Guiyang – wielkie rozczarowanie

Guiyang – miasto „przesiadkowe” z którego mieliśmy kontynuować naszą podróż do Guilinu, okazało się jakimś koszmarem. Wiedzieliśmy, że nie ma w nim za wiele do oglądania, ale jest ciekawy park i jeden dzień spokojnie można spędzić. No może i dzień można… ale co z nocą? Tuz po przyjeździe do Guiyang okazało się, że w zasadzie nie bardzo jest gdzie się zatrzymać na noc. „Lonely Planet” podpowiada 3 „budżetowe” miejsca noclegowe. Spisaliśmy adresy, złapaliśmy taksówkę i udaliśmy się do pierwszego z nich, opisywanego jako hostel zrzeszony w Youth Hostel Association – to ogromna zaleta, bo jako posiadacze karty członkowskiej mamy w takich miejscach zniżki. Już w drodze do hostelu czuliśmy, że „to nie jest fajne miasto”. Taksówki potwornie drogie (chociażby w porównaniu do największej metropolii świata – Chongqing), korki takie, że pokonanie każdego kolejnego metra należało rozpatrywać w kategoriach sukcesu (BTW. W żadnym z uprzednio odwiedzanych chińskich miast nie spotkaliśmy się z tak wielkimi korkami). Wreszcie dotarliśmy pod wskazany adres i tu rozczarowanie – w zasadzie poza logo „YHA” nie zostało nic z hostelu. Całość zamieniła się w średniej klasy hotel, cenami aspirujący chyba do tych najlepszych. Okazało się, że cena za pokój 2 osobowy wynosi 213 Yuanów, co przy 80 yuanach, jakie płaciliśmy w Chongqing było straszna drożyzną i nie zamierzaliśmy się na to godzić. Przecież mieliśmy jeszcze dwa adresy hosteli, więc mamy wybór i nie musimy zostawać tu, gdzie jest najdrożej. Ponownie złapaliśmy taksówkę, pokazaliśmy adres i kierunek, w którym interesująca nas ulica się znajduje, taksówkarz pokiwał ze zrozumieniem głową i pojechał w zupełnie przeciwnym kierunku, by po objechaniu połowy miasta, odstaniu niekończących się minut w korkach i straceniu masy czasu na wiecznie czerwonych światłach (a wszystko to oczywiście pozostawało w ścisłym związku ze wskazaniem licznika) radośnie oznajmił, że jesteśmy na miejscu. No tak, ulica się zgadza, ale tu jest numer 1 a my prosiliśmy 166. Pokonanie takiego odcinka pieszo ze wszystkimi bagażami na plecach, skoro juz i tak płacimy za taksówkę mijało się z celem, wiec wymusiliśmy gestami na taksówkarzu, żeby zawiózł nas dalej. Szukaliśmy Hotelu Pocztowego. Okazało się jednak, że po pierwsze numeru 166 nie ma (ostatni oznaczony to 146) a po drugie nikt w bliższej i dalszej okolicy o takim hotelu nie słyszał. Przeszliśmy ulicę kilka razy w tę i z powrotem, pytając każdą możliwą osobę o adres, który mieliśmy spisany i nikt nie potrafił nam pomóc. Kolejny raz mieliśmy okazję poznać przyjaznych Chińczyków, którzy rzucali swoje zajęcia i szli z nami pokazać dokąd mamy się udać, po czym krążąc z nami po ulicy we wszystkie możliwe strony tracili zapał, aż wreszcie wycofywali się rozkładając ręce bezradnie i przepraszając, że nie wiedzą, gdzie jest Hotel Pocztowy. Wreszcie zrezygnowani trafiliśmy do hotelu, który już wielokrotnie mijaliśmy – chcieliśmy się zorientować jakie mają ceny. Przesympatyczna Pani recepcjonistka, dosyć dobrze mówiąca po angielsku powiedziała że pokój kosztuje 208 Yuanów. Ponieważ chcieliśmy czegoś tańszego, spytaliśmy, czy ona cos wie o Hotelu Pocztowym. Okazało się, że wie i że z chęcią nas do niego zaprowadzi (to swoją drogą ewenement: zaoferowała nam swoją pomoc, mimo, że byliśmy zainteresowani usługami konkurencji!). Po przejściu przez jakieś ciemne zaułki i ulice pełne błota dotarliśmy do Hotelu Pocztowego, który faktycznie wielokrotnie już mijaliśmy, ale wejście miał z tyłu budynku i był kompletnie nieoznaczony (a w każdym razie nie po angielsku). Na miejscu również nikt nie mówił po angielsku, ale na szczęście była z nami w roli przewodnika recepcjonistka z hotelu obok – okazało się, że Hotelu Pocztowym nie ma ani jednego wolnego miejsca! Wtedy nasza przewodniczka zaoferowała nam rabat i cenę 180 Yuanów za nocleg w „jej” hotelu na co bez wahania się zgodziliśmy. Drogo ale jakoś to przeżyjemy. To miasto zdawało się być jakimś sennym koszmarem – najpierw niekończące się korki na ulicach, później ponad godzina szukania hotelu (z całym bagażem na plecach i w rękach). Zdecydowanie zasłużyliśmy na odpoczynek a cena jaką dostaliśmy była niższa niż w pierwszym odwiedzonym przez nas hostelu. Po zakwaterowaniu się w hotelu, doprowadzeniu do porządku po niemal dobie spędzonej w pociągu i chwili odpoczynku zdecydowaliśmy się pójść na wieczorny spacer, aby kupić bilety na najbliższy pociąg do Guilin.

