Chiny – Przyczajony Tygrys

Właśnie rozpoczął się trzeci miesiąc odkąd dotarliśmy do Chin. Zdecydowaliśmy się eksplorować ten interesujący kraj dłużej niż to zakładaliśmy w pierwotnych planach podróży, bowiem zaskoczyło nas bogactwo tej kultury i ogrom niesamowitych miejsc, których pominąć nie sposób. Mimo, że przedłużanie tutaj pobytu wiązało się z różnymi, trudnymi zabiegami formalnymi dla przedłużenia naszych wiz, z całą pewnością możemy powiedzieć, że było warto. A przecież to jeszcze nie koniec. Mamy przed sobą jeszcze np. spływ po Jangcy by zobaczyć tamę Trzech Przełomów i dotarcie do samego południa Chin, czyli południowej części Yunanu.
W ciągu tych dwóch miesięcy staraliśmy się bacznie przyglądać Chinom i codziennemu życiu mieszkańców tego kraju. Chcemy mieć obiektywny pogląd na to jak faktycznie wygląda tutaj życie, a nie patrzeć na Chiny przez pryzmat tego co mówią przewodniki czy wszechobecna propaganda. Widzieliśmy zarówno ogromne aglomeracje miejskie, jak i małe wioski. Wchodziliśmy w główne ulice i arterie, ale zaglądaliśmy również w podwórka i ciasne, brudne ulice by widzieć to co znajduje się za fasadą.

Za fasada

Przyglądaliśmy się pracy tych, którzy biegną w pośpiechu w garniturach, ale także tym, którzy w prawdopodobnie jedynym swoim podartym ubraniu ciężko pracują na roli, lub świadcząc rozmaite usługi na ulicach miast. Podróżowaliśmy rowerami, rykszami, miejskimi autobusami, taksówkami, różnej klasy pociągami, a także metrem. Mogliśmy przyglądać się współpasażerom, ich rozmowom, jedzeniu i codziennemu życiu. Z całą pewności możemy powiedzieć, że to kraj tak odmienny od nas kulturowo, że wszelkie porównania są tutaj nieadekwatne. To tak jak porównywanie kota perskiego z dzikim tygrysem bengalskim. Różni ich niemal wszystko a jedyne podobieństwo sprowadza się do posiadania podobnych części ciała i kształtów. Wielu spraw nie rozumiemy i nie będziemy w stanie zrozumieć i przykładanie do ocen swoich miar jest tutaj zupełnie nie na miejscu.
Te różnice widać już w samym budowie języka i jego wpływie na myślenie i poruszanie się w czasie i przestrzeni. Np. nasza mowa, którą przelewamy na pismo w postaci głosek, które mają swoje odzwierciedlenie w odpowiednich literach nijak ma się do pisma ideograficznego jakim posługują się od tysiącleci Chińczycy. Tutaj pismo przypominające pismo obrazkowe przedstawia nie tylko sylaby, czy całe wyrazy, ale także idee. Co ciekawe z tego jak wygląda dany znak nie wynika wcale jego wymowa. Taki sam znak można wymawiać w zależności od dialektu na wiele zupełnie niepodobnych sposobów, ale zawiera on wciąż tę samą znaną Chińczykom ideę. Znajomość języka Chińskiego oznacza możliwość czytania starożytnych tekstów chińskich, a to już zjawisko nie mające sobie równych w żadnych współczesnych cywilizacjach. Najciekawsze jest to, że jest to system otwarty i ciągle się rozwija, co oznacza, że ciągle powstają nowe znaki. Trudno ocenić ile tych znaków się używa, ale jest ich co najmniej 50 tysięcy. W języku stosowanym w prasie i mediach używa się około 5-6 tysięcy najczęściej używanych znaków. Osobę, która zna około 2 tysiące znaków uważa się za analfabetę.

