Archive for październik, 2009

Chiny – Qingyuan Mountains

wtorek, październik 6th, 2009

Góry Qingyuan

wtorek, październik 6th, 2009

W kolejny upalny dzień jaki zastał nas w prowincji Fujian postanowiliśmy odbyć wycieczkę w góry Qingyuan. Pogoda ze względu na wysokie temperatury nie była może najbardziej trafiona, ale dzięki ostremu słońcu panowała bardzo dobra widoczność – co ważne w trakcie wspinania się na wysokie wzgórza, które pozwalają na podziwianie panoramy okolic.
Do głównego wejścia prowadzi droga pięknie porośnięta zadbaną zielenią. Jeśli chodzi o samą oprawę turystyczną to okazała się ona być na poziomie podobnym do tego, z którym spotkaliśmy się w górach Li Shan (patrz post „Xi’an i Armia Terakotowa”). Czyli dobrze przygotowana infrastruktura z miejscem do kupienia biletów wejściowych, odpowiednimi drogami, miejscami do wypoczynku i przepięknie zadbanym otoczeniem.

Qinguyan

To co zaskoczyło nas najbardziej to liczba ludzi, odwiedzających to miejsce. W przeciwieństwie do gór Li Shan, które w zasadzie świeciły pustkami mimo dobrze przygotowanej infrastruktury sprawiające, że miejsce jest atrakcyjne turystycznie, tutaj okazało się, że przyjeżdżają całe rodziny i gromadki znajomych by miło spędzić czas. Na pewno duże znaczenie ma to, że jest akurat tydzień świąteczny (związany z opisywanym przez nas wcześniej Świętem Środka Jesieni) i szkoły mają ferie. Mimo tego faktu nie było tutaj oczywiście totalnego tłoku i zwiedzanie w takiej atmosferze to naprawdę porządny relaks.
Góry Qingyuan są przed wszystkim atrakcyjne ze względu na dwie obowiązkowe pozycje: posąg Lao-Tzu oraz buddyjska świątynia znajdująca się na szczycie najwyższego punktu Qingyuan. Są tutaj oczywiście jeszcze inne ciekawe miejsca: posąg Buddy Trzech Żyć, święte grobowce islamskie oraz różne kamienne inskrypcje (jest tutaj całe mnóstwo wielkich kamieni stanowiących turystyczne atrakcje). Tak więc Qingyuan są miejscem, które warto odwiedzić będąc w prowincji Fujian. China.org.cn określa to miejsce jako „first fairyland of Fujian” (najważniejsze baśniowe miejsce Fujian).
Posąg Lao-Tzu okazał się mniejszy niż przypuszczaliśmy (po znalezionych w niektórych przewodnikach określeniach typu „największy posąg taoistyczny Chin”). Oczywiście robie pore wrażenie, ale daleko mu do gigantomanii posągów takich jak siedzący Budda w Leshan czy nawet niektórych monumentów znajdujących się w buddyjskich klasztorach, które widzieliśmy. Ale może taoiści nie mają takich zamiłowań do gigantomanii jak buddyści? 😉
Lao-Tzu jest praojcem i założycielem taoizmu. Posąg, który się tutaj znajduje jest wykonany w jednej litej skale. Powstał w okresie dynastii Song (960-1279 r. n.e.). Siedzący Lao-Tzu z wyolbrzymionymi uszami i uśmiechniętą twarzą podobno dobrze oddaje charakter tej legendarnej postaci. Rozmiar tego monumentu siedzącego u podnóża gór wynosi 5 metrów, przy 7 metrach głębokości i 8 metrach szerokości.

Lao-Tzu

Od tego miejsca można rozpocząć wędrówkę w górę, by po drodze odwiedzić inne ciekawe miejscach tych wzgórz. Trasy są wyjątkowo dobrze oznakowane, a wszystkie drogowskazy mają oprócz chińskich krzaczków również anglojęzyczne oznaczenia co znacznie ułatwia wędrówkę!
W kolejnych miejscach tego urokliwego miejsca można było przede wszystkim podziwiać niesamowitą roślinność, która bujnie porasta całe wzgórza. Dodatkowo wrażenia wzmacniane są przez różne niesamowite motyle, których rozmiar czasem budzi respekt, bo przypominają nasze małe nietoperze 🙂 Ale chyba najwięcej klimatu dżungli dodają tutaj owady, których wydawane przez nie dźwięki przypominają różne egzotyczne zwierzęta i ptaki, a głośność jest wprost zadziwiająca.

