Tongariro Crossing – czerwień i szmaragd Śródziemia

Zobaczyć prawdziwą Nową Zelandię to znaleźć się na kraterach wulkanów i zobaczyć wzgórza o których maoryskie legendy głoszą, że przemieszczały się rzekami by usytuować się w nieprawdopodobnych miejscach. Nowa Zelandia – zazwyczaj kojarzona z pięknym wybrzeżem, dziką roślinnością i owcami – to nie tylko ocean i łąki. Piękno tego kraju tkwi również w niesamowitych cudach natury w jakie „kraj kiwi” obfituje.
Do tych cudów bez wątpienia należą strzeliste góry, które wyrastają w zasadzie z poziomu zerowego. Na dodatek w tych pięknych wzgórzach znajdują się również wulkany (z wciąż czynnymi kraterami!) oraz jeziora o kolorach jakie można tylko wymarzyć. Takimi miejscami może pochwalić się zarówno wyspa północna jak i południowa. W pewnym sensie oba te miejsca nawet konkurują ze sobą bowiem zimą stolicą turystyczną na wyspie południowej staje się Queenstown a na wyspie północnej góra Ruapehu.

Góra Ruapehu

Dla miłośników górskich wędrówek przygotowane są trasy z których każda jest bardzo skrupulatnie oznaczona i wiedzie przez spektakularne miejsca. Oznaczenia zawierają też informacje jak długi czas potrzebny jest na przebycie do danego punktu trasy, tak by każdy „mierzył swoje siły na zamiary” zanim będzie za późno 😉 Najciekawszą trasą górską na wyspie północnej jest tzw. „Tongariro Alpine Crossing”. Wędrówka wiedzie bowiem przez szczyt Tongariro tuż obok wulkanu Ngauruhoe by potem cieszyć oczy szmaragdowymi jeziorami i zejściem przez zielone wzgórza i pas roślinności.
Cała trasa ma prawie 20 km długości i prowadzi przez wzgórza na wysokości 1900 metrów tak więc jej pokonanie zajmuje najczęściej 7-8 godzin. Na taką wędrówkę trzeba się odpowiednio przygotować (o tym w poradach praktycznych na końcu tego wpisu), ale przede wszystkim warto wybrać się przy słonecznej pogodzie by móc w pełni podziwiać uroki przepięknych miejsc tej trasy.
My wybraliśmy się w słoneczną niedzielę, która szczęśliwie okazała się jedynym dniem dobrej pogody w przeciągu kilkunastu dni. Skorzystaliśmy więc ze sprzyjających „okoliczności przyrody” i wzięliśmy „aparat Zorka 5, żeby zrobić kilka zdjęć” 😉
Już na starcie zaskoczyła nas liczba turystów, która pojawiła się na szlaku. Czasami było dość „ciasno”, ale trudno się dziwić liczbie chętnych do pokonania tej trasy skoro pogoda była wyśmienita a niedziela jest chyba najlepszym czasem na aktywny wypoczynek.
Pierwsza godzina marszu przebiega dość łagodnie i prowadzi wzdłuż strumienia do tzw. Soda Springs.

Na ścieżce do Tongariro

Potem zaczyna się trudniejsza część trasy o czym donoszą znaki ostrzegawcze, żeby nie wkraczać bez odpowiedniego przygotowania i w razie wątpliwości zawrócić do punktu wyjścia.
Po wspięciu się na wysokość około 1600 metrów docieramy do Południowego Krateru tuż pod wulkanem Ngauruhoe. Miłośnikom „Władcy Pierścieni” należy się tutaj kilka słów komentarza. Ngauruhoe pojawia się w ekranizacji tej powieści jako Góra Przeznaczenia, czyli wulkanu znajdującego się w krainie Mordor, w którym to można było zniszczyć utworzony tu przez Saurona najważniejszy pierścień. Nie bez powodu to ta góra została sfilmowana jako najważniejsze miejsce Mordoru. Ngauruhoe bowiem wykazuje wzmożoną aktywność i w ciągu ubiegłego wieku nastąpiło aż 45 erupcji tego wulkanu! Największe ostatnie erupcje z wyrzutami lawy, które do dzisiaj pokrywają zbocza Ngauruhoe miały miejsca w 1955 roku, ale dużą aktywnością wykazywał się także w roku 1977.

Wulkan Ngauruhoe

Po tych wulkanicznych wrażeniach po wspięciu się o dalsze 300 metrów w górę na wysokość 1900 metrów (zajmuje to jakąś godzinę) docieramy do czerwonych kraterów innego dymiącego wulkanu. Wrażenia są niesamowite. Czerwona ziemia aż kipi i dymi mimo wiejącego na górze mroźnego wiatru.

Czerwone kratery

Po wspięciu się na najwyższy punkt trasy oczom ukazuje się widok, którego nie można zapomnieć: trzy szmaragdowe jeziorka – każde w zupełnie innym odcieniu i wszystkie z barwami tak intensywnymi, że widok wydaje się zupełnie nierealny! Zdjęcia poniżej są zupełnie surowe (nigdy nie „poprawiamy” naszych zdjęć i posługujemy się naturalnymi kolorami) i choć trudno uwierzyć nie ma tu żadnego retuszu!

