Chengdu – wizyta u Pandy Wielkiej :-)

(Uwaga: na razie została umieszczona tylko część zdjęć ponieważ mamy spore kłopoty z dostępem do Internetu)

Plan na Chengdu był bardzo konkretny – chcieliśmy spędzić tam 2 noce, zobaczyć Centrum Pandy i największego siedzącego Buddę na świecie w Leshan i nocnym pociągiem uderzyć w dalszą drogę do Chongqing.

Na dworcu w Chengdu okazało się, że nasz „pik up” z hostelu nie dojechał, mamy wziąć taksówkę, a później w recepcji dostaniemy za nią zwrot kasy. Udaliśmy się więc w stronę postoju taksówek a tam szok – 4 pasy do podjazdu taksówek, kolejka ludzi na co najmniej 20 minut oczekiwania, a do tego kierujący tą kolejką policjant, wskazujący kto na który pas ma podejść i do której taksówki wsiąść – czegoś takiego jeszcze nigdy nie widzieliśmy :-))

Wreszcie doczekaliśmy się na swoją „kolejkę” i mogliśmy wsiąść do taksówki która zawiozła nas do hostelu (baaardzo polecamy w Chengdu Mix Hostel – blisko dworca, super obsługa i rewelacyjny klimat!). Po ponad dobie spędzonej w pociągu marzyliśmy tylko o prysznicu i założeniu na siebie czystych ubrań, tym bardziej, że Chengdu przywitało nas 37-stopniowym upałem i bardzo wilgotnym powietrzem. No tak, tylko że ostatnie kilka dni były tak intensywne, a miejsca pobytu zmienialiśmy tak często, że nigdzie nie zdążyliśmy zrobić prania i nawet nie mieliśmy w co się przebrać. Czyli jeszcze zanim ten prysznic to musieliśmy znaleźć w pobliżu sklep, gdzie kupimy sobie po jakimś T-shircie. Za dużego wyboru nie mieliśmy, ale udało się w najbliższym sklepie sportowym kupić tanio 2 koszulki. Po powrocie do hostelu zrobiliśmy wielkie pranie a następnie nie mając na nic siły (po nieprzespanej nocy i zupełnie nieprzyzwyczajeni do tak wysokich temperatur) do wieczora leniuchowaliśmy i korzystaliśmy z bardzo dobrego Internetu!

Wieczorem głód zmusił nas do wyruszenia „w miasto” i zrobienia rekonesansu okolicy. Pobieżnie przejrzeliśmy hostelową mapkę miasta stwierdziliśmy że w pobliżu znajduje się bardzo dużo „punktów gastronomicznych”. Rzeczywiście – już przy pierwszym rogu zobaczyliśmy dwie „przewoźne restauracje” – właściciel takiego przybytku do roweru ma przymocowaną przyczepkę z czymś w rodzaju pieca, do tego masa pudełek z różnymi przysmakami i kilka maleńkich stoliczków i dziecinnych krzesełek. To zaopatrzenie wystarcza, żeby w dowolnych miejscach miasta co wieczór pojawiały się „restauracje” pod gołym niebem, serwujące świeżo przyrządzone dania lokalnej kuchni. W pierwszej chwili bardzo nam się spodobała perspektywa takiej kolacji, jednak po dokładnym przyjrzeniu się menu i powąchaniu rozlegających się zapachów, przekonaliśmy się, że nie jesteśmy jeszcze psychicznie przygotowani na jedzenie aż tak bardzo lokalnych przysmaków i zdecydowaliśmy się udać do bardziej tradycyjnej restauracji. Szybko znaleźliśmy pięknie wyglądające prawdziwe restauracje z ogródkami, zlokalizowane na brzegu rzeki – no, zapowiadało się, że znaleźliśmy dobre miejsce na kolację. Weszliśmy do środka, a ponieważ menu było tylko po chińsku, Pani kelnerka zaprosiła nas do przeszklonej lady, z której mogliśmy sobie wybrać, na co mamy ochotę… rzut oka wystarczył, żebyśmy oboje nabrali przekonania że nie chcemy tu zostać ani minuty dłużej – okazało się, że syczuańskim (Chengdu jest stolicą prowincji Syczuan) przysmakiem są głowy królików. Do tego pieczone świńskie ogony, racice i kopyta jakichś dziwnych zwierząt i masa rzeczy, których nie potrafiliśmy zidentyfikować, ale też nie wyglądały zachęcająco. Nasz spacer w poszukiwaniu miejsca do zjedzenia czegoś bardziej neutralnego trwał ponad godzinę i zakończył się fiaskiem. Odwiedziliśmy masę lokali – bardziej lub mniej wykwintnych i wszędzie podawano tylko lokalną kuchnię (czytaj atrakcyjne fragmenty zwierząt). Ostatecznie udało nam się znaleźć mimo późnej godziny mały sklepik z owocami i tam zrobiliśmy zakupy na kolację – znane nam i lubiane arbuzy, granaty, gruszki w kontekście tego wszystkiego, co mieliśmy okazję oglądać spełniały w zupełności nasze potrzeby J Dokładnie zrozumieliśmy hasło z ulotki naszego hostelu „Experience horrible traditional food”.

