczynało się istne piekło – wszyscy odsuwali się jak najdalej a nasza ulubiona para rozpoczynała swój rytuał przypominający coś pomiędzy zapasami, grą w ganianego i jakąś ostrą kłótnią. Dziewczynie się nogi plątały a partner nią szarpał, jakby chciał jej wyrwać ręce, latała od ściany do ściany, niemal się przewracając i do tej pory zastanawiamy się jak to się stało, że nie doszło do żadnego wypadku. Oczywiście cała ta „tańczona akcja” nie miała nic wspólnego z poczuciem rytmu czy jakąkolwiek umiejętnością tańca. Żenada po prostu.
Kolejnym ciekawym towarzystwem była grupa młodych ludzi, która rozpoczęła imprezę o godzinie 16:00 w wigilię a zakończyła ok. 3:00 nad ranem w drugi dzień świąt. Cały ten czas siedzieli w barze, jedli, pili i wypalili kosmiczne ilości trawy! Może od czasu do czasu ktoś na chwilę przysypiał, ale ten maraton trwał w sumie 35 godzin. Szczerze mówiąc to należy im się duży szacun, bo my z pewnością nie dalibyśmy tak rady.

Szalenstwo

Do tego oczywiście dochodzą dziesiątki par mieszanych – podstarzały facet (z USA, Australii lub Europy) i młoda Khmerka umilająca mu wakacje (później, w miejscu gdzie taka para siedziała można znaleźć np. kartkę z nabazgranym niezdarnie: can you help me to pay for my school?).
Zresztą wieczory faktycznie przekonały nas, że „nasz” bar jest jednym z najliczniej odwiedzanych miejsc na nocne szaleństwa. Oczywiście klientów przyciągały przede wszystkim najróżniejsze „happy hours” – piwo za 0,25 USD, albo drinki za 1 USD, albo jeden drink gratis w określonych godzinach… a do tego jedyny w całym SIhanoukville „dancefloor on the beach”, więc faktycznie to, co w ciągu dnia nie robi wielkiego wrażenia, nocą zmienia się w maszynkę do robienia pieniędzy (i to szczerze mówiąc przy bardzo niewielkich nakładach!)
Ale praca w takim miejscu daje też szansę poznania tego, co się dzieje za barem i czego przeciętny klient wolałby nie wiedzieć. Hitem absolutnym jest sposób zmywania naczyń. Wieczorem są ustawiane trzy wiadra z wodą – do jednego jest dodany płyn do naczyń. Zmywanie całą noc odbywa się w tej samej wodzie poprzez zanurzenie np. szklanki najpierw w wodzie z płynem, później w wiadrze „pierwsze płukanie” i na koniec w wiadrze „drugie płukanie”. Po pierwszej godzinie woda we wszystkich wiadrach wygląda niemal tak samo, i to w ten sposób, że strach do niej włożyć rękę. Dodatkową „ciekawostką” jest fakt, że gdy już wszyscy klienci mają odpowiednią ilość alkoholu we krwi, brudne kufle odstawiane na bar, szły bezpośrednio do koszyka „czyste” i natychmiast były wykorzystywane ponownie. Ta praktyka odpowiedziała nam na pytanie, dlaczego niektórzy klienci cały wieczór proszą żeby im dolewać piwo do tego samego kufla, z którego już pili (zresztą sami zaczęliśmy tak robić). Ale widząc warunki sanitarno – higieniczne w największej dyskotece plażowej Sihanoukville, po raz kolejny uświadomiliśmy sobie, że w takie miejsca bez szczepień na żółtaczkę nie można się udawać. Przecież prawdopodobnie działa to dokładnie tak samo we wszystkich lokalach i barach na plaży (oczywiście z wyłączeniem tych drogich i ekskluzywnych, gdzie jest bieżąca woda :-)).

Teraz więc została nam już tylko przyjemna praca w drogim barze, gdzie delikatna muzyka nie zakłóca szumu morza, i gdzie codziennie uczymy się robić najbardziej wymyślne, kolorowe drinki z drogich alkoholi, a eleganccy klienci niemal zawsze zostawiają tipy. Oczywiście to także możliwość poznania wielu ciekawych ludzi, ponieważ każdy z klientów chce porozmawiać, i często opowiedzieć swoją historię (co go do Kambodży przywiodło). Atmosfera jest swobodna i przyjacielska, zero stresu, żadnych „gonitw na czas”, a przyspieszenie w godzinach kiedy jest dużo gości, daje poczucie przyjemnej pracy. Zresztą sama nazwa jest już bardzo zachęcająca – „Above us only sky” – to brzmi lepiej niż wszystkie znane nam nazwy korporacji i wiodących światowych firm, będących liderami w swoich branżach i w których każdy chciałby pracować (czyli po prostu dać się zajeździć za złudne poczucie zarabiania dużych pieniędzy).