Pismo chinskie

Taki sam problem dotyczy mowy. My w swoich językach stosowanych w Europie czy obu Amerykach stosujemy najczęściej głoski i sylaby tworzące słowa, które daje się przelewać na papier a potem odtworzyć z tego dokładnie taki sam ciąg słów mówionych, stosując jedynie odpowiednią intonację całego zdania w zależności od jego trybu. W języku chińskim do dyspozycji mamy nie tylko odpowiednie głoski, ale także ich intonację. To samo słowo w zależności od zastosowanych tonów może znaczyć zupełnie co innego. Dlatego dla przeciętnego europejczyka bardzo trudno uczyć się tego języka i łatwo o błąd. Zjawisko tonów jest więc kolejną unikalną cechą, która powoduje, że słuchając chińskiej mowy wydaje się nam, że Chińczycy robią „zaśpiewy”, krzyczą, „przepychają się” w mowie i robią to bardzo emocjonalnie. Dla nas spokojnych europejczyków przebywanie wśród rozmawiających Chińczyków jest jak znalezienie się w roju pszczół. W dodatku nikomu nie przeszkadza tutaj bardzo głośna rozmowa np. przez telefon w nocy w pociągu czy w miejscu publicznym, np. podczas jakiegoś przedstawienia na scenie. U nas byłby to przejaw zupełnego nietaktu i braku kultury – tutaj jest to część tej kultury. Nie zrozumiałe jest też dla nas powszechne w miejscach publicznych głośne, obrzydliwe charchanie i plucie gdzie popadnie. I nie ma znaczenia czy jest to chodnik, stacja kolejowa czy nawet jadłodajnia. Dla osób o co wrażliwszej naturze to naprawdę spore wyzwanie i ciężkie próby cierpliwości. I nie dotyczy to bynajmniej mężczyzn czy osób starszych. Robią to wszyscy: starsi i młodzi, mężczyźni i kobiety. Sporą próbą nerwów dla obcokrajowca jest też sposób jedzenia posiłków. Powszechne jest i zupełnie na miejscu, głośne siorbanie, mlaskanie, chłeptanie itd. Głośne do tego stopnia, że skojarzenia z chlewem pchają się tutaj same. I znowu: nie jest to przejaw braku kultury czy wychowania. Podróżującym naprawdę potrzebne jest panowanie nad sobą i próba oswojenia się z tym zjawiskiem 🙂
Kolejnym problemem dla podróżujących są tutaj próby porozumienia się w niektórych sytuacjach. I nie chodzi bynajmniej o nieznajomość języka, czy niezrozumienie mowy ciała i gestów. Chodzi o zupełnie inny sposób myślenia. Dla Chińczyka pewne rzeczy są zupełną abstrakcją. Bardzo wielu napotkanych tu ludzi kompletnie nie rozumie planów i map. Co ciekawe dotyczy to również ludzi wykształconych a nie biedoty. Posiadanie planu w którym wszystko (nazwy ulic, obiektów itd.) napisane jest w „krzaczkach” nie gwarantuje tego, że uzyskamy pomoc. Często osoby patrzą w mapę i kompletnie nie rozumieją „o co tutaj chodzi”. Do najlepszego przykładu tego zjawiska zaliczyć możemy próbę uzyskania pomocy od policjanta sterującego ruchem na skrzyżowaniu. Poproszony o wskazanie na planie miasta miejsca w którym się znajdowaliśmy dwukrotnie podejmował próby „rozszyfrowania” przejrzystej i czytelnej dla nas (mimo, że opisanej tylko chińszczyzną) mapy. Na końcu rezygnując i bezradnie rozkładając ręce poddał się zostawiając nas na pastwę rozszyfrowywania krzaczków z nazw ulic 🙂
Mimo tych wszystkich różnic w sposobie myślenia i różnic w zachowaniach i kulturze kraj ten stał się motorem rozwoju gospodarczego świata. Jako jeden z nielicznych na świecie opiera się szalejącym kryzysom gospodarczym i panuje tu ciągły wzrost gospodarczy na rocznym poziomie wynoszącym 8-10%. Wprawdzie w obecnym 2009 roku prawdopodobnie nie będzie on już tak wysoki, ale nie wynika to z osłabiania się wewnętrznego Chin, ale słabnącego (w wyniku kryzysu) popytu krajów zasilanych chińską produkcją. Z całą pewnością Chiny to Przyczajony Tygrys, który czeka na skok i z pozycji dominanta, którą już uzyskał może wybić się na światową potęgę dyktującą warunki. Przebywając tutaj i obserwując wszystko „od kuchni” możemy pokusić się o ocenę tego skąd bierze się taka rosnąca pozycja Chin. Naszym zdaniem u źródeł tego sukcesu leżą trzy sprawy: 1. bieda, 2. pracowitość i 3. potencjał. Paradoksalnie to właśnie bieda sprawiła, że powstały tu największe i najważniejsze fabryki świata. Tania siła robocza sprawiła, że produkowane tutaj dobra są niemiłosiernie tanie, a na rykach światowych wcale nie potaniały „nabijając sakwy” zachodnich korporacji i wyciągając pieniądze z portfeli głodnych prestiżu konsumentów, zwabionych modą i nakręcającymi trendy oszukańczymi reklamami naszpikowanymi coraz zmyślniejszymi socjotechnikami. Wszystko to podszyte jest jednak skrajną biedą i ciężką pracą chińskiej prowincji. Fabryki produkujące na światowe rynki rozmaite dobra, wykorzystują do cna niewolniczo pracujących biedaków pracujących tutaj za grosze.