Jedzonko

Po powrocie do hostelu spora niespodzianka: okazało się, że nie jesteśmy tam jedynymi Polakami – oprócz nas były dwie dziewczyny podróżujące do Tybetu i małżeństwo już kolejny raz odwiedzające Chiny. Wymienialiśmy się wzajemnie doświadczeniami dotyczącymi podróżowania i dalszych planów. W czasie tej rozmowy dowiedzieliśmy się że najłatwiejszym i najbardziej ekonomicznym sposobem dotarcia do Centrum Pandy (The Giant Panda Breeding and Research Center in Chengdu) jest wykupienie wycieczki w hostelu, więc niewiele myśląc, w ostatniej niemal chwili przed zamknięciem recepcji (było już po północy) zapisaliśmy się na kolejny dzień na wycieczkę – wyjazd o 7.30 rano. A to znaczy że znów nie dośpimy, ale co tam, Panda jest ważniejsza!

I kolejnego dnia wczesnym rankiem już siedzieliśmy w busie, którym w niecałe pół godziny dotarliśmy na miejsce. Wizyta u Pand ma największy sens jak odbywa się właśnie wcześnie rano bo wtedy można towarzyszyć misiom w ich śniadaniu – ok. 8 rano jest pora karmienia i jak się przekonaliśmy to przezabawny rytuał, więc warto było się zrywać świtem!

Pandy mieszkają w ogromnym parku pełnym ich ulubionych bambusów, rano powietrze było tak wilgotne, że para wodna ograniczała pole widzenia jak gęsta mgła. W pierwszej kolejności odwiedziliśmy 3 dorosłe Pandy. Musieliśmy na nie trochę poczekać, bo jak się okazało byliśmy za wcześnie i główni bohaterowie tej wizyty nie byli jeszcze do posiłku. Przyglądaliśmy się wiec jak obsługa centrum przygotowuje śniadanie dla Pand, ustawiając w równych rzędach wielkie porcje bambusowych gałęzi, które z pewnością miały imitować naturalny las. Jak już wszystko było gotowe, powoli, z głębi wybiegu zaczął wyłaniać się czarno – biały kształt, sunący leniwym krokiem w kierunku przygotowanego posiłku.

Miś, nie przemęczając się, zajął pozycję przy najbliższej kępie bambusowych gałązek i zaczął śniadanie…

 

Pandziocha1

Chwilę później z zarośli nadeszła kolejna Panda – jak się później okazało postać najbarwniejsza i dołączyła do tego samego „krzaka” którym żywiła się pierwsza, a po jakimś czasie dołączyła trzecia. Pandy okazały się bardzo śmiesznymi zwierzętami – sposób w jaki chodzą, jak co chwila się kładą, jakby już się tak zmęczyły, że nie mają siły na ani krok dalej, jak jedzą, biorąc w łapę garść liści bambusa i gryząc (zupełnie jak człowiek zjada np. marchewkę!) oraz kładąc się przy tym na plecach i całą postacią manifestując, jak bardzo się męczą tym posiłkiem (i w ogóle całym pandzim życiem :-))

Pandziocha2

Po śniadaniu z Pandami Wielkimi odwiedziliśmy Pandy Czerwone – Red Panda – jak dla nas zdecydowanie mniej atrakcyjne, ale też ładne, choć trochę podobne do lisów a ich zachowania nie były aż tak wyraźne i fascynujące.

Red Pandziocha

Następnie odwiedziliśmy kilka kolejnych wybiegów Pand Wielkich – niekiedy bardzo trudno było namierzyć lokatora danej „posesji”, ponieważ dobrze się kamuflują wypoczywając w miejscach, gdzie ciężko je wypatrzyć – np. na dachach swoich „domków”. Ale od czego dobry aparat fotograficzny z zoomem

Pandziocha3

Kolejnym przystankami były żłobek i przedszkole dla Pand.

