Whakahoro – królestwo błękitnej kaczki

Obok liścia paproci bardziej znanym symbolem Nowej Zelandii jest bez wątpienia sylwetka ptaka kiwi. Właściwie to ptak i nie ptak, bo jego unikalną cechą pośród innych przedstawicieli tego gatunku jest brak skrzydeł, a to już nawet w zestawieniu z innymi nielotami jak np. australijski emu, który latać nie potrafi, ale ma czym machnąć to już cecha absolutnie wyjątkowa. Mimo, że kiwi zamieszkuje jedynie Nową Zelandię zobaczyć go tutaj wcale nie jest łatwo. Trzeba mieć do tego sporo szczęścia nawet w obszarach gdzie prawdopodobieństwo ich spotkania jest wyższe, o czym informują np. znaki drogowe.

Znak kiwi

Problemem tego ptaka-nieptaka jest większa podatność na wyginięcie ze względu na dużą liczebność jego naturalnych wrogów, a biedaczysko uciekać może tylko na nogach. W dodatku wrogowie czyhają także na jego jaja więc kiwi objęte jest specjalną ochroną. Nie jest to jednak jedyny gatunek ptactwa poważnie zagrożony w Nowej Zelandii. Podobnym problemem jest malejąca liczba wyjątkowego gatunku błękitnej kaczki. Blue Duck ma tych samych wrogów co kiwi i mimo, że może salwować się ucieczką zrywając się do lotu, egzemplarzy jest coraz mniej.
W majową chłodną niedzielę wybraliśmy się do naszego nowego znajomego – Dana do jego farmy na terenie, której znajduje się przygotowany dla amatorów dzikiej natury oraz farmerskiego życia gościniec Blue Duck Lodge. Dan jest prawdziwym farmerem z krwi i kości i z pokolenia na pokolenie. Jego farma to niezliczone hektary łąk i pastwisk położone nad przepiękną rzeką Whanganui znaną ze spływów kajakami i kanadyjkami. Jak większość tutejszych farmerów Dan zajmuje się również kontrolowanym odstrzałem zwierzyny a jego Blue Duck Lodge gości często grupy myśliwych dla których organizowane są polowania na terenie jego farmy.
Najszerzej zakrojoną działalnością Dana jest jednak ochrona ginącego gatunku błękitnej kaczki i ptaków kiwi. Stąd pomysł na nazwę jego gościńca. To w tej dolinie, na terenie jego farmy błękitne kaczki są nadal spotykane, a ich liczebność tutaj w dużej mierze wzrasta dzięki wysiłkom Dana i wolontariuszy zapraszanych do współpracy.
Do Blue Duck Lodge dojechać można tylko jedną drogą. Od Raurimu do Whakahoro gdzie znajduje się farma Dana prowadzi ślepa, nieutwardzona droga pokryta żwirem. Początkowo wydawało nam się, że pokonanie tych kilkunastu kilometrów samochodem to kwestia co najwyżej dwudziestu minut jazdy, ale im dłużej jechaliśmy tym bardziej jasne stawało się, że to droga dla naprawdę wprawnego kierowcy, nawet jak na warunki nowozelandzkie. Droga wiła się niczym poskręcana żmija pomiędzy wzgórzami i dolinami, a brak twardej nawierzchni mocno ogranicza prędkość. Miejscami droga prowadzi wzdłuż bardzo głębokich wąwozów przebiegając tuż obok stromej skarpy. Trening sztuki prowadzenia auta gwarantowany 🙂 Tak więc przejechanie odcinka od Raurimu zajmuje tutaj mniej więcej godzinę. Widoki na tym odcinku i na farmie jednak wszystko wynagradzają. Najpierw głęboko pofałdowane wzgórza i doliny z łąkami na których pełno owiec. Potem niesamowite doliny wzdłuż rzeki a na końcu już na miejscu obraz jak z książek dla dzieci: wśród głębokiej zieleni (mimo późnej jesieni) łąki, słońce a pośród nich samotny domek z którego komina wydobywa się dym. Zupełnie jak rysunek pierwszoklasisty 🙂

