Plaża w Chong Wu


Ponieważ upały tutaj w pełni, jednym z obowiązkowych „punktów programu” uczyniliśmy kąpiel w Pacyfiku. Mimo swojej nazwy Ocean Spokojny ostatnio nie bywa spokojny (vide ostatnie wydarzenia związane z tsunami, które dotknęło wyspy Samoa i Sumatra), ale tutaj w Cieśninie Tajwańskiej oddzielającej Chny od Tajwanu nawet gdyby miała przyjść duża fala to „na klatę” weźmie ją Tajwan a w cieśninie będzie spokojnie 🙂
Za cel obraliśmy miasto Chong Wu, które leży sobie spokojnie właśnie przy Cieśninie Tajwańskiej.

Chong Wu

Dotarcie do Chong Wu z Quanzhou nie było skomplikowane bo wystarczyło „złapać” tam jeden autobus, który jedzie prosto do Chong Wu. Mimo naszych obaw, że pewnie napotkamy jakieś trudności w porozumieniu się w sprawie odpowiedniego biletu (mieliśmy tylko nazwę miejscowości zapisaną „w krzaczkach”) znalezienie odpowiedniego autobusu okazało się dziecinnie proste. Tuż po dotarciu na główny dworzec autobusowy Quanzhou (główny bo jak w każdym mieście chińskim jest ich tutaj kilka) od razu podeszła do nas jakaś pani, rozszyfrowała krzaczki, krzyknęła nazwę miasta innej Pani, a ta od razu zaprowadziła nas do odpowiedniej bramki gdzie kupiliśmy bilety, a potem wskazała odpowiedni autobus oczekujący na odjazd. Tak więc w rekordowym tempie 2 minut od czasu przybycie na dworzec siedzieliśmy już w autobusie oczekując na odjazd 🙂
Po godzinie jazdy dotarliśmy na miejsce. Po drodze mieliśmy okazję podziwiać istne zagłębie firm produkujących rzeźby, posągi, monumenty itd. Są tam dziesiątki (a może i setki) firm, które rozmieszczone wzdłuż trasy do Chong Wu chwalą się na swoich podwórkach ogromnymi posągami różnych zwierząt, bogów, ludzi itd. W zasadzie w ramach reklamy trasa ta również przy drodze została udekorowana pięknymi monumentami ustawionymi co kilkadziesiąt metrów. Jest na co popatrzeć!

Rzezby Chong Wu

Po dotarciu na miejsce zastaliśmy przy przystanku kilku motocyklistów, którzy świadczą usługi typu „za parę yuanów zawiozę gdzie trzeba” 🙂 To takie tutejsze taksówki w postaci motocykli. Jednemu z nich pokazaliśmy napisane w krzaczkach słowo „plaża” i już po kolejnych dwóch minutach znaleźliśmy się nad Pacyfikiem (swoją drogą niezła frajda jechać na motocyklu w trzy osoby mając jeszcze plecak na plecach :-)). Uff… cudo! Po tylu upalnych dniach, z których wiele naprawdę mocno nas wymęczyło nieznośnym gorącem i wilgocią postawienie stóp na piasku u wybrzeża oceanu było jak znalezieniem oazy na skwarnej pustyni 🙂

Plaza 1

Plaza 2

Najfajniejsze, choć dziwne zarazem było to, że na plaży mimo południowej pory i weekendowego dnia było (odwrotnie proporcjonalnie do chińskich dworców kolejowych ;-)) w zasadzie tylko kilka osób. Zrobiliśmy więc najpierw rekonesans nabrzeża by zbadać czy wszystko w porządku z wodą itd. W wodzie przy plaży był nawet wydzielony umocowanymi na sznurach bojami duży obszar, który wskazywał na miejsce do kąpieli więc byliśmy coraz bardziej spokojni, dochodząc do wniosku, że Chińczycy po prostu nie są fanami kąpieli, a wakacje u nich się skończyły więc stąd te pustki.