W żłobku oczywiście przebywają same najmłodsze dzieci – my widzieliśmy dwie małe Pandy (niestety nie wolno było robić zdjęć) w wieku ok. 2 miesięcy, leżące nadal w inkubatorach, którym do przetrwania i codziennego życia niezbędna jest pomoc człowieka. Zresztą Pandom w ogóle do życia jest potrzebna pomoc człowieka i taka właśnie jest rola centrum. Pandy bez wsparcia ludzi już 50 lat temu by wyginęły, bo było tylko kilkadziesiąt sztuk na świecie. Taki stan rzeczy jest spowodowany faktem, że pandy mają tylko 2 dni w roku płodne, a ponieważ całe dnie śpią to często te dwa dni akurat przesypiały J a nawet jeśli nie przespały, to mogło się zdarzyć, że akurat nie było w pobliżu żadnego pandziego faceta. No a jeśli już nawet jakimś cudem doszło we właściwym czasie i miejscu do spotkania dwóch Pand i przyszła na świat mała Pandzia, to jak się okazało w Centrum, mama – Panda rodząc swoje pierwsze dziecko (a dziecko Pandy jest maleńkie i waży ok. 100g) zupełnie nie rozumie co się dzieje, nie ma jeszcze instynktu macierzyńskiego i zdziwiona może malucha zdeptać. Dopiero kolejne dzieci traktuje jak kochająca matka i się nimi należycie opiekuje.

A przy pomocy człowieka – po pierwsze znacznie częściej niż w naturze rodzą się Pandzie dzieci, a poza tym, po urodzeniu mają zapewnioną świetną opiekę. Oczywiście istnienie centrum, opieka nad Pandami i badania nad nimi są bardzo kosztowne, w związku z czym, istnieje możliwość zaadoptowania malucha przez jakąś firmę, która bierze na siebie koszty utrzymania takiego Miśka i tym samym wspiera centrum, a w zamian może nadać małej Pandzie imię. Lista opiekunów Pand jest bardzo długa i znajdują się na niej również bardzo znane międzynarodowe koncerny. Na nas jednak największe wrażenie zrobił Microsoft który zaadoptował rodzeństwo dwóch małych pand – chłopca i dziewczynkę i nadał im chyba najgłupsze na świecie jak dla Miśków imiona: chłopiec został ochrzczony „Microsoft”, a dziewczynka „Unlimited Potential”… biedne Pandzie – przecież z takimi imionami są skompromitowane wśród rówieśników o imionach takich jak Tau-Tau, Feng-Du czy Sei-Sei!

A jak się przekonaliśmy w przedszkolu dla Pand socjalizacja jest bardzo ważnym elementem ich życia i zabawy z rówieśnikami zajmują większość czasu rocznych Miśków. My mieliśmy szaloną frajdę oglądając jak młodzież szaleje na huśtawce, wykazując się przy tym niespotykaną u dorosłych osobników ilością energii i pomysłowości – jak tu się na huśtawkę wdrapać, jak kogoś z niej zrzucić, a samemu nie spaść itp.:

Male Pandziochy

Poranek spędzony z Pandami był bardzo ciekawym doświadczeniem, wprawiającym w świetny nastrój. Przed południem wróciliśmy do hostelu i natychmiast wyruszyliśmy na drugą część rozpoczętego wczoraj poznawania miasta. W zasadzie przewodniki informują tylko o Centrum Pandy i Buddzie w Leshan – jako atrakcjach Chengdu, samo miasto nazywając nudnym i nie wartym uwagi. Ponieważ jednak do Leshan jest około 140km. to wycieczka tam wymagała całego dnia, więc my mając do dyspozycji tylko popołudnie i wieczór musieliśmy sobie jakoś inaczej czas zorganizować. Rzeczywiście Chengdu nie jest miastem szczególnie atrakcyjnym turystycznie, ale ma jedną zdecydowanie wartą uwagi buddyjską świątynię – Zhaojue Temple.

Zhaouje Temple

Znajduje się ona w rozległym parku tuż obok starego miasta (które po Pingyao już zrobiło na nas mniejsze wrażenie, ale tez jest ładne). W parku otaczającym świątynię są stawy w których mieszkają setki żółwi.

Red Pandziocha

Widok jest niesamowity – żółwie siedzą na każdym kamieniu, na każdym konarze, pływają całymi tłumami – są dosłownie wszędzie! A do tego są ich różne rodzaje, można się im przyglądać bez końca. W tym samym parku widzieliśmy też gigantyczne żaby!