Bryczka

Jak to działa? W Chinach nie ma żadnego systemu opieki społecznej czyli publicznego lecznictwa i systemu emerytalno-rentowego. Powoduje to sytuację, że jedynym zabezpieczeniem dla starzejących się rodziców są dzieci. I to w zasadzie synowie, bo córka odchodzi z domu do rodziny męża. Rząd Chiński ze względu na ogromne zaludnienie Chin (na poziomie około 1,3 mld mieszkańców) wprowadził jakiś czas temu regulację urodzin zakazując posiadanie więcej niż jednego dziecka. Dało to oczekiwany efekt w utrzymaniu się liczby ludności na podobnym poziomie przez ostatnich kilka lat. Obecnie ta polityka nieco zelżała i na prowincji wydaje się zezwolenia na posiadanie drugiego dziecka, jako, że urodzenie dziewczynki nie koniecznie oznacza pomoc dla rodziny. Pomijamy tutaj oczywiste odchylenia do których doprowadza taka polityka (dysproporcja liczbowa płci, mniej lub bardziej oficjalne aborcje itd.). Posiadanie „nadmiarowego” dziecka wiąże się najczęściej z ogromnymi karami finansowymi nakładanymi na i tak już biedne rodziny. W takiej sytuacji inwestowanie w syna (czy córkę) jest dla rodziców najczęściej inwestycją życia, która ma zaprocentować w przyszłości. Płacenie za wykształcenie daje nadzieję na pracę i późniejsze utrzymanie rodziców (leki, jedzenie itd.). Daje to również efekt, o który ciężko w krajach zachodnich. Mianowicie uczniowie szkół czy studenci płacąc za wykształcenie ciężkie pieniądze nie marnują swojego czasu na zabawy, alkohol czy narkotyki (bo przecież „szkoda na to czasu”, a alkohol „zaburzy zdolność myślenia i przyswajania wiedzy”) tylko ciężko pracują nad swoim wykształceniem by wynieść ze szkoły jak najwięcej. Diametralnie różni się to więc od obrazu polskiego ucznia i studenta, który płacąc za studia i tak najczęściej zajmuje się zabawą i bumelanctwem „byleby zebrać zaliczenia i zaliczyć egzamin”. Zresztą „skoro płacę to uczelnia na mnie zarabia i też jej zależy na tym, żebym tu studiował”. Prowadzi to u nas do tego, że mamy coraz mniej wykształconą młodzież, a z wszechstronnie i solidnie wykształconej kiedyś młodzieży pozostają już tylko wspomnienia. Tutaj w Chinach sytuacja jest więc odwrotna i chińscy ludzie nauki będą coraz bardziej odstawać In plus w stosunku do tego co dzieje się na świecie. Nawet podstawowe zasady utrzymywane tutaj we wszystkich szkołach, jak jednolity strój dla uczniów są jak najbardziej dyscyplinujące i sprawiają, że chińska uczennica nie będzie się prześcigała w wymyślnych strojach, makijażu czy rozmowach o najnowszej modzie jak to ma miejsce w Europie, bo każda z nich mając ten sam ubiór jedyne czym będzie konkurować to nie w odróżnieniu do naszych uczniów nowy chłopak, czy ciuch, ale poziom wiedzy. Wracając do fabryk, które wykorzystują tanią siłę roboczą to ich koszt produkcji jest tak nierealnie niski właśnie dzięki tej sytuacji społecznej. Biedna dziewczyna z prowincji często jako jedyne dziecko w domu, aby zapewnić jakieś utrzymanie sobie i rodzinie, musi zrezygnować ze szkoły (bo często rodzinę po prostu na to nie stać) i wyjeżdża do fabryki, gdzie ma podstawowe utrzymanie i pracę.