Szmaragdowe jeziora

Na domiar wrażeń na horyzoncie kilkanaście metrów powyżej kaldery ze szmaragdowymi jeziorkami widać jeszcze inne największe w tym miejscu jezioro tym razem w kolorze bladoniebieskim. Taka mnogość barw i widoków naprawdę powoduje „kolorowy zawrót głowy” i wynagradza wszelkie trudy wspinaczki.

Błękitne Jezioro

Potem pozostaje już tylko wędrówka w dół. Ale jaka! Tuż za wzgórzami pomiędzy którymi wiedzie ścieżka wyłania się widok w kierunku północnym a tam w oddali widać z góry dwa duże jeziora. To drugie dalej położone to Taupo, które jest największym i najbardziej znanym jeziorem w Nowej Zelandii.

Jeziora Rotoaira i Taupo

Po dalszych dwóch godzinach wędrówki w dół zygzakiem (ze względu na strome zbocza zielonych wzgórz) docieramy do chaty Katetahi Hut gdzie można usiąść i odpocząć a także skorzystać z toalety (dla całkowicie wyczerpanych wędrówką istnieje możliwość bezpłatnego noclegu). Po przejściu kolejnych kilkuset metrów mijamy gorące źródła. Hot Springs to strumienie, które są ogrzewane przez okoliczne wulkany. Tworzą one w tym rejonie niesamowite miejsca pełne pary i wody gorącej jak z czajnika 🙂

Piekła Mordoru

Widoki unoszących się nad wzgórzami kłębów pary to kolejna nagroda trudów długiej wędrówki. Ciekawscy wkładają ręce do otworów jakie znajdują się w ziemi by na własnej skórze odczuć naturalne ciepło wydobywające się z piekieł Mordoru i poczuć zapach siarki 😉
Na finisz trasy pozostają dwie godziny spaceru przez gęstą roślinność, a kręte ścieżki prowadzą wzdłuż strumienia i różnorodnych pasm zieleni pozostawiając wrażenie przedostawania się przez gęsty las pełen tajemnic.
Większość osób po zakończeniu tej trasy pada ze zmęczenia i leży na trawnikach rozmasowując mięśnie nóg. Każdy jednak zgodnie twierdzi, że to niepowtarzalny czas, który pozostawia tak wiele wrażeń i kolorów, że żadne zmęczenie nie jest w stanie obniżyć walorów natury jaką w tym miejscu można doświadczyć. Po takiej wędrówce w Nowej Zelandii można się tylko jeszcze bardziej zakochać 🙂 Na tej trasie spotkaliśmy między innymi Denisa – Szwajcara w średnim wieku, który góry ma „w małym paluszku”, ale widać, że ta wędrówka sprawiała mu niekłamaną radość i pozostawiła wrażenia o których nie sposób zapomnieć bez względu na poprzednio zdobyte górskie doświadczenia. Lepszej rekomendacji chyba nie trzeba 🙂
Na koniec tej lektury bardzo prosimy o pomoc dla niedożywionych dzieci z Polski poprzez proste kliknięcie w brzuszek Pajacyka. W imieniu dzieci dziękujemy!

Porady praktyczne:
Wędrówka Tongariro Alpinie Crossing: Ta trasa rozpoczyna się w miejscu zwanym Pukeonake znajdującym się niedaleko drogi prowadzącej do miejscowości Whakapapa (odchodząca od drogi nr 47 tzw. Mangatepopo Road). Większość wędrowców przyjeżdża w to miejsce korzystając z tzw. shuttle busów, które oferowane są przez bardzo wiele różnych firm (ulotki informacyjne można pobrać w zasadzie w każdym hostelu znajdującym się w tym rejonie). Jest to rozwiązanie o tyle wygodne, że trasę kończy się w zupełnie innym miejscu (Katetahi) z którego wieczorem o ustalonej godzinie shuttle busy zabierają swoich pasażerów. Można też rozpocząć wędrówkę w odwrotnym kierunku, ale jest ona trudniejsza (strome podejścia pod zielone wzgórza i osypujący się piach przed czerwonymi kraterami) a co za tym idzie trwa dłużej.
Przed wyjściem na Tongariro Alpinie Crossing należy pamiętać, że pogoda w górach zmienia się bardzo szybko. Wychodząc w trasę trzeba mieć ze sobą ciepłe ubrania (najlepiej wełniane lub polipropylenowe), kurtkę przeciwdeszczową, rękawiczki, dobre, nieprzemakalne obuwie, krem przeciwsłoneczny, dwa litry płynu, jakieś jedzenie (najlepiej wysokoenergetyczne) oraz koniecznie telefon komórkowy lub krótkofalówkę. Powodzenia!

2 komentarze to “Tongariro Crossing – czerwień i szmaragd Śródziemia”

  1. Lenka Says:

    Kurczę, co za zdjęcia! No niesamowite te wulkany! Mordor jak malowany 🙂 A te jeziora jak pomalowane. Ale czad. Pozdrawiam z południowej, ciągle jeszcze niestety zalanej Polski.

  2. Kacper Says:

    Ale Wam zazdroszczę! Zawsze chciałem zobaczyć krainę Mordoru. No a sam wulkan to istne dzieło sztuki stworzone przez naturę. Cudo. Myślałem wcześniej, że na filmie był mocno podrasowany przez specjalistów od efektów specjalnych, ale widzę, że poza ogniem niewiele dodali. Pozdrowienia z deszczowego kraju.

Leave a Reply