Zabusia

Do tej pory mamy jednak pewne wątpliwości czy były prawdziwe ;-), bo na różne sposoby próbowaliśmy je nakłonić, do bodaj minimalnego ruchu, bo byliśmy strasznie ciekawi jak taka wielka żaba się porusza i nam się nie udało. Widać jednak żaby tej wielkości nie przejmują się takimi próbami i sobie odpoczywają ile wlezie J

Po wyjściu z parku uświadomiliśmy sobie, że już nie pamiętamy, kiedy jedliśmy ostatni posiłek, a ponieważ nadal byliśmy w Syczuanie i nie liczyliśmy na znalezienie „lokalnej knajpy” z jedzeniem, które byśmy byli w stanie zjeść, plan na dalszą część dnia zakładał przede wszystkim znalezienie którejś z sieciowych restauracji fast–foodowych, gdzie jak zamówimy hamburgera, to będzie on smakował dokładnie tak, jak byśmy byli w Polsce J Udało nam się znaleźć KFC i najedliśmy się kurczaków i frytek za wszystkie czasy! W takich chwilach chyba w każdym pojawia się pierwiastek zwolennika globalizacji. Ryzyko wybierania jedzenia spośród takiego jakie nam prezentowano dzień wcześniej było zbyt wysokie, żeby nie skorzystać z dobrodziejstw korporacyjnego fast-foodu. W dodatku w Syczuanie dominuje naprawdę ostre jedzenie (nawet jak na Chiny!). Już w innych miastach mieliśmy przyjemność próbować siekanego kurczaka po syczuańsku, którego ostre (również ze względu na wystające kości) kawałki praktycznie tonęły w stosie suchych, diabelnie ostrych papryczek chili. Podobno w Syczuanie, już niemowlęta dostają na uspokojenie papryczkę chili do ust, gdy za bardzo dokazują… Nic dziwnego, że potem ogień w buzi nie robi na nich większego wrażenia! J

Na kolejny dzień mieliśmy zaplanowaną obowiązkową wizytę u Buddy w Leshan, jednak zmiany w rozkładzie jazdy pociągów (o których dowiedzieliśmy się w ostatniej chwili) i realne ryzyko, że nie zdążymy wrócić przed wieczornym pociągiem do Chongqing, spowodowały, że musieliśmy z ogromnym żalem zrezygnować z wyjazdu. Spędziliśmy ten dzień spacerując po „city” Chengdu. Jak się okazało jest to imponująca, nowoczesna dzielnica, pełna szklanych drapaczy chmur, bardzo ekskluzywnych butików, centrów handlowych i deptaków.

Deptak Chengdu

Postanowiliśmy więc wykorzystać ten czas i udać się do tzw „outdoor equipment quarter” żeby uzupełnić brakujący sprzęt. Mieliśmy mapę z liniami autobusowymi, więc mimo, że odległość była spora podjęliśmy wyzwanie. Jak się okazało większe niż początkowo się spodziewaliśmy! Około południa temperatura dochodziła do 40 stopni, wilgotność powietrza uniemożliwiała niemal oddychanie, a to, co było najgorsze to chaos jaki panował w rozkładzie jazdy autobusów. Okazało się, że autobus, który nas interesuje nie jeździ w tę stronę, w którą my chcemy się udać, ale w przeciwną – owszem – co kilka minut! Przeszliśmy w tym upale kawał drogi, wnikliwie studiują wszystkie rozkłady jazdy na mijanych przystankach i nic! Wyglądało to tak, jakby autobus w jedną stronę jechał daną trasą, a wracał już zupełnie inną! Kolejna z cyklu nierozwiązywalnych chińskich zagadek!

Ostatecznie udało nam się w zaplanowane miejsce dotrzeć inną trasą, ale ta wycieczka skutecznie zraziła nas do podróżowania komunikacją miejską i wieczorem na dworzec kolejowy, mimo, że to była względnie mała odległość, tradycyjnie pojechaliśmy wyłapaną wprost z ulicy taksówką. Teraz więc czeka na nas kolejny – tym razem prawdziwy moloch miejski: Chongqing.

One Response to “Chengdu – wizyta u Pandy Wielkiej :-)”

  1. Ewa Says:

    Jakie te Pandzie cudne – naprawdę warto było nie dospać żeby nam to pokazać i opisać! ja Was ciągle śledzę! Pozdrowienia!

Leave a Reply