Guiyang noca

Odległość od hotelu do dworca okazała się większa niż przypuszczaliśmy, a dodatkowo poszliśmy drogą trochę na około. Po ponadgodzinnym, nocnym marszu ulicami Guiyang (na których odbywały się najoryginalniejsze na świecie night markety) i pytaniu każdego napotkanego człowieka o drogę na dworzec kolejowy, udało nam się dotrzeć na miejsce. Ze względu na bardzo późną porę przy kasach nie było tłumów. Po krótkim oczekiwaniu na swoją kolej, dowiedzieliśmy się w okienku, że nie ma żadnych biletów (za wyjątkiem „no seat”) ani na pociąg w dniu następnym, ani na pociąg za 2 dni. Hm, czyżbyśmy zostali uwięzieni na niewiadomo jak długo w tym mieście, które od pierwszego wejrzenia nam się nie podoba? Ta perspektywa nie była zbyt pocieszająca. Jedyna nadzieja była zatem w autobusach. Musieliśmy jak najszybciej potwierdzić uzyskane w Internecie informacje, że z Guiyang do Guilinu jeżdżą autobusy (i to najchętniej nie sypialne, bo mamy traumę po jednej podróży takim autobusem). Na szczęście okazało się, że faktycznie jeżdżą autobusy do Guilinu – codziennie rano i o 20.00. Kupiliśmy bilety na 20.00 żeby nie zostawać już w tym mieście kolejnej nocy. Zdziwiła nas cena autobusu (280 Yuanów za bilet – bardzo drogo!) oraz przeraziło pytanie kasjera – „dolne, czy górne miejsce?” – gdyż to sugerowało sleeping bus. No trudno, zdecydowaliśmy się na miejsca górne i starając się nie myśleć o tym, że czeka nas podróż jednym z najgorszych środków transportu jakiego już mieliśmy okazję doświadczyć w Chinach, udaliśmy się do parku – jedynej atrakcji turystycznej tego miasta.
Szliśmy na pieszo, mijając po drodze wszelkie możliwe oblicza nędzy i nieskończoną liczbę żebraków i kalekich ludzi na chodnikach. Miasto sprawiało wrażenie zupełnie nie chińskiego! Wszystko było tu inne i w naszym odczuciu gorsze niż w innych miejscach. Na szczęście park Qianling, w którym spędziliśmy resztę dnia nas nie zawiódł. Okazało się, że do parku trzeba kupić bilet, ale na szczęście nie drogi. Jednak to, co wprawiło nas w świetny humor to ostatnie punkty regulaminu parku – napisane po angielsku:

Regulamin Parku Qianling

Park Qianling okazał się piękny i ogromny! Zlokalizowany w północnej części miasta, zajmuje obszar 426 hektarów. Centralnym punktem jest wzgórze, na które jak wszędzie w Chinach, można wjechać kolejką linową, podziwiając przy okazji panoramę miasta.

Guiyang

Na górze tarasy widokowe i świątynia. Uznaliśmy, że świątyń już widzieliśmy wystarczającą ilość i pewnie nas niczym nie zaskoczy a utwierdziliśmy się w tym przekonaniu gdy okazało się że wstęp do niej jest płatny. Staliśmy przed wejściem zastanawiając się którędy iść dalej, gdy po raz kolejny doświadczyliśmy uprzejmości Chińczyków – podeszła do nas dziewczyna (również turystka) i wręczyła 2 bilety, zapraszającym gestem wskazując jednocześnie wejście do świątyni. No takiej okazji się nie przepuszcza. Świątynia okazała się rzeczywiście wspaniała. Zlokalizowana niemal na szczycie skalistej góry zachwycała skomplikowaną architekturą, ilością przejść, schodków, zabudowań, dziedzińców itp.