Whakahoro

Na terenie farmy Dana na objazd po wzgórzach wybraliśmy się jego specjalnym samochodem pieszczotliwie nazywanym przez niego „Limo” (skrót od „limuzyna”) 🙂 Samochód jednak na to miano w pełni zasługiwał i bynajmniej nie ze względu na komfortowe wyposażenie, lecz wręcz przeciwnie – twardość i niesamowitą moc. Przed tą wycieczką nawet nie wyobrażaliśmy sobie, że istnieją samochody zdolne do tego by wjeżdżać na szczyty gór tam gdzie nawet człowiekowi jest trudno się wspinać! Doświadczenia wzięte z pojazdów wojskowych jak widać nie idą na marne i służą budowaniu takich niesamowitych pojazdów. Z drugiej strony po naszej wycieczce po farmie i wjeżdżaniu na kilkuset metrowe wzgórza, czasem pod kątem 45 st. na mokrych trawach albo głębokim błocie, nie wyobrażamy sobie jak farmer mający setki hektarów takich wzgórz i dolin mógłby dopatrywać posiadłości bez pomocy takiej techniki. Obejście pieszo chociaż części posiadłości oznaczałoby wielogodzinny wyczerpujący spacer.

Limo

Wyruszając na farmę Dan obowiązkowo zabrał swoją broń i swoich ośmiu niesamowitych pupilów – piękne psy, które specjalizują się w tropieniu zwierzyny. Wszystkie pełne energii, posłuszne swojemu panu wskoczyły na tył pojazdu i z radością brały udział w tej standardowej dla nich wycieczce. Każdy z psów reagował na komendy swojego pana i mimo porywczego temperamentu ze skupieniem wysłuchiwał wszystkich dyspozycji. Jeśli dochodziło do skarcenia to z pokorą wysłuchiwał nagany. Ich mądrość i spryt można było zaobserwować również wtedy gdy w pewnym miejscu na zalesionym wzgórzu zostały wypuszczone przez Dana do tropienia dzików. Niemal bezszelestnie rozbiegły się po terenie przeczesując każdy fragment terenu w poszukiwaniu zwierzyny. Odnalezienie odyńca sygnalizowane jest szczekaniem i dopiero wtedy do akcji wkroczyć może człowiek. Niesamowicie mądre pieski. Towarzyszenie im w tej jeździe było dla nas niesamowitą przyjemnością.

Pieski

Farma naszego przyjaciela to nie tylko łąki, lasy i dzika zwierzyna. To także hodowane przez niego piękne konie. Całe stadko cudownie pięknych, smukłych wierzchowców. Wreszcie konie przypominające najpiękniejsze rasy koni z najlepszych polskich hodowli tak bardzo różniące się od tych niższych z krótkimi nogami, które przez wiele miesięcy obserwowaliśmy w Azji (począwszy od Mongolii aż po południową Azję). Prócz tego Dan zajmuje się również pasiekami w których wytwarza popularny w tej części Nowej Zelandii miód Manuka.
Na szczycie wzgórz farmy Dana mieliśmy okazję podziwiać roztaczające się dookoła widoki. Wśród nich położone w odległości wielu kilometrów inne, sąsiednie farmy, w tym farmę należącą do rodziców Dana (nawiasem mówiąc ojciec Dana – Richard krzewiąc kulturę życia na nowozelandzkiej farmie napisał książkę „Ghosts In the Valley”).