Wies

Wygląda to jednak zgoła inaczej niż wyobraża sobie przeciętny mieszkaniec Europy czy Ameryki. Taka napływająca z prowincji siła robocza w fabrykach, które są istnymi obozami pracy, zarabia dosłownie grosze (od 0,5 do 1 yuana za godzinę ciężkiej pracy – czyli powiedzmy od 30 – 45 groszy). W zamian za możliwość spania i jedzenia wszyscy godzą się na takie warunki, bowiem zarobienie miesięcznie 300-400 yuanów (120-160 zł) jest z pracy na roli po prostu niemożliwe. A ponieważ pracujące w fabrykach osoby i tak na ogół nie wychodzą poza teren fabryki to pieniądze te mogą przesyłać oczekującej na pomoc rodzinie na prowincji. Dochodzi więc do tego, że ciężko pracują tutaj 12-13 letnie dziewczyny, które przerwały naukę by móc zarobić „na chleb” dla rodziców bądź odłożyć coś dla siebie „na zaś”. W fabryce płaci się tylko za osiągnięcie założonego planu produkcji, który jest odpowiednio „wyżyłowany” co powoduje, że pracownicy pracują po 14, 16 i więcej godzin, często w nocy by osiągnąć założony plan i dostać zasłużone pieniądze. Potem udają się do swoich pokoi, gdzie na piętrowych łóżkach w jednym pomieszczeniu śpi po kilka czy kilkanaście osób. Rano po kilku godzinach snu, znowu rzesze tych wyrobników wstają do pracy by ciężko pracować do późnej nocy, bo przecież właściciel dostał kolejne zlecenia i trzeba wypracować plan. Pracuje się tu bez przerwy cały tydzień i w zasadzie tylko niedziela jest dniem kiedy pracownicy mogą opuścić teren fabryki i zobaczyć „świat zewnętrzny”. Zdarza się czasem, że nawet w okresie świąt niektórzy pozostają w fabryce i nie jadą do rodziny, bo nie stać ich na podróż pociągiem, która kosztuje kilkaset yuanów (zważywszy na ogromne odległości jakie dzielą różne części Chin nie jest to cena wygórowana). Właściciele tych fabryk często nawet nie płacą za pierwszy miesiąc pracy zatrzymując tę pensję jako „depozyt”. Często opóźnia się też wypłaty pieniędzy, a także stosuje różnego rodzaju kary by pozbawić pracowników i tak niewielkich przecież pieniędzy. Stosuje się np. kary finansowe za spóźnienie do pracy, za rozmowę w trakcie pracy, czy za zaśnięcie przy stanowisku. Za mieszkanie na terenie fabryki i posiłki również potrąca się z pensji. Jedynym bezpłatnym posiłkiem są często tylko te wydawane o północy tym, którzy zostają przy pracy na noc bo muszą osiągnąć założoną normę. Jakby tego było mało, pętla obozów pracy często się zaciska, bo właściciele fabryk są naciskani przez wielkie korporacje by obniżać i tak już nieziemsko niskie koszty, bo przecież mogą udać się do innej fabryki obok, którą otwiera inny chiński biznesmen, który jeszcze bardziej „wyżyłuje” koszty i sprzeda parę jeansów o 5 centów za sztukę taniej. Wystarczy sobie wyobrazić, że za parę markowych spodni za którą u nas trzeba zapłacić od 100 do 300 zł, korporacje płacą tutaj na poziomie 1 dolara. A przecież cała produkcja opiera się na ręcznej pracy (oczywiście wspomaganych maszynami) całych rzeszy szwaczek, krawców, „wszywaczy zamków”, „wszywaczy metek”, „wyrywaczy nitek” itd. Jednak nikt tutaj nie protestuje bo praca w takiej fabryce jest często jedynym sposobem na życie, a właściwie przeżycie. Mieszkając z rodzicami na wsi te rzesze młodych ludzi nie mieliby szans zarobić nawet grosza. W specjalnych strefach ekonomicznych takich jakie utworzono w prowincji Fujian widzieliśmy całe mnóstwo takich fabryk i robotniczych „hoteli” w których mieszkają pracownicy. Nas to szokuje, ale przecież oprócz tego, że właśnie taki sposób działania Chin powoduje ich ogromny rozwój gospodarczy, to również daje tym ludziom szansę na przeżycie. Ten sposób podejścia do pracy i życia, wynika również z ogromnej pracowitości jaką dysponuje ten naród.