Swiatynia w Parku Qianling

Swiatynia w Parku Qianling

Guiyang dostał za park i świątynię pierwszy punkt! Ze szczytu góry schodziliśmy na pieszo, ponieważ koniecznie chcieliśmy zobaczyć mieszkające w tym parku małpy. No i zobaczyliśmy – ogromne ich stada, zaczepiające turystów, kłócące się między sobą i popisujące swoją mądrością. Małpy dostawały od ludzi orzeszki i ciastka, ale tak się rozwydrzyły, że wyrywały z rąk niemal wszystko co wyglądało na nadające się do jedzenia.

Malpy w Parku Qianling

Szczególnie spodobało im się zabieranie ludziom butelek z napojami – miały ogromną frajdę z zabawy butelkami i oglądania przelewającego się w środku płynu. Ale totalnym zaskoczeniem było dla nas to, że jedna małpa po dłuższej walce z butelką ją odkręciła, uważnie obadała co znajduje się w środku i zaczęła pić, wylewając sobie po trochu napoju na rękę a później to zlizując. Po prostu szok jakie to zmyślne zwierzęta 🙂

Malpa w Parku Qianling

Oczywiście w ogóle zachowania małp, ich sprawność, opiekowanie się małymi, pomaganie sobie nawzajem i zdobywanie pożywienia są wspaniałe i można to oglądać bez końca. No niech będzie – za małpy miasto dostaje drugiego plusa 🙂
Na sam koniec jednak czekało nas jeszcze jedno bardzo pozytywne zaskoczenie – okazało się, że sleeping bus, którym mieliśmy jechać do Guilinu to zupełnie inny standard niż ten, który znamy z wcześniejszych doświadczeń. Zrozumieliśmy dlaczego bilety były takie drogie i uznaliśmy, że warto było zapłacić! Nowiutki autobus z dobrze wyprofilowanymi „łóżkami” z których się nie zjeżdżało, było wystarczająco miejsca, żeby usiąść na łóżku i nie mieć na głowie sufitu, było miejsce na bagaż i wszędzie aż pachniało czystością, a przemiła Pani stewardessa mówiąca po angielsku pilnowała porządku do tego stopnia, że każdy przed wejściem do autobusu musiał zdjąć buty, żeby w środku nie nabrudzić i schować je do wręczanej reklamówki, a założyć je z powrotem można było dopiero wysiadając. Zastanawialiśmy się, jak by zareagowali na takie rozwiązanie Europejczycy – gdyby ktoś przed wejściem do autobusu kazał im ściągać buty i chodzić po autobusie w skarpetkach (albo kapciach na zmianę :-)) Tu, karnie wszyscy zanim postawili nogę na wykładzinie autobusu już trzymali buty w garści i nie trzeba było nikomu przypominać ani dwa razy powtarzać.
W tak miłych „okolicznościach przyrody” opuszczaliśmy Guiyang, który już przestawał być taki straszny i okropny i udawaliśmy się do Guilinu – kolejnego raju na chińskiej ziemi 🙂 Zobaczymy co tam nas czeka…

10 komentarzy to “Guiyang – wielkie rozczarowanie”

  1. Justyna Says:

    Heja! Witam Wielkich Podróżników! Chciałam napisać o.. małpach 🙂 że cudne są i – jak piszecie – zmyślne i przezabawne, myślę, że mogłabym się gapić na nie i dziwić godzinami. Ale że to pierwszy mój wpis u Was to chyba powinnam zacząć jakoś poważniej, cooo? 😉
    Podziwiam i zazdroszczę, i cieszę się z Wami z tych wielkich wakacji 🙂

    Pozdrawiamy!
    Justyna & Iga

  2. ola Says:

    hej Dziewczyny! Temat małp jest jak najbardziej poważny i swietnie się nadaje na wpis inauguracyjny:) My tez bylismy nimi zauroczeni (choć chwilami ich bezczelność była porażająca:) i mamy mnóstwo zdjęć i film, więc juz teraz zapraszamy na wspólne oglądanie po powrocie:) buziaki

  3. Ewa Says:

    A jak pójdziesz trochę a właściwie sporo do tyłu – rakiem, rakiem – to dotrzesz do przedszkola Pandy Wielkiej czyli Pandziochów – nie są gorsze od małp, pozdrawiam Jystynko i Iguniu – E., pozdrawiam też Wielkich Podróżników!

  4. Alicja Says:

    Najlepsze: „Pets allowed are not allowed”! Zupełnie obezwładnia…

  5. Basia Says:

    ot, właśnie i moje zainteresowanie wzbudził ten punkt – pets allowed are not allowed. być może kryje się w tym jakiej głębsze przesłanie?