Plaza 3

U nas w Polsce to w czasie weekendu przy temperaturach powyżej dwudziestu paru stopni (tutaj standardowo było trzydzieści parę) przy każdym mieście oblegana jest niemal każda glinianka czy żwirownia – byleby znaleźć miejsce na kocyk, móc się położyć a w razie potrzeby zanurzyć ciało choćby w glinianej jak gęsta zupa wodzie – tutaj jak widać nie jest to żadna atrakcja 🙂
Tak czy siak po dłuższym spacerze wzdłuż plaży doszliśmy do wniosku, że czas na kąpiel. Tym bardziej, że zachowując ciągle pewną dozę ostrożności zaobserwowaliśmy w końcu kilka osób, które pływały w wodzie i bynajmniej nie zjadał ich żaden rekin, ani nie wychodziły z wody z żadnymi dzikimi morskimi skorupiakami na plecach 😉 Woda okazała się rewelacyjna! Temperatura dość wysoka (zapewne dwadzieścia kilka stopni) a zasolenie w miarę optymalne (zbliżone do naszego Bałtyku) więc sól nie szczypała w oczy i można było naprawdę się zrelaksować. Jedyna niedogodność z jaką tu się zetknęliśmy to parzące w ciało meduzy, które co jakiś czas trafiały na nas w wodzie parząc niczym małe pokrzywki porzucone na fali. Ale było ich niewiele więc żadna przeszkoda 🙂
Po kąpieli udało nam się nawet znaleźć prysznice by słodką wodą spłukać z siebie „solankę” 😉 W zasadzie miły Chińczyk prowadzący jakiś sklepik i wypożyczalnie sprzętu zaprosił nas do budyneczku gdzie miał natryski. W ramach odwdzięczenia się za okazaną nam uprzejmość kupiliśmy od niego napoje gasząc pragnienie na rozgrzanej plaży. Pełna kooperacja 😉
Potem kolejny raz zażyliśmy kąpieli (i uprzejmości pana od natrysków) bo szkoda było odjechać nie wykorzystawszy takiej gratki raz jeszcze. Pod koniec naszego pobytu na plaży zebrało się już trochę więcej osób, bo kilkunastu panów przyszło popływać w ramach jakichś treningów albo po prostu rekreacji. Co ciekawe niemal każdy z nich miał przyczepioną do pasa sporą dmuchaną bojkę koloru jaskrawo-czerwonego. Bardzo rozsądna sprawa. Zapuszczając się głęboko w morze z dala od brzegu pozwalało to łatwo zidentyfikować miejsca gdzie pływali, a w razie jakiegoś wypadku znacznie ułatwiłoby to udzielenie takiej osobie pomocy.
W mieście zanim wsiedliśmy w powrotny autobus skorzystaliśmy jeszcze z restauracji udającej rodzime KFC, gdzie oprócz niemal-europejsko-amerykańskich kanapek z kurczakiem wypiliśmy unikalną jak na warunki chińskie kawę (o dziwo z ekspresu ciśnieniowego, a nie sypanej instant 3w1) więc można powiedzieć, że wyjątkowo udany relaks był zwieńczony „wisienką na torcie” 🙂
Ulice Chong Wu w centralnym jego punkcie okazały się wyjątkowo gwarne i ruchliwe. Ciekawa sprawa, którą tu można zaobserwować to specyficzny sposób ubierania się kobiet. Włosy mają czesane do góry w kok w który wbity jest grzebyczek (w kierunku „od ucha do ucha”) a na głowie przywdziana jest opadająca na ramiona duża chusta. W zasadzie jest to swojego rodzaju kaptur, który z przodu na klatce piersiowej jest zapinany na guziki.

Chusty

Kolorystyka i desenie w zasadzie dowolne, choć najczęściej były to jakieś wzorki bądź kwiaty. Nie wiemy czy to jakaś lokalna moda, czy może jest to podyktowane jakimiś tradycjami bądź względami religijnymi, ale czegoś takiego nie widzieliśmy w innych miejscach, a tutaj było to powszechne niemal jak chińska komórka. Co ciekawe niektóre panie te swoje chusty miały nawet pod kaskami (jadąc na skuterach), a nawet pod zwykłą czapką baseballówką. Ot, taka małą zagadka 🙂

Chusta

Chong Wu opuściliśmy w zasadzie gdy już zaczęło się ściemniać. Po tak dobrze wykorzystanym dniu i relaksie jakiego zaznaliśmy kąpiąc się w Pacyfiku miło wracało się do Quanzhou i nie przeszkadzał nawet hałas krzyków przez komórkę, który jest chyba standardowym sposobem spędzania czasu przeciętnego Chińczyka w miejscach publicznych 🙂

Leave a Reply