Roslinki Qingyuan

Na drodze oprócz pięknych miejsc otoczonych pagodami można było zetknąć się dziwnymi drzewami obficie porośniętymi mchami i porostami na tyle gęsto, że całe gałęzie porośnięte były… paprociami 🙂 Można sobie wyobrazić jak dziwnie wyglądają drzewa, które obok normalnych liści i gałęzi mają liście paproci i to na całej wysokości! Poza tym co ciekawe można się tu zetknąć z drzewami owocowymi rodzącymi sporej wielkości cytrusy. Nie próbowaliśmy ich, żeby nie narazić się tutejszym bóstwom, ale ich duże owoce wiszą w zasięgu rąk 🙂

Owoce

W trakcie wędrówki w górę można w wielu miejscach przystanąć lub usiąść na kamieniu i podziwiać widoki jakie roztaczają się ze wzgórza. Oczywiście im wyżej w górę tym widoki coraz piękniejsze. Poza tym po drodze można się spotkać z niewielkimi jaskiniami, oczkami wodnymi, a nawet piwnicami przez które można przejść wygodnymi schodami oraz kilkoma miejscami w których można zakupić coś do zjedzenia lub picia lub po prostu skorzystać z toalety. Wszystko to w miejscach zachowanych z zamierzchłych czasów więc klimat jest naprawdę godny polecenia.

Pagoda-brama

Ale na tym koniec relaksu bowiem wspinaczka w górę po stromych kamiennych schodach mimo, że wśród gęstej zieleni i brzmiących w uszach tajemniczymi dźwiękami owadów to w upale sprawia, że siły odchodzą dość szybko 🙂 I nie dotyczy to bynajmniej obcokrajowców, których tutaj brak, ale również tutejszych Chińczyków. Wielu z nich zalanych potem sapało i przysiadało na kamieniach. Nie czuliśmy się więc osamotnieni 😉 Najciekawsze jest to, że za każdym razem gdy patrząc w górę z nadzieją, że to już koniec wędrówki bo pomiędzy drzewami widać już chyba koniec tego wzgórza, okazywało się, że schody wiją się dalej w górę 🙂 Gdy po którymś z kolei przystanku na złapanie sił pięliśmy się nadal w górę i zastanawialiśmy się „za jakie grzechy” my tu włazimy, jakby nigdy nic spotykaliśmy po drodze skubiące roślinki małe koziołki. No takie to potrafią! 🙂

Koziolek

Kiedy dotarliśmy już na wysokość 390m powyżej posągu Lao-Tzu (czyli to tak jak weszlibyśmy po schodach na 130 piętro wieżowca) wreszcie można było zakończyć wędrówkę. Na szczycie wzgórza znajduje się świątynia buddyjska z posągami Buddy oraz kilka pagód, które pozwalają na podziwianie widoków ze szczytu góry wprost na okolice.

Swiatynia

W jednej z pagód można uderzyć w sporych rozmiarów dzwon z czego bardzo chętnie korzystali – jak się już niejednokrotnie przekonaliśmy – lubiący głośne dźwięki Chińczycy.

Pagoda-dzwon

Z tego też miejsca rozciąga się chyba najciekawszy widok na panoramę Quanzhou. Widać stąd jak na dłoni, że miasto tętni życiem, a przepływająca przez nie rzeka Jin sprawiała, że miasto to było kiedyś jednym z najważniejszych portów, rozpoczynających drogę na trasie morskiego transportu jedwabiu. Widać też o czym pisaliśmy wcześniej mnóstwo wysokich wieżowców oraz wiele nowych wysokościowców, które są jeszcze w budowie.

Panorama Quanzhou

Wyczerpująca wycieczka warta była wysiłku. Góry Qingyuan są bez wątpienia jedną z tych atrakcji, których nie należy pomijać będąc w tych okolicach.