Robotnicy

Właśnie to sprawia, że chiński rolnik bez przerwy pracuje w polu, dziabiąc haczką ziemię, nosząc ogromne kosze z plonami czy dźwigając na bambusowych kijach ogromne snopy. Chociaż oznacza to jedynie wegetację – dla chińskiego rolnika to jest sposób na życie. I nie przeszkadza mu żar lejący się z nieba czy brak solidnego obuwia. Zasłaniając się wielkim słomianym kapeluszem będzie on pracował w polu używając do tego swoich własnych rąk czy zwierząt jako siły roboczej. W Polsce rolnicy narzekają na spadające ceny skupu zboża itd., ale ich praca daje wymierny efekt. Ładują zboże na przyczepę i jadą ciągnikiem do skupu gdzie otrzymają konkretnie namacalne pieniądze. Tutaj rolnik ciężko pracuje by po prostu móc przeżyć. I nie narzeka się na swój los, nie siedzi się jak „u nas” na ławce w cieniu kasztanowca popijając tanie wino. To po prostu odmienna kultura i odmienny sposób na życie. Nie podważamy prawdy, że polskiemu rolnikowi też jest ciężko, ale w swojej sytuacji i otoczeniu warto czasem spojrzeć jak mają inni. A ci inni to przecież gros społeczeństwa ludzkiego współczesnego świata…
Rozwojowi Chin oprócz ogromnej pracowitości i potencjałowi towarzyszy również upartość i konsekwencja w realizacji celów. Często są to cele wyznaczane odgórnie przez władze Chin, ale wiadomym jest, że jeśli rząd postawi za cel, że miasto „X” ma stać się nowoczesną aglomeracją wzbudzającą podziw świata, to w ciągu dziesięciu czy kilkunastu lat właśnie tak się stanie (vide Chongqing). Ciężko pracujący Chińczycy swoją determinacją do tego doprowadzą, drążąc tunele w skałach, budując drogi, wznosząc wieżowce czy usuwając góry by na ich miejscu budować osiedla! Głodny sukcesu rząd będzie stawiał cele i będą one realizowane. Oto siła Chin.