Above Us Sky Only

Nasz bar jest przy samej plaży, więc tuż przed pracą albo tuż po pracy można zanurzyć się w ciepłych wodach Zatoki Tajlandzkiej, opalać się albo leżeć w cieniu trzcinowych parasoli, nie spiesząc się na kolejną nikomu do niczego nie potrzebną, ale obowiązkową prezentację wyników, a wszyscy naokoło są wyluzowani i uśmiechnięci.

Nasz bar

Powracając do początku tej wypowiedzi, taka praca mimo iż nie jest „pracą marzeniem” ma już sporo wspólnego z „najlepszą pracą na świecie” 🙂 Nie ma tu co prawda elementu kosmicznego wynagrodzenia, ale też trudno oczekiwać kokosów za taką pracę 🙂 Mniej – więcej na utrzymanie tu wystarcza, więc po prostu „żyć, nie umierać”! Przynajmniej na czas naszego pobytu w Kambodży 🙂

8 komentarzy to “The best job of the world ;-)”

  1. Justyna Says:

    o tak tak, więcej takich historii 😉 przyda się nam zagubionym w swoich pracach.. dzięki za ten wpis! 🙂

    i spełnienia marzeń o pracy i nie tylko 😉 w nowym roku! ściskam!
    J.

  2. Basia Says:

    hmmm mam pewne podejrzenia, że ta para lekarz + pacjentka jest w całości jednym podwójnym pacjentem jakiegoś innego lekarza ;).

  3. ola Says:

    Hej! właśnie pisaliśmy głównie z myślą o inspiracji dla wszystkich tych, którzy nie za bardzo wiedzą, co robią za swoimi biurkami:) Po prostu jest wszędzie naokoło tyle opcji fajnej, ciekawej i pożytecznej dla świata, a przy tym bezstresowej pracy, że wystarczy się dobrze rozejrzeć w necie a później spakować plecak i… „witaj przygodo:) do pracy biurowej wrócę jak już będę mieć dość podróżowania”! Dziękujemy za życzenia! Tobie i Igusi też przede wszystkim spełnienia marzeń! buziaki 🙂

  4. admin Says:

    Ta para lekarz + pacjentka to z całą pewnością przypadek kliniczny i bez wątpienia wymaga leczenia. Trafne wnioski! Mieliśmy dokładnie takie same spostrzeżenia 🙂 Serdecznie pozdrawiamy i również życzymy samych pięknych dni w 2010 roku!

  5. Adam Says:

    Cholera a ja właśnie szykuję się do firmowego spotkania pt. wyniki za 2009 i plany na 2010. Jak czytam takie rzeczy to nie wiele brakuje aby wyniki 2010 „zrobiły się” bez mojego udziału. Ciągle jeszcze, jednak zbyt wiele trzyma mnie w domu. Czasami mam wrażenie, że jestem jak wino – muszę długo dojrzewać, z tą różnicą że pewnie jak jeszcze”poleżę” to będę zbyt „kwaśny”! Pozdrawiam Was serdecznie i piszcie o tym, że życie bez korporacji też istnieje, może skrócicie tym moje leżakowanie i uratujecie chociaż część mnie samego 🙂

  6. admin Says:

    Adam, jesteśmy przekonani, że firma bez Ciebie da sobie radę, a Ty o wiele lepiej spędzisz czas chociażby na leżakowaniu 😉 Chociaż prawdę mówiąc można pracować lepiej i bardziej ciekawie bez stresu za wyniki roku. To tak apropos kolejnych wpisów traktujących o działalności charytatywnej i społecznej. Pozdrawiamy Ciebie baaardzo serdecznie i życzymy przyjemnego dalszego wypoczynku bez stresów!

  7. sylwia Says:

    witam!
    spotkaliśmy się w garden village w sieam reap:)
    widzę, że rewelacyjnie spędzacie czas!
    siedząc w zimnej polsce wszystko dałabym żeby chociaż na chwilę wrócić na jedną z pięknych plaż Sihanoukville…
    powodzenia w dalszej podróży. świetny blog. pozdrawiam!

  8. admin Says:

    Hej Sylwia, fajnie że się odezwałaś! Mamy dla Ciebie małą podpowiedź: pakuj się i w drogę!:) Tutaj jest pięknie a do kraju zawsze można wrócić jak już się znudzą te wszystkie tropiki;-) Póki co przesyłamy gorące pozdrowienia (bo słyszeliśmy że w Polsce straszna zima)!

Leave a Reply