  6. admin Says:

    Słuszne uwagi. Co do „petsów” to dokładnie ten punkt przykuł naszą uwagę 🙂 Może miało być to coś w rodzaju: „Nawet jeśli ktoś ma jakieś pozwolenie dla swojego pupila, to my tego nie uznajemy!” 😉 Taki zapis potwierdza jedynie nasze wcześniejsze uwagi, że w Chinach w piśmie przekazuje się ideę. Dlatego tłumaczenie zapisu chińskiego na inny język rodzi często takie karykatury językowe… Swoją drogą zebraliśmy już takich „kwiatków” całą masę więc może kiedyś stworzymy na ten temat specjalny wpis na blogu 🙂

  7. k. Says:

    dwa lata temu bylem przez miesiac w szanghaju oraz hangzhou i ceny 2-osobowych pokoi w wiekszosci hosteli rowniez siegaly 230Y za noc. ze wzgledu na maly budzet nastawiony na nocowanie w ‚dormach’ (55-75Y) nigdy nie skorzystalismy z takiego pokoju, niemniej w tym roku znow zamierzamy sie wybrac z dziewczyna na kilkutygodniowe wakacje i chyba bedziemy skazani na takie ceny.. najbardziej przeraza mnie hong kong, ktory koniecznie chce odwiedzic, a jak sadze, na smazona osmiorniczke na ulicy za 2Y czy arbuza za 1Y nie ma tam co liczyc 😉
    pozdrawiam serdecznie i gratuluje tak dlugiej wyprawy! mam nadzieje, ze PL bedzie jedynie krotkim przystankiem na Waszej drodze 😉

  8. admin Says:

    Hej. Zgadza się. Pokoje w „normalnych hotelach” mogą być drogie. Dlatego trzeba szukać backpackerskich hosteli i guesthousów. W Chinach jest organizacja Youth Hostels China, którą polecamy. Tam znajdziesz adresy wszystkich tanic hosteli i guesthousów zrzeszonych w tej organizacji. W Hong-Kongu oczywiście jest drożej i płacisz nie yuanami ale dolarami hong-kongskimi, ale tam też na Kowloonie jest jeden wielki budynek (sławny!) Chungking Mansion w którym znajdziesz całe mnóstwo tanich (jak na Hong-Kong) guesthousów. Powodzenia! Jakby co służymy pomocą 🙂

  9. k. Says:

    Hej!:)
    Moze niezbyt wyraznie to napisalem, ale rowniez chodzilo mi o hoStele. Jednym z drozszych byl np. Mingtown Youth Hostel skryty tuz za hotelem Mariott na People’s Square w Szanghaju. Dla backpacersow z Florydy, Japonii czy Irlandii oczywiscie 230Y to byla „tanioszka” ale dla nas bylo to na tyle drogo, ze nie spedzilismy ani jednej nocy w dwojke (czego nawet mimo ceny bardzo zaluje..). Pamietam jednak historie pewnego chlopaka z Anglii, ktory znalazl nocleg w Chengdu za 5 yuanow w wieloosobowym pokoju i nie moglismy wprost uwierzyc, ze rozbieznosc cen moze byc az tak wielka.
    O Hong-Kongu oczywiscie nieco wiem (..tak a propos tych dolarow hk;) ), ale serdecznie dziekuje za informacje o wspomnianym Chungking Mansion. Czytalem Waszą relacje z HK, wiec z pewnoscia przydadza mi sie Wasze wskazowki:)
    Dzieki sliczne za odpowiedz i juz nie moge sie doczekac Waszych opowiesci z Ameryki Pld.! ..Choc jak wiadomo, nie ma to jak Azja 😉 Pozdrawiam!

  10. admin Says:

    Shanghaj jest jedynym znanym, większym miastem w Chinach, które sobie odpuściliśmy (dopłynęliśmy statkiem po Jangcy do Yichangu i dalej odbiliśmy znowu na południe Chin). Jesteśmy w staie uwierzyć, że może być tam tak drogo (chociaż może po dwóch latach ceny spadły). W Pekinie też mieliśmy noclegi w takich cenach (niestety!) bo najpierw za 320 yuanów (sic!), a potem w innym hostelu za 160 yuanów. Potem w całych Chinach mieliśmy hostele w cenach od 40 yuanów do max. 100. Tak więc spoko 🙂 My też się nie możemy doczekać Ameryki Płd. Póki co walczymy z Indonezją 😉 Pozdrowienia serdeczne!

Leave a Reply