Tygrys

Tak więc po tej bliższej eksploracji Chin i przyjrzeniu się temu światu od zaplecza możemy z całą pewnością stwierdzić, że Chiny to Przyczajony Tygrys, który dziarsko i uparcie przedziera się przez gęstwinę roślin tego świata i budzi respekt, bo w każdej chwili gotowy jest do skoku. Skoku, na który świat w swoim ignoranckim podejściu może okazać się niezupełnie przygotowany…

10 komentarzy to “Chiny – Przyczajony Tygrys”

  1. Ewa Says:

    Myślę, że te dwa miesiące, które już przeżyliście w Chinach dało Wam podstawy do podsumowań i przemyśleń, nie jest to jednak – jak sądzę pożegnanie z Chinami. Macie jeszcze miesiąc na obserwacje. Z dotychczasowych wynika, że takie „pomieszkiwanie” w innej kulturze i „podglądanie” rzeczywistości daje prawidłowy dystans do wielu spraw własnych i otoczenia. Życząc wielu zachwytów ludźmi, kulturą i przyrodą zostawiam Was w Państwie Środka. Wpisuję się także od razu na dwa pozostałe tematy – niby Chiny a trzeba mieć wizy różnice takie, jak piszecie, jednak determinuje nas historia – zarówno w skali ogólnospołecznej jak i w mikro – jednostkowej. To bardzo ciekawe, muszę poczytać więcej o historii Makao i Hong Kongu zanim pojadę – (to żarty) czytać będę na pewno ale czy ruszę tak daleko(?). Na razie jestem tak zafascynowana, że mam milion pomysłów na minutę. Dzięki. Waszego bloga czyta Ewa w Ameryce i bardzo jej się podoba, Kama wraz z Szymonem, Wioletka i jej rodzina oraz c. Jola. Wszyscy wyrażają swój aplauz ale – nie wiem dlaczego nie dają temu wyrazu na piśmie. wciąż Was będę śledziła. E.

  2. Basia Says:

    hej! to są bardzo ciekawe spostrzeżenia – niestety ale UE taki system bezcłowy załatwiła, że w sumie nie sposób trafić na rzeczy produkcji nieazjatyckiej.
    A co do zwyczajów telefonicznych w środkach transportu, to mówiąc szczerze codziennie ludzie pozwalają mi poznać treści swych rozmów – gadają tak głośno do słuchawki telefonu w autobusie (zgroza). A ostatnim hitem wśród młodzieży jest odtwarzanie melodyjek z telefonów (za to dałabym 30 h prac społecznych).
    Pozdrawiam

  3. Ewa Says:

    Z ogromnym zainteresowaniem sledze losy Waszej podrozy, czytam opisy i przegladam fotografie. Przypominam sobie moja podroz do Chin i konfronutje z wlasnym wspomnieniami. Zgadzam sie, ze podgladajac inna kulture i poznajac obyczaje (tak rozne od naszych polskich, europejskich!) uczymy sie wiele…przede wszystkim pokory. Podziwialam z jaka pogoda chinscy biedacy, ktorych mielismy szanse spotkac glownie poza obszarami miejskimi, znosza swoj los i ile w nich radosci zycia! Wy postrzegacie to zajwisko podobnie. Dziekuje za piekny refeksyjny tekst podsumowujacy Wasz trzymiesiczny pobyt w Chinach. Tyle w nim prawdy i lagonej refeksji (ja to czasem mialam ochote krzyczec i plakac, gdy widzialam biede, brud i okrucienstwo wobec istot zywych!)