Chińskie wesele

sobota, październik 3rd, 2009

Święto Środka Jesieni, spędziliśmy w bardzo wyjątkowy sposób. Mieliśmy ogromne szczęście i akurat tego dnia odbywało się wesele naszej chińskiej znajomej – Elli (to oczywiście angielskie, znaczeniowe tłumaczenie rzeczywistego chińskiego imienia, którego brzmienia nie pamiętamy), na które byliśmy zaproszeni. W zasadzie do ostatniej chwili nie byliśmy pewni, czy się na tym weselu zjawimy, o przecież nie mamy odpowiednich strojów w naszych travelerskich bagażach, a kupowanie czegoś specjalnie na tę okazję byłoby jednak przesadą. Na szczęście przed weselem porozmawialiśmy z Ellą – mówiąc jej wprost, że chyba podziękujemy, bo nie mamy się w co ubrać na tak wyjątkową okazję. I tu spotkało nas pierwsze zaskoczenie z całej serii tych, które to wesele miało ze sobą przynieść! Ella tego usprawiedliwienia nie przyjęła do wiadomości, mówiąc, że w Chinach wszyscy goście weselni zawsze są w swoich codziennych strojach i nawet tak, jak jesteśmy ubrani teraz jest bardzo OK i mamy przyjść. Trochę nas to zdziwiło, ale ostatecznie uznaliśmy, że to nie może być prawdą i Ella powiedziała tak, żebyśmy się nie martwili strojami i przyszli 🙂 No dobrze, więc pójdziemy, w końcu prawie nikt nas tu nie zna, jeśli będziemy nieodpowiednio ubrani, to w każdej chwili będzie można się ewakuować, a przynajmniej zobaczymy kawałek chińskiego wesela!
Kolejne dwa dni upłynęły nam na poszukiwaniu prezentu ślubnego – zdecydowaliśmy się wprowadzić trochę bardziej europejski zwyczaj i zamiast czerwonej koperty z pieniędzmi, dać coś trwałego, co będzie pamiątką dla państwa młodych. Znajomi podpowiedzieli nam, że najlepszym prezentem w takim razie będą dwie filiżanki – bo właśnie filiżanki w Chinach są symbolem szczęścia. Filiżanki zapakowaliśmy w piękne pudło w kształcie czerwonego serca a żeby było jeszcze bardziej „po naszemu” dorzuciliśmy do środka kilka czekoladek „Dove” – taki rarytas znaleźliśmy w lokalnym supermarkecie i są z najprawdziwszej czekolady, więc niech spróbują sobie dobrych słodyczy i niech im się słodko żyje 🙂
Wesele odbywało się w bardzo ekskluzywnym hotelu. Dotarliśmy na miejsce trochę przed czasem, ale już było mnóstwo ludzi, a państwo młodzi z trochę zestresowanymi uśmiechami, witali gości stojąc pod różową „bramą” w kształcie serca. No i okazało się, że Ella miała rację – goście byli ubrani w swoje najzwyklejsze ubrania – dżinsy, T-shirty itp. (niektóre nawet nie do końca czyste!). Zresztą – co tu mówić o gościach – nawet Pan młody był ubrany całkiem normalnie w jakieś jasne spodnie (nawet nie w kant!) i koszulę z krótkim rękawem. Na tym tle Ella w „księżniczkowej” białej sukni, z makijażem i fryzurą zrobioną przez profesjonalistów, tym bardziej prezentowała się jak gwiazda!

Para mlodych

Po uroczystym powitaniu zostaliśmy zaprowadzeni do restauracji, w której odbywało się przyjęcie – kolejny szok – ogromna sala, gęsto zastawiona stolikami – każdy nakryty na 10 osób (jak się dowiedzieliśmy przyjęcie było na 500 osób!), brak miejsca do tańczenia (jak się później okazało tu nikt na weselu nie tańczy,więc po co?), ale za to wszędzie porozwieszane monitory, na których w kółko była pokazywana prezentacja ślubnych zdjęć państwa młodych.