Farmy Whakahoro

Wracając z wzgórz mieliśmy okazję zobaczyć drobny wypadek. Jedna z owiec pasących się na stromym zboczu stoczyła się w dół i zatrzymała wiele metrów niżej w krzaku. Próba postawienia jej na nogi jaką podjął Dan po dotarciu do nieszczęsnej owieczki zakończyła się niestety dalszym upadkiem i jej stoczeniem się o kolejne kilkanaście metrów. Ta sytuacja dała nam przy okazji odpowiedź na nurtujące nas pytanie, które pojawiało się przy okazji obserwacji nowozelandzkich owiec, które znajdowały się często w różnych trudnodostępnych miejscach czy zdarzają się tego rodzaju wypadki. Teraz wiemy, że tak. Choć Dan powiedział, że to rzadkie sytuacje, a owca która uległa wypadkowi na naszych oczach była po prostu słabszej kondycji ze względu na swój podeszły wiek.
Wracając do działalności Dana mającej na celu ochronę błękitnych kaczek i ptaków kiwi na terenie swojej posiadłości Dan i wolontariusze rozmieścili i regularnie doglądają specjalnych pułapek specjalnie przystosowanych na drapieżne ssaki i gryzonie, które są tutaj bardzo liczne i są główną przyczyną wyniszczania populacji ginących gatunków ptactwa. Do takich szkodników należą spotkane przez nas wcześniej w Australii possumy, dzikie koty i szczury. Takich klatek na powierzchni wielu setek hektarów farmy Dana umieszczono już prawie 600 sztuk. Prowadzi się regularne kontrole, zapisy statystyk monitorowane są przez organizacje ekologiczne co w przeciągu ostatnich kilku lat przyniosło znaczące efekty w postaci zwiększenia populacji błękitnych kaczek. Także głosy ptaków kiwi daje się tutaj słyszeć coraz częściej. Brawo!
Do zalet Whakahoro bez wątpienia należą też przepiękne miejsca, które posiadają sięgającą do końca XIX wieku historię. Wśród nich są położone nad przepływającymi tu rzekami drewniane mosty czy nawet proste chatki w których nocowali myśliwi. Dzisiaj dzięki kolejnym staraniom Dana są one odbudowywane a chętni mogą nawet bezpłatnie zatrzymać się tutaj na noc, rozgrzewając się w tradycyjnym kominku.

Chatka na farmie

Do przepięknych miejsc znajdujących się na tym terenie należy też wodospad, który wijąc się wśród leśnych drzew spada z hukiem kilkadziesiąt metrów w dół. Ze względu na pogodę nie odważyliśmy się podejść do brzegu wodospadu by spojrzeć w dół ponieważ było to dość niebezpieczne.

Wodospad na farmie Dana

Nasza kolejna wędrówka zaplanowana na następną niedzielę miała jednak przynieść o wiele ciekawsze wrażenia związane z nowozelandzkimi wodospadami, dlatego tym razem zdecydowaliśmy się ograniczyć ryzyko 😉
Naszą wizytę na terenach farmy Dana kończyliśmy już przy świetle zachodzącego słońca a chłód jaki się tutaj dawało odczuć wieczorem okazał się o wiele bardziej przenikliwy i uciążliwy niż w innych miejscach tej części Nowej Zelandii. Te kilka stopni mniej niż np. w Ohakune czy Raetihi (mimo, że odległość od nich to tylko około 80km) mocno dało nam się we znaki. Tak więc nocleg w Blue Duck Lodge był solidną próbą tutejszej jesieni.

Zachód słońca na farmie

To co tutaj zobaczyliśmy i przeżyte przez nas doświadczenia związane z prawdziwą nowozelandzką farmą prowadzoną przez znajomego farmera dały nam wyobrażenie o życiu w naturze. Trudnym i odpowiedzialnym. Dobrze, że są ludzie pokroju Dana, którzy taką odpowiedzialność wybierają jako swój sposób na życie.
Naszym zwyczajem bardzo prosimy teraz o udzielenie pomocy dla niedożywionych dzieci z Polski przez kliknięcie w brzuszek Pajacyka. Dziękujemy!

2 komentarze to “Whakahoro – królestwo błękitnej kaczki”

  1. Alicja Says:

    Lubię ten zrównoważony stosunek do pracy – bardzo mi się podoba tablica z godzinami otwarcia sklepu:)!

  2. admin Says:

    Nam też podoba się to chyba najbardziej 🙂 Pozdrawiamy!

Leave a Reply