  4. Tadeusz Says:

    Tak, masz rację droga Olu, Chiny to drapieżny kot, który rozszarpie nasz świat na strzępy!!!
    A poza tym przyrównywanie Chin do smoka wydaje mi się o wiele mniej trafne niż do tygrysa.
    O czym donosi Twój wój (tam gdzie ojca nie ma wuja słuchać będziesz – oznajmia pismo), który straszliwym wysiłkiem woli przezwycięża niedołęstwo podeszłego wieku i stara się systematycznie czytać Twoje wpisy i oglądać zdjęcia ale komentować zazwyczaj już nie ma siły. Wybacz starcowi. Jak zbiorę trochę sił to napiszę o swoich wrażeniach z lektury; z Bogiem – Wuj Tadeusz

  5. Małgorzata Bączyńska Says:

    Mam pytanie: skoro tam jest tak ciekawie czy chciałabyś być Chinką ?
    Czym oni się cieszą ?, z czego się śmieją ?
    Kiedy są szczęśliwi i czym to szczęście różni się od naszego; jakie mają marzenia.Wspaniała jest Twoja Olu relacja.
    Podziwiam budowle Wielkiego Tygrysa i myślę tak samo jak Ty Olu, trochę się jego boję, by nie było u nas kiedyś takiej biedy jak tam na prowincji, Mam pomysł na temat wystawy fotografii „elegantki Swiata”.Jeśli byś coś miała w obiektywie proszę cyknij.Myślę, że może być to też stara kobieta która włożyła ubranie takie w którym wydaje się być piękniejszą.( choćby tylko dla niej ).

    Serdecznie pozdrawiam trzymam za wasze oczy szeroko otwarte.

  6. Alicja Says:

    Gratulacje z okazji studniówki Waszej wyprawy w szeroki, choć coraz mniejszy świat!

  7. ola Says:

    Kochani, bardzo dziękujemy za wszystkie komentarze! My w dalszym ciągu próbujemy tego chińskiego tygrysa lepiej poznać i trochę oswoić, a trzeba przyznać, że zaskakuje nas na każdym kroku:) W kolejnych wpisach podzielimy się swoimi wrażeniami ze spływu Jangcy i oglądania Tamy trzech Przełomów i największej elektrowni wodnej na świecie! Już teraz zapraszamy do lektury!

  8. ola Says:

    Dziękujemy bardzo:) Rzeczywiście świat coraz mniejszy, a tak fascynujący, że te ponad 3 miesiące minęły niemal niepostrzeżenie! I ciągle jeszcze tyle do zobaczenia:)

  9. ola Says:

    Nieeee… w życiu bym nie chciała być Chinką! Nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić. To bardzo ciekawy, ale jednak zupełnie inny niż „nasz” świat. Już pomijając wszystkie inne kwestie nie mogłabym całe życie jeść chińskiej kuchni;) A chińskie elegantki oczywiście będę fotografować! Dziękujemy za komentarz i zapraszamy do lektury kolejnych wpisów, które już wkrótce pojawią się na blogu.

  10. ola Says:

    Rzeczywiście cały nasz pobyt w Chinach to nieustająca lekcja pokory i dystansu! Coraz częściej uświadamiamy sobie, że widoki, które na początku naszego pobytu szokowały – teraz jakoś udaje nam się znosić (choć oczywiście okrucieństwo i bieda są koszmarne to prawda). Ale działa to w dwie strony – takie wnikliwe poznawanie Chin bardzo rozpieszcza – widząc imponujące, niewyobrażalne świątynie i budowle, wspaniałe stare albo zupełnie nowe miasta i piękne krajobrazy, stajemy się coraz bardziej wymagający i rozkapryszeni i… zdarza nam się mówić „eee…. nic szczególnego” a po chwili refleksji uświadamiamy sobie, że to jednak jest wspaniałe, a po prostu wcześniejsze chińskie doświadczenia bardzo wysoko postawiły poprzeczkę:) Pozdrowienia z południa Chin (z Guilinu)!

Leave a Reply