Sala

Zdjęcia – super profesjonalizm – aż chwilami przerysowany 🙂 W kilku różnych strojach, w plenerach, na sztucznych tłach – co kto chce! Z wykopem! Jak się później dowiedzieliśmy, zdjęcia takie są robione nawet 2 miesiące przed ślubem (całkiem sensownie – jak ktoś się rozmyśli przez te dwa miesiące, to przynajmniej będzie miał zdjęcia :-)) albo i nawet kilka lat po ślubie (tu już widzimy mniej logiki, ale to chińska tradycja a nie nasza, więc się nie czepiamy).

TV1

TV2

Zostaliśmy posadzeni przy stole przy samej scenie, która jak można było przewidzieć była centralnym miejscem ceremonii. I od tego momentu w zasadzie trzeba by się rozdwoić, żeby zdać rzetelną relację z chińskiego wesela – bo z jednej strony właśnie odbywające się na scenie rytuały weselne, a z drugiej – tradycyjne chińskie dania weselne, wjeżdżające na wszystkie stoły niemal jednocześnie, w tempie, które nie pozwoliło nikomu ani przez chwilę mieć pustego talerza.
Gdy wszyscy goście już siedzieli na swoich miejscach, pan młody śpiewając w formie karaoke jakąś rzewną pieśń poszedł do drzwi wejściowych po pannę młodą i razem państwo młodzi weszli na salę w deszczu błyszczących confetti, w dalszym ciągu śpiewając karaoke, witani przez dzieci z bukietami kwiatów.
A jeśli chodzi o „weselne gry i zabawy”, to najpierw państwo młodzi wystąpili na scenie z rodzicami i ukłonami dziękowali im za ślub i życzenia, później kroili weselny 3 piętrowy tort (jak się okazało – imponującą atrapę tortu, a krojenie polegało w zasadzie na włożeniu noża w tort) a następnie rozlewali wódkę do kieliszków ustawionych w piramidę. Ale tu znowu zmyłka, bo na piramidzie było raptem kilkadziesiąt kieliszków (a gości 500) i nawet nie zostały ruszone.

Tort

Następnym elementem ceremonii były toasty – państwo młodzi podchodzili do każdego stolika i ze zgromadzonymi przy nim gośćmi wznosili toast. Trwało to oczywiście strasznie długo, bo stolików było 50!

Toasty

Już od tych toastów w następnej odsłonie panna młoda wystąpiła w kolejnej kreacji – tym razem czerwonej sukni (która jest dużo bardziej tradycyjnym strojem ślubnym niż suknia biała – zwyczaj kopiowany z zachodu). No i nastąpił ciąg dalszy zabaw weselnych – tzn. zabaw w zasadzie tylko dla państwa młodych, bo goście mieli tylko siedzieć przy stolikach, ewentualnie podejść do sceny. Tu powiało polskimi zwyczajami weselnymi – może nie dokładnie taka sama zabawa, ale z tej samej kategorii – druhny i przyjaciółki panny młodej przyklejają jej w różnych miejscach naklejki – serduszka, a następnie pan młody, z zawiązanymi oczami i bez użycia rąk (czyli tylko ustami), ma wszystkie te serduszka odnaleźć i ściągnąć.

Zabawy

A później odwrotnie – panna młoda ma szukać serduszek poprzyklejanych do swojego ukochanego. Na koniec jeszcze jedna zabawa zorganizowana przez przyjaciółki panny młodej. Pan młody gra kolejno z wszystkimi uczestnikami zabawy w „papier, kamień, nożyczki” i za każdym razem jak przegra, to panna młoda całuje go mocno wyszminkowanymi ustami, a osoba, która z panem młodym wygrała wskazuje miejsce, gdzie pocałunek ma być złożony. No i na koniec pan młody jest cały usmarowany czerwoną szminką 🙂

Caluski

Jeszcze jedna rzecz nas zaskoczyła maksymalnie – otóż ci spośród gości, którzy byli mniej zainteresowani odbywającą się ceremonią, niemal cały czas grali w gry na komórkach. Przy każdym stole było kilka osób zupełnie „bez kontaktu” z otaczającym światem, klikających w komórki i bijących kolejne rekordy w grach w telefonach. Aż słów brak na komentarz, więc zostańmy przy stwierdzeniu, że to inna kultura i tyle 🙂

Komoreczki

Ale jak wspominaliśmy wcześniej, równocześnie z tymi wszystkimi zabawami, na stołach odbywa się istna uczta. Ilości dań nie sposób zliczyć, a wszystkie zmiany potraw odbywają się niemal niezauważalnie dla gości pochłoniętych obserwowaniem sceny. Pośród typowych chińskich potraw weselnych, w większości składających się z najróżniejszych owoców morza, znalazło się kilka naprawdę smacznych dań. Był super podany krab z makaronem sojowym w lekko pikantnym sosie, pyszne grzyby z brokułami, „gulasz” z ogórka morskiego podany w wydrążonej dyni i oczywiście w charakterze przekąsek kurze łapki, świńska skóra, siekana meduza itp. Tradycyjnym daniem weselnym jest rosół z czarnego kurczaka – kurczak ma naprawdę czarny kolor i podobno ten gatunek występuje tylko w tej okolicy!

Kraby

Kurczaka tego można zacząć jeść dopiero po toaście, który goście wypiją z państwem młodymi (nie zrozumieliśmy dokładnie dlaczego, ale tak jest i już). Oczywiście były też inne zupy i zupełnie nowe dla nas potrawy jak np. czarny ryż z mięsem zawijany w liście lotosu (takie trochę nasze gołąbki, ale dalibyśmy wiele, żeby to były polskie gołąbki) oraz bardzo smaczna pieczona ryba. Na zakończenie uczty, jak już poprzednio (na imprezie przedświątecznej o której pisaliśmy w poście „Święto Środka Jesieni”), została podana słodka zupa z orzeszków ziemnych.
Kolejnym sporym zaskoczeniem dla nas, znających polskie tradycje weselne był alkohol, a w zasadzie jego brak. Chętni mieli możliwość napicia się lampki wina i ewentualnie można było dostać piwo, ale to wszystko. Zresztą amatorów wina było bardzo niewielu, więc to raczej tak zwyczaj jak z tym plastykowym tortem (toasty wznosi się tym, co kto akurat ma w szklance – cola, sok pomarańczowy itp.). Około 22:00 goście tłumnie zaczęli się żegnać i opuszczać imprezę. To nas zdziwiło najbardziej – tyle przygotowań po to, by całe przyjęcie trwało niewiele ponad 2 godziny! Ale wszyscy nasi znajomi potwierdzili, że to najnormalniejsze na świecie i że wszystkie wesela i imprezy kończą się właśnie o tej porze.
Oczywiście wesele w noc Święta Środka Jesieni to już niezaprzeczalny gwarant szczęścia na całe życie 🙂
Warto jednak wspomnieć o jeszcze jednym związanym ze ślubem, typowo chińskim zwyczaju – otóż państwo młodzi, przed ślubem obdarowują swoich bliskich i przyjaciół „słodkimi prezentami” – każdy dostaje torebkę pełną różnych przysmaków. Chińczycy mówią na to słodycze, ale oczywiście wiemy, że obejmuje to przede wszystkim cukierki z suszonego mięsa i słone ciasteczka ze szczypiorkiem.

Udział w chińskim ślubie był dla nas bardzo ciekawym doświadczeniem! Co prawda wiele rzeczy nas zaskoczyło, ale fajnie było zobaczyć taką ceremonię w zupełnie innym wydaniu niż polskie. Oczywiście tak eleganckie wesela nie są w Chinach codziennością. Stać na nie tylko naprawdę zamożne rodziny, ponieważ koszt takiego przyjęcia, wraz z wszystkimi atrakcjami towarzyszącymi to średnio ponad siedem tysięcy USD (dla porównania przeciętny robotnik w fabryce zarabia ok. 60 USD na miesiąc). Dlatego też zdecydowana większość ślubów odbywa się w najtańszy z możliwych sposobów i para młoda, w swoich codziennych strojach idzie się zarejestrować do urzędu stanu cywilnego (bez świadków ani żadnych osób towarzyszących) i od ręki otrzymują papier potwierdzający zawarcie małżeństwa. Są jeszcze inne istotne różnice między ślubem chińskim a np. polskim – kobiety tu nie przyjmują nazwiska swojego męża a ceremonii zaślubin nie towarzyszy wymiana obrączek. No cóż, „co kraj to obyczaj” 🙂